Dawno,
dawno temu, kiedy w kanadyjskich borach mieszkali tylko
czerwonoskórzy Indianie i nie było tam jeszcze białych ludzi,
zebrały się ptaki na wiec wokół Drzewa Wielkiej Rady. Zleciały
się wszystkie, od największych do najmniejszych.
Orzeł
usiadł na szczycie Drzewa Wielkiej Rady i powiedział:
-
Ludzie o miedzianej skórze są bardzo mężni, ale życie w puszczy
jest czasem za ciężkie. Skarżą się, że serca słabną im w
piersi, bo nie śpiewamy dość pięknie, żeby im dodać odwagi.
Proszą nas o nową, piękną pieśń. Radźcie, jak ją zdobyć.
Ptaki
popatrzyły po sobie. Słyszały, że najpiękniejszą pieśń
słychać pod samym niebem, nad obłokami, dookoła siedziby
Wielkiego Ducha. Ale to jest bardzo daleko i bardzo wysoko, na końcu
podniebnego szlaku. jak przenieść tę pieśń na ziemię?
-
To niemożliwe - wołały. - Nikt tam nie doleci. Skrzydła nam
pomdleją
i spadniemy. Ten, kto się na to odważy, może się nawet
zabić.
Na
jednej gałęzi siedział ptaszek z gatunku drozdów. Umiał śpiewać
bardzo ładnie. Czuł, że mógłby nauczyć się tamtej pieśni i
potrafiłby ją powtórzyć.
"Ach,
gdybym ją usłyszał choć raz", myślał, " nie
zapomniałbym jej nigdy. Przyniósłbym tę pieśń na ziemię i
zaśpiewałbym ją ludziom. Byłaby ze wszystkich najpiękniejsza.
Chwalono by mnie i stałbym się najsławniejszym śpiewakiem świata.
Ale mam za małe i za słabe skrzydła".
-
Czy nikt się nie odważy? - zapytał orzeł. - Czy nie czujecie dość
sił na to, śpiewacy leśni?
Ptaki
milczały.
-
Kiedy tak, to ja spróbuję - oświadczył orzeł. - Trudno mi będzie
nauczyć się pieśni, bo nie jestem śpiewakiem i nie mam pięknego
głosu. Ale mam skrzydła najmocniejsze z was wszystkich, więc
jeżeli wy nie możecie, powinienem polecieć.
Zaczął
gotować się do lotu.
Zabiło
serce drozda. Tak bardzo chciał nauczyć się pierwszy niezwykłej
pieśni
i stać się najsławniejszym śpiewakiem świata. Nikt nie
zauważył, kiedy cichutko z gałęzi na gałąź, drozd przefruną
aż na wierzchołek Drzewa Wielkiej Rady. Skoczył na grzbiet orła i
schował się w jego piórach. Orzeł rozpostarł skrzydła
i uniósł
się ponad las, ponad nory zwierząt, ponad dziuple i gniazda ptaków,
ponad rzeki pełne ryb i ponad wigwamy Indian. Przebił obłoki i
leciał ku słońcu. Nie wiedział, że wśród jego piór skulił
się maleńki drozd.
Orzeł
wzlatywał coraz wyżej i wyżej szlakiem niebieskim. Słońce
oślepiało mu oczy, które zwykle widziały tak daleko. Nie
dostrzegł już ziemi, a szlak niebieski nie kończył się jeszcze.
Coraz wolniej i wolniej uderzał o powietrze potężne jego skrzydła.
Bolało każde ścięgno. czuł, że omdlewa i za chwilę
spadnie na ziemię, ale postanowił walczyć do ostatka.
Wreszcie
siły go opuściły. Wytężył wzrok i zamajaczyły nad nim jasne
wrota siedziby Wielkiego Ducha. Poderwał się raz jeszcze, ale na
próżno. nie mógł już wzlecieć wyżej - zaczął spadać.
wtem
spośród orlich piór wyskoczył mały drozd. Strzepnął
skrzydełka, wesoły, nie zmęczony i wzleciał niebieskim szlakiem.
Droga
nie była już daleka. Wzbił się prosto w górę, aż zbliżył się
do wrót
i doleciała go pieśń.
Była
wspaniała a słodka. Drozd trzepotał skrzydełkami i słuchał.
Szczebiotał, gwizdał, śpiewał powtarzał nutę za nutą, aż
poczuł, że zapamięta.
Bał
się, że opadnie za wcześnie, ale udało mu się wytrzymać do
końca. Przecież odpoczywał przedtem cały czas na grzbiecie orła.
Potem
zaczął opadać. Powtarzał sobie pieśń i chwilami aż przymykał
oczka
z zachwytu.
Był
coraz bliżej ziemi. Serce biło mu z dumy. nie mógł doczekać się
chwili, kiedy zaśpiewa wszystkim pieśń, której oprócz niego nie
umie nikt na ziemi.
Spadał,
spadał, wreszcie ujrzał pod sobą las i zgromadzone ptaki.
Na
szczycie Drzewa Wielkiej rady siedział orzeł. Zwiesił głowę i
opuścił skrzydła.
Drozd
usiadł na gałązce pod samym wierzchołkiem, dumny i szczęśliwy.
Już, już chciał pochwalić się pieśnią i miał nadzieję, że
obwołają go najpierwszym śpiewakiem świata, kiedy odezwał się
orzeł:
-
Nie udało mi się dolecieć - powiedział z żalem. - Nie dosięgłem
siedziby Wielkiego Ducha. Nie przyniosłem ludziom pieśni.
Drozd
przypomniał sobie wszystko i zrozumiał.
To
prawda, że jemu, maleńkiemu drozdowi, udało się dolecieć i
przynieść pieśń. ale gdyby orzeł nie był zaniósł go tak
wysoko on sam by nie doleciał. Zawstydził się, że był taki dumny
z siebie.
"Nauczyłem
się najpiękniejszej pieśni, więc będę ją śpiewał, bo jest
ludziom potrzebna i ucieszy cały świat. Ale nie chcę, żeby mnie
za to chwalono", postanowił drozd.
Odleciał
cicho. Skrył się w gęstwinie i tam zaczął śpiewać. Słuchają
go odtąd
z zachwytem ptaki i zwierzęta. Serca ludzi radują się i
nabierają odwagi.
Ale
śpiewak nikt nie widzi i dlatego mieszkańcy Kanady nazywają go
drozdem pustelnikiem.
Bajka
indiańska:))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz