W dalekiej
dolinie u stóp gór żył człowiek dobry i sprawiedliwy. Założył i wypielęgnował
duży, piękny ogród. Kiedy zestarzał się i nie mógł już sam pracować, oddał
ogród swemu synowi, Chamdamowi. Chamdam odziedziczył po ojcu jego dobroć i
uczciwość, kochał też drzewa i kwiaty jak ojciec. Ożenił się i pracował w
ogrodzie.
Wreszcie
stary jego ojciec poczuł, że zbliża się śmierć. Zeszli więc do chorego sąsiedzi
i przyjaciele. Starzec zawołał syna i powiedział:
-Kochany
Chamdamie, niezadługo umrę, ale ty nie porzucaj ogrodu. Pracuj, bądź dobry i
sprawiedliwy. Oto mój testament. O ile pamiętam, nikomu nie jestem nic winien.
Ale pamięć czasem człowieka zawodzi. Mogło się zdarzyć, że coś do kogoś
pożyczyłem, a potem zapomniałem i nie oddałem. Jeżeli więc ktoś poprosi ciebie,
żebyś oddał mój dług, to mu nie odmawiaj, nie okryj mnie hańbą i nie trwóż
moich prochów w mogile. Za nic nie chcę nikogo skrzywdzić.
To
powiedziawszy stary ogrodnik stracił przytomność. Sąsiedzi i przyjaciele
wyszli, Chamdam odprowadził ich do bramy, jak tego wymagała przyzwoitość.
Jeden z
kupców zatrzymał się w bramie i powiedział:
- No,
Chmdamie, zapamiętaj dobrze ostatnie słowa twego ojca.
Starzec
umarł tej samej nocy. Chamdam urządził pogrzeb z wielkim staraniem. I on, i
jego żona, i dzieci bardzo żałowali starego ogrodnika.
Chamadam
starł się być takim, jak chciał ojciec. Od rana do nocy pracował w ogrodzie,
był gościnny i każdemu pomagał.
Kiedyś
przyszedł do ogrodu wieczorem ten sam kupiec, który było obecny przy ostatniej
rozmowie ojca z synem, a później zatrzymał Chamdama w bramie.
- Miło mi
Ciebie widzieć, Chamdamie - powiedział. - Niech ci się jak najlepiej powodzi w
rodzinie i w ogrodzie. Przyszedłem dzisiaj do ciebie z interesem. Pewno wiesz o
tym, a może nie wiesz, że twój ojciec pożyczył ode mnie pieniądze. od tej pory
wiele czasu minęło. Może ojciec zapomniał o tym długu, a może nie mógł oddać.
Czy twój mówił ci o tym?
- Nie -
odpowiedział Chamdam. - Ile ojciec pożyczył?
- Pięćset
tangów.
- Zaraz je
oddam - powiedział Chamdam i poszedł do domu.
Po chwili
wrócił z pieniędzmi i odliczył kupcowi pięćset tangów. To było dużo, ale
Chamdam nie skrzywił się nawet. Po kilku dniach przyszedł do niego bogaty
sąsiad. zagadywało go o tym i owym, wreszcie zapytał:
- Chamdamie,
czy ojciec nie mówił ci przed śmiercią o swoim długu?
- Nie. jaki
to dług?
- Twój
ojciec pożyczył u mnie sporo ziarna. Najpierw wziął na twoje wesele dziesięć
miar pszenicy. Potem, kiedy urządzał ucztę po urodzeniu twoich synów, pożyczył
ode mnie znowu dziesięć miar pszenicy i pięć miar ryżu.
- To dziwne,
że ojciec nic mi nie mówił o takim dużym długu - zdziwił się Chamdam.
- Mógł
zapomnieć - powiedział bogacz.
Żeby zwrócić
to, czego sąsiad żądał, Chamdam musiał sprzedać kawałek ogrodu.
Przychodzili
do niego jeszcze inni ludzie i kłamali, że jego ojciec pożyczył od nich to czy
owo. Chamdam przestał pracować w ogrodzie, tylko na spłaty wyprzedawał
wszystko, co odziedziczył po ojcu.
Wreszcie
został z rodziną bez dachu nad głową. Dopiero wtedy dano mu spokój, kiedy nic
już nie miał i nic nie mógł oddawać.
Wtedy żona
Chamadama powiedziała do męża:
- Mieszkańcy
naszego rodzinnego miasta zaczynają na nas patrzeć jak na żebraków. Przyjaciele
odwrócili się od ciebie i nie chcą ci pomóc, chociaż twój ojciec i ty tak
często pomagaliście innym. Niedobrzy są tutejsi ludzie. Weźmy lepiej obu
naszych synków i przenieśmy się gdzie indziej. tam, gdzie nikt nas nie zna, nie
będą się dziwili, że jesteśmy tacy biedni. Może trafimy, na lepszych ludzi niż
tutaj i urządzimy sobie jakoś nowe życie.
Żona
Chamdama miała brat, bogatego kupca. Posiadał on własny statek i woził towary
do obcych krajów. Ale był to człowiek pyszny i nie użyty. Nieraz wydziwiał nad
siostrą, że wyszła za mąż za zwykłego ogrodnika. Chamdam nie chciał prosić go o
pomoc, wolał pójść za radą żony.
Po kilku
dniach porzucili swoje strony rodzinne. Długo szli przez stepy i pustynię,
droga była bardzo ciężka. Wreszcie doszli nad brzeg morza. Na przystani jakiś
zacny kapitan zgodził się zawieźć ich bezpłatnie dalej.
W nocy
rozszalała się burza. Fale rzucały statkiem jak ułamaną gałązką. W ciemnościach
statek zderzył się z innym, Który płynął w przeciwnym kierunku. oba statki
rozbiły się i zostały z niech tylko zgliszcza.
Wielu
rozbitków utonęło, mało kto ocalał uczepiwszy się szczątków. Porwały ich
wzburzone fale.
Tak się
stało i z Chamdamem.Przez kilka dni i nocy fale niosły go po morzu. Prawie
tracił przytomność z głodu i pragnienia, ale nie wypuścił z rąk deski, której się
uczepił.
Wreszcie
burza przeszła. Wyczerpany Chamdam położył się na swojej desce i zdrzemnął
się.
Myślał, że
umrze na morzu, tymczasem łagodny prąd zaniósł go do brzegu.
Kiedy deska
stuknęła o ląd, Chandam przebudził się i zobaczył pustynię, jak okiem sięgnąć.
Zdawało się, że nigdy nie przeszedł tędy człowiek ani zwierz, że nawet ptak nie
przeleciał odkąd świat światem.
Na brzegu
rosło jedne jedyne drzewo. Chamdam z trudem grzązł w piasku, omijał skały, wreszcie
dostał się do tego drzewa. Przekonał się, że drzewo jest uschłe. Nie miał już
sił, żeby iść dalej. Położył się obok pnia i zasnął głęboko. Śniło mu się, że
widzi swoją żonę i synków, że wszyscy troje płaczą i wołają go na pomoc. a tu
straszne potwory morskie nie puszczają go do żony i dzieci. Wtem wszystko
zniknęło. Do Chamdama podszedł starzec w żółtej szacie i w zwoju na głowie i
powiedział:
- Witaj,
przybyszu! Nie trap się. taki jest twój los, żebyś teraz pracował tutaj. Odtąd
ta ziemia będzie twoja. Własnym trudem zmień pustkowie w żyzną krainę. najpierw
zejdź nad morze, zanurz ręce w wodzie i wydobądź to, co znajdziesz na dnie.
Starzec
odszedł, a Chamdam obudził się ze snu. Rozejrzał się dokoła. Śladów człowieka
nie dostrzegł, ale zobaczył ślady lwa.
Zszedł nad
morze i zanurzał ręce w wodzie. Wyłowił dwie garście różnobarwnych,
błyszczących kamieni. Wyrzucił je na brzeg i łowił jeszcze kilka chwil
ostatkiem sił.
Wrócił pod
drzewo odpocząć i zobaczył z wielkim zdziwieniem, że tymczasem wyrosłam na drzewie
zielona gałązka, a na niej duży owoc. Chamdam zjadł go i zasnął.
Po kilku
dniach miał już spory stos wyłowionych z morza ślicznych, błyszczących kamyków.
W nocy świeciły tak jasno, że dokoła było zupełnie widno. Na drzewie co dzień
wyrastał posilny owoc.
Przewodnicy
karawan, które szły przez pustynię, dziwili się, co to tak świeci nad morzem.
Kilku ludzi odważyło się pójść popatrzeć. Kiedy się zbliżyli, zobaczyli
człowieka siedzącego, pod drzewem, a obok stos pięknych, błyszczących
kamieni.
- Ktoś ty
taki - spytali Chamdam - człowiek czy dziw? skąd masz te kamienie?
- Jestem
zwyczajnym człowiekiem. A te kamienie wydobyłem własnymi rekami - Odpowiedział
Chamdam.
- Czy nie
sprzedał byś ich?
- Owszem, al
nie za pieniądze. Co mi po pieniądzach na pustyni? Przywieźcie mi nasion zbóż,
nasiona drzew owocowych i wszystko czego człowiek potrzebuje do życia.
Członkowie
karawany zgodzili się. Przywieźli Chamdamowi to, czego potrzebował, a Chamdam
dał im za to podwójną sakwę drogich kamieni na Każdego wielbłąda. Przewoźnicy
ruszyli w dalszą drogę i opowiadali wszystkim, jaką dobrą zrobili
zamianę.
Niezadługo
wszystkie karawany, które przechodziły tamtędy, zaczęły skręcać nad brzeg
morza, do Chamdama. I wszystkie wyładowywały coraz nowe towary. Zwiozły też
powoli materiały budowlane, dostarczyły rzemieślników. zaczęła się budowa
nowego miasta.
Z początku
Chamdam myślał o tym, żeby wyruszyć na poszukiwanie żony i synów. Ale podróżni
jednej z karawan powiedzieli mu, że z obu rozbitych statków nikt nie ocalał
prócz niego, bo kto nie utonął od razu, ten zginął później z głogu i
pragnienia. Chamdam cierpiał bardzo myśląc o losie swojej rodziny, ale nie
przewał pracy.
Po jakimś
czasie pustyni zakwitły sady i ogrody, stanęły piękne domy. Wyrosło całe
miasto. Pośrodku stał pałac, miał on ściany wyłożone błyszczącymi kamieniami z
dan morza i świecił rybakom i marynarzom jak latarnia morska.
- Wdowy i
sieroty, biedni bezdomni mogą przyjść do nowego miasta i pracować razem ze mną
w miarę sił. Dostaną tu wszystko, czego potrzebują do życia.
Osiadało tam
coraz więcej ludzi, aż powoli cała pustynna kraina zamieniła się w kwitnący
raj. Tylko podróżników i oszustów wypędzano natychmiast.
Na życzenie
obywateli Chamdam został głową miasta i wszystkim zarządzał. Drzewo, pod którym
odpoczął po raz pierwszy, stało teraz pośrodku wielkiego ogrodu i pokryło się
całe liśćmi i owocami. Patrząc na nie Chamdam nieraz wspominał swój dawny
ogród, dom i rodzinę.
Sława nowego
miasta rozeszła się daleko. Rozmaici ludzie przyjeżdżali, żeby je obejrzeć.
Kupcy przywozili zamorskie towary. Kiedyś zawinął do poru statek bogatego
kupca. Chciał on także zobaczyć nowe, wspaniałe miasto, a przy tym coś niecoś
utargować.
Kupiec
poszedł pokłonić się Chamdamowi, a jego siostra poszła na targ, żeby kupić zapasy
na dalszą drogę.
Siostra
kupca był kucharka na jego statku. Kupiec wstydził się ubogiej siostry i
wszyscy myśleli, że to służąca.
Rozstawił
bogaty namiot w jednym z ogródków i rozłożył w nim swoje towary. Ponieważ bał
się, żeby złodziej nie okradli, poprosił Chamdama o straże. Chamdam obiecał
przysłać mu dwóch strażników.
Kiedy kupiec
wrócił od Chamdama, a jego siostra z targu, zapadł wieczór. Kupiec wyjrzał na
dwór i zobaczył, że strażnicy już są, więc położył się spokojni spać.
Ale jego
siostra nie mogła zasnąć. Przez szparę widział w świetle księżyca dwie czarne
postacie strażników i dolatywała ją ich rozmowa.
- Nudno tak
siedzieć przez cała noc i milczeć - powiedział jeden. - Opowiadajmy sobie coś.
- Zdaje się,
że żyjesz o rok dłużej i znosiłeś o jedną koszulę więcej, więc zapewne wiesz
więcej niż ja - odezwał się drugi. - TY zacznij opowiadać.
- Niech tak
będzie. Opowiem ci moją historię. Było tak: miałem młodszego brata, miłego ojca
i matkę. Rodzice moi stracili wszystko przez ludzką złość i postanowili opuścić
razem z nami rodzinne miasto. Pamiętam, że wsiedliśmy wszyscy na statek i
wypłynęliśmy na morze. W nocy zrobiła się burza. W gęstej mgle nasz statek
najechał na inny i oba zatonęły. Wszyscy utonęli oprócz mnie, moi rodzice brat
zginęli także. Mnie fale wyrzuciły na brzeg. Znalazł mnie jakiś dobry człowiek
i ocalił, pracowałem u nie niego przez kilka czy więcej lat, aż dorosłem.
Dowiedziałem się o nowym, pięknym mieście na pustyni i postanowiłem poszukać w
nim szczęścia. Nie wiem, jak dawno ty tu jesteś, ale jeżeli niedawno, to ci
powiem, że nasz zarządca to bardzo dobru człowiek. Jest troskliwy jak ojciec i
nawet nazywa się Chamdam, tak jak nazywał się mój ojciec.
- A ty sam
jak się nazwyasz? - zawołał młodszy strażnik.
- Rafi.
- Jak się
nazywał twój brat?
- Chafisz.
- To ja
jestem Chafisz, twój brat! Twój los - to mój los!
Tak bracia
poznali jeden drugiego. Padli sobie w objęcia.
Kobieta w
namiocie słyszała ich rozmowę. Płakała potem długo, ale tak cicho, że strażnicy
jej nie słyszeli. Kupiec przebudził się i nie wiedział o niczym.
Kiedy wstał
wczesnym rankiem, strażników nie było już przed namiotem. Zawołał siostrę, żeby
mu dała śniadanie. Zobaczył, że jest zapłakana, więc zapytał opryskliwie:
- Co ci się
stało?
- To wina
naszych strażników - odpowiedziała siostra.
Rozgniewany
kupiec pobiegł do Chamdama na skargę.
Chamdam
wezwał strażników.
- Nie
obraziliśmy niczym tej kobiety - zaklinali się strażnicy. - Rozmawialiśmy tylko
o sobie, opowiadaliśmy sobie swoje życie.
- Zawołajcie
kobietę i powtórzcie przy niej wszystko, coście mówili w nocy - rozkazał
Chamdam strażnikom.
Tak się
stało. Kobieta, jak wszystkie kobiety w tym kraju, przyszła z zasłoną na twarzy
i stanęła przed Chamdamem. Wtedy Rafi powtórzył swoje nocne opowiadanie.
- Chłopaki
moje kochane, to ja jestem waszym ojcem! - Zawołał Chamdam i chwycił synów w
ramiona.
Kobiet
odrzuciło zasłonę i odsłoniła twarz.
- Dzieci
moje! Mężu mój! - zawołała.
Chamdam
poznał swoją żonę. Ona też myślała dotąd, że jej rodzina utonęła.
Tak wszyscy
się odnaleźli i szczęście wróciło do Chamdama.
Bajka
tadżycka:))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz