Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

środa, 28 sierpnia 2013

Dzwon


Częstokroć samochwalcy przykrości doznają.
Mówił dzwon: "Gdy ja wołam, wszyscy mnie słuchają."
"Prawda - rzekł mu ktoś z boku - ale przydaj i to,
Nigdy byś nie zadzwonił, gdyby cię nie bito."

Ignacy Krasicki:))

wtorek, 27 sierpnia 2013

Król Drozdobrody


Pewien król miał córkę, piękną nad miarę, ale tak dumną i pyszną, że nie chciała przyjąć żadnego z zalotników. Jednego po drugim odtrącała, drwiąc z niech przy tym bez litości.
Jednego razu król urządził wielki bal i zaprosił nań wszystkich młodzieńców z pobliża i z oddali. Ustawiono ich rzędem, wedle stanu i urodzenia; więc na przód szli królowie, potem arcyksiążęta, dalej książęta, hrabiowie, a wreszcie zwykli szlachcice. 
Królewnę zaś powiedziono przed szeregiem, ale dumna dziewczyna każdemu potrafiła jakąś łatkę przypiąć. Ten był za gruby, "beczka" - zawołała. Inny zaś drągal "wysoki do nieba, a głupi jak trzeba". Trzeci zaś niski, "krótki i gruby jak palec." Czwarty za blady, "blady jak śmierć!" Piąty zbyt czerwony, "koguci grzebień!" Szósty zgarbiony, "pochyłe drzewo". - W ten sposób w każdym znalazła jakąś wadę. Ale szczególnie wyśmiewała pewnego dobrego króla, który stał na samym froncie. Miał on nieco krzywy podbródek, a królewn zawołała: "Zupełnie jak dziób drozda!" i nazwała go królem Drozdowym.
Atoli stary król ujrzawszy, co się dzieje, popadł w srogi gniew i poprzysiągł, że odda córkę pierwszemu żebrakowi, który przyjdzie do zamku. 
Następnego dnia pod oknem królewskim rozległ się śpiew wędrownego grajka, proszącego o jałmużnę. Gdy to król usłyszał, zawołał:
- Przyprowadźcie go do mnie!
Grajek wszedł w łachmanach do komnaty, zagrał królowi i królewnie pewną piękną pieśń i poprosił o wsparcie.
Król zaś rzekł:
- Gra twoja spodobała mi się bardzo, oddam ci więc moją córkę za żonę.
Przeraziła się królewna, ale król rzekł:
- Postanowiłem, że oddam cię pierwszemu żebrakowi, a teraz dotrzymam postanowienia.
Nie pomogły łzy i prośby, zawołano księdza, który natychmiast dokonało brzędu zaślubin. Gdy się to stało, rzekł król:
- Nie wypada, aby żona żebrak przebywała w moim zamku, idź przecz ze swoim mężem. 
Żebrak ujął zapłakaną królewnę za rękę, wyprowadził ją i poszli razem piechotą.
A gdy przechodzili p rzez wielki las, zapytała królewna:

Czyj to piękny las?
czyj to piękny las?

To Drozdobrodego króla!
Gdybyś wzięła go za męża,
Byłabyś go miała!

O, ja nieszczęśliwa,
Czemum go nie chciała!

Kiedy zaś przechodzili przez piękną łąkę, zapytała królewna:

Czyja to jest łąka?
Czyja to jest łąka?

To Drozdobrodego króla!
Gdybyś wzięła go za męża,
Byłabyś ją miała!

O, ja nieszczęśliwa,
Czemum go nie chciała!

A gdy przez miasto wielkie przechodzili, zapytała królewna:
A czyje to miasto?
Czyje wielkie miasto? 

To Drozdobrodego króla!
Gdybyś wzięła go za męża,
Byłabyś je miała!

O, ja nieszczęśliwa,
Czemum go nie chciała!

- A cóż to ma znaczyć! - zawołał grajek - wcale mi się to nie podoba, że chciałabyś kogoś innego za męża. Czyż ja ci nie wystarczam?
Przybyli wreszcie przed maleńki domek, a królewna spytała:

Ach, cóż to za chatka maleńka?
Ach, cóż to za chatka maleńka?

Grajek zaś odparł:
- To jest nasz dom, gdzie razem będziemy mieszkali. 
Królewna musiała się schylić chcąc wejść przez niskie drzwi. Rozejrzała się po izdebce i zapytała:
- A gdzie jest służba?
- Służba? - rzekł żebrak - sama musisz sobie i mnie usługiwać. Rozpal natychmiast ogień, wstaw wodę i ugotuj mi obiad.
Ale królewna nie umiała ognia rozpalać ani gotować i żebrak sam musiał jej dopomóc.
Kiedy spożyli skromny posiłek, położyli się spać, ale już o świcie żebrak kazał królewnie wstać i uprzątnąć izbę. 
Żyli tak sobie kilka dni spożywając zapasy, które były w domu.
Pewnego dnia rzekł żebrak:
- Żono, tak dłużej być nie może, zjadamy zapasy, a nie zarabiamy nic. Od dzisiaj będziesz plotła koszyki.
Przyniósł jej witek wierzbowych, ale królewna nie potrafiła pleść delikatnymi rękami.
- Widzę, że nic z tego nie będzie - rzekł mąż. - Będziesz więc przędła, może to lepiej potrafisz.
Ale twarda nitka pocięła palce królewny i żebrak rzekł:
- Widzisz, że nie nadajesz się do żadnej pracy! Kiepski interes zrobiłem z tobą. Spróbujmy więc czego innego. Kupię dziś garnków i rozmaitych naczyń, a ty pójdziesz na rynek sprzedać je.
- Ach - pomyślała królewna - co to będzie za wstyd, gdy ludzie z królestwa mego ojca przyjdą na rynek i zobaczą mnie tam!
Ale nic nie pomogło, musiała być posłuszna. Za pierwszym razem poszło dobrze. Ludziom podobała się piękna kupcowa i chętnie kupowali garnki płacąc wysoką cenę, a niektórzy nawet dawali jej pieniądze, a garnki pozostawiali. 
Przez kilka dni żyli teraz oboje z zarobku, potem żebrak nakupił nowych garnków. Królewna siadła z nimi na rogu rynku. Wtem zjawił się pijany huzar i wjechał prosto w porozstawiane garnki, tłukąc je na tysiące kawałków. Królewna wybuchnęła płaczem i ze zmartwienia nie wiedziała co zrobić.
- Ach, ja nieszczęśliwa - lamentowała - co mój mąż na to powie!
Pobiegła do męża i opowiedziała mu, co się stało.
- Któż siada z garnkami na rogu rynku! - rzekł żebrak. - Przestań płakać, widzę, że nie nadajesz się do porządnej pracy. Poszedłem więc dzisiaj do zamku naszego króla i zapytałem, czy nie potrzeba im dziewki kuchennej. Obiecano mi, że zostaniesz przyjęta; w zamian za swoją pracę otrzymasz bezpłatnie utrzymanie.
I oto królewna została dziewką kuchenną, musiała słuchać we wszystkim starszego kucharza i spełniać najcięższą robotę.. W obydwu kieszeniach umocowała sobie garnuszki, do których wlewała resztki obiadu; tym się żywili oboje, gdy wracała do domu.
Pewnego razu w zamku królewski miano obchodzić wesele najstarszego królewicza. Smutna królewna stanęła pod drzwiami sali balowej, aby się przyjrzeć uroczystości. Kiedy zapalono światła, a do wchodzić poczęli piękni panowie, jeden strojniejszy od drugiego, pomyślał królewna ze łzami o swoim losie, żałując swej pychy i dumy, które wtrąciły ją w ubóstwo. Lokaje rzucali jej czasem kąsek wspaniałych dań, jakie wnoszono na salę, a ona kładła wszystko do swoich garnuszków.
Wtem wszedł królewicz, ubrany był w jedwab i atłas, a wokół szyi miał złoty łańcuch. Kiedy ujrzał piękną kobietę przy drzwiach, chwycił ją za rękę, chciał z nią tańczyć, ona jednak opierała się z całą siłą, gdyż poznała, że był to król Drozdobrody. Ale nic nie pomogło, wciągnięto ją na salę: lecz podczas szamotaniny garnuszki, umocowane w kieszeniach, wypadły, a zupa i resztki jedzenia potoczyły się po podłodze. Kiedy to goście ujrzeli, rozległ się śmiech i drwiny, a zawstydzona królewna rzuciła się ku drzwiom, aby uciec z sali. Ale na schodach dogonił ją ktoś i poprowadził z powrotem. Jakież było przerażenie królewny, gdy znowu poznała króla Drozdobrodego. On jednak rzekł serdecznie:
- Nie obawiaj się. Ja i ów żebrak, z którym mieszkałaś w ubogiej chatce, jesteśmy jedną osobą. Dla twego dobra przebrałem się za wędrownego grajka. Ja też byłem owym huzarem, co ci potłukł garnki. Wszystko to stało się po to, aby ukarać twą pychę. 
Rozpłakała się królewna i rzekła:
- Przepraszam, nie godna jestem być twoją żoną.
Ale król rzekł:
- Pociesz się, tamte dni minęły, teraz święcić będziemy nasze wesele.
Wówczas zjawiły się pokojowe, które odziały królewnę w przepiękne szaty, a do sali wszedł ojciec jej z całym dworem, życząc jej szczęścia w małżeństwie z królem Drozdobrodym. Teraz dopiero rozpoczęła się prawdziwa uczta. Szkoda, że nas przy tym nie było.

Bracia Grimm:))
  
  

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

Ptaszynka


Pewien leśniczy poszedł raz na polowanie, a gdy się znalazł w głębi boru, usłyszał nagle jakieś kwilenie, niby płacz dziecka. Poszedł więc za tym głosem i wkrótce stanął przed wysokim drzewem, na którego wierzchołku siedziało maleńkie dziecię. Matka bowiem zasnęła z dzieckiem pod drzewem, jakiś zaś ptak drapieżny, widząc dziecko, uśpione na jej łonie, porwał je i zaniósł na drzewo. Leśniczy wszedł na drzewo, zdjął dziecię i w duchu rzekł:
- Zabierz to dziecię do domu i wychowaj je razem ze swoją Lenką.
Tak też uczynił. Dzieci podrastały razem w wielkiej miłości. Dziecko zaś znalezione na drzewie nazwano Ptaszyną, gdyż było porwane przez ptaka. Ptaszynka i Lenka kochały się tak bardzo, że gdy się tylko chwilkę nie widziały, ogarniał je smutek.
Miał jednak leśniczy starą kucharkę, która wzięła pewnego wieczoru wiadra i poczęła znosić wodę, a nie raz, lecz wile razy chodziła do studni. Ujrzała to Lenka i zapytała:
- Po co znosisz tyle wody?
- Jeżeli nie powtórzysz tego nikomu, powiem ci - odparła kucharka.
Wówczas Lenka rzekła, że nie powtórzy tego nikomu, a kucharka odparła: 
- Jutro raniutko, gdy pan leśniczy pójdzie na polowanie, zagrzeję tę wodę i ugotuję w niej Ptaszynkę.
Nazajutrz leśniczy wstał i wyszedł na polowanie, dzieci zaś leżały jeszcze w łóżeczku. Wówczas Lenka rzekła do Ptaszynki:
- Jeżeli mnie nie opuścisz, to i ja ciebie nie opuszczę!
A Ptaszynka na to:
- Nigdy, przenigdy!
Na to zaś Lenka:
- Muszę ci więc powiedzieć, że stara kucharka naznosiła wczoraj dużo wody, a kiedy zapytałam, po co to robi, rzekła, że jeżeli nie powtórzę tego nikomu, to mi powie. Ja jej przyrzekłam, że nikomu tego nie powtórzę, a ona odparła, że raniutko, gdy tatuś pójdzie na polowanie zagotuje wodę, wrzuci cię do kotła i ugotuje. Ale my wstańmy szybko, ubierzmy się i ucieknijmy razem! 
Wstały więc dzieci, ubrały się prędziutko i wyszły z domu.
Tymczasem gdy woda zagotowała się w kotle, stara kucharka poszła do sypialni po Ptaszynkę. A gdy się zbliżyła do łóżeczka, spostrzegła, że dzieci już w nim nie ma; przelękła się więc i pomyślała:
- Co to będzie, gdy leśniczy wróci i nie zastanie dzieci w domu? Muszę posłać za nimi, może je jeszcze dogonią!
Posłał więc kucharka trzech parobków, aby dogonili dzieci. Kiedy dzieci ujrzały z daleka parobków, rzekła Lenka do Ptaszynki:
- Jeżeli mnie nie opuścisz, to i ja ciebie nie opuszczę!
A Ptaszynka odparła:
- Nigdy, przenigdy!
Na to zaś Lenka:
- Stań się więc ty krzakiem róży, a ja różami na nim.
Kiedy trzej parobcy przybyli na miejsce, ujrzeli tylko krzak róży i piękną różyczkę na nim, dzieci zaś ani śladu nie było. Pomyśleli wiec: 
- Już ich chyba nie dogonimy. 
I powrócili do domu mówiąc kucharce, że nie widzieli nic prócz krzaczka róży. Ale stara kucharka złajała ich:
- Ach, wy głupcy, trzeba było krzaczek ściąć, a różyczkę zerwać i przynieść do domu. Biegnijcie szybko, może tam jeszcze stoją.
Poszli więc parobcy po raz drugi, ale gdy ich dzieci ujrzały  z daleka, rzekła Lenka do Ptaszynki:
- Jeżeli mnie nie opuścisz, to i ja cię nie opuszczę!
A Ptaszynka odparła:
- Nigdy, przenigdy! 
Na to Lenka:
- Stań się więc ty pniem dęba, a ja jego koroną.
Kiedy trzej parobcy przybyli na to miejsce, ujrzeli tylko piękny mocarny dąb z rozłożystą, zieloną koroną. Pomyśleli więc:
- Już ich chyba nie dogonimy!
Powrócili do domu i opowiedzieli kucharce, że był tylko sędziwy dąb z zieloną koroną.
- Ach, wy głupcy - złajała ich kucharka - dlaczego nie ścięliście dębu i nie przynieśliście korony do domu?
Teraz już kucharka sama ruszyła w pogoń wraz z trzema parobkami. Kiedy dzieci ujrzały parobków, rzekła Lenka do Ptaszynki:
- Jeżeli mnie nie opuścisz, to i ja ciebie nie opuszczę!
A Ptaszynka na to:
- Nigdy, przenigdy!
Na to zaś Lenka:
- Stań się więc stawem, a ja kaczuszką na nim.
Gdy jednak zła kucharka nadeszła i ujrzała staw, a na nim kaczuszkę, nachyliła się nad wodą, aby wypić cały staw. Ale kaczuszka podpłynęła szybko, chwyciła ją dzióbkiem za włosy i wyciągnęła do wody. Tak stara czarownica utonęła w stawie.
Dzieci zaś wróciły uradowane do domu, a jeśli nie umarły dotąd, z pewnością żyją jeszcze.

Bracia Grimm:))

sobota, 24 sierpnia 2013

Szkapa i rumak

Pogardzał rumak szkapą, która co dzień rano
Woziła mu do stajni obrok i siano.
Rzekła mu więc: "Gdyby mną obrok nie wożono,
Skromniejszy byłbyś pewnie, nie brykałbyś pono."

Ignacy Krasicki:))

piątek, 23 sierpnia 2013

Śpiąca królewna

 

Przed laty żyli sobie król i królowa, którzy powtarzali codziennie:
- Ach gdybyśmy mieli dziecko! - a dziecka wciąż nie mieli.
Zdarzyło się pewnego razu, kiedy królowa zażywała kąpieli, że z wody wyskoczyła na brzeg żaba i w te słowa do niej przemówiła:
- Twoje pragnienie spełni się, nim rok minie, wydasz na świat córeczkę.
I stało się tak, jak przepowiedziała żaba, królowa urodziła dziewczynkę tak urodziwą, że król nie posiadał się z radości i wydał wspaniałą ucztę. Zaprosił na nią nie tylko krewnych, przyjaciół i znajomych, ale również wróżki, aby sprzyjały dziecku i otaczały je opieką. Było ich trzynaście w całym królestwie, ale że w pałacu posiadano tylko dwanaście złotych talerzy, na których miały jeść, jedna z nich musiała zostać w domu. Po niezwykle wystawnej uczcie wróżki poczęły składać noworodkowi dary: jedna obdarzyła królewnę cnotami, druga urodą, trzecia bogactwem, tak że w końcu otrzymała ona wszystko, co tylko można sobie wymarzyć w tym świecie. Kiedy jedenaście wróżek poczyniło już swoje zaklęcia, wkroczyła nagle do komnaty trzynasta. Chciała się zemścić za to, że nie została zaproszona i nie witając się z nikim ani na nikogo nie patrząc, zawołała na cały głos:
- Niechaj królewna w piętnasty roku życia ukłuje się wrzecionem i umrze. 
Powiedziawszy to zawróciła i opuściła salę. Wszyscy obecni stali oszołomieni, wtedy wystąpił dwunasta wróżka, która nie wymienił jeszcze swego życzenia, a że nie mogła odwołać złowrogiego zaklęcia, tylko je złagodzić, rzekła:
- Niech to nie będzie śmierć, ale stuletni, głęboki sen, w jaki królewna zapadnie.
Król, który pragnął uchronić ukochane dziecko przed nieszczęściem, wydał rozkaz, aby wszystkie wrzeciona w całym jego państwie zostały spalone. Dary, jakimi wróżki obsypały dziewczynkę, spełniły się co do joty: królewna była taka śliczna, dobra, miła i roztropna, że wystarczyło na nią spojrzeć, by ją pokochać. 

Tak się zdarzyło, że w dniu, kiedy królewna kończyła piętnaście lat, ani króla, ani królowej nie było w domu i dziewczynka została w pałacu zupełnie sama. Chodziła sobie po całym gmachu, zaglądała swobodnie do wszystkich komnat i pokoi, aż stanęła u stóp starej wieży. Wspięła się po krętych schodach na górę i znalazła się przed maleńkimi drzwiczkami. W zamku tkwił zardzewiały klucz, a kiedy królewna go przekręciła, drzwi otworzyły się gwałtownie, w izdebce zaś siedziała stara kobieta z wrzecionem i przędła pilnie len. 
- Dzień dobry babciu - rzekła królewna - co ty tu robisz? 
- Przędę - odparła staruszka, kiwając głową.
- a co to tak śmiesznie podskakuje? spytała dziewczyna, wzięła do ręki wrzeciono i też chciała prząść.
Ledwie dotknęła wrzeciona, spełniła się zła przepowiednia i ukłuła się nim w palec.
A w chwili gdy poczuła ukłucie, upadła na łóżko stojące obok i pogrążyła się w głębokim śnie. Ten sen ogarnął również cały pałac: król i królowa, którzy wrócili właśnie do domu i wkraczali na salę, zasnęli wraz z całym swym dworem. Zasnęły konie w stajni, psy na podwórzu, gołębie na dach, muchy na ścianie, a nawet ogień płonący w kuchennym piecu zgasł i usnął, a pieczeń przestała się dusić i kucharz, który chciał pociągnąć za włosy kuchcika, bo coś przeskrobał, puścił jego czuprynę i zasnął. I wiatr ucichł, a liście drzew na dziedzińcu znieruchomiały. 
Wokół pałacu zaczął rosnąć cierniowy żywopłot, który z każdym rokiem stawał się coraz wyższy i wreszcie zarósł cały pałac, tak że nie było go już wcale widać, znikła nawet chorągiewka na dachu. Po kraju zaś rozeszła się wieść o śpiącej królewnie Różyczce, bo tak ją nazwano i coraz to jakiś królewicz przybywał i chciał przedrzeć się przez gęsty żywopłot. Żadnemu się to jednak nie udało, bowiem ciernie powstrzymywały każdego, jakby miały ręce i młodzieńcy wczepieni w nie, nie mogli się już wyzwolić i umierali żałosną śmiercią. Po wielu, wielu latach przybył znowu do kraju tego młody królewicz. Słyszał on, jak jakiś starzec opowiadał o cierniowym żywopłocie, za którym ukryty jest pałac, a w nim od stu lay śpi prześliczna królewna, zwana Różyczką, wraz z nią zaś śpią król i królowa, i wszyscy dworzanie. Od swego dziadka wiedział również, że wielu już królewiczów próbowało przedrzeć się przez ów żywopłot, ale zawiśli na nim i zginęli smutną śmiercią.
- Ja się niczego nie boję - rzekł młodzieniec - udam się do zaczarowanego pałacu i zobaczę śliczną Różyczkę!


A wtedy właśnie minęło sto lat i nadszedł dzień, w którym śpiąca królewna miała się zbudzić. Kiedy królewicz zbliżył się do żywopłotu, był on pokryty wielkimi, wspaniały mi kwiatami, które same się przed nim rozstąpiły, wpuszczając do środka, a potem zwarły się znowu w gęsty żywopłot. Na dziedzińcu pałacowym królewicz ujrzał uśpione konie i także psy myśliwskie, na dachu siedziały gołębie i każdy miał łebek schowany pod skrzydełko. A kiedy przekroczył próg pałacu, muchy spały na ścianach, kucharz stał z wyciągniętą ręką, jakby chciał chwycić kuchcika za czuprynę, a dziewczyna kuchenna siedziała trzymając na kolanach czarną kurę, którą miała oskubać. Poszedł dalej i zobaczył wszystkich dworzan śpiących na sali, a obok tronu leżeli uśpieni król i królowa. Królewicz szedł coraz dalej, a cisza dokoła była tak głęboka, że słyszał własny oddech i wreszcie dotarł do wieży, i otworzył drzwi izdebki, gdzie spała królewna. I ujrzał dzieweczkę tak piękną, że nie mógł oderwać od niej oczu, pochylił się i pocałował ją. Po tym pocałunku królewna otworzyła oczy, zbudziła się i spojrzała na niego z uroczym uśmiechem. Zeszli potem razem na dół, a wtedy zbudził się król, królowa i cały dwór i jedni patrzyli na drugich ze zdumieniem. Konie na podwórku podniosły się potrząsając grzywami, psy myśliwskie jęły skakać i machać ogonami, gołębie na dachu wyciągnęły główki spod skrzydeł, rozejrzały się i pofrunęły pole, muchy na ścianach poruszyły się, ogień pod kuchnią zapłonął i zaczął gotować jedzenie, pieczeń zaskwierczała, kucharz trzepnął kuchcika w ucho, a dziewka kuchenna oskubała do końca kurę. Po czym obyło się huczne wesele królewicza z królewną Różyczką i oboje żyli długo i szczęśliwie.

Bracia Grimm:))

czwartek, 22 sierpnia 2013

Pijak





Trawiąc niegdyś nad flaszką nocy i poranki.
Chory pijak stłukł wszystkie kieliszki i szklanki,
Klął miód, piwo znieważał, wino zwał tyranem,
Przyszedł potem do zdrowia
i odtąd... pił dzbanem.

Ignacy Krasicki:))

środa, 21 sierpnia 2013

O sześciu łabędziach


Pewien król polował w wielkim borze i tak się zapędził za zwierzyną, że ludzie jego zostali gdzieś daleko za nim. Kiedy nadszedł wieczór, przekonał się, że zabłądził i w żaden sposób nie mógł znaleźć wyjścia z lasu. Nagle zobaczył starą kobietę z trzęsącą się głową, która zbliżyła się ku niemu; była to czarownica.
- Miła kobieto - rzekł do niej król - czy nie mogłabyś mi pokazać wyjścia z lasu? 
- O, tak królu panie - odparła kobiecina - mogę, lecz postawię ci warunek, jeżeli go nie spełnisz, to się z tego lasu nigdy nie wydostaniesz i będziesz musiał umrzeć z głodu.
- Cóż to za warunek? - zapytał król.
- Mam jedną córkę - rzekła stara - jest ona tak piękna, że drugiej takiej nie ma na świecie i godna jest zostać żoną króla; jeżeli zechcesz, królu, wziąć ją za żonę, to wskażę ci drogę przez las.
Król zgodził się i staruszka zaprowadziła go do swego domku, gdzie przy ognisku siedziała jej córka. Przywitała króla, jakby już czekała na niego, a król ujrzał, że była ona bardzo piękna, ale jemu nie podobała się i patrzył na nią z jakimś przejmującym lękiem. Kiedy posadził dziewczynę obok siebie na koniu, staruszka pokazała mu drogę i król wrócił do swego zamku, gdzie wkrótce odbyło się wesele. 
Król był już niegdyś żonaty i miał z pierwszą żoną siedmioro dzieci, sześciu chłopców i jedną dziewczynkę, które kochał nade wszystko na świecie. Ponieważ obawiał się, że macocha może być dla nich niedobra i dokuczać im, przeto wysłał dzieci do pięknego, samotnego zamku, który stał w gęstym borze. Zamek ten był tak ukryty i tak trudno było znaleźć doń drogę, że sam król nie mógł do niego trafić, gdyby nie pewna wróżka, która mu dała kłębek nici o cudownych właściwościach: kiedy go król rzucał przed siebie, wtedy kłębek sam się rozwijał i wskazywał mu drogę. Król tak często odwiedzał swoje dzieci, że zwróciło to uwagę królowej; była ona kobietą ciekawską i chciała wiedzieć, co król robi sam w lesie. Dała  więc służącym król dużo pieniędzy,a ci zdradzili jej tajemnicę i powiedzieli także o cudownym kłębku, który sam wskazuje drogę. Nie mogła już teraz królowa zaznać spokoju, dopóki nie wyśledziła, gdzie król chowa kłębek, potem uszyła białe jedwabne koszulki, a ponieważ nauczyła się od matki czarodziejskich sztuk, wszyła do każdej z nich pewne zaklęcie.
Kiedy pewnego razu król pojechał na polowanie, wzięła królowa koszulki i poszła do lasu, a kłębek wskazywał jej drogę. Gdy dzieci ujrzały, że się ktoś do nich zbliża, myślały, że to ich kochany ojciec i radośnie wybiegły na spotkanie. Wówczas królowa rzuciła na nie koszulki, a kiedy te dotknęły ich ciała, dzieci zamieniły się w łabędzie i uniósłszy się nad lasem pofrunęły hen w dal. 
Królowa wróciła do domu, zadowolona bardzo, że się pozbyła swoich pasierbów. Ale dziewczynka nie wybiegła z braćmi na spotkanie i królowa nic o niej nie wiedziała. Następnego dnia król poszedł odwiedzić swoje dzieci, ale nie zastał w zamku nikogo prócz córeczki. 
- Gdzie są twoi bracia? - zapytał.
- Ach, drogi ojcze - odparło dziewczę - pofrunęli i zostawili mnie samą - i opowiedział mu, że widziała ze swego okienka, jak bracia nagle zmienili się w łabędzie i pofrunęli przez las i pokazała mu pióra, które wyleciały im ze skrzydeł i opadły na ziemię, a które ona podniosła.
Król był zrozpaczony, ale nie podejrzewał królowej o tak zły czyn, a ponieważ obawiał się, że córkę może mu ktoś porwać, przeto chciał ją stamtąd zabrać. Ale dziewczynka strasznie się bała macochy i błagała króla, żeby jej pozwolił pozostać w zamku choć jedną jeszcze noc. 
Dobra siostra postanowiła niezwłocznie odszukać braci i kiedy król zostawił ją samą, opuściła zamek i poszła przez las prosto przed siebie. Szła tak przez całą noc i cały następny dzień, aż już nie mogła iść dalej ze zmęczenia. Wtem ujrzała samotny domek, a kiedy weszła, znalazła się w izdebce, w której stało sześć łóżek. Dziewczynka nie chciała jednak położyć się do żadnego z nich , lecz weszła pod jedno z nich, położyła się na twardej podłodze, aby tak spędzić noc. Ale gdy tylko słońce zaszło, usłyszała jakiś szum i sześć łabędzi wleciało przez okienko. Usiadły na podłodze i zaczęły na siebie dmuchać i pozdmuchiwały z siebie pióra, a skóra zeszła z każdego z nich jak koszula. Królewna przyjrzała się im i poznała swoich braci. Ucieszyła się bardzo, kiedy ujrzeli swoją siostrzyczkę, ale niedługo trwała ta radość.
- Nie możesz tu pozostać - rzekli do niej chłopcy - jest to jaskinia zbójecka, gdy zbójcy wrócą do domu i ciebie tu znajdą, natychmiast cię zamordują.
- A czyż wy mnie nie możecie obronić? - zapytała siostrzyczka.
- Nie - odparli bracia - gdyż tylko na kwadrans po zachodzi słońca możemy przybrać ludzką postać, a po piętnastu minutach znowu zamieniamy się w łabędzie.


Dziewczynka zapłakała i rzekła:
- Czyż nie można już was ocalić z tego czaru?
- Ach nie - odparli - warunki do spełnienia są za trudne. Musiałabyś przez sześć lat nic nie mówić ani się nie uśmiechać i musiałabyś przez ten czas zrobić dla nas sześć koszulek z astrów. jeśli powiesz choć jedno słowo, cały twój trud na nic.
Ledwie braci wyrzekli to, minęło właśnie piętnaście minut i królewicze zmieniwszy się znowu w łabędzie wyfrunęli wyfrunęli przez okno. Dziewczynka postanowiła uratować braci. Wyszła z domku i udała się prosto przed siebie w głąb lasu, położyła się pod drzewem i tak spędziła całą noc. Następnego dnia nazbierała dużo kwiatów i usiadłszy na drzewie zaczęła je zszywać. Mówić nie miała do kogo, a śmiać się nie miała najmniejszej ochoty. Siedziała więc na drzewie i pracowała pilnie. 
Kiedy już tak długi czas siedziała, zdarzyła się, że król tego kraju przybył do lasu na polowanie i myśliwi podeszli aż pod drzewo, na którym siedziała dziewczyna. Gdy ją spostrzegli, zawołali:
- Kim jesteś? - ale nie otrzymali odpowiedzi.
- Zejdź do nas, my ci nic złego nie zrobimy! - rzekli.
Lecz ona potrząsała tylko głową, a kiedy nie odchodzili i nadal zarzucali ją pytaniami, zdjęła z szyi złoty łańcuch i rzuciła im, myśląc, że ich tym zadowoli. Ale oni nie odchodzili, więc rzuciła im złoty pasek, a kiedy i to nie pomogło, rzuciła im podwiązki i całe złoto jakie jeszcze posiadała. Ale strzelcy nie mieli zamiaru odejść, weszli na drzewo, zdjęli dziewczynę i zaprowadzili ją d króla. Król zaś zapytał:
- Kim jesteś? Co robiłaś na drzewie? - ale dziewczyna nie odpowiedziała.
Pytała ją we wszystkich językach jakie znał, ale on wciąż milczała jak zaklęte. A że była bardzo piękna, więc uczuł król wielka miłość ku niej. Okrył ją swym płaszczem, posadził obok siebie na koniu i pojechał z nią do zamku. Tam kazał ją ubrać w złociste szaty i klejnoty, a uroda jej jaśniała jak dzionek słoneczny. Lecz ani słowa nie można było z niej wydobyć. Król posadził ją obok siebie za stołem, a zachowanie jej i delikatne obejście tak mu się podobały, że zachwycony rzekł:
- Ją jedna pragnę poślubić i nie chcę innej żony za nic w świecie!
Po kilku dniach odbył się ślub. 
Ale król miał złą matkę, która była bardzo niezadowolona z tego małżeństwa i oczerniała młodą królową.
- Kto wie, kim jest ta niemowa! Na pewno nie jest godną być żoną króla. 
Kiedy po roku młoda królowa powiła syna, zła starucha wykradła jej w nocy dziecko, a usta jej wysmarowała krwią. Potem udała się do króla i powiedziała mu, że żona jego jest ludożerczynią i że zjadła własne dziecko. Król nie chciał dać temu wiary i nie pozwolił jej uczynić żadnej krzywdy. Młoda królowa zaś siedziała wytrwale i szyła nadal koszulki dla braci, nie zwracając na nic więcej uwagi. 
Kiedy po raz drugi powiła ślicznego chłopczyka, zła teściowa znowu go skradła  i znowu natarła jej usta krwią. A król i tym razem nie chciał w to uwierzyć i rzekł: 
- Za bardzo jest na dobra i troskliwa, żeby mogła taki czyn popełnić; gdyby biedaczka umiała mówić, na pewno by się wytłumaczyła i prawda wyszłaby na jaw.
Lecz kiedy po raz trzeci królowa powiła syna, a stara znowu ją oskarżyła, nie mógł już król inaczej postąpić i musiał swą żonę oddać pod sąd, a ten skazał ją na śmierć przez spalenie.
Gdy nadszedł dzień, w którym miano wykonać wyrok, był to zarazem ostatni dzień tych sześciu lat, podczas których nie wolno jej było mówić, ani śmiać się, przez co maiła oswobodzić swych ukochanych braci ze strasznego zaklęcia. Wszystkie koszule były już gotowe, tylko przy ostatniej brakowało jeszcze lewego rękawa. Kiedy młodą królową prowadzono na miejsce kaźni, miała ona zarzucone na ramię owe koszule, a kiedy stała na stosie i miano go już podpalić, nadleciało nagle sześć łabędzi, które otoczyły stos. Ich siostra wiedziała, że chwila odczarowania jest bliska i serce biło jej radośnie. Potem każdy z nich zbliżył się do niej , tak iż mogła mu zarzucić koszulę, a kiedy to się stało, opadły z nich łabędzie pióra, a przed oczyma wszystkich stało sześciu pięknych młodzieńców, tylko najmłodszy maił zamiast lewego ramienia łabędzie skrzydło. długo całowali się i ściskali, a młoda królowa podeszła do swego męża, który stał opodal zdumiony i wzruszony, i przemówiła:
- Drogi mężu, teraz mogę już mówić i oświadczyć ci, że oskarżono mnie fałszywie i jestem niewinna! 
I opowiedziała mu o złym czynie starej królowej, która porwała ich trzech synów i gdzieś ukryła. Wtedy ku wielkiej radości króla odnaleziono trzech synków, a zła teściowa została z karę wygnana z królestwa.
A król i królowa żyli odtąd w szczęściu i radości.

Bracia Grimm:))

wtorek, 20 sierpnia 2013

Mądry i głupi

Pytał głupi mądrego: "Na co rozum zda się?"
Mądry milczał; gdy coraz bardziej naprzykrza się, 
Rzekł mu: "Na to się przyda, według mego zdania,
Żeby nie odpowiedać na głupie pytania." 

Ignacy Krasicki:))

poniedziałek, 19 sierpnia 2013

Wyszydzający

Żartował, a od śmiechu trzymał się na boki,
Na ślepego kompana patrząc, jednooki.
Nadszedł, co krzywo patrzył: śmiał się. 
Nadszedł stary:
I ten się śmiał włożywszy na nos okulary. 
Przyszedł na koniec jeden z dobrze patrzących,
Żałował i wyśmianych, i wyśmiewających.

Ignacy Krasicki:))

piątek, 16 sierpnia 2013

Stary Sułtan





Pewien chłop miał wiernego psa Sułtana. Kiedy się pies zestarzał i stracił już wszystkie zęby, rzekł chłop do żony:
- Stary Sułtan na nic się już nie zda, zastrzelę go jutro.
Ale kobiecie żal było wiernego zwierzęcia, więc odparła:
- Służył na tak długo i tak uczciwie, że moglibyśmy go zatrzymać na łaskawym chlebie.
- Cóż znowu! - zawołał mąż - Sułtan nie ma już ani jednego zęba w pysku. Który złodziej się go ulęknie? Po co go trzymać dłużej? A jeżeli nam służył wiernie, to dostawał za to przecież dość żarcia.
Mądry pies, który leżał w pobliżu, wygrzewając się na słońcu, słyszał wszystko i zasmucił się bardzo, że chłop, któremu całe życie pomagał jest takim niewdzięcznikiem. Miał on przyjaciela wilka, pobiegł więc w nocy do niego i opowiedział mu o swojej trosce. 
- Nie martw się kumie - rzekł wilk - ja ci dopomogę. Wymyśliłem dobry podstęp. Jutro rano pan twój pójdzie z żoną żąć siano i zabierze ze sobą dziecko, gdyż nikogo nie ma w domu. Podczas pracy zostawiają zwykle dziecko w cieniu stogu. Połóż się obok, jakbyś go chciał pilnować. Wtedy ja wyskoczę z lasu i porwę dziecko. Ty zaś skoczysz szybko za mną, jakbyś chciał mi je odebrać. Ja rzucę dziecko, a ty zaniesiesz je z powrotem rodzicom, którzy będą myśleć, że to ty je uratowałeś i z pewnością wrócisz do łask, i niczego ci już nie zabraknie.
Propozycja ta spodobała się psu i wszystko odbyło się ja ułożyli. Ojciec i matka przerazili się bardzo, kiedy wilk porwał dziecko, gdy zaś stary Sułtan przyniósł je z powrotem, uradowali się niezmiernie, z chłop pogłaskał go i rzekł:
- Od dzisiaj będziesz żył na łaskawym chlebie aż do śmierci.
Do żony zaś powiedział:
- Idź zaraz do domu i ugotuj Sułtanowi polewkę, żeby nie potrzebował gryźć twardych kości. Przynieś mu też poduszkę z mojego łóżka.
Od tego czasu Sułtanowi tak było dobrze, że niczego więcej nie mógł pragnąć. Wkrótce potem odwiedził go wilk i ucieszył się bardzo z udanego podstępu. 
- Ale kumie - rzekł - przymkniesz pewnie oczy, kiedy przy sposobności ściągnę twemu panu tłuste jagnię? Trudno się dziś żywić w lesie.
- Na to nie licz - odparł pies - zawsze pozostanę wierny swemu panu.
Wilk pomyślał, że to żarty, i zakradł się w nocy do obory, aby skraść jagnię. Ale chłop, któremu wierny Sułtan zdradził zamiary wilka, zaczaił się na niego i porządnie wygarbował mu skórę. Wilk musiał uciekać, co sił w nogach, ale krzyknął jeszcze do psa.
- Czekaj, ty podły niewdzięczniku, jeszcze mi za to zapłacisz!
Nazajutrz wilk posłał do psa dziką świnię, wzywając go do lasu na pojedynek, żeby wyrównać rachunki. Stary Sułtan nie mógł znaleźć lepszego sekundanta oprócz kot o trzech nogach i kiedy szli razem na ustalone miejsce, kaleki kot ledwo kuśtykał i z bólu tylko ogon do góry zadzierał. Wilk czekał już ze swoim sekundantem, a widząc z daleka przeciwnika sądził, że dźwiga on uniesioną szablę, zmylił go bowiem wyprężony ogon kota. Że też kalekie stworzenie na trzech nogach podskakiwało, zdawało się wilkowi, że wyzwany schyla się po kamień, którym go zaraz obrzuci. Oboje strach obleciał: dzika świnia zaryła się w kupę zeschłych liści, wilk zaś wskoczył na drzewo. Pies i kot przyszedłszy na miejsce nie mogli się nadziwić, że nikogo nie zastali. Dzika świnia nie zdołała się jednak cała zakopać w liściach, tak że uszy jej wystawały. Kiedy kot rozglądał się dokoła, świnia zastrzygła uszami: kot, myśląc, że to mysz, skoczył i wgryzł się siarczyście w jedno świńskie ucho. Świnia porwała się z dzikim krzykiem i uciekła wrzeszcząc:
- Tam na drzewie siedzi wilk! 
Pies i kot spojrzeli w górę i zobaczyli wilka, który zawstydził się swego tchórzostwa i zawarł z psem przymierze.
Braci Grimm:)) 

czwartek, 15 sierpnia 2013

Ptak - straszydło

Żył cobie raz człowiek, który przybierał postać biedaka, chodził od domu do domu żebrząc i porywał ładne dziewczęta. Nikt nie wiedział, co się potem z nimi działo, bo żadna z nich już nigdy do domu nie wróciła. Pewnego dnia czarownik stanął przed drzwiami człowieka, który miał trzy piękne córki; nędzny, chuderlawy żebrak niósł na plecach kosz, jakby w nim gromadził łaskawe datki. Poprosił o coś do zjedzenia, a kiedy najstarsza siostra wyszła na próg chcąc mu dać kawałek chleba, dotknął jej tylko, a ona natychmiast wskoczyła do jego kosza. Wówczas żebrak szparki krokiem oddalił się i zaniósł ją do swego domu, stojącego w głębi mrocznego lasu. Dom był dostatnio urządzony, a czarownik spełniał każde życzenie dziewczyny, mówiąc:
- Mój skarbie, dobrze ci będzie u mnie, masz tu wszystko czego dusza zapragnie.
Po kilku dniach rzekł do niej:
- Muszę wyjechać i zostawić cię tu przez parę dni samą; masz tu klucze, wolno ci wszędzie wchodzić i wszystko oglądać z wyjątkiem jednego pokoju, od którego jest ten oto mały kluczyk, zabraniam ci tego pod karą przemienienia w jaszczurkę.
Dał jej również jajko i powiedział:
- Strzeż tego jajka troskliwie, a najlepiej noś jej stale przy sobie, bo gdybyś je zgubiła, wynikłoby z tego wielkie nieszczęście.
Wzięła z jego rąk klucze i jajko i przyrzekła wszystko wypełnić. Kiedy czarownik odjechał, zaczęła oglądać cały dom od dołu do góry. Komnaty lśniły od srebra i złota, i zdawało jej się, że nigdy jeszcze nie widziała takich wspaniałości. W końcu dotarła do zakazanych drzwi, chciała je ominąć, ale ciekawość nie dawała jej spokoju. Obejrzała klucz, wyglądał tak jak inne, włożyła go do zamka, przekręciła lekko, a wtedy drzwi gwałtownie się otworzyły. I cóż dziewczyna ujrzała, przestąpiwszy próg komnaty? Na samym środku stała ogromna porośnięta zielenią skała, a na niej siedziały jaszczurki. Dziewczyna przestraszyła się i upuściła jajko, które wpadło w zielone krzaki. Znalazła je szybko, ale skorupka była pobrudzona dziwną, zieloną mazią, której nie mogła w żaden sposób zetrzeć. 
Wkrótce czarownik wrócił podróży i już na wstępie zapytał o klucz i jajko. Podała mu je, cała drżąca, on zaś natychmiast poznał po zielonych plamach, że była w zakazanej komnacie.
- Skoro wbrew zakazowi otworzyłaś drzwi - rzekł - to teraz wbrew swoje woli wrócisz to tej komnaty i zostaniesz jaszczurką. 
Pchną ją na ziemię, powlókł za włosy do ogromnej skały i przemienił w jaszczurkę.



- Pójdę teraz po drugą - powiedział do siebie czarownik i udał się znowu w postaci żebraka pod dom ojca trzech córek, prosząc o wsparcie. Druga z kolei siostra podała mu kawałek chleba; on zaś zniewolił ją jednym dotknięciem i zaniósł do swego domu. Spotkał ją los nie lepszy od siostry, wiedziona ciekawością otworzyła zakazane drzwi, zajrzała do wnętrza i po powrocie czarownik zamienił i ją w jaszczurkę. On zaś poszedł po trzecią siostrę, która jednak była mądra i przebiegła. Kiedy wręczył jej klucz i jajko, a sam odjechał, on starannie schowała jako, po czym obejrzała cały dom , na koniec zaś udała się do zakazanej komnaty. I cóż tak ujrzała! Dwie jaszczurki siedzące na sukniach jej starszych sióstr. Szybko je złapał, a po policzkach spłynęły jej łzy, który spadły na jaszczurki i pył, który pokrywał ich skórę zamieniły w zieloną maź. Siostra zaniosła więc, jaszczurki pod strużkę wody, która wypływała ze skały. Po jej wpływem jaszczurki z powrotem przemieniły się w młode dziewczyny. Z radości uściskały się wszystkie serdecznie i przemieniły pozostałe jaszczurki ponownie w uprowadzone dziewczęta. Czarownik natychmiast po powrocie zażądał kluczy i jajka, a nie widząc na skorupce żadnych plam, rzekł:
- Próba wypadła pomyślnie, zostaniesz więc moją żoną. Stracił na dziewczyną wszelką moc i musiał robić wszystko, czego zażądała:
- Teraz - odpowiedziała - zaniesiesz moim rodzicom kosz pełen złota, i to na własnym grzbiecie; a ja przez ten czas przygotuję wesele.
Pobiegła potem do sióstr, które schowała w komórce i rzekła:
- Nadeszła chwila, kiedy będę mogła was uratować. Ten nikczemnik, sam was zaniesie do domu. Ale skoro tylko tam się znajdzie przyślijcie i mnie pomoc!
Wsadziła obie do kosza i przysypała je całe złotem, tak że nie było ich wcale widać, po czy zawołała czarownika i powiedziała mu:
- Zanieś teraz ten kosz, ale żebyś mi się po drodze nie zatrzymał i nie odpoczywał, bo stanę w okienku i będę cię mieć na oku. 
Czarownik zarzucił sobie kosz na plecy i ruszył w drogę, ale ciężko mu było bardzo i pot twarz mu zalewał. Przysiadł wreszcie, aby chwilę odpocząć, kiedy nagle odezwał się głos z koszyka:
- Patrzę przez okienko, a ty odpoczywasz, marsz, przestań się lenić! 
Sądził, że to narzeczona go popędza, zerwał się więc posłusznie. Po jakimś czasie znów chciał przysiąść, ale znów odezwał się głos:
- Patrzę przez okienko, a ty znów leniuchujesz, marsz dalej!
I za każdym razem ledwie przystaną, głos ów się odzywał, tak że musiał iść dalej, aż wreszcie stękając i bez tchu przydźwigał koszyk ze złotem i dwiema dziewczynami do ich rodzinnego domu.
Przez ten czas narzeczona szykowała wesele, pospraszała wszystkich przyjaciół czarownika. W między czasie wyprawił też wszystkie pozostałe porwane panny z powrotem do domów. Wzięła potem trupią głowę z wyszczerzonymi zębami , włożyła na nią stroik i wianek z kwiatów, zaniosła ją na strych i wystawiła za okienko. Kiedy już wszystko było gotowe, wskoczyła do beczki z miodem, rozpruła pierzynę i wytarzała się w pierzu, tak że wyglądała jak jakiś dziwny ptak i nikt nie mógł jej rozpoznać. Opuściwszy dom czarownika,, spotkała po drodze weselnych gości, którzy ją pytali:

Hej, ptaku-straszydło!
Skąd to idziesz po kryjomu? - 
Idę ze strasznego domu. -
Co tam robi narzeczona? -
Sprząta, wietrzy, porządkuje,
Przez okienko wypatruje.

W końcu spotkała narzeczonego, który wolnym krokiem wędrował z powrotem. Zapytał ją, jak wszyscy inni: 
Hej, ptaku-straszydło!
Skąd to idziesz po kryjomu? - 
Idę ze strasznego domu. -
Co tam robi narzeczona? -
Sprząta, wietrzy, porządkuje,
Przez okienko wypatruje.

Narzeczony spojrzała w górę i zobaczył wystrojoną trupią głowę, a sądząc, że to jego narzeczona, skina jej czule głową na powitanie. Kiedy zaś wraz z gośćmi przekroczył próg domu, zjawili się bracia i krewni narzeczonej, przysłani jej na ratunek. Pozamykali wszystkie drzwi, aby nikt nie mógł z domu uciec, a stara siwa dobra wróżka zamieniła ów dom w ogromny dąb, a zamknięte tam osoby w jaszczurki, tak ja przedtem czarownik przemieniał w nie porwane dziewczęta. 
Bracia Grimm:))
 
  

środa, 14 sierpnia 2013

Szczurek i matka

Widząc, że z myszą igra, chwalił szczurek kota.
Rzekła matka do niego: "Fałszywa to cnota;
Na pozór on jest grzeczny, a wewnątrz jad mieści."
Najokrutniejszy taki, co gryzie, a pieści.

Ignacy Krasicki:))

wtorek, 13 sierpnia 2013

Pan i kotka

"Nie masz prawej przyjaźni!" - mówiła do pana
Kotka syta połowem i za to głaskana.
"Jak to nie masz przyjaźni?" - pan na to odpowie.
"Pieścisz mnie - rzecze kotka - bo ci myszy łowię."
"Łowić myszy - pan rzecze - przysługi to znaczne.
Ale dlaczego łowisz? Dlatego, że smaczne."

Ignacy Krasicki:))

piątek, 9 sierpnia 2013

Przygody Paluszka


Pewien krawiec miał synka, tak małego jak palec, toteż zwano go Paluszkiem. Malec miał jednak odwagę w sercu, więc rzekł do ojca:
- Drogi ojczulku, muszę ruszyć w świat!
- Słusznie synu - oparł krawiec, wziął długą igłę i dorobił do niej nad świecą rączkę z laku, mówiąc:
- Oto masz także miecz na drogę. Niechaj cię twój głos wewnętrzny prowadzi!
Paluszek uradowany skoczył do kuchni, aby zobaczyć, co też tam pani matka dobrego gotuje na pożegnanie. jedzenie było już gotowe, a garnek stał jeszcze na kuchni.
- Mamusiu, co dziś dobrego ugotowałaś? - zapytał Paluszek.
- Zobacz sam! - odparła matka.
Paluszek wdrapał się na kuchnię i nachylił się nad garnkiem. Że jednak zanadto wyciągnął szyję, porwała go para, bijąca z garnka i uniosła przez komin. prze pewien czas unosił go dym, aż wreszcie spadł znowu na ziemię.
I oto znalazł się paluszek w dalekim, obcym świecie. Po długiej wędrówce dostał wreszcie pracę u pewnego majstra, ale nie smakowało mu tam jedzenie:
- Pani majstrowo - rzekł Paluszek - jeżeli nie da mi pani lepiej jeść, jutro pójdę sobie i napiszę kredą na drzwiach:

Mięso zamiast kartofli daje
Nasza gosposia ukochana,
Więc lepiej w obce pójdę kraje...
Żegnaj, wieprzowa królowo!

- A ty nicponiu! - zawołał majstrowa i w gniewie chwyciła ścierkę, aby go zbić; ale mały krawczyk chwał się szybko pod naparstek, wychylił główkę i pokazał majstrowej język. 
Rozgniewana majstrowa podniosła naparstek, aby hultaja schwytać, ale Paluszek skoczył między ścierki, a gdy majstrowa poczęła ścierki przetrząsać, schował się w szparze stołu.
- He, he, pani majstrowo! - zawołał i wytknął głowę, a gdy majstrowa trzepnęła ścierką w stół, skoczył do szuflady. 
Wreszcie jednak został schwytany i wyrzucony za drzwi.
Powędrował więc krawczyk Paluszek dalej i przybył do wielkiego boru. Wtem spotkał gromadę zbójców, którzy mieli zamiar okraść skarbiec królewski. Kiedy ujrzeli krawczyka, pomyśleli:
- Taki malec przedostanie się z łatwością przez dziurkę od klucza! 
Jeden z nich zawołał więc:
- Hejże, olbrzymie Goliacie, czy chciałbyś zakraść się do skarbca i wyrzucić na stamtąd trochę pieniędzy?
Paluszek zamyślił się, a wreszcie rzekł:
- Dobrze! - i poszedł ze zbójcami do skarbca.
Kiedy przyszli na miejsce, obejrzał drzwi od dołu do góry i po  chwili znalazł szparkę, przez którą mógł się przedostać. W chwili gdy chciał wejść spostrzegł go jeden z wartowników, którzy pilnowali skarbca, i rzekł do swego towarzysza:
- Co to za wstrętny pająk tam pełza? Zdepczę go.
- Zostaw to biedne stworzonko - rzekł drugi - nic ci przecież nie zrobiło.
Przeszedł więc Paluszek szczęśliwie do skarbca, otworzył okno, pod którym stali zbójcy i począł i wyrzucać dukaty. Podczas tej pracy usłyszał nagle kroki króla, który chciał właśnie obejrzeć swój skarbiec. Nasz malec ukrył się szybko.
Król spostrzegł natychmiast brak wielu dukatów, nie mógł jednak zrozumieć, co to znaczy, gdyż rygle i zamki były nie naruszone. Wyszedł więc i rzekł do wartowników:
- Miejcie się na baczności, ktoś mi okrada skarbiec! 
Gdy Paluszek rozpoczął na nowo swoją robotę, wartownicy usłyszeli kil, klap, kip, klap padających pieniędzy. Wbiegli więc szybko do skarbca, aby schwytać złodzieja. Ale krawczyk słysząc ich kroki jeszcze szybciej skoczył do kąta i krył się pod dukatem. Kiedy już był bezpieczny, zawołał ze swego ukrycia:
- Tu jestem!
Wartownicy rzucili się w tę stronę, ale zanim tam pobiegli, krawczyk był już w drugim kącie i wołał spod innego dukata:
- Hej, tu jestem!
Wartownicy gonili go po wszystkich kątach, ale on był zwinniejszy od nich i zanim do jednego kąta przybyli, wołał już z innego:
- Hej, tu jestem!
Tak ich gonił, aż zmęczyli i poszli sobie, po czym zaczął znowu wyrzucać za okno dukaty, ostatniego zaś cisnął bardzo mocno, prędziutko wskoczył na niego i wjechał w ten sposób ze skarbca.
Zbójcy chwalili go bardzo:
- Wielki z ciebie bohater - rzekli - czy chcesz zostać naszym hersztem?
Ale Paluszek podziękował im za zaszczyt i rzekł, że woli najpierw obejrzeć sobie kawałek świata. Podzielili więc łup, krawczyk wziął zaś tylko jeden grosik, bo więcej nie mógł udźwignąć. 
Potem przypasał znowu swój miecz, pożegnał zbójców i ruszył w drogę. pracował u kilku majstrów, ale nigdzie nie było mu dobrze, wreszcie zgodził się za parobka w pewnej karczmie. Ale kucharki nie lubiły go, gdyż niewidziany widział wszystkie ich sprawki, a jeśli coś skradły z piwnicy, natychmiast donosił o tym panu. Rzekł więcej: 
- Czekaj, już my cię nauczymy rozumu! - i postanowiły spłatać mu figla.
Kiedy pewnego razu jedna z nich kosiła w ogrodzie trawę i ujrzała Paluszka, skaczącego po źdźbłach, zgarnęła go razem z trawą i rzuciła krowom. A wilka, czarna krowa połknęła Paluszka, nie czyniąc mu z resztą najmniejszej krzywdy. Ale paluszkowi nie podobało się w żołądku krowy, było tam bowiem bardzo ciemno. Kiedy wieczorem służąca poczęła doić krowę, Paluszek zawołał:

Puchu, pochu, puchu, pochu,
Zamknęliście mnie w tym lochu!
A tu ciemno w krowim brzuchu,
Pochu, puchu, pochu, puchu! 

Ale plusk mleka zagłuszył jego słowa. Po dojeniu gospodarz wszedł do obory i rzekł: 
- Czarnula pójdzie jutro do rzeźnika.
Przestraszył się Paluszek i zawołał głośno:
- To mnie wpierw wypuśćcie!
Gospodarz usłyszał jego słowa, ale nie wiedział, skąd się ten głos odzywa, zapytał więc;
- Gdzie jesteś?
- W Czarnuli! - odparł Paluszek, ale gospodarz nie zrozumiał, co to może znaczyć i wyszedł.
Nazajutrz zarznięto krowę. Na szczęście podczas ćwiartowania i oprawiania jej Paluszek uniknął ciosów noża, ale dostał się pomiędzy odpadki, przeznaczone na kiełbasy. Kiedy rzeźnik zbliżył się, aby rozpocząć pracę, Paluszek wrzasnął na całe gardło:
- Nie siekajcie głęboko, nie siekajcie głęboko, przecież ja tam siedzę!
Ale hałas był tak wielki, że nikt go nie usłyszał. Bieda człowieka więc Paluszka, ale bieda uczy rozumu, udało mu się tak zręcznie wywijać spod noża, że nawet zadraśnięty nie został. Ale zbiec nie zdołał; nie było innej rady: musiał się pozwolić razem z kawałkami słoniny wsadzić do kiełbasy. Było to mieszkanie ciasne nieco, a przy tym zawieszono go w kominie do wędzenia, gdzie mu się bardzo nudziła. Wreszcie zimą wyjęto go, gdyż kiełbasę miano podać któremuś z gości. Kiedy karczmarka kroiła kiełbasę na plasterki. paluszek baczył pilnie, aby nie wytykać zanadto głowy i wreszcie udało mu się wydostać z kiełbasy. 
Nie chciał jednak pozostawać dłużej w domu, gdzie mu się tak źle powiodło i natychmiast udał się w drogę.
Jednakże wolność jego nie trwała długo. Idąc przez pole wszedł w drogę lisowi, który połknął go w zamyśleniu.
- Ejże, panie lisie! - zawołał krawczyk - to ja, Paluszek, tkwię w pańskim gardle, niechże mnie pan wypuści!
- Rację masz - odparł lis - z ciebie nie miał bym żadnej korzyści. Jeżeli mi zaś obiecasz dać kury z podwórka swego ojca, wypuszczę cię!
- Z całą chęcią - zawołał Paluszek - otrzymasz wszystkie kury, przyrzekam ci to. 
Lis wypuścił go więc i sam zaniósł do domu. 
Kiedy ojciec ujrzał ukochanego synka, chętnie oddał lisowi kury.
- Za to przynoszę ci też sporo pieniędzy! - rzekł Paluszek wręczając ojcu grosz, który zdobył na wędrówce.
- Ale dlaczego lis dostał biedne kurki?
- Ejże, głuptasku i temu ojcu milsze jest pewnie jego dziecię niż wszystkie kury.

Braci Grimm:))  

poniedziałek, 5 sierpnia 2013

Skąpy

Chciał się skąpy obwiesić, że talara stracił.
Żeby jednak za powóz dwóch groszy nie zapłacił,
Ukradł go po kryjomu. Postrzegli sąsiedzi.
Kiedy więc, osądzony na śmierć, w jamie siedzi,
Rzekł, gdy jedni żałują, a drudzy go cieszą:
"To szczęście, że mnie przecież bez kosztu powieszą."

Ignacy Krasicki:))

niedziela, 4 sierpnia 2013

Kuma śmierć



Pewien ubogi człowiek maił dwanaścioro dzieci, musiał więc dzień i noc pracować, aby je wyżywiać. A kiedy trzynaste dziecię przyszło na świat, biedak nie wiedział już ratunku. Wyszedł z chaty i postanowił poprosić pierwszego spotkanego przechodnia w kumy. 
Pierwszym jednak, kogo spotkał, był Pan Bóg, który wiedział już oczywiście, po co biedak wyszedł z domu, i rzekł:
- Ubogi człowiecze, chętnie potrzymam dziecię twoje do chrztu, będę o nie dbał i uczynię je szczęśliwym.
- Kim jesteś? - zapytał ojciec.
- Jestem Panem Bogiem.
- W takim razie nie chcę cię w kumy - odparł człowiek - bogatym dajesz wszystko, a ubogiemu pozwalasz zdychać z głodu.
Tak mówił ubogi, bo nie wiedział, jak rozumnie rozdziela Pan Bóg bogactwo i ubóstwo. Odwrócił się więc od Pana i poszedł dalej. Po chwili zbliżył się do niego szatan i rzekł:
- Jeśli zechcesz mnie za kum, to dam twemu dziecięciu wszystkie bogactwa tego świata i wszystkie rozkosze!
- Kim jesteś? - zapyta ubogi.
- Jestem Szatanem.
- W takim razie nie chcę cię w kumy - odparł ojciec - zwodzisz i łudzisz człowieka!
I ruszył dalej.
Po pewnym czasie zbliżyła się do niego Śmierć i rzekła:
- Weź mnie za kumę.
- Kim jesteś? - zapytał ubogi.
- Jestem Śmierć.
A ojciec na to: 
- Ty jesteś dla mnie dobrą kumą. Zabierasz bogatego i ubogiego bez różnicy, ty będziesz moją kumą!
Śmierć zaś odparła:
- Uczynię dziecię twe sławnym i bogatym, gdyż kto ma mnie za przyjaciela, niczego mu nie zabraknie. 
Ojciec rzekł uradowany: 
- W przyszłą niedzielę jest chrzest. Staw się o czasie. 
Śmierć przybyła, jak obiecała i została matką chrzestną trzynastego dziecka.
Kiedy chłopiec dorósł zjawiła się przed nim pewnego razu jako chrzestna matka i zaprowadziła go do wielkiego lasu. Tam ukazała mu ziele rosnące pod drzewami i rzekła:
- Teraz otrzymasz ode mnie podarunek chrzestny. Uczynię cię sławnym lekarzem. Kiedy zawezwą cię do chorego, ukażę ci się zawsze: jeśli u wezgłowia chorego, możesz go śmiało zapewnić, że przywrócisz mu zdrowie, daj mu tylko tego ziela, a wnet wyzdrowieje; jeśli zaś zobaczysz mnie w nogach chorego, powiedz rodzinie, że nie ma już dla niego ratunku, a wiedz, że żaden lekarz na świecie nie zdoła go wyleczyć. Strzeż się jednak, abyś cudownego ziela nie użył wbrew mojej woli, bo mogłoby to się źle skończyć dla ciebie.
Wkrótce młodzieniec został najsławniejszym lekarze na całym świecie. 
"Wystarczy mu tylko spojrzeć na chorego, a już wie jaki jest jego stan i czy wyzdrowieje, czy też musi umrzeć", mówiono o nim a ludzie zjeżdżali się ze wszystkich stron i zwozili do niego chorych płacąc mu tak hojnie, że wkrótce stał się bogatym człowiekiem. 
Pewnego razu zdarzyło się, że sam król zaniemógł ciężko; wezwano więc doń słynnego lekarza , aby orzekł, czy król może wyzdrowieć. Ale gdy młodzieniec zbliżył się do jego łoża, ujrzał śmierć stojącą u nóg chorego, pojął więc, że wybiła już jego ostatnia godzina. 
- A gdybym tak raz oszukał śmierć - pomyślał lekarz - jestem przecież jej chrześniakiem, więc nie będzie się na mnie gniewać! 
I szybko chwycił chorego w pół i przekręcił go na łóżku, tak że Śmierć znalazła się u jego wezgłowia. Potem dał mu swego ziela, a król wyzdrowiał natychmiast. Nazajutrz Śmierć przyszła do lekarza, zła i zagniewana, pogroziła mu palcem i rzekła:
- Wywiodłeś mnie w pole; tym razem wybaczę ci to, gdyż jesteś mym chrześniakiem, ale jeśli jeszcze raz to uczynisz, zabiorę ciebie samego! 
Wkrótce potem królewna zachorowała ciężko. Była ona jedynym dzieckiem króla toteż nieszczęsny ojciec płakał dzień i noc i kazał oznajmić, że kto uratuje królewnę, zostanie jej mężem i dziedzicem tronu. Kiedy lekarz zjawił się w jej komnacie, ujrzał Śmierć stojącą w nogach chorej. Oszołomiony urodą królewny i myślą o tym, iż mógłby zostać jej mężem, zapomniał młodzieniec o groźbie Śmierci i nie bacząc na groźne spojrzenia, jaki mu rzucała, chwycił chorą w pół i przekręcił na łóżku, tak że głowa znalazła się tam, gdzie były nogi, a nogi tam, gdzie była głowa. Potem dał jej cudownego ziela, policzki królewny zarumieniły się natychmiast i życie wstąpiło w nią znowu. 
Rozgniewała się Śmierć, podeszła groźnie do lekarza i zawołała:
- Oszukałeś mnie znowu, teraz kolej na ciebie!
Po czym chwyciła go lodowatą dłonią i zaprowadziła do podziemnej pieczary. Ujrzał tam lekarz tysiące świec w nieprzejrzanych szeregach, niektóre z nich były wielkie, inne mniejsze , inne zupełnie małe. Co chwila gasły niektóre, a inne zapalały się, tak że promyk drgał ciągle w wiecznej odmianie.
- Oto - rzekła śmierć - świece życia ludzi. Gdy się świeca zapala, rodzi się człowiek, gdy gaśnie - umiera. Te oto wielkie świece należą do dzieci, średnie do ludzi w sile wieku, maleńkie do starców. Ale zdarza się, że i dzieci albo młodzi ludzie mają maleńkie świeczki.
- Ukaż mi moją świecę - rzekł lekarz sądząc, że jest ona pewnie dość wielka. 
Ale Śmierć ukazał mu maleńki ogarek, który lada chwila miał zgasnąć, i rzekła:
- Oto twoja świeca!
- Ach, matko chrzestna! - zawołał lekarz przerażony - zapał mi nową świecę, zrób to dla mnie, abym mógł jeszcze użyć życia, zostać królem i małżonkiem pięknej królewny.
- Tego nie mogę uczynić - odparła Śmierć - Jedna świeca musi się wpierw wypalić, zanim druga zapłonie.
- Więc wstaw nową świecę, która będzie się zaraz dalej palić, gdy tylko ta zgaśnie! - prosił lekarz.
Śmierć udała, że chce spełnić jego pragnienie, i wyjęła wielką, nową świecę: ale chcąc pokazać swoją rację, rozmyślnie zgasiła nią starą świeczkę. W tej chwili lekarz padł na ziemię i jego dusza opuściła ciało.

Bracia Grimm:))