Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

niedziela, 31 marca 2013

Wstęp do bajek

Był młody, który życie wstrzemięźliwe pędził;
Był stary, który nigdy nie łajał, nie zrzędził;
Był bogacz, który zbiorów potrzebnym udzielał;
Był autor, co się z cudzej sławy rozweselał;
Był celnik, który nie kradł; szewc, który nie pił;
Żołnierz, co się nie chwalił; łotr, co nie rozbijał;
Był minister rzetelny, o sobie nie myślał;
Był na koniec poeta, co nigdy nie zmyślał.
A cóż to jest za bajka? Wszystko być może!
Prawda, jednakże ja to między bajki włożę. 

Ignacy Krasicki:))

czwartek, 28 marca 2013

Roszpunka



Żyli sobie mąż i żona, którzy przez długi czas daremnie pragnęli dziecka. Wreszcie żona powzięła nadzieję, że spełni się ich życzenie. W domku ich było na strychu maleńkie okienko, z którego widać było wspaniały ogród, pełen najpiękniejszych kwiatów i warzyw. Ale ogród otoczony był wysokim murem, a nikt nie ważył się doń wejść, gdyż należał on do złej czarownicy, która posiadała wielką moc i której wszyscy się bali.
Pewnego dnia kobieta wyglądając na ogród przez okienko ujrzała grządkę, na której rosła niezwykle bujna roszpunka - była tak świeża i zielona, że kobieta zapragnęła jej skosztować, i myśl ta nie odstępowała jej ani na chwilę. Wkrótce też zaczęła blednąć i chudnąć. Gdy to mąż spostrzegł, przeraził się i zapytał:
- Czego ci brak, droga żono?
- Ach - odparła kobieta - jeśli nie skosztuję roszpunki z ogrodu czarownicy, umrę z pewnością. 
Mąż, który bardzo kochał swoją żonę, pomyślał sobie: "Nie mogę dopuścić do tego, aby żona moja umarła, muszę zdobyć dla niej roszpunkę za wszelką cenę!"

Gdy wieczór zapadł, mąż przekradł się przez mur do ogrodu, narwał szybko roszpunki i zaniósł żonie. Kobieta przyrządziła sobie z niej sałatkę i zjadła ją natychmiast, ale pragnienie jej wzmogło się przez to jeszcze bardziej i nazajutrz znowu poczęła prosić męża, aby jej przyniósł roszpunki. Gdy zmierzch zapadł, mąż zakradł się do ogrodu, ale skoro tylko przekroczył mur, ujrzał z przerażeniem, że stoi przed nim czarownica.
- Jak śmiałeś - zawołała gniewnie - wtargnąć do mego ogrodu i jak złodziej kraść mi roszpunkę? Nie ujdzie ci to bezkarnie!
- Ach - odparł nieszczęsny człowiek - zmiłuj się nade mną, zrobiłem to na prośbę: żona moja ujrzała twoją roszpunkę przez okno i czuła, że umrze, jeśli jej nie skosztuje.
Czarownica wysłuchała go życzliwie, a wreszcie rzekła łagodniejszym tonem: 
- Jeśli jest tak, jak mówisz, pozwolę ci wziąć roszpunki, ile zechcesz, ale pod jednym warunkiem: oddasz mi dziecię, które powije twoja żona. Będzie mu u mnie dobrze, zatroszczę się o nie jak matka rodzona.
Nieszczęsny człowiek w trwodze przyrzekł jej wszystko, a gdy dziecię przyszło na świat, czarownica zjawiała się natychmiast, dała dzieweczce imię Roszpunka i zabrała ją z sobą.
Roszpunka wyrosła i była najpiękniejszym dzieckiem pod słońcem. Kiedy miała dwanaście lat, czarownica zamknęła ją w wysokiej wieży, znajdującej się w głębi lasu. Do wierzy tej nie było ani drzwi, ani schodów, miała ona tylko maleńkie okienko. Kiedy czarownica chciała się dostać do dziewczynki, stawała pod wieżą i wołała: 

- Roszpunko, dziewczę moje,
Spuść, że mi włosy swoje! 

Roszpunka miała długie, długie włosy, piękne, jak ze złota tkane. Na głos czarownicy splatała warkocze, przywiązywała je do ramy okiennej i spuszczała dwadzieścia łokci w dół, a czarownica wspinała się po nich jak po sznurze.
Po kilku latach zdarzyła się, że syn króla przejeżdżał przez ten las i zbliżyła się do wieży. Wtem usłyszał cudowny śpiew, przystanął więc i począł nasłuchiwać. Była to Roszpunka, która umilała sobie śpiewem chwile samotności. Królewicz chciał się do niej dostać, ale nie mógł znaleźć drzwi do wieży. Ruszył więc do domu, ale śpiew słyszany w lesie tak go oczarował, że odtąd co dzień chodził do lasu słuchać pięknego głosu. Gdy tak pewnego razu stał za drzewem, ujrzał czarownicę, która zbliżyła się do wieży i zawołała:

- Roszpunko, dziewczę moje,
Spuść, że mi włosy swoje!

Roszpunka zaś spuściła włosy, a czarownica wspięła się po nich do okienka.
"Jeśli po tej drabinie wchodzi się do wieży - pomyślał królewicz - muszę ja tego spróbować!"
Nazajutrz, gdy zmierzch zapadł, stanął królewicz przed wieżą i zawołał:

- Roszpunko, dziewczę moje,
Spuść, że mi włosy swoje!

Wtem opadły włosy i królewicz wszedł po nich do wieży.
Początkowo Roszpunka przeraziła się bardzo, gdy ujrzała obcego mężczyznę, ale królewicz przemówił do niej życzliwie, wyznając, iż śpiew jej tak wzruszył jego serce, że nie mógł znaleźć chwili spokoju. Na te słowa Roszpunka uspokoiła się, a gdy królewicz zapytał, czy chce go wziąć za męża, pomyślała: " U tego pięknego młodzieńca lepiej by mi było niż u starej czarownicy".
Zgodziła się więc na prośbę królewicza i złożyła swoją rączkę w jego dłoni, ale rzekła:
- Chętnie poszłabym z tobą, ale nie wiem, jak się wydostać z wieży. Gdy przyjdziesz do mnie następnym razem, przynieś z sobą zwój nici jedwabnych; uplotę z nich drabinkę i zejdę po niej, a ty weźmiesz mnie na swego konia.
Umówili się, że królewicz będzie do niej przybywał co wieczór, gdyż w dzień przychodziła czarownica. 
Czarownica długo nie domyślała się niczego, ale Roszpunka rzekła do niej pewnego razu:
- Wytłumacz mi, babciu, dlaczego ciebie tak trudno jest wciągnąć na górę, a młody królewicz w mgnieniu oka już jest przy okienku.
- Ach, ty! - zawołała czarownica. - Co słyszę? Myślałam, że udała mi się odgrodzić cię od świata, a tyś mnie oszukała!
W gniewie chwyciła piękne warkocze Roszpunki, owinęła je kilkakrotnie dokoła lewej ręki, prawą ujęła nożyce i raz, dwa, trzy, obcięła cudne włosy i rzuciła je na ziemię. A była na dodatek tak okrutna, że przeniosła Roszpunkę do pustelni, gdzie musiała wieść życie pełne bólu i udręki.
Tegoż dnia, gdy zmierzch zapadł, przywiązała czarownica do ramy okiennej obcięte warkocze, gdy zaś królewicz przybył i zawołał:

  - Roszpunko, dziewczę moje,
Spuść, że mi włosy swoje!

- spuściła złote włosy. Królewicz wszedł po nich na górę, ale zamiast pięknej Roszpunki, ujrzał złą czarownicę, która zawołała szyderczo:
- Aha, przybyłeś po swą ukochaną, ale ptaszek nie śpiewa już, nie ma go w gniazdku, porwał go kot, który i tobie oczy wydrapie. Nigdy więcej nie ujrzysz Roszpunki.
Królewicz popadł w taką rozpacz, że wyskoczył z wieży przez okno. Uszedł wprawdzie z życiem, ale spadł na ciernie, które wykłuły mu oczy. Błąkał się więc po lesie, żywiąc się jagodami i korzonkami, i płacząc po stracie ukochanej. Po kilku latach takiego życia przybył pewnego razu do pustelni, w której żyła smutna Roszpunka wraz ze swymi bliźniętami, chłopcem i dziewczynką, które powiła. Królewicz poznał jej głos, a gdy się zbliżył do niej i ona go poznała, padła mu na szyję i zapłakała. Dwie łzy jej zbliżyły się do jego oczu i królewicz odzyskał wzrok.
Teraz powiódł królewicz Roszpunkę do swego państwa, gdzie przyjęto ich z radością i długie jeszcze lata żyli razem szczęśliwie.

Bracia Grimm:))



poniedziałek, 25 marca 2013

Braciszek i siostrzyczka


Braciszek ujął siostrzyczkę z rękę i rzekł:
- Od śmierci mateczki nie znaleźliśmy. Macocha bije nas i kopie, kiedy się do niej zbliżymy, a za cały pokarm służą nam twarde skorki od chleba, psu pod stałem lepiej się dzieje niż nam, spada mu przynajmniej smaczny kąsek. Gdyby o tym nasza mateczka wiedziała! Chodź, ruszamy razem w daleki świat.
Poszły dzieci przed siebie i szły cały dzień przez łąki i pola, a gdy deszcz począł padać, rzekła siostrzyczka:
- Natura płacze razem z naszymi sercami!
Pod wieczór przybyły do wielkiego lasu i były tak znużone niedolą, głodem i długą drogą, że schronili się w jakiejś dziupli i wnet usnęły.
Kiedy się obudziły, słońce stało już wysoko na niebie i świeciło prosto w dziuplę.
- Siostrzyczko - rzekł braciszek - pić mi się chce, zdaje mi się, że słyszę w pobliżu szum strumyka.
Poszli więc razem szukać wody, ale zła macocha, która była czarownicą i widziała, jak dzieci uciekły z domu, szła potajemnie za nimi, jak to zwykły robić czarownice, i zaklęła wszystkie źródła w lesie. Kiedy znaleźli wreszcie źródełko, które szemrało wesoło po kamieniach, braciszek chciał się z niego napić, ale siostrzyczka usłyszała jak źródełko szemrze:
- Kto się mojej wody napije, stanie się tygrysem, kto się mojej wody napije stanie się tygrysem.
Zawołała więc:
- Ach, braciszku, proszę cię nie pij tej wody, bo staniesz się dzikim zwierzęciem i pożresz mnie!
Braciszek usłuchał jej, chociaż pić mu się bardzo chciało i rzekł:
- Poszukajmy innego źródełka.
Kiedy znaleźli drugie źródełko, usłyszała siostrzyczka, jak i to szemrze: 
- Kto się mojej wody napije, stanie się wilkiem, kto się mojej ody napije, stanie się wilkiem.
Zawołała wilkiem:
- Ach, braciszku, proszę cię, nie pij tej wody, bo staniesz się wilkiem i pożresz mnie!
Braciszek usłuchał jej i rzekł:
- Zaczekam jeszcze, aż znajdziemy trzecie źródełko, ale wtedy muszę się już napić, żeby nie wiem co, za duże mam pragnienie.
Kiedy znaleźli trzecie źródełko, usłyszała siostrzyczka szmer jego:
- Kto się mojej wody napije, stanie się jelonkiem, kto się mojej wody napije, stanie się jelonkiem.
Zawołała więc:
- Ach, proszę cię, braciszku, nie pij tej wody, nie pij tej wody, bo staniesz się jelonkiem i uciekniesz ode mnie!
Ale braciszek już ukląkł nad źródełkiem i napił się z niego, zaledwie jednak dotknął wody wargami, natychmiast przemienił się w jelonka.


Rozpłakała się siostrzyczka rzewnie nad swoim zaklętym braciszkiem,a jelonek płakał również, siedząc smutny obok niej. Wreszcie dziewczynka rzekła:
- Nie płacz, drogi jelonku, ja cię przecież nigdy nie opuszczę.
Potem zdjęła złotą podwiązkę i założyła ją jelonkowi na szyję, a z sitowia ukręciła miękki sznur, uwiązała zwierzątko i ruszyła z nim w głąb lasu, szli długo, długo, aż napotkali maleńki domek, pusty zupełnie.
"Tutaj możemy zamieszkać" - pomyślała dziewczynka.
Usłała jelonkowi miękkie posłanie z mchu i liści, i codziennie zbierała w lesie dla siebie korzonki, jagody i orzechy, a dla jelonka smaczną trawkę, którą jadł jej z ręki, skacząc wesoło dokoła. Wieczorem dziewczynka kładła główkę na grzbiecie jelonka i zasypiała na tej miękkiej poduszce. Jakież wspaniałe mieliby życie, gdyby tylko braciszek odzyskał ludzką postać!
Żyli tak sobie przez dłuższy czas samotnie. Razu pewnego król urządził wielkie polowanie. Po całym lesie rozległy się rogi myśliwskie, szczekanie psów i nawoływania ludzi. Jelonek słyszał to i rad przyłączyłby się do polowania.
- Ach - rzekł do siostrzyczki - pozwól mi pójść na polowanie, nie mogę usiedzieć w domu - i tak długo prosił i błagał, aż siostrzyczka pozwoliła mu wreszcie.
- Pamiętaj jednak - rzekła - abyś przed wieczorem powrócił. Zamknę drzwi przed myśliwymi, abym cię zaś mogła poznać, zapukaj trzy razy i zwołaj: "Wpuść mię, wpuść siostrzyczko!", bo jeżeli tak nie powiesz, nie otworzę drzwi.
Jelonek przyrzekł tak uczynić, pobiegł wesół i szczęśliwy do lasu. Król i jego myśliwi ujrzawszy piękne zwierzątko poczęli je gonić, ale jelonek zawsze umiał się wymknąć. Gdy wieczór nadszedł, pobiegł do chatki, zapukał trzy razy i zawołał:
- Wpuść mię, wpuść siostrzyczko!
Natychmiast otworzyły się drzwi, a jelonek wskoczył do pokoju i przez całą noc wypoczywał na miękkim posłaniu.
Nazajutrz, gdy polowanie zaczęła się znowu, a jelonek usłyszał dźwięki rogu i nawoływania myśliwych, począł znowu prosić:
- Siostrzyczko, otwórz mi, muszę pójść do lasu!
- Dobrze - rzekła siostrzyczka - ale wracaj wieczorem i powiedz tak, jak wczoraj.
Gdy król i myśliwi ujrzeli znowu jelonka ze złotą opaską, poczęli go gonić, ale rącze i szybkie zwierzątko wymknęło im się znów. Wreszcie jednak pod wieczór osadzili je kołem, a jeden zranił je w kopyto, biegło więc wolniej do domu, toteż któryś ze strzelców nadążył za nim, usłyszał, jak zastukało do  drzwi i rzekło:
- Wpuść mię, wpuść siostrzyczko! - i ujrzał jak się potem drzwi otworzyły. 
Poszedł więc do króla i opowiedział, co widział i słyszał. Król zaś rzekł:
- Jutro zapolujemy znowu.
Tymczasem siostrzyczka przeraziła się bardzo, gdy ujrzała, że jelonek jest zraniony. Obmyła mu nóżkę, przyłożyła zioła i rzekła:
- Połóż się, drogi jelonku, abyś szybko wyzdrowiał.
Ale rana była maleńka i już nazajutrz nie pozostało po niej śladu. A gdy w lesie rozległy się znów nawoływania myśliwych rzekł jelonek:
- Nie mogę wytrzymać w domu, puść mnie, siostrzyczko, do lasu. Nie złapią mnie tak łatwo.
Ale siostrzyczka zaczęła płakać:
- A jeśli cię zabiją i ja tu sama zostanę w lesie opuszczona przez wszystkich! Nie, nie puszczę cię.
- Więc umrę ze smutku - odparł jelonek - kiedy słyszę rogi myśliwskie, nie mogę ustać na miejscu.
Siostrzyczka nie znalazła na to odpowiedzi i z ciężkim sercem otworzyła mu drzwi, a jelonek zdrów i wesół pobiegł do lasu. Gdy go ujrzał król, rzekł do swych myśliwych: 
- Polujcie na niego aż do wieczora, ale nich nikt mu krzywdy nie zrobi!
Gdy słońce zaszło, król wziął z sobą owego strzelca, aby mu wskazał chatkę, gdzie mieszka jelonek. Gdy stanął przed drzwiami, zapukał trzy razy i rzekł:
- Wpuść mię, wpuść siostrzyczko!
Wówczas drzwi otworzyły się, a król wszedł i ujrzał dziewczę tak piękną, jakiego nigdy jeszcze nie widział. Siostrzyczka przeraziła się bardzo widząc zamiast jelonka obcego mężczyznę w złotej koronie. Ale król spojrzał na nią życzliwie, wyciągną ku nie rękę i rzekł:
- Czy chcesz pójść ze mną do zamku i zostać moją małżonką?
- O tak - rzekła dziewczyna - ale jelonek również musi pójść, ja go nigdy nie opuszczę.
- Dobrze - odparł król - niech pozostanie z tobą do końca życia, niczego mu nie zabraknie.
Tymczasem nadbiegł jelonek, a siostrzyczka znowu uwiązała go na sznurku z sitowia i wyprowadziła z leśnego domku.
Król wziął piękną dziewczynę na konia i powiózł ją do zamku, gdzie odbyło się huczne wesele. Była teraz najjaśniejszą królową i przez długi czas żyli szczęśliwie. Jelonek, pieszczony i pielęgnowany, biegał wesoło po ogrodzie zamkowym.
Zaś zła macocha, przez którą dzieci poszły w świat, myślała, że siostrzyczkę dawno pożarły dzikie zwierzęta, a braciszka, zaklętego w jelonka, zastrzelili myśliwi. Kiedy się więc dowiedziała się o ich szczęściu, w sercu jej zbudziła się nienawiść i zazdrość, która jej nie dawała spokoju. Dzień i noc myślała o tym, jakby ich unieszczęśliwić. Własna jej córka, która była brzydka jak noc i miała tylko jedno oko, robiła jej wyrzuty mówiąc:
- Ja powinnam zostać królową, mnie się to szczęście należy.
A stara uspokajała ją:
- Poczekaj, przyjdzie czas i na to, a ja ci dopomogę.
Czas ów nadszedł, gdy królowa wydała na świat ślicznego synka, a król był właśnie na polowaniu. Stara czarownica przybrała postać, pokojowej, weszła do komnaty, gdzie leżała królowa, i rzekła do niej:
- Pójdź, królowo, kąpiel już gotowa, to ci sił doda, pójdź szybko, póki woda ciepła.
Córka jej czyhała przed drzwiami; razem zaniosły królową do wanny, potem zamknęły drzwi na klucz i uciekły. A przedtem rozpaliły w kąpielowym pokoju tak wielki ogień, że piękna młoda królowa udusiła się z gorąca.
Wtedy macocha włożyła swej córce czepek na głowę i położyła ją do łóżka królowej. Nadała jej też postawę i wygląd królowej, tylko drugiego oka dać jej nie mogła. Aby zaś król tego nie spostrzegł, kazała jej położyć się na tym boku gdzie nie miała oka. Gdy król powrócił wieczorem i dowiedział się, że żona powiła mu synka, ucieszył się bardzo i zbliżył się do łóżka, aby się przekonać, jak się czuje jego ukochana małżonka. Lecz czarownica zawołała szybko:
- Nie odsuwaj zasłony! Królowa nie może jeszcze patrzeć na światło i musi mieć spokój.
Król cofnął się od łoża, nie dowiedziawszy się, że leży w nim fałszywa królowa. Kiedy nastąpiła północ i wszyscy posnęli, piastunka, siedząca nad kołyską, ujrzała nagle, jak otwierają się drzwi i wchodzi prawdziwa królowa. Wyjęła dziecko z kołyski i nakarmiła je. Potem poprawiła mu poduszeczkę, ułożyła je znowu w kołysce i przykryła kołderką. Nie zapomniała też o jelonku, zaszła do kącika, gdzie leżał i pogłaskała go po grzbiecie. Po czym cichutko wyszła z pokoju, a kiedy nazajutrz piastunka zapytała strażników, czy ktoś wchodził w nocy do zamku, oni odparli: 
- Nie, nie widzieliśmy nikogo.
Przychodziła tak co noc, a nigdy nie przemówiła ani słowa; piastunka widziała ją zawsze, ale nie ważyła się wspomnieć o tym komukolwiek.
Po pewnym czasie królowa przyszła znowu w nocy i przemówiła:

- Co robi mój jelonek?
Co robi moje dziecię?
Przyjdę tu jeszcze dwa razy, 
Potem mnie już nie znajdziecie.

Piastunka oniemiała z przerażenia, ale nazajutrz pobiegła do króla i opowiedziała mu wszystko.
- Co to znaczy! - zawołał król - Następnej nocy sam będę czuwał przy dziecku.
Wieczorem udał się do dziecinnego pokoju, a o północy królowa ukazała się znowu i rzekła: 

- Co robi mój jelonek?
Co robi moje dziecię?
Przyjdę tu jeszcze razy jeden, 
Potem mnie już nie znajdziecie.

Jak zwykle nakarmiła dziecko, a król był tak przerażony, że nie mógł słowa wymówić, ale nazajutrz znowu czuwał przy dziecku. Królowa przyszła i tym razem, i zapytała:

- Co robi mój jelonek?
Co robi moje dziecię?
Przyszłam tu po raz ostatni, 
Więcej mnie już nie znajdziecie.

Wówczas król zbliżył się do niej i rzekł:
- Nie możesz być nikim innym, jeno moją kochaną żoną.
A ona odparła: 
- Tak, jestem twoją żoną - i w tejże chwili stała się znów żywa, stanęła świeża, zdrowa i rumiana.
Teraz królowa opowiedziała swemu mężowi o podstępie złej czarownicy i jej niegodnej córki. Król kazał obydwie stawić przed sąd i wydano na nie wyrok. Córkę wygnano do lasu, czarownicę zaś spalono na stosie. W chwili, gdy ciało jej zmieniło się w popiół, jelonek odzyskał ludzką postać. Przez długi czas jeszcze braciszek i siostrzyczka żyli razem w szczęści i miłości.

Bracia Grimm:)) 





sobota, 9 marca 2013

Spółka hultajska


Rzekł kogucik do kurki:
- Dojrzewają już orzechy, pójdźmy razem na górkę i najedzmy się do syta, zanim wiewiórka sprzątnie wszystko.
- Masz rację - odparła kura - chodźmy i sprawmy sobie wesołą ucztę.
Ruszyli więc na górkę, z że dzień był słoneczny, zabawili tam do wieczora. Otóż nie wiem, czy się tak bardzo najedli, czy duma ich tak bardzo rozpierała, dość że nie chciało im się iść piechotą i kogucik musiał zrobić wózeczek z łupin orzecha. Siadła kurka do wózeczka i rzekła:
- A ty się zaprzęgnij!
- Nie głupia - odparł kogucik. - To już wolę pieszo wracać! Nie, takeśmy się nie umawiali. Woźnicą chętnie bym był i na koźle siedział, ale zaprzęgnąć się nie chcę!
Kiedy się tak sprzeczali, nadeszła kaczka:
- A hultaje, kto wam pozwolił wchodzić na moją górkę orzechową? Czekajcie, ja wam dam nauczkę! - i z rozwartym dziobem rzuciła się na kogucika. 


Ale kogucik też był chwat i tak skuł kaczkę ostrogami, że ta wkrótce poprosiła o łaskę; aby ponieść karę, pozwoliła się zaprząc do wózka. Kogucik siadł na koźle jako woźnica i bezustannie poganiał kaczkę:
- Prędzej, prędzej, kaczuszko!
Gdy już spory kawal drogi ujechali, spotkali dwie piesze podróżniczki, szpilkę i igłę.
- Stój, stój! - zawołał obie i poprosiły, aby zabrano je na wózek, były bowiem u krawca z wizytą i zasiedziały się przy piwie, a teraz tak jest ciemno i takie błoto na gościńcu, że boją się same wracać.
ponieważ były to szczupłe osóbki, zgodził się kogucik, aby wsiadły, jednkaże pod warunkiem, że nie będą jemu ani kurce deptać po nogach.
Późnym wieczorem dotarli do karczmy, a że nie chcieli jechać dalej nocą, a i kaczka chwiała się już na nogach, postanowili poprosić o nocleg. Karczmarz początkowo wzbraniał się przyjąć tak podejrzane towarzystwo, ale uległ wreszcie ich namowom, zwłaszcza że kogucik obiecał dać mu jajko, które kurka zniosła po drodze i kaczkę, która co dzień jajko nosi. Zasieli więc wesoło do wieczerzy.
O świcie, gdy wszyscy jeszcze spali, zbudził kogucik kurkę, przyniósł jajko, które zjedli razem, a skorupki wrzucili do pieca. Potem wetknęli igłę, która jeszcze spała, w fotel gospodarza, a szpilkę w jego ręcznik i cichaczem wymknęli się z karczmy. Kaczka, która lubiła spać pod gołym niebem i nocowała na podwórzu, słysząc, co się dzieje, wymknęła się za nimi, skoczyła do strumyka i opłynęła. A wolała to, niż ciągnąć wózek.
Po godzinie wstał karczmarz z łóżka, umył się i chciał wytrzeć twarz ręcznikiem, a tu szpilka drapnęła mu po twarzy, rysując mu czerwoną krechę od ucha do ucha. Podszedł do pieca, aby sobie fajkę zapalić, a tu skorupki od jajka prysnęły mu w oczy.
- Cóż to za nieszczęśliwy poranek mam dzisiaj! - mruknął zły i siadł ciężko na fotelu. 
Wtem jednak podskoczył z krzykiem, gdyż igła go boleśniej jeszcze niż szpilka, i to nie w głowę. Teraz rozgniewał się na dobre, a podejrzewając o te psoty wczorajszych późnych gości, poszedł się z nimi rozmówić. Ale daremnie ich szukał, śladu już po nich nie było.
Wówczas poprzysiągł sobie, że nigdy już nie przyjmie do karczmy takich hultajów, co to dużo jedzą, nie płacą, a zamiast podziękować płatają złośliwe figle. 

Bracia Grimm:))    





sobota, 2 marca 2013

Bajka o dwunastu braciach

Żyli sobie niegdyś zgodnie król i królowa, którzy mieli dwanaścioro dzieci, ale samych synów. Pewnego razu rzekł król do żony:
- Jeśli trzynaste dziecię, które wydasz na świat, będzie dziewczynką, każę zabić dwunastu synów, aby cały mój majątek i królestwo przypadło jej w udziale.
Kazał też sporządzić dwanaście trumien, które wypełniono wiórami, a do każdej włożono poduszeczkę, po czym ustawiono je w zamkniętej komnacie. Klucz od tej komnaty dał król królowej, zakazując jej wspominać o tym komukolwiek.
Biedna matka siedziała cały dzień przy oknie i płakała, tak iż najmłodszy synek, zwany Beniaminem, który zawsze był przy niej, zapytał:
- Dobra matko, dlaczego jesteś taka smutna?
- Kochane dziecię - odparła królowa - tego nie mogę ci powiedzieć.
Ale malec nie dawał jej spokoju, aż zaprowadziła go do komnaty, w której stały wypełnione wiórami trumny. Po czym rzekła: 
- Drogi Beniaminku, trumny te kazał twój ojciec sporządzić dla ciebie i twoich jedenastu braci, jeśli bowiem powiję córeczkę, musicie wszyscy umrzeć!
I rozpłakała się biedna królowa, a synek pocieszył ją mówiąc:
- Nie płacz, droga matko, damy już sobie radę: uciekniemy z zamku.
Królowa zaś rzekła:
- Idźcie wszyscy do lasu, a jeden z was niech siedzi stale na najwyższym drzewie i patrzy na wierzę zamkową. Jeśli powiję syna, każę wywiesić białą chorągiew, możecie wówczas wrócić do domu. Jeśli jednak ujrzycie czerwoną chorągiew, będzie to znak, że powiłam córeczkę, a wówczas uciekajcie co sił. Co noc będę wysyłała wam promienie energii mojej miłości i opieki. Byście zimą mogli ogrzać się przy ognisku, latem, abyście nie cierpieli od upału.
Otrzymawszy błogosławieństwo matki królewicze ruszyli do lasu. Co dzień i co noc jeden po drugim czuwali, siedząc na najwyższym dębie i patrząc na wieżę. Gdy minęło jedenaście dni i nadeszła kolej na Beniamina, ujrzał on, iż na wieży zatknięto chorągiew. Ale nie była to chorągiew biała, lecz krwisto czerwona, zwiastująca dwunastu braciom śmierć. Kiedy to bracia usłyszeli, rozgniewali się i rzekli:
- Mieliśmy ponieść śmierć dla marnej dziewczynki! Przysięgamy, że się zemścimy: gdziekolwiek spotkamy jakąś dziewczynkę, popłynie jej czerwona krew!
Po czym ruszyli głębiej w las, a w samej głębi boru, gdzie było najciemniej, napotkali maleńki, zaczarowany domek, pusty zupełnie.


 

Rzekli więc:
- Zamieszkamy tutaj, ty zaś, Beniaminku, jako najmłodszy i najsłabszy, pozostaniesz w domu i będziesz prowadził gospodarstwo, gdy my zajęci będziemy polowaniem.
Odtąd starsi bracia szli co dzień na łowy i przynosili do domu zając, sarny, ptaszki i inną upolowaną zwierzynę. Beniaminek zaś przyrządzał jedzenie, aby mogli zaspokoić głód. Tak żyli w domku przez dziesięć lat, a czas nie dłużył się im bynajmniej.
Tymczasem córeczka królowej podrosła już. Była ona dziewczynką dobrą i piękną i miała złotą gwiazdę na czole. Pewnego raz podczas wielkiego prania ujrzała królewna wśród bielizny dwanaście koszulek męskich i zapytała matki:
- Do kogo należą te koszulki, dla ojca byłyby przecież za małe?
Królowa zaś odparła z ciężkim sercem:
- Drogie dziecię, koszulki te należą do twych dwunastu braci!
A dziewczynka spytała:
- A gdzie są moi bracia? Nigdy jeszcze o nich nie słyszałam! 
Królowa odparła:
- Nie wiem, błąkają się pewnie po świecie.
I ujęła dziewczynkę za rękę, zaprowadziła ją do komnaty z dwunastoma trumnami, w których leżały wióry i poduszeczki.
- Trumny te - rzekła - przeznaczone były dla twych braci, ale uciekli oni, zanim ty się urodziłaś - i opowiedziała jej wszystko. 
A na to królewna:
- Nie płacz, droga matko, pójdę w świt i odszukam braci.
Zabrała więc królewna dwanaście koszulek i poszła prosto do wielkiego boru. Szła cały dzień, a pod wieczór przybyła do zaczarowanej chatki. Weszła do niej i ujrzała młodzieńca, który zapytał:
- Skąd idziesz i dokąd? - i zdumiał się widząc jej piękność i szaty królewskie, i gwiazdkę na czole. 
Królewna zaś odparła:
- Jestem córką królewską i szukam swych dwunastu braci. Pójdę choćby na koniec świata, aż ich znajdę.
I pokazała mu dwanaście koszulek, należących do jej braci.
Wówczas Benjamin poznał, że była to jego siostra i rzekł:
- Jestem Benjamin, twój najmłodszy brat.
I poczęli oboje płakać z radości, ściskać się i całować z wielkiej miłości.
Potem brat rzekł:
- Droga siostrzyczko, jest jeszcze jedna trudność: postanowiliśmy, że zabijemy każdą dziewczynkę, jaką napotkamy, gdyż przez dziewczynkę musieliśmy opuścić królestwo naszego ojca.
A na to królewna:
- Chętnie umrę, jeśli mogę przez to uratować swych braci.
- Nie - odparł królewicz - nie umrzesz, schowaj się tylko pod tę dzieżę, a ja już wszystko załatwię.
Królewna uczynił tak, a gdy nadeszła noc, jedenastu braci wróciło z polowania. Kiedy zasiedli do stołu, zapytali:
- Cóż słychać? 
A Benjamin na to:
- Czyż nie wiecie?
- Nie - odparli.
- Wyście byli w lesie - ciągnął najmłodszy brat - a ja pozostałem w domu, a jednak wiem więcej od was. 
- Opowiedz nam więc! - zawołali bracia.
- Dobrze - odparł Benjamin - ale przyrzeknijcie mi, że pierwsza dziewczyna, jaką spotkacie, nie będzie zabita.
- Dobrze! - zawołali bracia.
Wówczas królewicz rzekł: 
- Siostra nasza jest tutaj - i podniósł dzieżę, pod którą ukryta była królewna. 
Kiedy bracia ujrzeli piękność jej i szaty królewskie, i złotą gwiazdkę na czole, uradowali się bardzo i poczęli ją ściskać i całować. 
Królewna pozostała z braćmi w zaczarowanym domku pomagała Benjaminowi w pracy. Starsi zaś bracia polowali w lesie i znosili zajączki, sarny, ptaszki i inną zwierzynę, a siostrzyczka z Benjaminem przygotowywali jedzenie. Królewna znosiła chrust na podpałkę, szukała korzonków do zaprawy, stawiała garnki na ogień, tak iż jedzenie zawsze było na czas gotowe i bardzo braciom smakowało. Utrzymywała też porządek w domu i pięknie ścieliła im łóżka, a bracia byli bardzo radzi i pokochali ją serdecznie.
Pewnego dnia królewna i jej brat przygotowali w domu wspaniałą wieczerzę, a gdy bracia wrócili, zasiedli wszyscy do stołu, jedli i pili wesoło.
Koło zaczarowanego domku był mały ogródek, a w nim rosło dwanaście śnieżnobiałych lilii. Królewna chciała zrobić braciom przyjemność i zerwała dwanaście lilii, aby każdemu dać jedną po wieczerzy. Lecz, gdy tylko zerwała kwiaty, w tejże chwili dwunastu braci zamieniło się w dwanaście kruków, które pofrunęły hen nad lasem, mała chatka zaś zniknęła wraz z ogródkiem.
Biedna królewna pozostała sama jedna w dzikim lesie, a gdy się rozejrzała dokoła, spostrzegła starą kobiecinę, która rzekła:
- Cóżeś uczyniła, dziecię moje! Po co zrywałaś lilie? Byli to twoi bracia, którzy teraz na zawsze zamienili się w czarne kruki. Dziewczynka rozpłakała się i spytała:
- A czy nie ma sposobu, aby ich wyzwolić z czaru?
- Nie - odparła staruszka - nie ma na całym świecie żadnego sposobu, tylko jeden, ale ten jest tak trudny, że nie zdołasz wyzwoli nim swych braci. Musiałabyś bowiem przez siedem lat nie wymówić ni słowa, nawet nie uśmiechnąć się, jeśli zaś przemówisz i uśmiechniesz się, a do siedmiu lat brakować będzie choćby jedna minuta - wówczas wszystko przepadło, słowo to zabije twoich braci.
Królewna pomyślała: "Wiem z pewnością, że wyzwolę swych braci".
Po czym wyszukała sobie wysokie drzewo, wdrapała się na nie i poczęła prząść, nie mówiąc ani słowa i nie uśmiechając się.
Pewnego razu w lesie tym polował młody król, a wielki pies myśliwski począł oszczekiwać drzewo, na którym siedziała królewna. Król zbliżył się, a ujrzawszy piękną królewnę ze złotą gwiazdką na czole, tak był zachwycony, że zapytał, czy chciałaby zostać jego żoną. Królewna nie odrzekła nic, a tylko skinęła głową. Wówczas król wszedł na drzewo, zniósł ją, posadził na konia i powiózł do swego zamku. Wnet wyprawiono wspaniałe wesele, ale narzeczona nie śmiała się, ani nie mówiła.
Kiedy żyli już w szczęściu i miłości kilka lat, matka młodego króla, która była kobitą złą i okrutną, poczęła oczerniać młoda królową mówiąc:
- Jest to z pewnością zwykła żebraczka, kto wie, jakie sztuki uprawia ona potajemnie! Jeśli jest niema i nie potrafi mówić, mogłaby się przynajmniej uśmiechnąć bodaj raz. Kto się nie śmieje, ten ma z pewnością nieczyste sumienie!
Na dziedzińcu zamkowym ułożono wielki stos, na którym miano spalić królową. Król zaś stał w oknie i patrzył na to ze łzami, gdyż kochał ją ciągle bardzo. A kiedy już przywiązano królową do pala, a ogień począł ognistymi językami palić jej szaty, nastała właśnie ostatnia chwila owych siedmiu lat. W powietrzu rozległ się szum skrzydeł, a na dziedziniec opuściło się dwanaście kruków. Zaledwie jednak dotknęły ziemi, zamieniły się w dwunastu braci, wyzwolonych przez siostrę od czaru. Rozrzucili oni stos, zgasili płomienie, uwolnili swą kochaną siostrę i poczęli ją ściskać i całować. Królowa mogła już teraz mówić i powiedzieć królowi, dlaczego przez siedem lat nie mówiła nic, ani nie śmiała się. Król ucieszył się bardzo, gdy się dowiedział, że ukochana jego żona jest niewinna, i odtąd żyli wszyscy w zgodzie i szczęściu. Złą teściową zaś postawiono przed sąd, po czym wygnano ją z królestwa. 

Bracia Grimm:))