Na Węgrzech panował
kiedyś król, który miał trzech synów trzy córki.
Najmłodszego wszyscy nazywali Żelazny Laczy. Laczy to po
węgiersku Władek. A “żelaznym"nazywali Władka
dlatego, ponieważ z figlów nieraz innym dokuczał jak ostra
igiełka. Wracając ze szkoły Żelazny Laczy spotkał kiedyś
staruszkę, która niosła jaja w
koszyku. Psotny
królewicz umyślnie potrącił jej koszyk, tak że jajka wypadły na
ziemię i potłukły się. Rozgniewana staruszka zawołała:
—Za karę niech ci
się spełni pierwsze życzenie, które wypowiesz!
I zniknęła razem z
koszykiem i potłuczonymi jajami. Kiedy Laczy wrócił do domu,
jego trzy siostry bawiły się w piłkę na
podwórzu zamkowym. Zawołały:
—Żelazny Laczy,
pobaw się z nami!
Po cichu umówiły
się przedtem, że go zbiją porządnie tą piłką za psoty, którymi
im dokuczał.Były bardzo zręczne, więc kiedy zaczęła się
zabawa, Żelazny Laczy raz po raz
dostawał piłką.
Domyślił się zmowy i wpadł w taki gniew, że zawołał:
—Bodaj was
wszystkie trzy ziemia pochłonęła! Ledwo wymówił te straszne
słowa, ziemia się rozstąpiła,, królewny zapadły się w
głąb i ziemia zamknęła się nad nimi. Zrozpaczony król
kazał rozkopać całe podwórze — nic nie pomogło. Najstarszy
z królewiczów przyszedł do ojca i poprosił:
—Ojcze, pozwól mi
wyruszyć na poszukiwanie moich sióstr, może mi się uda
je odnaleźć i przyprowadzić.
Król się zgodził.
Królewicz poszedł w świat i nie wrócił.
Kiedy dorósł drugi
syn królewski, wyruszył także po siostry i przepadł jak jego
starszy brat. Wreszcie dorósł najmłodszy. Był teraz
wcale niepodobny do dawnego, dokuczliwego chłopaka. Zrobił się
łagodny i dobry dla wszystkich. Tylko mocny był jak żelazo i jak
ono wytrwały, więc nazywano go nadal “Żelazny
Laczy". Pewnego dnia upadł na kolana przed ojcowskim
tronem i powiedział :
—Ojcze, to ja
jestem winien, że spotkał cię taki ból. Pozwól, że pójdę
szukać moich sióstr i braci. Albo wrócę z nimi, albo wcale
nie wrócę.
Ojciec ucieszył
się, że syn mówi jak prawdziwy rycerz, i zgodził się, chociaż,
ogarnął go smutek, że może stracić ostatnie
dziecko. Żelazny Laczy wędrował cały dzień i nad wieczorem
spotkał w lesie staruszkę, która z
trudem starała się
unieść z ziemi dużą wiązkę drzewa. Królewicz przypomniał
sobie, jak to kiedyś podobnej staruszce potłukł jajka. Żal
mu się zrobiło, więc podniósł drwa i włożył je kobiecie
na ramiona. Staruszka spojrzała na niego życzliwie i
powiedziała:
—Odwdzięczę ci
się.
Tupnęła nogą,
ziemia się otworzyła i Żelazny Laczy ujrzał u swoich stóp sporą,
okutą skrzynię. Staruszka powiedziała:
—Połóż się do
skrzyni, ona cię zawiezie pod ziemią tam, gdzie mieszka twoja
siostra w księżycowej sukience. Królewicz zrobił, jak
rozkazała. A wtedy skrzynia zapadła się jeszcze głębiej.
Ziemia zamknęła się nad nią i skrzynia uniosła królewicza
daleko, da-le-ko! Wreszcie zatrzymała się, wieko samo się
otworzyło i "Żelazny Laczy wyskoczył. Patrzy— a tu
stoi przed nim srebrny zamek. U stóp zamku płynie rzeka, przez
rzekę prowadzi most. Ale ten most był zrobiony z brzytew.
Noże brzytew poruszały się bez ustanku, tak że pokrajałyby
każdego, kto by się odważył wejść na most.
—Jakże tędy
przejdę? — zafrasował się królewicz. Skrzynia powiedziała:
—Zaniosę cię do
zamku. Ale jak stamtąd wyjdziesz, to już twoja sprawa.
Żelazny Laczy
położył się z powrotem do skrzyni i skrzynia przeniosła go pod
rzeką. Królewicz pięknie jej podziękował. Poprosił, żeby
pozdrowiła od niego dobrą staruszkę i
poszedł po schodach
na górę. Ledwo wszedł do zamku, spotkał swoją siostrę. Tak
się ucieszył, że z radości nie
wiedział, jak ją
przywitać. Ale ona przestraszyła się okropnie i zawołała:
—Braciszku mój
kochany, jakżeś się tu dostał, gdzie nawet ptaki nie dolatują?
Uciekaj natychmiast, bo to jest zamek smoka o sześciu głowach,
on cię zabije. Żelazny Laczy powiedział:
—Będę się bił
ze smokiem. Pokaż mi tylko, gdzie jest jego zbrojownia, żebym
sobie wybrał odpowiednią broń.
Pobiegli szybko do
zbrojowni. Żelazny Laczy wybrał sobie olbrzymi miecz. Znalazł
też flaszeczkę z napisem: “Smocza Siła". Odkorkował
ją, przytknął do ust i wypił ognisty napój do dna. Wtem
usłyszał straszliwy huk. Przerażona królewna zawołała:
—To wraca smok!
Kiedy jest już tylko o dziesięć mil od zamku, ciska
swoim buzdyganem we wrota, a one otwierają się z
trzaskiem. Ledwo to powiedziała, stanął przed nimi smok i
ryknął ze złością:
—Czego tu chcesz,
człowieku?
—Chcę z tobą
walczyć — odpowiedział Żelazny Laczy.
—Muszę się
najpierw przekonać, czy jesteś godzien zmierzyć się ze mną —
ryknął smoki rozkazał królewnie: — Przynieś kamienny
bochenek i drewniany nóż!
Kiedy je przyniosła,
smok odkrajał kawałek z brzegu, potem podał nóż i
bochenek królewiczowi. Ten przekrajał bochenek przez
środek. Smok popatrzył na niego z uznaniem i oświadczył:
—Będę się z
tobą bił.
Weszli na żelazne
klepisko.
Żelazny Laczy
chwycił smoka wpół i obalił go na klepisko, aż ten zapadł się
po kolana. Smok wyskoczył i tak się zamachnął, że wbił
królewicza w żelazne klepisko aż po pas. Królewicz wyrwał
się i znów pochwycił smoka. Tym razem tak mocno nim trzepnął,
że smok zapadł się aż po szyje. Wtedy Żelazny Laczy wyrwał
miecz z pochwy, zamachnął się i uciął od razu wszystkie
sześć łbów potwora.
—Nie ma już
smoka! — zawołała królewna. — Ale jak przejdziemy przez most?
—Nie troszcz się
o to, dam sobie radę — powiedział brat.
Wykopał smoka z
ziemi, ściągnął z niego skórę i zarzucił ją na most. Skóra
smocza była taka gruba i mocna, że zanim brzytwy ją pocięły,
brat i siostra byli już na drugim brzegu rzeki. Tam czekała na
nich staruszka. Wzięła królewnę za rękę i powiedziała:
—Zaprowadzę cię
do twojego ojca. A ty, Laczy, idź do mego brata kowala. On ci pomoże
wybawić siostrę w słonecznej sukience.
Królewicz poszedł
dalej i trafił do kuźni. Kuźnia była zbudowana ze stali, kowal
też był stalowy.
—Dzień dobry,
Laczy — przywitał go kowal od progu. — Ludzie powiadają, że
jesteś żelazny, ale tego dla dalszej walki nie dość. Ja cię
zahartuję na stal.
Rozgrzał królewicza
w ogniu, wykąpał w beczce z zimną wodą i Laczy zrobił się twardy
jak stal. Podziękował stalowemu kowalowi i pełen otuchy
ruszył dalej.
Z daleka błyszczał
w słońcu złoty zamek. Kiedy Laczy zbliżył się do niego,
zobaczył, że zamek stoi na kaczych nogach i wciąż się na
nich posuwa z miejsca na miejsce. Chwycił go
za jedną nogę i
zamek musiał stanąć. Wszedł do zamku. Na jego spotkanie
wypełznął smok o dziewięciu głowach i ryknął jeszcze
straszniejszym głosem niż pierwszy:
— Mocarny z ciebie
chłop, kiedyś mi zamek zatrzymał! Będę się z tobą bił. Ty
bądź obręczą żelazną, a ja papierową i potoczymy się na
siebie.
— O, nie —
odpowiedział Laczy — ja chcę być papierową obręczą, a ty bądź
żelazną.
Tak się stało.
Obręcze potoczyły się ku sobie, ale żelazna. obręcz zaraz się
przewróciła i wypadł z niej gwóźdź. Ten gwóźdź to był
łeb smoka. Zostało mu jeszcze osiem łbów.
— Zamieńmy się w
płomienie i walczmy dalej — ryknął smok. — Ty bądź
czerwonym płomieniem, a ja będę niebieskim.
— Nie —
odpowiedział Laczy — to ty bądź czerwonym płomieniem, a ja
będę niebieskim.
Tak się stało.
Kiedy płomienie rzuciły się na siebie, przelatywał nad nimi
właśnie kruk morski.
— Kruku — zawył
smok — spuść choć jedną kroplę wody na niebieski płomień i
zgaś go, a ja ci za to dam jedną głowę. Kiedy Laczy to
usłyszał, rozgniewał się i zawołał:
— Kruku, spuść
choć jedną kroplę na czerwony płomień i zgaś go, a dam ci za
to dziewięć głów!
Kruk morski zrobił
tak, jak chciał Laczy. Czerwony płomień natychmiast
zagasł. Królewicz oddał krukowi wszystkie łby smoka. Sam
zabrał siostrę w słonecznej sukience i zaprowadził do
stalowego kowala, a ten obiecał odwieźć ją do króla. Laczy
poszedł tymczasem na poszukiwanie trzeciej siostry i braci. Wiele
dni wędrował, aż doszedł do stogu siana, który palił się
wielkim płomieniem. W stogu była żmija.
Żmija syknęła
żałośnie:
—Pomóż mi!
Laczy zbliżył się
do stogu i wetknął swój miecz w płomienie. Żmija okręciła się
dokoła niego i Laczy ją wyciągnął. Żmija powiedziała.
—Jestem córką
króla wężów. Przyjdź do naszego pałacu. Mój ojciec wynagrodzi
cię za uratowanie mi życia. Królewicz pomyślał, że
może król wężów pomoże mu odnaleźć rodzeństwo, więc poszedł
za żmiją. Kiedy stanęli u wrót pałacu, żmija ostrzegła
go:
— Jeżeli mój
ojciec pozwoli ci wybierać, weź najgorszego konia,
najbardziej zardzewiały miecz i najbrudniejszą koszulę.
Zobaczysz, że tego nie pożałujesz. Powiedziawszy te słowa
zaprowadziła go do swego ojca i opowiedziała królowi wężów,
jak obcy młodzieniec ją uratował. Wdzięczny król chciał
obdarować królewicza złotem, srebrem i różnymi czarodziejskimi
przedmiotami, ale ten powiedział:
— Nie potrzebuję
tego wszystkiego. Podaruj mi, królu, najgorszego konia,
najbardziej zardzewiały miecz i najbrudniejszą koszulę, jakie
są w twoim pałacu. Król wężów zawahał się na chwilę,
wreszcie syknął:
— To z pewnością
rada mojej córki. Ale niech tak będzie, niczego ci nie pożałuję.
Córka króla wężów
szepnęła:
— Dobrze zrobiłeś,
żeś mnie posłuchał. Ten wierzchowiec to jest Tatos,
koń czarodziejski, który umie mówić. Ten miecz zwycięża
każdego nieprzyjaciela, dopóki go ktoś nie oczyści z rdzy. A
kto włoży tę koszulę, tego nic nie zrani, póki koszula nie
dotknie wody. Użyj tych darów mądrze, a dojdziesz do
celu. Laczy ubrał się w brudną koszule, przypasał
zardzewiały miecz, wskoczył na Tatosa i ruszył w dalszą
drogę. Kiedy dojechał do zamku smoka o dwunastu głowach,
potwora nie było w domu. Królewna w gwiaździstej sukience
poznała brata i płacząc rzuciła mu się na szyję.
— Ach, uciekaj,
braciszku — zawołała — bo inaczej zginiesz jak nasi dwaj
bracia!
Patrz, jaki straszny
jest ich los. Wiszą obaj w kominie wędzarni, a ja muszę co dzień
wędzić ich w dymie.
— Mój miecz was
uwolni — powiedział Żelazny Laczy.
— Nie, żadna siła
nas nie ocali — jęknęła królewna. — Żona smoka jest
czarownicą. Wypowiedziała nad nami takie straszne zaklęcie,
że gdyby nawet ktoś zabił smoka, i tak
zginęlibyśmy na
wieki. Musisz nas wykupić, to jedyny sposób. Ale czym? Smok
ma największe bogactwa, jakie pomyśleć można.
— Wykupię was —
obiecał Laczy.
Wtem na wspaniałym
wozie wjechał do zamku smok ze swoją żoną. Ledwo
wysiadł, podszedł do niego Żelazny Laczy i powiedział :
— Panie, sprzedaj
mi królewnę w gwiaździstej sukience i obu jej braci.
Żona smoka nie
czekała, co odpowie jej mąż, tylko zawołała:
— Jesteś Żelazny
Laczy! Daj nam zaraz miecz, co wisiał u twego boku, i oddaj
swoją koszulę, a wtedy dostaniesz to, o co prosisz.
— Cennych rzeczy
żądacie — odpowiedział Laczy — ale nie jest to za wysoka cena
za moje rodzeństwo.
Zaledwie smok o
dwunastu głowach dostał w swoje pazury koszulę i miecz, roześmiał
się i ryknął:
— Głupcze,
pozbyłeś się tego, co mogło cię bronić! Teraz musisz umrzeć.
— Pozwól mi
przynajmniej pożegnać się z moim koniem — poprosił królewicz.
Smok zgodził się i
Laczy poszedł po radę do Tatosa, którego znalazł w stajni.
— Czy wiesz, co
się stało? — zapytał.
— Wiem —
odpowiedział koń. — Smok jest niemądry. Powinien był zażądać,
żebyś mu oddał mnie, a tak to mogę ci jeszcze pomóc.
Powiedz mu, żeby cię po śmierciuwiązał na moim grzbiecie. O
wszystko inne sam się postaram.
Smok zgodził się.
Zabił królewicza i poszarpał go na drobne kawałki, może było
tych kawałków sto, a może i więcej. Obwinął je w chustę i
uwiązał koniowi na grzbiecie. Koń popędził jak burza do
pałacu króla wężów. Król wężów usłyszał z daleka
tętent kopyt i szum jakby zbliżającej się wichury. Powiedział
do córki:
— Widać
przytrafiło się jakieś nieszczęście królewiczowi, bo Tatos
wraca i jest bardzo zły.
Król wężów kazał
rozpalić przed bramą pałacu wielkie ognisko. Tatos przyskoczył
do ogniska i połknął płomienie, żeby ostudziły jego
wzburzenie. Wtedy dopiero wbiegł na
podwórze, stanął
i zarżał:
— Przywożę mego
pana, poszarpanego na sztuki.
Król wężów
natychmiast wziął się do roboty. Poskładał starannie kawałki
ciała
królewicza tak, jak
leżały za życia i rozesłał węże na poszukiwanie ziół, potem
wygotował te
zioła i wywarem
obmył zabitego. Żelazny Laczy przebudził się. Był siedem
razy piękniejszy niż przedtem. Tylko okazało się, że kiedy
Tatos z nim galopował, jeden kawałek wypadł z zawiniątka — a
było to prawe
ramię zabitego. Cóż
by był wart rycerz bez prawego ramienia? Ale król wężów zaraz
wprawił mu nowe ramię ze złota i kości słoniowej. Laczy
wyruszył po raz drugi na ratunek siostry i braci. Kiedy był
już blisko zamku smoka o dwunastu głowach, Tatos zamienił go w
konia i koń-Laczy wbiegł na podwórzec zamkowy. Żona
smoka domyśliła się zaraz jakichś czarów, ale nie poznała w tym
koniu
królewicza.
Zawołała męża i zaczęła się naprzykrzać:
— Ach, och, z
pewnością umrę, jeżeli nie zjem wątroby tego konia.
Smok skinął ogonem
i słudzy jego natychmiast pochwycili konia, żeby go
zabić. Przechodziła właśnie obok królewna w gwiaździstej
sukience i zawołała:
— Jakże mi cię
żal, biedaku! Jaka szkoda, że cię mają zabić.
— Jeżeli naprawdę
litujesz się nade mną — zarżał koń — to zbierz ziemię, na
którą padną pierwsze dwie krople mojej krwi i rzuć tę
ziemię do ogrodu smoka. Królewna zrobiła to, o co prosił.
Przez noc wyrosła w ogrodzie smoka jabłoń ze złotymi jabłkami.
Kiedy żona smoka ją
zobaczyła, znowu zaczęła się napierać:
— Ach, och, z
pewnością umrę, jeżeli mi nie ugotują śniadania na ogniu z
drzewa tej jabłonki.
Smok skinął ogonem
i natychmiast słudzy jego pobiegli po siekiery, żeby zrąbać
jabłoń. Królewna w gwiaździstej sukience przechodziła
tamtędy i zawołała :
—Biedna
jabłonko, jakże mi cię żal! Jaka szkoda, że mają cię
zrąbać.
—Jeżeli naprawdę
litujesz się nade mną — zaszumiała jabłoń — to podnieś
dwie pierwsze drzazgi, które upadną spod siekiery, i wrzuć je
do stawu smoka.
Królewna zrobiła
to, o co prosiła jabłoń. Następnego rana pływała w stawie
śliczna złota rybka.
Żona smoka zaraz ją
wypatrzyła. Pobiegła do męża i dalejże nudzić:
—Ach, och, z
pewnością umrę, jeżeli nie będę miała tej rybki w moim pokoju.
Smok chętnie byłby
jej dogodził, ale nikt nie mógł złowić rybki, tak zwinnie
uciekała. Smok pływał ze wszystkich najlepiej, więc
postanowił sam ją złowić. Odpasał zardzewiały miecz, żeby
mu nie zawadzał. Zdjął brudną koszulę, żeby nie dotknęła
wody. Złożył je na brzegu i wszedł do stawu. Złota
rybka natychmiast wyskoczyła na ląd. Otrząsnęła się z wody —
i zamiast niej stanął Żelazny Laczy. W jednej chwili
zarzucił na siebie koszulę, wyciągnął miecz z pochwy. Żona
smoka poznała go i ze strachu uciekła na miotle. Smok także go
poznał. Przypomniało mu się,że kiedy Laczy miał być zabity,
wtedy poprosił, żeby go przywiązano do jego konia. ,,Widać to
pomaga, przecież królewicz żyje", pomyślał smok. Bał
się, że przyszła teraz jego ostatnia godzina, więc poprosił:
—Ja ciebie
przywiązałem do twojego konia, to teraz ty mnie przywiąż do
mojego, jeżeli mnie zabijesz — poprosił.
Laczy jednym ciosem
miecza odrąbał dwanaście łbów potwora, a cielsko uwiązał
na grzbiecie olbrzymiego konia, który stał w stajni smoka. Koń
wybiegł z zamku i nie wrócił już nigdy. Żelazny Laczy co
prędzej uwolnił braci z wędzarni. Uschli tam i sczernieli od dymu,
ale żyli jeszcze. Zawiózł ich do króla wężów; pojechała
także z nimi ich siostra,królewna w gwiaździstej
sukience. Laczy bardzo się zdziwił, kiedy zobaczył, że obok
króla wężów siedzi prześliczna panienka z gwiazdką na
czole. Król wężów uśmiechnął się i powiedział:
—To jest moja
córka, którą uratowałeś z płomieni.
Król wężów
uzdrowił obu braci, a Żelazny Laczy ożenił się z jego córką i
żyli z sobą szczęśliwie. Może nawet żyją jeszcze —
jeżeli nie pomarli.
Bajka węgierska:))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz