Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

wtorek, 30 kwietnia 2013

Jaś i Małgosia


Na skraju wielkiego lasu mieszkał ubogi drwal z żoną i dwojgiem dzieci; chłopczyk nazywał się Jaś, a dziewczynka Małgosia. W chacie nie był jedzenia,  gdy drożyzna zapanowała w kraju, brakło im nawet suchego chleba na zaspokojenie głodu. Strapiony drwal drwal długo nie mógł zasnąć wieczorem, więc wzdychając ciężko rzekł do żony:
- Co się z nami stanie? Jak wyżywimy biedne dziadki nasze, gdy sami nie mamy co jeść?
- Trudna rada, mężu - odparła macocha - jutro o świcie musimy wyprowadzić dzieci do lasu, gdzie największa gęstwina; tam zapalimy ogień, damy im po kawałku chleba, potem pójdziemy do swojej roboty, a dzieci pozostawimy własnemu losowi. Oczywiście nie trafią z powrotem do domu i w ten sposób pozbędziemy się ich.
- Nie, żono - odparł drwal - tego nie uczynię. Nie miałbym serca zostawić dzieci w lesie! Dzikie zwierzęta rozszarpały by je przecież.
- O, głupcze - rzekła macocha - inaczej wszak wszyscy czworo umrzemy z głodu, możesz już ciosać deski na trumny! - i tak długo go przekonywała, aż drwal z ciężkim sercem uległ jej namowom.
- A jednak żal mi tych biednych dzieci - rzekł. 
Tymczasem dzieci również nie pały, gdyż nie mogły usnąć z głodu, i słyszały wszystko, co macocha mówiła do ojca. Małgosia płakała gorzkimi łzami i rzekła do Jasia:
- Teraz jesteśmy już zgubieni!
- Cicho, Małgosiu - uspokajał ją Jaś - nie martw się, już ja znajdę ratunek!
A gdy rodzice usnęli, wstał, ubrał się i wymknął z domu. Księżyc świecił jasno , a białe kamyki, leżące dokoła domu, błyszczały jak nowe pieniążki. Jaś nazbierał ich , ile tylko mógł zmieścić w kieszeniach. Potem wrócił i rzekł do Małgosi:
- Bądź spokojna, kochana siostrzyczko i śpij beztrosko - po czym położył się także do łóżka.
O świcie, zanim jeszcze słońce wzeszło, stała macocha i zbudziła dzieci:
- Wstawajcie, leniuchy, pójdziemy do lasu po chrust!
Potem dała każdemu po kawałku chleba i rzekła:
- Macie tu chleb na obiad, ale nie zjedzcie wszystkiego od razu, bo więcej nie dostaniecie.
Małgosia schowała chleb pod fartuszek, gdyż Jaś miał w kieszeni kamyki. Po chwili wszyscy czworo ruszyli w las. Gdy uszli kawałek drogi, Jaś pozostawił w tyle patrząc za siebie na domek. Czynił to co pewien czas.
- Jasiu - zapytał ojciec - czemu oglądasz się ciągle za siebie? Pośpiesz się!
- Ach, ojcze - rzekł chłopiec - patrzę na swego białego kota, który siedzi na dachu i chce się ze mną pożegnać.
A macocha na to:
- Głuptasie, to ni twój kotek, to słońce poranne tak błyszczy na kominie.
Ale Jaś nie oglądał się za kotkiem, lecz raz po raz rzucał za siebiebiały kamyczek na drogę.
Kiedy się znaleźli w głębi lasu, rzekł ojciec:
- Nazbierajcie, dzieci, chrustu, rozpalimy ogień, abyście nie zmarzły.
Jaś i Małgosia naznosili chrustu, a gdy rozniecono ognisko i płomienie strzeliły wysoko, macocha rzekła do dzieci:
- Połóżcie się przy ogniu i wypocznijcie, a my pójdziemy głębiej w las narąbać drew. Wracając przyjdziemy po was i razem pójdziemy do domu.
Jaś i Małgosia siedli przy ogniu, a w południe każde zjadło swoją kromkę chleba. A że słyszeli uderzenia siekiery, pewni byli, że ojciec jest w pobliżu. Lecz to nie siekiera była, ale gałąź, którą przywiązał drwal do drzewa i którą wiatr uderzał o drzewo. Po pewnym czasie dzieciom przymknęły się oczy ze znużenia - i zasnęły.
Kiedy wreszcie się obudziły, była już ciemna noc. Małgosia rozpłakała się, mówiąc:
- Jakże się wydostaniemy z lasu?
Ale Jaś pocieszył ją:
- Poczekaj, aż się księżyc ukaże, a wtedy znajdziemy już drogę.
Kiedy zaś księżyc wzeszedł, wziął Jaś siostrzyczkę za rękę i poszedł z nim śladem kamyków, które błyszczały w świetle księżycowym, jak nowiutkie pieniążki i pokazywały im drogę. Szli całą noc, a gdy dzień nastał, doszli do domu ojca. Zapukali do drzwi, a kiedy macocha otworzyła i ujrzała, że byli to Jaś i Małgosia, rzekła:
- Niedobre dzieci,coście robiły tak długo w lesie? Myśleliśmy, że nie chcecie już wracać! 
Ale ojciec uradował się, gdyż trapiły do wyrzuty sumienia, że pozostawił dzieci same w lesie. 
Wkrótce potem bieda znów zajrzała do chatki drwala, a dzieci usłyszały, jak macocha mówiła w nocy do ojca:
- Znów wszystko zjedzone; mamy jeszcze pól bochenka chleba, a potem co? Musimy pozbyć się dzieci! Zaprowadźmy je głębiej w las, żeby już nie trafiły z powrotem: nie ma innej rady.
Strapił się ojciec i pomyślał: "Lepiej by było, abyśmy się podzielili z dziećmi ostatnim kęsem chleba."
Ale żona nie słuchała jego słów i zburczała go czyniąc mu wyrzuty. Kto mówi A, musi powiedzieć B, i biedny ojciec zgodziwszy się raz, musiał się tym razem zgodzić na żądanie złej macochy.
Lecz dzieci nie spały jeszcze i słyszały całą rozmowę. Gdy rodzice usnęli , wstał Jasio, chcąc znowu nazbierać kamyków, ale zła macocha zamknęła drzwi i Jaś nie mógł wyjść. Pocieszał jednak siostrzyczkę:
- Śpij spokojnie i nie martw się!
Gdy ranek zaświtał, macocha kazała dzieciom wstać. Dała każdemu po kawałku chleba, mniejszym jeszcze niż poprzednim razem. Po drodze pokruszył Jaś chleb w kieszeni, przystanął i rzucił jeden okruszek na ziemię.
- Jasiu, czemu oglądasz się ciągle za siebie? - zapytał ojciec. - Pośpiesz się!
- Oglądam się za gołębiem, który siedzi na dachu i chce się ze mną pożegnać.
- Głuptasie - rzekła macocha - to nie gołąbek, to słońce poranne, tak błyszczy na kominie.
Ale Jaś raz po raz rzucał za siebie okruszki chleba.
Macocha poprowadziła dzieci znacznie głębiej w las, gdzie nigdy jeszcze nie były, kazała im rozpalić wielki ognisko i rzekła:
- Posiedźcie tu, dzieci, a jeśli się zmęczycie, możecie się przespać; my idziemy do lasu rąbać drzewo, a wracając wieczorem wstąpimy tu po was.
W południe podzieliła się Małgosia z Jasiem swoim chlebem, gdyż Jaś swój kawałek rozrzucił po drodze. Potem zasnęli oboje i minął wieczór; ale nikt nie przyszedł po nich. Obudzili się późno w nocy. Jasio pocieszał jak przedtem swoją siostrzyczkę:
- Nie płacz, Małgosiu, gdy księżyc wzejdzie, okruchy, które rozrzuciłem po drodze, wskażą nam drogę do domu.
Ale gdy się księżyc ukazał, nie znalazły dzieci okruchów, gdyż tysiące ptaków, żyjących w lesie i w polu, wydziobały je dawno. 
Jaś powtarzał ciągle:
- Nie bój się Małgosiu, znajdziemy jakąś drogę!
Ale nie znaleźli jej. Szli całą noc i cały następny dzień, od rana do wieczora, ale nie mogli znaleźć wyjścia z lasu. Głód począł im dokuczać, gdyż nie jedli nic, prócz kilku znalezionych jagódek. Wreszcie nogi odmówiły im posłuszeństwa i usnęli zmęczeni pod drzewem.
Oto nastał trzeci ranek , odkąd dzieci opuściły dm ojca. Ruszyły znowu w drogę, ale im dalej szły, tym bardziej zagłębiały się w las. Gdyby teraz nie nadeszła pomoc, musiałyby zginąć. 
W południe ujrzały pięknego, śnieżnobiałego ptaszka, który siedział na gałęzi i śpiewał tak cudownie, że dzieci stanęły w miejscu, zachwycone.. Kiedy ptaszek skończył piosenkę, rozwinął skrzydełka i pofrunął przed dziećmi, one zaś poszły za nim, aż przyszły przed chatkę, na której dachu usiadł ptaszek. Kiedy się dzieci zbliżyły, ujrzały, że chatka zbudowana była calutka z chleba i pokryta ciastem; szyby zaś były z cukru.
- Choć no tu - rzekł Jaś - teraz możemy się posilić. Ja zjem sobie kawałek dachu, a ty skosztuj może słodkiej szybki. 
I chłopczyk wspiął się na palce, ułamał sobie kawałek smacznego dachu, a dziewczynka poczęła chrupać szybę.
Nagle z chatki odezwał się głos:

- Chrupu, chrupu, chrupu, chrupki,
Kto przyszedł do mojej chatki?
A dzieci odparły:
- To wiaterek z nieba,
Z błękitnego nieba!

- i jadły dalej. Jaś, któremu zasmakował dach, ułamał sobie spory kawał, a Małgosia wyjęła całą szybę z okna i siadła, chrupiąc ją z apetytem. 
Nagle otworzyły się drzwi i ukazała się zgarbiona staruszka, wsparta na kiju. Jaś i Małgosia przerazili się tak bardzo, że upuścili na ziemię, to, co trzymali w rękach, ale staruszka pokiwała głową i rzekła:
- A, to wy, drogie dziadki, kto was tu przyprowadził? Wejdźcie do chatki, nic wam się złego nie stanie.
Wzięła je za ręce i poprowadziła do izby. Dała im mleka z pączków z cukrem, jabłek i orzechów. Potem pościeliła im dwa piękne łóżeczka, a Jaś i Małgosia położyli się spać, myśląc, że są w niebie.
Ale staruszka udawał tylko taką życzliwość, była bowiem złą czarownicą, która czyhała na dzieci i specjalnie zbudowała ten domek z chleba, ciasta i cukru, aby je zwabiać. A gdy się jakieś dziecię dostało w jej moc , zbijała je i zjadała.  Czarownice mają czerwone oczy i źle widzą, ale mają za to doskonały węch, jak zwierzęta i czują, kiedy zbliża się człowiek. Czując w pobliżu Jasia i Małgosię czarownica zachichotała złośliwie i syknęła:
- Mam ich, już mi się nie wymkną!
Raniutko, gdy dzieci spały jeszcze spokojnie, stanęła czarownica nad nimi, spojrzała na ich rumiane policzki i pomyślała: "To dopiero będzie smaczny kąsek!"
Po czym chwyciła Jasia Kościstymi rękami, zaniosła go do chlewka i zamknęła za katowanymi drzwiami. Krzyczał i płakał biedny chłopiec, ale nic mu to nie pomogło. Potem poszła do Małgosi, obudził ją i rzekła:
- Wstawaj, leniuchu, przynieś wody i ugotuj coś dobrego dla swego braciszka. Zamknęłam go w chlewie, trzeba go utuczyć. Gdy już będzie tłusty, zjem go na śniadanie.
Małgosia poczęła płakać rzewnie, ale nic nie pomogło, musiała robić wszystko, co jej czarownica kazała.
Jasiowi dawała teraz czarownica najlepsze jedzenie, Małgosia zaś nie dostawała ani kęska. Co rano szła czarownica do chlewa i wołała:
- Jasiu, Jasiu, wysuń palec, chcę zobaczyć, czy jesteś już dość tłusty!
Ale Jaś wysuwał zamiast palca kostkę, a czarownica, która miała krótki wzrok, dziwiła się ciągle, że Jaś nie tyje wcale.
Kiedy minęły cztery tygodnie, zniecierpliwiła się czarownica i postanowiła dłużej już nie czekać.
- Hejże, Małgosiu - zawołała - nanos mi teraz wody! Jaś nie utyje chyba nigdy, więc muszę go jutro zjeść.
Ach, jak płakała biedna dziewczynka! Łzy aż kapały jej do wiadra, kiedy nosiła wodę!
- Oj, oj, oj! - wołała - Gdybyż nas bodaj pożarły dzikie zwierzęta, przynajmniej zginęlibyśmy razem.
- Nie lamentuj - rzekła starucha - nic ci to nie pomoże.
Raniutko kazała czarownica Małgosi zawiesić nad paleniskiem kocioł  z wodą i rozpalić ogień.
- Najpierw upieczmy chleb - rzekła - już rozpaliłam piec i zarobiłam ciasto. 
Pchnęła biedną Małgosię do pieca, z którego buchały już płomienie, i kazała jej wejść do środka, aby się przekonać, czy można już chleb włożyć. Naprawdę zaś chciała zamknąć Małgosię w piecu i upiec, aby ją zjeść. 
Ale Małgosia spostrzegła jej zamiar i rzekła:
- Nie wiem, jak wejść do pieca. Jakże się tam dostanę?
- Głupia gąsko - rzekła czarownica - otwór jest dość duży. Widzisz, ja sama mogłabym się nawet zmieścić.
I wsadziła głowę do pieca.
W tej chwili Małgosia popchnęła ją mocno, a gdy czarownica wpadła do pieca, zatrzasnęła za nią drzwiczki i zasunęła rygiel. 
- Huhu! - zaczęła wyć zła jędza, ale Małgosia uciekła pozostawiając czarownicę w piecu, gdzie się spaliła.
Sama zaś pobiegła do Jasia, otworzyła chlewik i zawołała:
- Chodź, Jasiu, czarownica nie żyje, jesteśmy uratowani.
Jasio wyskoczył jak ptaszek z klatki. Jakże się dzieci cieszyły, jak się ściskały za szyję i całowały! A ponieważ zła czarownica już nie żyła, weszły do jej izdebki. Ujrzały tam mnóstwo skrzyń z perłami i klejnotami.
- Ach, to ładniejsze jeszcze niż kamyczki - rzekł Jaś i napełnił nimi kieszenie, a Małgosia dodała:
- I ja coś zabiorę do domu - i napełniła fartuszek.
- A teraz pójdziemy - rzekł Jaś - aby jak najszybciej wyjść z tego lasu.
Po kilku godzinach doszły dzieci nad wielką rzekę, a Jaś rzekł: 
- Jakże przejdziemy przez rzekę? Nie widzę na niej kładki, ani mostu.
A Małgosia dodała:
- Ani łódki nie ma, ale tam płynie biała kaczka, może ona nam pomoże.
I zawołała:

- Kaczuszko, kaczusio,
Nie ma mostka koło rzeczki,
Nie ma nawet łódeczki,
Przewieź Jasia z Małgosią!

Kaczuszka podpłynęła, a Jaś siadł na jej grzbiecie, prosił, aby i Małgosia siadła z nim.
- Nie - odparła dziewczynka - kaczuszce byłoby a ciężko Ja przepłynę później.
Dobra kaczuszka przewiozła ich po kolei, a gdy się znaleźli po drugiej stronie rzeki, las wydał im się znajomy, i wreszcie uradowane dzieci ujrzały z daleka chatkę rodzinną. pobiegły więc szybko i po chwili zawisły na szyi ojca.
Zła macocha nie żyła już, a ojciec trapił się ciągle myślą o dzieciach pozostawionych w lesie. Małgosia wysypała z fartuszka perły i drogie kamienie, które potoczyły się po podłodze, Jaś zaś wyjmował z kieszeni pełne garście klejnotów. Tak więc troski ich skończyły się i w radości żyli wszyscy troje przez długie jeszcze lata. 
Koniec bajki dzieci! A tam myszka leci! Kto ją złapie, niech wypuści ją do pięknego ogrodu.

Bracia Grimm:))

poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Zwierzęta i niedźwiedź

Pod lwem starym ustawną prowadziły wojnę.
Młody, że panowanie obiecał spokojne,
Cieszyły się zwierzęta. Niedźwiedź cicho siedział,
Spytały czego milczy, wzręcz im odpowiedział:
"Zatrzymajmy się jeszcze z tą wieścią radosną,
Aż młodemu lewkowi pazury urosną."

Ignacy Krasicki:))

niedziela, 28 kwietnia 2013

Filozof

Zaufany filozof w zdaniach przedsięwziętych
Nie wierzył w Pana Boga, śmiał się z wszystkich świętych.
Przyszła słabość, aż mędrzec, co firmament mierzył,
Nie tylko w Pana Boga - i w upiory wierzył.

Ignacy Krasicki:))

sobota, 27 kwietnia 2013

Nocni stróże

Małe złego początki wzrastają z uporu;
Zawżdy ludzi omamia płochy punkt honoru.
Miasto jedno w ustawnej zostawało trwodze:
Jędrzej, Piotr, nocni stróże, zawzięli się srodze.
Więc rozruch w domach, w karczmach, na każdej ulicy;
Piotra wójt utrzymywał, Jędrzeja ławnicy.
Za mężami szły żony, za starszymi dzieci,
Przeniósł się wreszcie rozruch od mieszczan do kmieci.
Wojna zatem, i oto, przez lat kilkanaście - 
Piotr krzyczał: "Gaście ogień!", Jędrzej: "Ogień gaście!"

Ignacy Krasicki:))

piątek, 26 kwietnia 2013

Rolnik

Gospodarz, we dwójnasób chcąc zyskować z roli,
Dobry grunt raz i drugi uprawiał do woli.
A chcąc nadto zyskować, sam sobie zaszkodził:
Zamiast zboża zszedł kąkol i chwast się urodził.

Krasicki Ignacy:))

czwartek, 25 kwietnia 2013

Rybka mała i szczupak

Widząc w wodzie robaka rybka jedna mała,
Że go połknąć nie mogła, wielce żałowała.
Nadszedł szczupak, robak się przed nim nie osiedział,
Połknął go, a z nim haczyk, o którym nie wiedział.
Gdy rybak na brzeg ciągnął korzyść okazałą,
Rzekła rybka: "Dobrze to czasem być małą."

Ignacy Krasicki:))

środa, 24 kwietnia 2013

Lew i zwierzęta

Lew, ażeby dał dowód, jak wielce łaskawy,
Przypuszczał konfidentów do swojej zabawy.
Polowali z nim razem, a na znak miłości
On jadł mięso, kompanom ustępował kości.
Gdy się więc dobroć taka rozgościła wszędy,
Chcąc im jawnie pokazać większe jeszcze względy,
Ażeby się na jego łasce nie zawiedli,
Pozwolił, by jednego spośród siebie zjedli.
Po pierwszym poszedł drugi i trzeci, i czwarty,
Widząc, że się podpaśli, lew, choć nieobżarty,
Żeby ująć drapieży, a sobie zakału,
Dla kary, dla przykładu, zjadł wszystkich pomału.

Ignacy Krasicki:))

poniedziałek, 22 kwietnia 2013

Podróżny i kaleka

Nie skarżyłem na ludzi, nie skarżył na losy.
Choć musiałem iść w drogę ubogi i bosy.
Wtem, gdy razu jednego do kościoła wchodzę,
Postrzegłem: leży żebrak bez nogi na drodze.
Nauczył mnie tym bardziej milczeć jak ubogi:
Lepiej mnie bez obuwia niż jemu be nogi.

Ignacy Krasicki:))

niedziela, 21 kwietnia 2013

Dąb i dynia

Kiedy czas przyzwoity do dojźrzenia nastał,
Pytała dynia dęba, jak też długo wzrastał?
"Sto lat." "Jam w sto dni zeszła taką, jak mnie widzisz" - 
Rzekła dynia. Dąb na to: "Próżno ze mnie szydzisz; 
Pięknaś, prawda, na pozór, na pozór też słyniesz;
Jakieś prędko urosła, tak też prędko zginiesz."

Ignacy Krasicki:))

sobota, 20 kwietnia 2013

Osieł i wół

Osieł, podczas upału szukając ochłody,
Postrzegł iż pasterz bydło prowadził do wody.
Zbudował się z takowej dobroci człowieka,
A gdy przyczyn postępku takiego nie dociekał,
Rzekł mu wół: "Cudzy przykład niechaj cię nauczy:
Siebie on, nie nas kocha - żeby zarżnąć, tuczy."

Ignacy Krasicki:))

piątek, 19 kwietnia 2013

Ptaszki w klatce

"Czegoż płaczesz? - staremu mówił czyżyk młody - 
Masz teraz lepsze w klatce niż na polu wygody."
"Tyś w niej zrodzon - rzekł stary - przeto ci wybaczę;
Jam był wolny, dziś w klatce - i dlatego płaczę."

Ignacy Krasicki:))

czwartek, 18 kwietnia 2013

O trzech prządkach



Była raz leniwa dziewczynka, która nie chciała prząść, a matka w żaden sposób nie mogła jej do tego zmusić. Wreszcie pewnego razu matka straciła cierpliwość i zbiła leniwą córkę, która poczęła głośno płakać.
Właśnie królowa przejeżdżała koło chatki, a usłyszawszy płacz zatrzymała powóz, weszła do izby i zapytała, za co matka tak bije dziewczynkę, że krzyki słychać aż na drodze. Kobieta wstydziła się przyznać, że ma tak leniwą córkę, rzekła więc:
- Nie mogę oderwać jej od kądzieli, ciągle chciałaby prząść, a ja jestem uboga i nie mogę jej lnu nastarczyć.
Królowa zaś odparła:
- Lubię bardzo warczenie kołowrotka, dajcie mi więc swoją córkę, a nigdy jej lnu nie zabraknie, będzie sobie przędła do woli.
Matka uradowała się bardzo, a królowa zabrała dziewczynkę. Kiedy przybyły do zamku, powiodła ją królowa na górę, gdzie w trzech pokojach pełno było najpiękniejszego lnu.
- Teraz możesz prząść ile dusza zapragnie - rzekła królowa - a kiedy wszystek ten len uprzędziesz, dostaniesz najstarszego królewicza za męża. Nie będę zważała na to, że jesteś uboga, twoja niestrudzona pilność wystarczy za posag.
Dziewczynka przeraziła się bardzo, gdyż nie umiała prząść i choćby miała żyć trzysta lat i od rana do nocy siedzieć przy kądzieli, nie uprzędła by ani nitki. Kiedy została sama, wybuchła rzewnym płaczem i siedziała tak trzy dni nie tknąwszy kądzieli.
Trzeciego dnia królowa weszła do niej i zdziwiła się widząc, że praca jeszcze nie rozpoczęta, ale dziewczynka tłumaczyła się, że nie mogła pracować z wielkiej tęsknoty za matką i domem. Królowa zadowoliła się tą wymówką, ale rzekła odchodząc:
- Od jutra musisz się już wziąć do pracy!
Kiedy dziewczynka została znowu sama, podeszła strapiona do okna. Wtem ujrzała trzy kobiety, z których jedna miała szpatową stopę, druga wielką wargę dolną, zwisającą na podbródek, a trzecia ogromny palec. Przystanęły pod oknem i zapytały dziewczynkę o powód jej smutku. Dziewczynka opowiedziała im wszystko, one zaś zaofiarowały jej pomoc mówiąc:
- Jeśli zaprosisz nas na wesele i nie będziesz się nas wstydzić, lecz nazwiesz nas ciotkami, jeżeli posadzisz nas przy swoim stole, to w kilka dni uprzędziemy ci cały len.
- Bardzo chętnie - odparła dziewczynka - wejdźcie tylko i siadajcie do pracy. 
Trzy prządki weszły do izby i zabrały się raźno do pracy. Jedna snuła nitkę i naciskała koło, druga śliniła nitkę, trzecia skręcała j i uderzała palce o stół, a ile razy uderzyła, spadła na podłogę spora garść pięknego przędziwa. Kiedy królowa przychodziła, dziewczynka chowała trzy prządki do ostatniej izdebki i pokazywała swe piękne przędziwo, a królowa nie mogła się jej nachwalić.
Gdy pierwsza izba była już pusta, prządki zabrały się do drugiej, potem do trzeciej, a wkrótce opróżniły i tę. Wówczas pożegnały się z dziewczynką i rzekły:
- Pamiętaj, coś nam obiecała, wyjdzie ci to na dobre.
Kiedy dziewczynka pokazała królowej puste izby i mnóstwo najpiękniejszego przędziwa, zaczęto natychmiast szykować wesele, a królewicz cieszył się bardzo, że dostanie tak pilną i zdolną żonę. Narzeczona zaś rzekła:
- Drogi królewiczu, mam trzy ciotki, które wyświadczyły mi wiele dobrego, nie chciałbym więc zapomnieć o nich w chwili szczęścia. Pozwólcie mi zaprosić je na wesele i posadzić przy stole.
Królowa i jej syn rzekli:
- Chętnie zgadzamy się na to.
Kiedy się uczta rozpoczęła, weszły do sali trzy prządki w przedziwnych szatach, a panna młoda rzekła:
- Witajcie cioteczki.
I posadziła je obok siebie przy stole.
- Ach - rzekł królewicz - skąd masz takie potworne ciotki?
A zbliżając się do pierwszej zapytał:
- Od czego masz tak spłaszczoną nogę?
- Od naciskania koła - odparła - od naciskania koła.
- A ty - zapytał drugą - od czego masz tak obwisłą wargę?
- Od ślinienia nici - odparła - od ślinienia nici.
- A ty - zapytał trzecią - od czego masz taki wielki palec?
- Od kręcenia nici - odparła - od kręcenia nici.
Królewicz przeraził się bardzo i rzekł:
- Od dzisiejszego dnia narzeczonej mojej nie wolno tkać kądzieli.
W ten sposób pozbyła się dziewczynka na zawsze nieszczęsnego przędzenia.

Bracia Grimm:))
  

środa, 17 kwietnia 2013

Mysz i kot

Mysz, dlatego że niegdyś całą książkę zjadła,
Rozumiała iż wszystkie rozumy posiadła.
Rzekła więc towarzyszkom: "Nędzę waszą skrócę, 
Spuśćcie się tylko na mnie, ja kota nawrócę!"
Posłano więc po kota. Kot, zawżdy gotowy,
Nie uchybił minuty, stanął do rozmowy.
Zaczęła mysz egzorty; kot jej plnie słuchał,
Wzdychał, płakał... Ta widząc iż się udobruchał,
Jeszcze bardziej wpadła w kaznodziejski zapał,
Wysunęła się z dziury - a wtem ją kot złapał.

Ignacy Krasicki:))

wtorek, 16 kwietnia 2013

Osieł i baran

Klął osieł los okrutny, że marznął na mrozie.
Rzekł mu baran trzymany tamże na powrozie:
"Nie bluźń bogów, w żądaniach płochy i niebaczny!
Widzisz przy mnie rzeźnika? Dziękuj, żeś niesmaczny."

Ignacy Krasicki:))

poniedziałek, 15 kwietnia 2013

Syn i ojciec

Każdy wiek ma goryczy, ma swoje przywary;
Syn się męczył nad książką, stękał ojciec stary,
Ten nie miał odpoczynku, a tamten swobody:
Płakał ojciec, że stary, płakał syn, że młody.

Ignacy Krasicki:))

niedziela, 14 kwietnia 2013

Stary pies i stary sługa

Póki gonił zające, póki kaczki znosił,
Kasztan, co chciał, u pana swojego wyprosił.
Zstarzał się. Aż z owego pańskiego pieścidła
Psisko stare, niezdatne, oddano do bydła.
Widząc, że pies, nieborak, oblizuje kości,
Żywił go stary szafarz, niegdyś podstarości.

Ignacy Krasicki:))

sobota, 13 kwietnia 2013

Strzelec i pies

Uciekł wyżeł od strzelca, błąkał się dni kilka,
Na koniec znalazł pana i przystał do wilka.
Gonił sarny, zające, do kaczek się skradał,
Ale co tylko zdobył - wszystko to pan zjadał.
"Zła to służba - rzekł zatem - gdzie korzyść nie czeka;
Bił pan dawny, lecz karmił; wróćmy się do człowieka."

Ignacy Krasicki:))  

piątek, 12 kwietnia 2013

Doktor

Doktor widząc, iż mu się lekarstwo udało,
Chciał go często powtarzać; cóż się z chorym stało?
 Za drugim, trzecim razem bardzo go osłabił,
Za czwartym jeszcze bardziej, a za piątym zabił.

Ignacy Krasicki:)) 

czwartek, 11 kwietnia 2013

Baran dany na ofiarę

Widząc, że wieńce kładą, że mu rogi złocą,
Pysznił się tłusty baran, sam nie wiedział o co.
Aż gdy postrzegł oprawcę, a ten powrozów bierze,
Aby go poniewolnie ciągnął ku ofierze,
Poznał swój błąd; rad nie rad wypełnił los srogi.
Nie pomogły mu wieńce i złociste rogi.

Ignacy Krasicki:))

niedziela, 7 kwietnia 2013

Dwa żółwie

Nie żałując sił własnych i ciężkiej fatygi
Dwa żółwie pod zakładem poszli a wyścigi.
Nim połowę do mety drogi ubieżeli, 
Spektatorowie poszli, sędziowie zasnęli.
Więc rzekła im jaskółka: "Lepiej się pogodzić;
Pierwej niżeli biegać nauczcie się chodzić." 

Ignacy Krasicki:)) 

sobota, 6 kwietnia 2013

O trzech krasnoludkach w lesie


Żył sobie pewien człowiek, któremu umarła żona, i żyła też pewne kobieta, której umarł mąż; mieszkali w sąsiedztwie. Wdowiec miał córkę i wdowa także miała córkę. Dziewczynki znały się i bywały u siebie. Pewnego razu, kiedy córka wdowca przyszła do sąsiadki, ta rzekła do niej: 
- Słuchaj, idź do ojca i powiedz mu,że chcę zostać jego żoną, będziesz się wtedy co dzień myć w mleku i pić wino, a moja córka będzie się myć w wodzie i pić wodę.
Dziewczyna posła do domu i powiedziała ojcu, co jej sąsiadka mówiła. A ojciec rzekł:
- Nie wiem sam, co zrobić? Małżeństwo jest radością, ale jest też i udręką.
Wreszcie, ponieważ nie mógł się zdobyć na stanowczą odpowiedź, ściągnął but z nogi i rzekł do córki:
- Weź ten but, ma on w zelówce dziurkę; idź z nim na górę, powieś go na dużym gwoździku i nalej doń wody. Jeżeli woda nie wycieknie, to się ożenię, a jeżeli wycieknie, to nie ożenię się.
Dziewczynka zrobiła, jak jej ojciec kazał; ale od wilgoci napuchła zelówka i but wisiał pełen wody. Dziewczynka zeszła do ojca i opowiedziała mu, jak się rzecz przedstawia. Ojciec wszedł sam na górę, żeby zobaczyć, a kiedy się przekonał, że córka mówi prawdę, poszedł do sąsiadki, oświadczył się i odbyło się wesele.
Następnego dnia, kiedy się dziewczynki przebudziły, przed córką męża stało mleko do mycia i wino do picia, a przed córką żony stała woda do mycia i woda do picia. Następnego dnia stała woda do picia i woda do mycia przed córką męża, jak i przed córką żony. Ale trzeciego dnia woda do picia i woda do mycia stała tylko przed córką męża, a przed córką żony mleko do mycia i wino do picia, i tak już pozostało. Kobieta nienawidziła swojej pasierbicy z całych sił i ciągle szukała okazji, żeby jej dokuczyć. Była przy tym bardzo zazdrosna, gdyż pasierbica była piękna i miła, a jej córka brzydka i odrażająca.
Pewnego razu, podczas srogiej zimy, kiedy rzeki były zamarznięte, a ziemia pokryta śniegiem, uszyła macocha suknię z papieru, a przywoławszy pasierbicę rzekła: 
- Weź tę suknię, idź do lasu i przynieś mi koszyczek poziomek, strasznie mi się ich zachciało.
- Teraz - jęknęła dziewczyna - przecież zimą nie rosną poziomki, ziemia jest zamarznięta, a śnieg przykrył wszystko! I dlaczego mam włożyć tę papierową sukienkę? Na dworze jest tak zimno, że oddech zamarza; wicher ją przewieje, a ciernie zedrą mi ją z ciała. 
- Będziesz mi się jeszcze sprzeciwiać? - krzyknęła macocha - wynoś się w tej chwili i masz mi się na oczy nie pokazywać bez koszyczka poziomek!
Potem dała jej kawałek suchego chleba i rzekła:
- To ci starczy na cały dzień - a pomyślała sobie: "No, teraz to już na pewno zginie z zimna i głodu, i już nigdy nie wróci."
Dziewczynka była posłuszna, włożyła papierową suknię, wzięła koszyczek i wyszła. W koło leżał gruby śnieg, który pokrywał wszystko i nie widać było ani źdźbła zieleni. Kiedy dziewczynka przyszła do lasu, ujrzała mały domek, a przez okienko wyglądały trzy krasnoludki. Kiwnęła im główką na przywitanie, podeszła do drzwi i grzecznie zapukała.
Krasnoludki wpuściły ją, a dziewczynka siadła przy kominku, żeby się rozgrzać, wyjęła swój suchy kawałek chleba i zaczęła jeść. Wtedy krasnoludki rzekły:
- Daj nam też kawałek.
- Bardzo chętnie - odparła, przełamała chleb i dała im połowę. 
Krasnoludki zapytały:
- Co ty tu robisz podczas takiego mrozu w lesie i to w papierowej sukience?
- Ach - odparło dziewczę - macocha kazała mi włożyć tę sukienkę i zabrania wracać do domu, dopóki nie uzbieram pełnego koszyka poziomek.
Kiedy zjadła swój chleb, dały jej krasnoludki miotłę i rzekły:
- Odmieć nam śnieg sprzed okien i drzwi.
A kiedy dziewczyna była na dworze, rzekły krasnoludki jeden do drugiego:
- Co mamy jej podarować za to, że jest taka rzeczna i dobra, i że podzieliła się z nami swoich chlebem?
Wtedy rzekł pierwszy:
- Niech będzie z każdym dniem piękniejsza.
Drugi rzekł:
- Niech za każdym jej słowem pada z ust złoto. 
Trzeci rzekł:
- Niech przybędzie do niej królewicz i ożeni się z nią.
Tymczasem dziewczynka odgarnęła śnieg sprzed chatki, i jak wam się zdaje, co tam nalazła? Piękna, dojrzałe poziomki, czerwoniutkie jak krew. Wielce uradowana nazbierała ich pełen koszyczek, podziękowała za wszystko krasnoludkom, podała każdemu rękę i pobiegła do domu, żeby zanieść macosze to, czego żądała.
Kiedy weszła i powiedziała "dobry wieczór", wypadła z jej ust sztuka złota. Potem zaczęła opowiadać, co jej się w lesie zdarzyło, ale za każdym słowem sypały się z jej ust złote monety, tak że wkrótce pokój ich był pełen.
- Patrzcie na tę pychę - zawołała córka kobiety - żeby tak złoto wyrzucać!
Ale w duszy zazdrościła jej bardzo i chciała też pójść do lasu na poziomki.
A matka na to:
- Nie, moja droga córeczko, dziś jest za zimno, mogłabyś jeszcze zmarznąć.
Ale ponieważ córka nie dawała jaj spokoju, zgodziła się wreszcie, uszyła jej ciepły kożuszek, a na drogę dała jej dużo świeżego chleba z masłem i słodkiego ciasta.
Dziewczynka poszła do lasu i przybyła do tego samego domku. Trzy krasnoludki wyjrzały przez okienko, ale ona nie przywitała się z nimi, nie zwróciła na nich najmniejszej uwagi, otworzyła drzwi i weszła do chatki. Usiadła przy piecu, wyjęła chleb z masłem i ciasto, i zabrała się do jedzenia.
- Daj nam też kawałek - zawołały krasnoludki, ale dziewczyna odparła:
- Dla mnie samej nie starczy, więc jakże mogę wam z tego dać?
Kiedy już zjadła wszystko, rzekły krasnoludki:
- Masz tutaj miotłę i odmieć nam śnieg sprzed okien i drzwi.
- A odmiećcie sobie sami, przecież nie jestem waszą służącą - odparła dziewczyna.
Kiedy się przekonała, że jej nic nie chcą podarować, wyszła bez pożegnania.
Wtedy rzekły krasnoludki jeden do drugiego:
- Co mamy jej za to podarować, że jest taka niegrzeczna i samolubna, i takie ma niedobre serce?
Pierwszy rzekł:
- Niech będzie z każdym dniem brzydsza.
Drugi rzekł:
- Niech jej za każdym słowem żaba z ust wylatuje.
Trzeci rzekł:
- Niech umrze nagłą śmiercią.
Tymczasem dziewczyna rozglądała się na wszystkie strony za poziomkami, a nie widząc ich nigdzie, poszła, pełna zazdrości, do domu. Lecz kiedy otworzyła usta i chciała matce opowiedzieć, co jej się w lesie zdarzyło, za każdym słowem wyskakiwały jej z ust żaby, aż wszystkich przejął dreszcz wstrętu.
Złościła się teraz macocha jeszcze bardziej, ale chociaż coraz więcej dokuczała swojej pasierbicy, to jednak ta z każdym dniem stawała się piękniejsza. Wreszcie pewnego dnia wzięła kocioł, postawiła go na ogniu i zaczęła w nim gotować przędzę. Kiedy ją wygotowała, zarzuciła ją biednej dziewczynie na ramię, dała jej siekierę i kazała jej iść nad rzekę, wybić przerębel i wypłukać przędzę. Dziewczyna usłuchała natychmiast, poszła nad rzekę, wybiła przerębel i zabiera się do płukania przędzy, gdy wtem usłyszała turkot kół i ujrzała złocistą karetę, a w niej pięknego królewicza. Gdy ją królewicz zobaczył, zapytał:
- Co ty tu robisz podczas takiego mrozu?
- Jestem biedną dziewczyną i piorę przędzę.
Żal się zrobiło królewiczowi, tej biednej dziewczynki, a że była przy tym tak piękna, zapytał:
- Czy chcesz pojechać ze mną?
- O, tak, z całego serca - odparła, gdyż cieszyło ją to, że nareszcie zejdzie z oczu macosze i jej wstrętnej córce.
Wsiadła do powozu i odjechała z królewiczem,  kiedy przybyła od jego zamku, pojął ją królewicz za żonę i odbyło się huczne wesele, tak jak jej życzyły krasnoludki. Po roku młoda królowa powiła syna. Gdy się macocha o jej szczęściu dowiedziała, przybyła na zamek z córką, niby w odwiedziny. Ale kiedy król wyszedł i w komnacie nie było nikogo, macocha chwyciła młodą królową za głowę, a jej córka wzięła ją za nogi i wyrzuciły ją przez okno, wprost do rzeki płynącej koło zamku. Następnie macocha włożyła swoją brzydką córkę do łoża i nakryła ją kołdrą po głowę. Kiedy król wrócił i chciał mówić ze swoją żoną, rzekła stara:
- Cicho, cicho, teraz nie można! Ona ma gorączkę i leży w potach, musisz ją, królu, na dziś zostawić w spokoju. 
Król nie podejrzewał nic złego i przyszedł następnego dnia, a kiedy rozmawiała ze swoją żoną, a ona odpowiadała mu, za każdym słowem wyskakiwała jej z usta żaba zamiast, jak dawniej, złotych dukatów. Zapytał więc król, co to znaczy, ale stara powiedziała, że to się chyba stało z gorączki i że z czasem minie.
Lecz w nocy zobaczył kuchcik kaczuszkę, która podpłynęła pod okna zamku i zapytała:
- Królu, królu powiedz mi,
Czy ty czuwasz, czy też śpisz?
A kiedy nie otrzymała odpowiedzi, zapytała znowu:
- Co moi goście porabiają?
Kuchcik odparł:
- Śpią mocno i dobrze się mają. 
Kaczuszka pytała dalej:
- Czy nie zrobiono krzywdy memu dziecku?
A kuchcik odrzekł: 
- O nie, śpi w swoim łóżeczku.
Wtedy kaczuszka, przybrawszy postać królowej, weszła do zamku, nakarmiła swoje dziecię, okryła je kołderką, ukołysała do snu, a potem przybrawszy znowu postać kaczuszki odpłynęła fosą. Tak się to działo przez dwie noce, a za trzecim razem rzekła kaczuszka do kuchcika:
- Idź do króla i powiedz mu, żeby wziął swój miecz, stanął na progu pokoju, w którym ja się znajduję, i niech trzy razy wzniesie i opuści miecz.
Kuchcik pobiegł do króla i powiedział mu to wszystko. Król wziął miecz, stanął na progu i zrobił tak, jak mu kazano, a wtedy stanęła przed nim jego prawdziwa małżonka, piękna i zdrowa. 
Król był wielce uradowany, ale ukrył królową w jednej z komnat aż do niedzieli.
W niedzielę król zapytał:
- Co powinno się zrobić człowiekowi, który drugiego wyniósł z łóżka i wrzucił do wody?
- Nic innego - odezwała się stara - jak taką złą istotę włożyć do beczki, obitej wewnątrz ostrymi gwoździami, i z wysokiej góry wrzucić do wody.
A na to król:
- Słuszny wyrok wydałaś na siebie!
Kazał przynieść taką beczkę, wepchnięto w nią starą wraz z córką; dno zostało zabite i z wysokiej góry potoczyła się beczka do rzeki.

Bracia Grimm:))



  


     


Szczur i kot

"Mnie to kadzą" - rzekł hardzie do swego rodzeństwa.
Siedząc szczur na ołtarzu podczas nabożeństwa.
Wtem, gdy się dymem kadzidł zbytecznych zakrztusił,
Wpadł kot z boku na niego, porwał i udusił.

Ignacy Krasicki:))

piątek, 5 kwietnia 2013

Ojciec łakomy, syn rozrzutny

Zawżdy się zbytek kończy doświadczeniem smutnym.
Płakał ojciec łakomy nad synem rozrzutnym.
Umarli oba z głodu; każdy z nich zasłużył:
Syn, że nadto używał, ojciec, że nie użył.

Ignacy Krasicki:))

czwartek, 4 kwietnia 2013

Orzeł i jastrząb

Orzeł, nie chcąc się podłym polowaniem bawić,
Postanowił jastrzębia na wróble wyprawić.
Przynosił jastrząb wróble, jadł je orzeł smacznie.
Zaprawiony na koniec przysmaczkiem nieznacznie,
Kiedy go coraz żywszy apetyt przenika,
Zjadł ptaszka na śniadanie, a na obiad ptasznika.

Ignacy Krasicki:))

środa, 3 kwietnia 2013

Kulawy i ślepy

Niósł ślepy kulawego, dobrze im się działo;
Ale że to ślepemu nieznośno się stało,
Iż musiał zawżdy słuchać, co kulawy prawi,
Wziął kij w rękę: "Ten - rzecze - z szwanku nas wybawi."
Idą; a wtem kulawy krzyknie: "Uniknij w lewo!"
Ślepy wprost; i choć z kijem, uderzył łbem w drzewo.
Idą dalej. Kulawy przestrzega od wody;
Ślepy w bród; sakwy zmaczał, nie wyszli bez szkody.
Na koniec przestrzeżony, gdy nie mijał dołu,
I ślepy, i kulawy zginęli pospołu.
I ten winien, co kijem bezpieczeństwo mierzył,
I ten, co bezpieczeństwo głupiemu powierzył. 

Ignacy Krasicki:))

wtorek, 2 kwietnia 2013

Lis młody i stary

Młody lis, nieświadomy myśliwych rzemiosła,
Cieszył się, że sierść nowa na zimę odrosła.
Rzekł stary: "Bezpieczeństwo tych ozdób nie lubi.
Nie masz się z czego cieszyć, ta nas piękność gubi."

Ignacy Krasicki:))

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Potok i rzeka

Potok, z wierzchołka góry płynący z hałasem, 
Śmiał się z rzeki; spokojnie płynęła tymczasem.
Nie stało wód u góry, gdy śniegi stopniały,
Aż z owego potoka strumyk tylko mały.
Co gorsza, ten, co zaczął z hałasem i krzykiem,
Wpadł w rzekę i na koniec przestał być strumykiem.

Ignacy Krasicki:))