Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

wtorek, 30 lipca 2013

Król i pisarze

Król jeden, pełen myśli i projektów dumnych,
Kazał spisać szczęśliwych regestr i rozumnych.
Ten, co pisał szczęśliwych, znalazł bardzo mało. 
Pisarzowi rozumnych papieru nie stało.
 
Ignacy Krasicki:))

poniedziałek, 29 lipca 2013

Paw i orzeł

Paw się dął, szklniące pióra gdy wspaniale toczył.
Orzeł, górnie bujając, gdy go w locie zoczył,
Rozśmiał się przeleciał. Wrzasnął paw - w śmiech ptacy.
"Nie znają się - powtarzał - na rzeczach prostacy."
"Znają się - rzekł mu orzeł - wdzięk cenić umieją,
Ale gardzą przysadą i z dumnych się śmieją."

Ignacy Krasicki:))

niedziela, 28 lipca 2013

Bajki o krasnoludkach

Bajka pierwsza 


 Pewien szewc nie ze swojej winy zbiedniał tak bardzo, że wreszcie nie pozostało mu nic prócz skóry na jedną parę butów. Wieczorem przykroił buty, a nazajutrz chciał się zabrać do roboty. A że miał czyste sumienie, położył się spokojnie do łóżka i zasnął.
Rano, gdy zjadł śniadanie i chciał siąść do pracy, ujrzał na stole buty już gotowe. Zdziwił się bardzo i nie wiedział, co ma o tym myśleć. A przy tym buty wykończone były tak starannie, jak on sam nawet by tego nie potrafił. Po chwili przyszedł nabywca, któremu buty tka się spodobały, że zapłacił żądaną sumę, a szewc mógł za uzyskane pieniądze kupić skóry na dwie pary butów.
Przykroił je wieczorem, aby nazajutrz rano ze świeżymi siłami przystąpić do pracy; ale było to zbyteczne, bo kiedy wstał, ujrzał obie pary butów gotowe i jeszcze piękniej obrobione niż poprzednie. Wnet znaleźli się nabywcy, którzy zapłacili mu tyle, że mógł kupić za to skóry na cztery pary butów. 
Nazajutrz rano i te cztery pary butów były gotowe i odtąd stale: co przykroił wieczorem, rano uszyte było pięknie i starannie, tak że wkrótce miał znowu zapewniony dostatni byt, a wreszcie stał się nawet człowiekiem zamożnym.
Pewnego wieczora, wkrótce przed Bożym Narodzeniem, szewc przykroił znowu wieczorem buty i rzekł do żony:
- Może byśmy tak zaczekali tej nocy i podpatrzyli, kto nam pomaga w pracy?
Żona zgodziła się na to i zgasiła światło, po czym oboje ukryli się w kąciku za ubraniami.
O północy zjawili się dwaj maleńcy, piękni, nadzy ludzikowie, którzy zasiedli przy warsztacie szewca i poczęli szyć przykrojone buty małymi paluszkami tak szybko, że szewc zdumiał się i otworzył szeroko oczy i usta. Nie spoczęli, aż cała robota była ukończona, potem zaś umknęli tak szybko, jak się zjawili.
Nazajutrz rzekła żona do szewca:
- Musimy odwdzięczyć się krasnoludkom za pomoc. Biedacy nie mają nić na sobie, zimno im pewnie bardzo. Wiesz co ? Uszyję dla nich koszulki, spodenki, kamizelki i surduciki, a także po parze pończoch, ty zaś zrób każdemu po parze trzewików!
Mąż zgodził się na to chętnie, a wieczorem, gdy wszystko było już gotowe, położyli na stole, zamiast przykrojonej roboty, podarunki dla krasnoludków i ukryli się znowu w kącie, aby zobaczyć, co się stanie.
O północy krasnoludkowie zjawili się znowu. Chcieli się zaraz wziąć do roboty, a gdy zamiast skór ujrzeli piękne ubrania, zdziwili się najpierw, potem zaś uradowali się bardzo. Szybko włożyli maleńkie ubranka i zaśpiewali:

Patrzcie, jacy zgrabni chłopcy z nas!
Czas już skończyć z szewstwem, czas już, czas!

I zatańczyli skacząc wesoło po stołach i ławach. Tańcząc opuścili izbę i odtąd nigdy się już nie zjawili. Ale szewcowi powodziło się odtąd bardzo dobrze i wszystko, do czego się brał, szło mu ja z płatka.

Druga bajka 



Żyła raz sobie uboga służąca, pilna i czysta, która co dzień zamiatała izbę, a śmieci wyrzucała na wielką kupę przed drzwiami. Pewnego ranka, gdy właśnie chciała zabrać się do tej roboty, ujrzała na kupie śmieci list, a że nie umiała czytać, odstawiła miotłę do kąta i zaniosła list do swojej pani, aby jej przeczytała. W liście tym było zaproszenie krasnoludków, którzy prosili ją, aby była piastunką ich dziecka. Dziewczyna nie wiedziała, co począć, wreszcie, ponieważ pani powiedziała jej, że takiej prośbie odmawiać nie wolno, zgodziła się. 
Wówczas zjawili się trzej krasnoludkowie, którzy zaprowadzili ją do swojej pieczary. Wszystko było tam maleńkie, ale tak czyste i miłe, że niepodobna tego opisać. Położnica leżała w łóżeczku z czarnego hebanu, ozdobionego perełkami, kołdry tkane były złotem, kołyska była ze słoniowej kości, wanienka dla dziecka ze złota. 
Dzieweczka została więc kumą krasnoludków, kiedy zaś chciała pójść do domu, karzełki poprosiły ją, aby pozostała z nimi trzy dni. Pozostała więc i spędziła czas wesoło i miło, a krasnoludki starały się na każdym kroku jej dogodzić. Gdy wreszcie ruszyła do domu, napełniły jej kieszenie złotem i wyprowadziły z jaskini.
Po powrocie do domu chciała się znowu zabrać do pracy, ale gdy wzięła do reki miotłę, która stała w kącie i poczęła zamiatać, zjawili się jacyś obcy ludzie i zapytali ją, kim jest i czego tu chce. Wówczas okazało się, że przebywała w jaskini krasnoludków nie trzy dni, a siedem lat, a dawni jej państwo zmarli tymczasem.      

Bajka trzecia 



Pewnej matce skradły krasnoludki dziecię i położyły zamiast niego do kołyski podrzutka o wielkiej głowie i nieruchomych oczach, który nic nie robił, tylko jadł i pił. Zrozpaczona matka poszła do sąsiadki po radę. Sąsiadka kazała jej zanieść podrzutka do kuchni, rozpalić ogień i zagotować wodę w dwóch skorupkach od jajek: przyprawi to podrzutka o śmiech, a kiedy się roześmieje już będzie po nim. 
Kobieta uczyniła wszystko, co jej sąsiadka radziła. Gdy podrzutek ujrzał,  jak stawia ona na kuchnię skorupki od jajek z wodą zawołał: 

Starszy ci ja jestem
Niż najstarsza bajka,
A jeszczem nie widział,
Aby kto gotował
W skorupce od jaka! 

- i zaśmiał się głośno. A gdy się tylko zaśmiał, zjawiły się krasnoludki i przyniosły prawdziwe dziecię, a zabrały swego podrzutka. 

Bracia Grimm:))  

sobota, 27 lipca 2013

Doktor i zdrowie

Rzecz ciekawą, lecz trudną do wierzenia powiem:
Jednego razu doktor potkł się ze zdrowiem.
On do miasta, a zdrowie z miasta wychodziło.
Przeląkł się, gdy to postrzegł, lecz że blisko było,
Spytał go: "Dlaczego to tak śpiesznie uchodzisz?
Gdzie idziesz?" Zdrowie rzekło: 
"Tam gdzie ty, nie chodzisz." 

Ignacy Krasicki:))

piątek, 26 lipca 2013

Wesele pani liszki

Bajka pierwsza

Był sobie raz stary lis o dziewięciu ogonach; podejrzewał on swoją żonę, że nie jest mu wierna i chciał wystawić ją na próbę. Wyciągnął się pod ławą i ani drgnie, udając zmarłego. Pani liszka zamknęła się w swojej alkowie, a jej służka, panna kotka, usiadła przy piecu, warząc strawę. Kiedy rozeszła się wieść, że stary lis nie żyje, zaczęli się schodzić zalotnicy. Służka usłyszała, że ktoś stoi pod drzwiami i puka; poszła otworzyć, a za progiem stał młody lis, który odezwał się w te słowa: 
Miła kotko, co robicie,
Czuwacie-li czy też śpicie?
Kotka odrzekła:
Wcale nie śpię, czuwam sobie. 
Pytasz, panie, co ja robię? 
Warzę piwo, masłem kraszę,
Chcesz być, panie, gościem naszym?

- Piękne dzięki - odparł lis - a co porabia pani liszka?
Służka odrzekła:
Pani siedzi w swej alkowie,
Wypłakuje skargi wdowie,
Słów pociechy nie chce słuchać,
Bo pan lis wyzionął ducha.

- Powiedzcie jej, panienko, że przyszedł młody lis i pragnie jej się oświadczyć.
- Już do niej idę, młody panie.

Poszła kotka, tupu tup,
Drzwi stuknęły, stuku stuk.

Pani liszko, słyszysz mnie? - 
Tak, koteczko, przybliż się. -
Zalotnik czek u drzwi. -
Jak wygląda, powiedz mi!

- Czy ma też dziewięć takich pięknych ogonów, jak nieboszczyk pan lis? 
- O, nie - odparła kotka - ma tylko jeden ogon.
- W takim razie ja go nie chcę.
Panna kotka zeszła na dół i odprawiła zalotnika z kwitkiem.
Wkrótce znów rozległo się pukanie i w drzwiach stanął następny lis, on również pragnął oświadczyć się pannie liszce; a miał dwa ogony; nie poszło mu jednak lepiej niż pierwszemu. Potem przychodziło jeszcze wiele lisów, a każdy miał o jeden ogon więcej niż jego poprzednik; wszystkie jednak odeszły z niczym, aż w końcu zjawił się zalotnik o dziewięciu ogonach, takich jakie posiadał stary pan lis. Ledwie wdowa o tym usłyszała, zawołała z radością do kotki:

Teraz bramy otworzymy,
Stare truchło wyrzucimy!

Wreszcie miało się odbyć wesele, kiedy stary pan lis wyskoczył spad ławy, wyłoił całe towarzystwo i przepędził je wraz z panią liszką za swego domu.

Bajka druga

Kiedy stary lis umarł, przyszedł w zaloty wilk, zapukał do drzwi, a kotka, służąca pani liszki, otworzyła mu. Wilk przemówił do niej w te słowa:

Jak się miewasz, panno kotko,
Czemuś sama, moje złotko?
Co dobrego tu porabiasz?

Kotka mu odrzekła:
Gotuję na mleku kaszę,
Chcesz być, panie, gościem naszym? 

- Piękna dzięki - odparł wilk - czy pani liszki nie ma w domu?
A kotka na to:
Siedzi na górce w komorze,
Żalu utulić nie może
Bo za prawdę, co za strata,
Nasz pan lis zszedł z tego świata.
Wilk jej odrzekł: 
By nowego męża mieć,
Wystarczy jej na dół zejść.

Kotka do sieni skoczyła,
Raźno schody przemierzyła
I pięcioma pierścieniami
Zastukał w drzwi do swojej pani.

Pani liszko, dobra wieść,
Wystarczy ci na dół zejść,
By nowego męża mieć.
Pani liszka zapytała:
- Czy ten pan ma czerwone porteczki i spiczasty pyszczek?
- Nie - odparła kotka.
- To nic mi po nim.
Kiedy wilk został odprawiony, przyszedł pies, potem jeleń, zając, niedźwiedź, lew i wszystkie leśne zwierzęta po kolei. Ale każdemu brakowało przynajmniej jednej z wielkich zalet starego pana lisa i kotka musiała wszystkich zalotników odprawić z kwitkiem. Na koniec zjawił się młody lis. I znów zapytała pani liszka:
- Czy ten pan ma czerwone porteczki i spiczasty pyszczek?
- Tak - odparła kotka. - Ma i jedno i drugie.
- Niech więc przyjdzie tu do mnie na górę - rzekła pani liszka i kazała służce szykować wesele.
Kotko, komorę porządnie zamieciesz,
Oknem wyrzucisz starego i śmiecie! 
Gdy wracał z łowów, oj, jak to nie ładnie!
Myszki sam zjadał,
Nie dawał mi żadnej.

I odbyło się z młodym lisem huczne wesele, goście bawili się i tańcowali tak zawzięcie, że pewnie do dziś tańczą, jeśli wcześniej nie przestali.
Bracia Grimm:))
     

czwartek, 25 lipca 2013

Paluszek



Żył sobie kiedyś biedny chłop. Pewnego wieczoru, kiedy podsycał ogień na kominie, powiedział do żony, która siedziała przy kołowrotki i przędła:
- Jaka to szkoda, że nie mamy dzieci! U nas jest tak smutno i cicho, a u nich tak gwarno i wesoło.
- Prawda - odparła żona wzdychając - gdybyśmy mieli chociaż jedno, nawet tak maleńkie jak paluszek, byłabym szczęśliwa, na pewno kochalibyśmy je z całego serca.
I stało się, że po kilku miesiącach urodziło im się dziecko, które wygląda jak wszystkie dzieci, ale było nie większe od palca.
Rodzice zaś rzekli:
- Stało się tak, jakeśmy sobie życzyli, więc kochajmy to nasze maleństwo - i nazwali je Paluszkiem. 
Chociaż nie brakło mu jedzenie i picia, jednak dziecko nie rosło wcale i było ciągle tak małe, jak w chwili urodzenia. Paluszek był jednak mądrym i sprytnym dzieckiem i wszystko do czego się tylko zabrał, udawało mu się znakomicie.
Pewnego dnia chłop wybierał się do lasu po drzewo, a wychodząc z chałupy rzekł do siebie:
- Dobrze by było, gdyby ktoś później przyjechał z wozem i pomógł mi zabrać drzewo do domu.
- Ojcze - zawołał Paluszek - ja ci pomogę i przyjadę z wozem, zaufaj mi, zobaczysz, że w samą porę będę w lesie.
Chłop roześmiał się i rzekł:
- Ależ to niemożliwe. Jesteś taki malutki, że nie możesz powozić koniem. 
- To nic ojcze, niech tylko matka zaprzęgnie, a ja usiądę w uchu konia i będę wołać, jak ma iść.
- No - rzekł ojciec - możemy spróbować.
Kiedy nadeszła oznaczona pora, matka zaprzęgła konie do wozu i wsadziła Paluszka do ucha jednego z nich, a malec wołał, jak konie mają iść:
- Hejta, wiśta, hola, wio!
Szło to bardzo składnie i wóz zajechał prostą drogą do lasu. W chwili, kiedy konie skręcały na róg, a malec zawołał: - Hejta, hejta! - dwaj nieznajomi przechodzili właśnie tamtędy i zdumieli się bardzo. 
- Cóż to może znaczyć? - rzekł jeden. - Wóz jedzie, słychać głos woźnicy, a jego samego nie widać.
- To nieczysta sprawa - odparł drugi - pójdźmy za wozem i zobaczmy, gdzie się zatrzyma.
Ale wóz jechał w głąb lasu, prosto na miejsce, gdzie drwal rąbał drzewo. 
Kiedy Paluszek ujrzał ojca, zawołał:
- Widzisz ojcze, oto przyjechałem. Teraz wyjmij mnie tylko z kryjówki.
Ojciec ujął konia jedną ręką, drugą zaś wydobył mu z ucha Paluszka, który wesoło skoczył zaraz na trawkę i usiadł za źdźble.
Kiedy to ujrzeli dwaj nieznajomi, zdumienie ich nie miało granic. Wówczas rzekł jeden z nich do drugiego:
- Ten malec może nam przynieść szczęście, jeśli będziemy go pokazywali w wielkim mieście za pieniądze. Kupmy go.
Podeszli więc do chłopa i rzekli:
- Sprzedajcie nam tego malca, będzie mu u nas dobrze.
- Nie - odparł ojciec - to moje najdroższe dziecię , nie oddam go za skarby świata.
Ale Paluszek słysząc tę rozmowę wdrapał się po fałdach ubrania ojca, stanął mu na ramieniu i szepnął do ucha:
- Sprzedaj mnie ojcze, niedługo do ciebie wrócę.
Gdy ojciec to usłyszał, zgodził się sprzedać go za dużą sumę pieniędzy.
- Gdzie chcesz siedzieć? - zapytali nieznajomi Paluszka.
- Posadźcie mnie na kapeluszu - odparł malec - będę sobie mógł spacerować, oglądać okolicę, no i nie spadnę stamtąd.
Nieznajomi spełnili jego życzenie, a gdy Paluszek pożegnał się z ojcem, ruszyli w drogę.
Kiedy zapadł zmrok, malec zawołał nagle:
- Zdejmijcie mnie na chwilę, muszę koniecznie zejść!
- Zostań na górze - odparł ten, na czyjej głowie chłopak siedział - nie krępuj się, ptaszki też mi nie raz tak urządziły kapelusz.
- Nie - odparł Paluszek - już ja wiem, co wypada. Zdejmijcie mnie natychmiast!
Musieli więc nieznajomi zdjąć Paluszka z kapelusza i postawić na ziemi, w tej chwili jednak malec skoczył do mysiej dziury i zawołał stamtąd:
- Do widzenia moi panowie, ruszajcie do domu beze mnie! - i roześmiał się głośno.
Na próżno biegali dokoła mysiej dziury, rozgrzebując ją laską: Paluszek znikał im ciągle z oczu, a że było już ciemno, musieli ze złością i pustą kieską ruszyć z powrotem do domu.
Kiedy Paluszek spostrzegł, że nieznajomi oddalili się już, wyszedł ze swojej nory.
- Niebezpiecznie jest chodzić w ciemnościach po polu - pomyślał - łatwo można skręcić kark i połamać nogi.
Na szczęście znalazł muszlę ślimaka.
- Bogu dzięki - rzekł - mam teraz gdzie przenocować! - i wlazł do muszli. 
Po pewnym czasie, gdy chciał się właśnie ułożyć do snu, usłyszał, jak dwaj ludzie przechodzili koło jego schronienia, a jeden z nich rzekł:
- Co więc zrobimy, aby zabrać bogatemu proboszczowi złoto i srebro?
- Ja ci poradzę! - zawołał Paluszek.
- Co to było? - rzekł złodziej przerażony - słyszałem jakiś głos.
Stanęli obaj i poczęli nasłuchiwać, Paluszek zaś rzekł znowu:
- Weźcie mnie z sobą, ja wam dopomogę.
- A gdzież jesteś?
- Szukajcie na ziemi i uważajcie, skąd dochodzi głos - odparł malec.
 Po długim szukaniu złodzieje znaleźli go wreszcie i podnieśli do góry.
- Więc to ty, smyku, chcesz nam dopomóc! - zawołali. 
- Naturalnie - odparł Paluszek - wśliznę się do pokoju proboszcza i podam was stamtąd wszystko, czego zapragniecie. 
- Dobrze - odparli złodziej - zobaczmy, co potrafisz.
Kiedy przybyli na plebanię, Paluszek wśliznął się do pokoju i zawołał jak mógł najgłośniej:
- Co chcecie wziąć z tego pokoju?
Złodziej przerazili się i rzekli:
- Cicho, bo się ktoś obudzi.
Ale Paluszek udał, że ich nie zrozumiał i krzyknął jeszcze głośniej.
- Co wam podać? Co chcecie wziąć z tego pokoju?
Usłyszała to kucharka i poczęła nasłuchiwać. Ale złodzieje uciekli już kawałek drogi, wreszcie jednak nabrali odwagi i rzekli:
- Ten smyk droczy się z nami!
Wrócili więc pod okno i szeptali:
- No, dość tych żartów, teraz podaj nam coś.
Paluszek zaś zawołał jeszcze raz jak mógł najgłośniej:
- Dam wam wszystko, czego chcecie, wyciągnijcie tylko ręce. 
Usłyszała to nasłuchująca kucharka, zerwała się więc z łóżka i podeszła do drzwi. Złodzieje zaś uciekli, jakby ich sam diabeł gonił. Służąca zapaliła świecę, ale na próżno szukała kogokolwiek w pokoju, gdyż Paluszek zdążył już wymknąć się do sieni, a stamtąd do stodoły. Położyła się więc z powrotem do łóżka, sądząc, że śniła z otwartymi oczami i uszami.
Paluszek zaś wdrapał się po źdźbłach na siano, aby się tam przespać, a rano wrócić do rodziców. Ale czekał go inny los! Tak, na świecie zdarzają się różne nieszczęścia! O świcie kucharka weszła do stodoły, chwyciła naręcz siana wraz ze śpiącym Paluszkiem i zaniosła krowom. Paluszek spał tak mocno, że nie czuł nic i obudził się dopiero w pysku krowy, która żuła go razem z sianem.
- O Boże! - zawołał - jestem chyba w młynie! - ale wnet spostrzegł gdzie się znajduje.
Musiał dobrze uważać, aby się nie dostać między zęby i nie ulec zmiażdżeniu. Wreszcie znalazł się żywy i cały w żołądku.
- Zapomniano porobić okna w tej izbie - pomyślał malec - ani słońca tu nie ma, ani lampy.
W ogóle nowe mieszkanie nie podobało mu się, a najgorsze było to, że przez drzwi wejściowe napływały coraz nowe ilości siana i Paluszkowi było coraz ciaśniej. Zawołał więc:
- Nie dawajcie mi więcej siana! Nie dawajcie mi więcej siana!
Służąca doiła właśnie krowę, a gdy usłyszała znowu ten głos, który słyszała już w nocy, i znowu nikogo nie było widać, przeraziła się tak bardzo, że spadła ze stołka i rozlała mleko. Wstała, pobiegła do swego pana i zawołała:
- Księże proboszczu, krowa mówi!
- Oszalałaś - odparł proboszcz, ale poszedł sam do obory, aby sprawdzić słowa kucharki.
Zaledwie jednak przestąpił próg obory, usłyszał głos:
- Nie dawajcie mi więcej siana! Nie dawajcie mi więcej siana!
Proboszcz przeraził się bardzo, a sądząc, że to zły duch wstąpił w krowę, kazał ją zabić natychmiast. Rzeźnik zabił krowę, a żołądek, w którym znajdował się Paluszek, wyrzucił do śmietnika. Z wielkim trudem torował sobie nasz zuch drogę do wolności, zaledwie jednak udało mu się wytknąć głowę, spotkała go nowa przygoda. Właśnie przebiegał tamtędy zgłodniały wilk i połknął za jednym zamachem żołądek wraz z Paluszkiem. Ale malec nie stracił odwagi i zawołał:
- Drogi wilki, wiem o wyśmienitym żarciu!
- Gdzie? - zapytał wilk.
- W tym a tym domu - i opisał mu dokładnie dom swego ojca - jeśli zakradniesz się tam przez ściek, znajdziesz pod dostatkiem ciasta, słoniny i  kiełbasy.
Wilk nie dał sobie tego dwa razy powtarzać, zakradł się w nocy przez ściek do spiżarni i do syta nażarł się kiełbas i szynek. Ale gdy chciał już wracać tą samą drogą, okazało się, że był teraz za gruby i nie mógł się przez otwór przedostać. Na to tylko czekał Paluszek i począł w żołądku wilka wyć, krzyczeć i wołać ile sił.
- Będziesz ty cicho - rzekł wilk - pobudzisz ludzi.
- To i cóż - odparł malec - ty się najadłeś do syta, to i ja chcę się poweselić! - i począł na nowo krzyczeć ze wszystkich sił.
Wreszcie obudził tym ojca i matkę, którzy nadbiegli do spiżarni i zajrzeli przez szparę. Ale kiedy ujrzeli wilka, wrócili do izby, ojciec po siekierę, a matka po kosę. 
- Stań za mną - rzekł chłop do żony - jeżeli nie padnie on od mojego uderzenia, to ty przetniesz go kosą. 
Gdy Paluszek usłyszał głos ojca, zawołał:
- Drogi ojcze, jestem tu, siedzę w brzuchu wilka!
Ojciec ucieszył się bardzo i rzekł:
- Nasze dziecię odnalazło się! - i kazał żonie odłożyć kosę, aby nie uczyniła krzywdy Paluszkowi.
Potem za jednym zamachem odrąbał wilkowi głowę, dobył nożyczek, rozciął mu brzuch i wyciągnął stamtąd malca.
- Ach - rzekł ojciec - tak się o ciebie martwiliśmy!
- Tak ojcze - odparł Paluszek - wielu przygód zaznałem na świecie. Dobrze, że oddycham znowu świeżym powietrzem!
- A gdzież to byłeś?
- Ach, ojcze, byłem w mysiej dziurze i w żołądku krowy, i w brzuchu wilka. A tera już pozostanę przy was, kochani rodzice. 
- My zaś nie sprzedamy cię za żadne skarby świata! - odparli rodzice, caując serdecznie swe odzyskane dziecię. 
Po czyn nakarmili go, napoili i przebrali w nowe ubranie, gdyż stare zniszczyło się podczas podróży.

Bracia Grimm:))
      

wtorek, 23 lipca 2013

Żółw i mysz



Że zamknięty w skorupie niewygodnie siedział
Żałowała mysz żółwia; żółw jej odpowiedział:
"Miej ty sobie pałace, ja mój domek ciasny.
Prawda, nie jest wspaniały - szczupły, ale własny."

Ignacy Krasicki 

czwartek, 18 lipca 2013

Daremna praca

Nie chcąc się Jędrzej uczyć, zmazał abecadło;
Widząc się szpetnym, potłukł w kawałki zwierciadło;
Słysząc się złym, chciał stłumić wieść przemysły swymi:
Nie mógł się zrobić głuchym, a drugich niemymi.

Ignacy Krasicki:))  

sobota, 13 lipca 2013

Furman i motyl

Ugrzązł wóz, ani ruszyć już się nie mógł w błocie,
Ustał furman, ustały i konie w robocie,
Motyl, który na wozie siedział w ten czas prawie,
Sądząc, że był ciężarem w takowej przeprawie,
Pomyślał sobie: "Litość nie jest złym nałogiem."
Zleciał i rzekł do chłopa: "Jedźże z Panem Bogiem!"

Ignacy Krasicki:))

Stoliczku nakryj się!



Przed laty żył sobie krawiec, który miał trzech synów, a tylko jedną jedyną kozę. Ale że wszyscy żywili się jej mlekiem, więc dbali, aby koza miała dość paszy i synowie co dzień po kolei paśli ją na łące.
Pewnego dnia najstarszy z braci zaprowadził kozę na cmentarz, gzie pełno było bujnej trawy. Wieczorem, gdy czas już było wracać do domu, zapytał chłopiec kozy:
- Najadłaś się kózko?
Kózka zaś odparła:

Ach, mój drogi, mój miły, tak najadłam się!
Nie zjem więcej ni ździebełka, me, me, me!

- Chodź więc do domu! - zawołał chłopiec, ujął ją za postronek i zaprowadził do obory.
- Czy dobrze się dziś koza napasła? - zapytał krawiec.
- O - odparł syn - ani ździebełka już zjeść nie może.
Ale ojciec chciał się sam przekonać, czy to prawda, poszedł więc do obory, pogłaskał stworzenie i zapytał;
- Najadłaś się kózko?
Kózka zaś odparła:
Me, me, me,
Nie najadłam się!
Po rowach skakałam,
I trawki szukałam,
Lecz nie było ni ździebełka, meee...

- A cóż to znowu! - zawołał krawiec oburzony, pobiegł do izby i przywołał syna: 
- Kłamco! Powiedziałeś, że koza już syta, a ona nic nie jadła! - po czym w srogim gniewie chwycił za ścienny drewniany łokieć, wygarbował chłopcu skórę i wygnał za wrota.
Nazajutrz przyszła kolej na średniego brata. Ten wyszukał jeszcze piękniejszy kawałek łąki za ogrodem i poprowadził tam kozę. Wieczorem, gdy czas już był wracać do domu, zapytał chłopiec kozy:
- Najadłaś się kózko?
Kózka zaś odparła:

Ach, mój drogi, mój miły, tak najadłam się!
Nie zjem więcej ni ździebełka, me, me, me!

- Choć więc do domu! - zawołał chłopiec, ujął ją za postronek i zaprowadził do obory.
- Czy dobrze się dziś koza napasła? - zapytał krawiec.
- O - odparł syn - aż ździebełka już zjeść nie może.
Ale ojciec chciał sam się przekonać, czy to prawda, poszedł więc do obory i zapytał;
- Najadłaś się kózko?
Kózka zaś odparła:

Me, me, me,
Nie najadłam się!
Po rowach skakałam,
I trawki szukałam,
Lecz nie było ni ździebełka, meee...

- A to łotr dopiero! - wykrzyknął krawiec w gniewie i wytłukł syna łokciem, po czym wygnał z domu.
Trzeciego dnia przyszła kolej na najmłodszego z braci. By dogodzić ojcu, poprowadził on kozę pod kępę krzaków pokrytych gęstym listowiem, aby się pasła. Wieczorem, gdy czas już było wracać do domu, zapytał chłopiec kozy:
- Najadłaś się kózko?
Koza zaś odparła:

Ach, mój drogi, mój miły, tak najadłam się!
Nie zjem więcej ni ździebełka, me, me, me!

- Chodź więc do domu! - zawołał chłopiec, ujął ją za postronek i zaprowdził do obory.
- Czy dobrze się dziś koza napasła? - zapytał krawiec.
- O - odparł syn - aż ździebełka już zjeść nie może.
Ale ojciec chciał sam się przekonać, czy to prawda, poszedł więc do obory i zapytał;
- Najadłaś się kózko?
Kózka zaś odparła:
Me, me, me,
Nie najadłam się!
Po rowach skakałam,
I trawki szukałam,
Lecz nie było ni ździebełka, meee...

- O kłamco nikczemny! - zawołał krawiec oburzony - nie pozwolę się dłużej oszukiwać!
W gniewie wygarbował łokciem skórę i najmłodszemu synowi, po czym wygnał go za wrota.
Gdy już został sam z kozą, poprowadził ją nazajutrz pod zielony żywopłot i pomyślał:
- Teraz najesz się wreszcie do syta!
Wieczorem zapytał krawiec:
- Najadłaś się, kózko?
A koza na to:
Ach, mój drogi, mój miły, tak najadłam się!
Nie zjem więcej ni ździebełka, me, me, me!

- Więc chodź do domu! - zawołał krawiec, ujął ją za postronek i zaprowadził do obory. Przed odejściem zapytał raz jeszcze:
- Więc już jesteś syta?
A koza na to: 
Me, me, me,
Nie najadłam się!
Po rowach skakałam,
I trawki szukałam,
Lecz nie było ni ździebełka, meee...

Kiedy to krawiec usłyszał, zrozumiał, że niesłusznie wygnał swoich synów.
- Poczekaj, ty niewdzięczne stworzenie! - zawołał - wygnać cię to za mało, muszę cię naznaczyć, żebyś już nie mogła przebywać wśród uczciwych krawców!
Pobiegł szybko do izby, przyniósł brzytew, namydlił kozie głowę i ogolił ją gładko, jak dłoń. A że łokieć wydawał mu się zbyt zaszczytnym narzędziem kary, przyniósł bicza i tak nim schłostał kozę, że uciekła co sił i nigdy już nie wróciła.
Został więc krawiec sam i bardzo mu było smutno. Chętnie wziąłby synów na powrót do domu, ale nikt nie wiedział, dokąd poszli.
Tymczasem najstarszy poszedł po naukę do stolarza, a uczył się ta pilnie, że gdy skończył się jego termin, majster dał mu w podarunku stolik, który wyglądał jak każdy inny stolik, ale miał jedną niezwykłą właściwość. Jeśli się go postawiło i zawołało: "Stoliczku nakryj się!" - natychmiast stolik nakrywał się śnieżnobiałym obrusem, zjawiał się na nim talerz i nóż z widelcem, i miski z pieczystem, i innym najprzedniejszym jadłem, i kielich, w którym połyskiwało czerwone wino, aż serce radowało się człowiekowi na widok.



Czeladnik pomyślał sobie: - Tego starczy mi na całe życie! i ruszył wesoło w świat, nie troszcząc się o to, czy znajdzie dobrą gospodę. Jeśli pogoda była ładna, wcale do karczmy nie zachodził, lecz rozstawiał stolik na łące czy w lesie i mówił: "Stoliczku nakryj się!", a wnet zjawiało się wszystko, czego zapragnął. 
Wreszcie postanowił powrócić do ojca, myśląc:
- Nie będzie się już gniewał na mnie, kiedy mu taki cudowny stoliczek przyniosę.
Po drodze do domu zaszedł pewnego wieczora do karczmy pełnej gości, którzy zaprosili go do swego stołu, proponując, aby zjadł z nimi wieczerzę, gdyż nic już więcej u gospodarza nie dostanie.
- Nie - odparł stolarz - nie chcę wam zabierać tych kilku kęsów, bądźcie raczej wy moimi gośćmi.
A kiedy wszyscy poczęli się śmiać, sądząc, że to żarty, postawił przed sobą swój stolik i zawołał:
- Stoliczku nakryj się!
W tejże chwili na stoliczku zjawiły się najlepsze potrawy i napoje.
- Jedzcie i pijcie przyjaciele! - zawołał młody stolarz, a goście nie dali sobie tego dwa razy powtarzać.
A co najdziwniejsze, że gdy się jakaś miska opróżniła, natychmiast zjawiała się na jej miejsce nowa, pełna.
Karczmarz stał w kącie i przyglądał się temu. Z zazdrości nie mógł wymówić ani słowa, myślał tylko ciągle:
- O, gdybym to ja miał taki stoliczek!
Stolarz i jego goście bawili się i ucztowali do późnej nocy. Wreszcie położyli się spać, a młodzieniec postawił swój cudowny stolik u wezgłowia łóżka. Ale karczmarz nie mógł zasnąć. Wreszcie przypomniał sobie, że ma w lamusie stolik, bardzo podobny do tego cudownego stolika. Przyniósł go więc i cichutko zamienił stolik cudowny na zwykły.
Nazajutrz stolarz zapłacił za nocleg, wziął swój stolik na plecy, nie podejrzewając niczego i ruszył w dalszą drogę.
Koło południe przyszedł wreszcie do domu ojca. Stary krawiec powitał go z radością.
- No, mój synu, czego się nauczyłeś? - zapytał.
- Zostałem stolarzem, ojcze.
- Bardzo dobre rzemiosło - odparł stary - a cóż sobie przyniosłeś z wędrówki?
- Ojcze, najcenniejsze, co przyniosłem, to ten stolik.
Krawiec obejrzał stolik ze wszystkich stron i rzekł:
- Nie widzę w nim nic cennego, ot, stary, zwykły stolik.
- Nie ojcze, to jest stolik cudowny! - odparł syn - Wystarczy abym zawołał: "Stoliczku nakryj się!", a wnet zjawiają się na nim potrawy i wina tak wspaniałe, że aż się serce raduje. Zaproś tylko ojcze wszystkich krewnych i przyjaciół, a wnet urządzę im ucztę i wszystkich nakarmię do syta.
Kiedy się wszyscy zeszli, stolarz postawił swój stolik na środku pokoju i zawołał:
- Stoliczku nakryj się!
Ale stoliczek ani drgnął. Wówczas zrozumiał nieszczęsny młodzieniec, że został oszukany. Krewni zaś wyśmiali go i musieli z pustymi żołądkami wracać do domu. Ojciec musiał się wziąć z powrotem do swojego rzemiosła, a syn przyjął robotę u stolarza.
Drugi z synów poszedł na naukę do młynarza. Gdy termin jego minął, rzekł doń majster:
- Bardzo byłem z ciebie zadowolony, a w nagrodę dam ci tego oto osła. Nie zda się on na nic, bo ani wozu nie pociągnie, ani ciężarów nie poniesie, ale ma za to inną właściwość. Jeżeli tylko rozłożysz przed nim chustkę i zawołasz: "Osiołku kładź się!" - natychmiast sypną mu się z pyska i z pod ogona złote dukaty.
Czeladnik podziękował majstrowi i zadowolony ruszył w świat. Kiedy mu zabrakło pieniędzy rozkładał tylko przed osiołkiem chustkę i wołał: "Osiołku, kładź się!" - a natychmiast miał złota pod dostatkiem. Nie miał nic więcej do roboty, tylko je zbierał z ziemi. Gdziekolwiek przyszedł, przyjmowano go chętnie, gdyż zawsze miał pełną sakiewkę.
Kiedy tak już przez pewien czas wędrował po świecie, zapragnął wreszcie wrócić do ojca.
- Nie będzie się już gniewał na mnie - pomyślał - kiedy mu takiego osiołka przyprowadzę!
Zdarzyło się, że i drugi z braci przyszedł do tej samej karczmy, w której pierwszego oszukano. Kiedy karczmarz podszedł do niego, aby zaprowadzić osła do stajni, młynarz rzekł:
- Dziękuję, sam się zajmę swoim rumakiem. Muszę wiedzieć, gdzie stoi.
Karczmarzowi wydało się to dziwne i pomyślał, że gość, który sam się opiekuje swoim osłem, z pewnością mało ma pieniędzy. Ale gdy młodzieniec wyjął z kieszeni dwie sztuki złota i kazał sobie za to postawić jak najlepsze jedzenie, zrobił karczmarz wielkie oczy i co sił w nogach pobiegł po najlepsze potrawy.
Po obiedzie młynarz zapytał on należność. Karczmarz nie żałował oczywiści kredy i kazał sobie jeszcze dwie sztuki złota odpłacić. Gość sięgnął do kieszeni, ale spostrzegł, że nic już nie ma. Rzekł więc do karczmarza:
- Zaczekajcie chwileczkę, zaraz wam przyniosę pieniędzy. - i wyszedł z izby zabierając ze sobą chusteczkę. 
Karczmarz był ciekaw, co to ma znaczyć, pobiegł więc za nim ukradkiem, a że młodzieniec zamknął za sobą drzwi stajni, począł podglądać przez dziurkę. Młody młynarz rozłożył przed osiołkiem chustkę i zawołał: - Osiołku kładź się! - a wnet na ziemię poczęły się osiołkowi sypać z pyska i spod ogona same złote dukaty.
- Ej, do licha! - zawołał karczmarz - gdybym to ja miał taką żywą sakiewkę!
A kiedy gość zapłacił należność i położył się spać, karczmarz zakradł się do stajni, uprowadził złotodajnego osła i postawił innego. 
Nazajutrz młodzieniec wyruszył ze swoim osiołkiem w dalszą drogę, niczego nie podejrzewając. Koło południa przyszedł wreszcie do ojca, który przyjął go z radością i zapytał:
- Jakiego rzemiosła nauczyłeś się synu?
- Zostałem młynarzem ojcze - odparł młodzieniec. 
- A cóż przyniosłeś sobie z wędrówki?
- Nic prócz tego osiołka.
- Osłów dość tu mamy - rzekł ojciec - lepiej byś się postarał o kozę.
- Tak - odparł syn - ale to nie jest osioł zwyczajny! Jeśli zawołasz tylko: "Osiołku kładź się!", natychmiast poczciwe stworzenie, sypnie ci na chustkę pełno dukatów. Zaproś tylko wszystkich krewnych i przyjaciół, a obdaruję ich hojnie.
- A, to pięknie! - zawołał krawiec. - Będę więc mógł rzucić swoją igłę i żyć spokojnie aż do śmierci.
Kiedy się zeszli wszyscy krewni, młody młynarz rozłożył przed osłem chustkę i zwołał:
- Osiołku kładź się!
Ale osioł bynajmniej nie począł sypać złotem i biedny młynarz przekonał się, że został oszukany. Przeprosił krewnych, którzy musieli pójść do domu z pustymi kieszeniami. Stary krawiec zaś musiał się znowu wziąć do pracy, a syn zgodził się do młynarza.
Najmłodszy z braci poszedł na naukę do tokarza, a że jest to trudne rzemiosło, musiał się długo uczyć. Dowiedział się więc z listów braci, jak ich zły karczmarz oszukał.
Kiedy skończył się jego termin, majster podarował mu stary worek, w którym leżał kij dębowy.
- Worek przyda mi się w drodze - rzekł młodzieniec - ale na co mi ten kij? Zawadza tylko!
- Nie mów tego - rzekł majster. - Nie jest to zwykły kij. Jeśli ci kto coś złego zrobi, zawołaj tylko: "Bij kiju-samobiju!", a kij wnet wyskoczy z worka i póty go bić będzie, póki nie zawołasz: "Dość już kiju-samobiju!"
Czeladnik podziękował mu , wziął worek i ruszył w drogę. Gdy tylko ktoś chciał mu coś złego zrobić, wołał: "Bij kiju-samobiju!" - a wnet kij wyskakiwał z worka na jego obronę.
Pod wieczór przybył młody tokarz do karczmy, gdzie nocowali jego bracia. Położył worek na stole i począł opowiadać o dziwach, jakie widział na świecie.
- Tak - rzekł - widuje się w prawdzie cudowne stoliki, co się nakrywają na rozkaz, osiołki złotodajne i inne dobre rzeczy, którymi nie gardzą, ale wszystko to jest niczym wobec skarbu, który mam w tym worku.
Karczmarz nadstawił uszu. 
- Cóż tam może być takiego? - pomyślał. - Worek jest pewnie pełen klejnotów. Muszę go zobaczyć koniecznie!
Gdy nadeszła pora snu, gość wyciągnął się na ławie i położył  worek pod głowę. Gdy karczmarz sądził, że tokarz śpi już, zaczął mu ostrożnie wyciągać worek spod głowy, chcąc mu podsunąć inny, podobny. Ale młodzieniec czuwał i czekał tylko na to. Gdy tylko karczmarz śmielej szarpnął, zawołał: 
- Bij kiju-samobiju!
Kij wyskoczył wnet z worka i począł okładać złego karczmarza. Karczmarz krzyczał i błagał o litość, ale kij nie zważał na nic, aż łotr padł wreszcie wyczerpany na ziemię.
Wówczas tokarz rzekł:
- Jeśli nie oddasz natychmiast cudownego stolika i złotodajnego osiołka, taniec rozpocznie się na nowo.
- Zlituj się! - zawołał karczmarz - oddam ci wszystko, tylko uwolnij mnie od tego przeklętego kija.
- Dobrze - odparł łotr - okażę ci łaskę, ale strzeż się na przyszłość!
Po czym zawołał:
- Dość już kiju-samobiju! - a kij wnet powrócił do worka.
Nazajutrz wyruszył tokarz ze stolikiem i osiołkiem w dalszą drogę, a koło południa przybył do domu ojca, który po serdecznym przywitaniu zapytał i jego, jakiego rzemiosła się nauczył.
- Drogi ojcze - odparł syn - zostałem tokarzem. 
- Bardzo piękne rzemiosło - rzekł krawiec - A co sobie z drogi przyniosłeś?
- Cenną rzecz, ojcze - odrzekł syn - kij dębowy w worku!
- Co? - krzyknął krawiec - kij? Czy warto się było trudzić! Mogłeś go sobie i tu uciąć w lesie.  
- Ale nie taki, kochany ojcze. Gdy tylko powiem: "Bij kiju-samobiju!", natychmiast wyskakuje z worka i tak długo bije tego, kto mi krzywdę wyrządził, póki ten nie padnie na ziemię, błagając o litość. Tym oto kijem odzyskałem cudowny stoliczek i złotodajnego osiołka. Sproś natychmiast krewnych i przyjaciół, a ugoszczę ich i obdaruję.
Stary krawiec nie bardzo temu wierzył, ale sprosił krewnych. Wówczas tokarz rozłożył pod osiołkiem chustkę i rzekł do młynarza:
- Teraz drogi bracie pomów z nim!
- Osiołku kładź się! - zawołał młynarz i w tejże chwili na chustkę padać poczęły dukaty, a goście napełnili sobie nimi kieszenie.
Potem tokarz postawił na środku stolik i rzekł do stolarza: 
- Drogi bracie pomów teraz z nim!
I zaledwie stolarz zawołał: "Stoliczku nakryj się!" - zjawiły się na stoliku najlepsze potrawy. Wyprawiono więc wspaniałą ucztę, a krewni zostali w domu krawca jeszcze przez trzy dni, tak długo bowiem trwała uczta. Krawiec zamknął igłę i naparstek, łokieć i żelazko do szafy i żył z trzema synami w radości i dobrobycie przez długie lata.

A co się stało z kozą, za przyczyną której stary krawiec wygnał synów w świat?
Zaraz ci opowiem.
Koza wstydziła się ogolonej głowy i ukrył się w lisiej norze. Gdy lis wrócił wieczorem do domu, zobaczył dwoje oczu świecących w ciemnościach - zląkł się i uciekł.
Spotkał go niedźwiedź i na widok przerażonej miny lisa zapytał:
- Co ci się stało bracie lisie?
- Ach - odparł rudzielec - jakieś straszne zwierzę siedzi w mojej norze i spogląda na mnie ognistymi oczami.
- Zaraz je wyrzucimy - rzekł niedźwiedź. Poszedł do nory lisa i zajrzał do środka. Ale gdy ujrzał ogniste oczy, opadła go trwoga: nie chciał mieć do czynienia z nieznanym potworem i uciekł.
Spotkała go pszczoła i gdy zauważyła, że niedźwiedź zachowuje się nie tak jak zwykle, zapytała;
- Co ci jest kudłaczu, gdzie się podział twój dobry humor?
- Łatwo ci mówić - odpowiedział niedźwiedź - w norze lisa siedzi jakiś straszny zwierz z ognistymi oczami i nie mogliśmy sobie z nim poradzić.
Pszczoła powiedziała:
- Wierz mi niedźwiedziu, jestem małym, słabym stworzeniem, które nikomu nie wchodzi w drogę, sądzę jednak, że potrafię wam pomóc.
pofrunęła do lisiej nory, usiadła kozie na ogolonej głowie i użądliła ją z całej siły. Koza wrzasnęła: "Mee, mee!" i wzięła nogi za pas.
I do tej pory nikt nie wie co się z nią stało.

Bracia Grimm:))
 
 
 


piątek, 12 lipca 2013

Tulipan i fiołek

Tulipan okazały patrzył na to krzywo
Że fiołek w przyjaźni zostawał z pokrzywą.
Nadszedł pan do ogrodu tegoż własnie rana;
Widząc, że pięknie zeszedł, urwał tulipana.
A gdy się do bukietu i fiołek zdarzył,
Chciał go zerwać, ale się pokrzywą oparzył.
Patrzał na to tulipan, mądry po niewczasie,
I poznał, że przyjaciel, choć nierówny, zda się.

Ignacy Krasicki:))

sobota, 6 lipca 2013

Wół i mrówki

Wół się śmiał widząc mrówki w małej pracy skrzętne;
Wtem usłyszał od jednej te słowa pamiętne:
"Z umysłu pracujących szacunek roboty!
Ty pracujesz, bo musisz; my, mrówki - z ochoty."

Ignacy Krasicki:))

czwartek, 4 lipca 2013

Groch przy drodze

Oszukany gospodarz turbował się srodze:
Zjedli mu przechodzący groch zeszły przy drodze.
Chcąc wetować i pewnym cieszyć się profitem,
Drugiego roku wszytek groch posiał za żytem.
Przyszło zbierać. Gdy mniemał mieć korzyść obfitą,
Znalazł i groch zjedzony, i stłoczone żyto.
Niech się miary trzymają i starzy, i młodzi:
I ostrożność zbyteczna częstokroć zaszkodzi.

Ignacy Krasicki:))

Słowik i szczygieł

Rzekł szczygieł do słowika, który cicho siedział:
"Szkoda, że krótko śpiewasz." Słowik odpowiedział:
"Co mi dała natura, wypełniam to wiernie. 
Lepiej krótko, a dobrze, niż długo i miernie."

Ignacy Krasicki:))

środa, 3 lipca 2013

O chłopcu, który u trzech mistrzów pobierał naukę

Żył sobie kiedyś w Szwajcarii stary hrabia i miał syna jedynaka, który był głupi i nie mógł się niczego nauczyć. Pewnego razu ojciec rzekł do niego:
- Słuchaj, mój synu, niczego nie zdołam ci wbić do głowy, choćbym nie wiem jak się starał. Muszę cie wysłać w świat i oddać na naukę do słynnego mistrza, niech on spróbuje na tobie swoich sił.
Chłopiec wyjechał do obcego miasta i spędził u owego mistrza cały rok. Po upływie dwunastu miesięcy wrócił do domu i ojciec go spytał:
- No i co, synu, czego się nauczyłeś?
- Ojcze, nauczyłem się rozumieć szczekanie psów - odparł syn.
- Na litość boską! - krzyknął ojciec. - I to wszystko, czegoś się nauczyłeś? Teraz poślę cię do innego mistrza.
Chłopiec znów wyjechał i u innego mistrza przebywał również cały rok. Gdy wrócił, ojciec zadał mu to samo pytanie:
- Mój synu, czego się nauczyłeś?
A syn odrzekł:
- Ojcze, nauczyłem się rozumieć mowę ptaków.
Ojciec wpadł w gniew i zawołał:
- Ach, ty nicponiu, straciłeś tyle cennego czasu i niczego się nie nauczyłeś, a teraz śmiesz mi się pokazywać na oczy! Poślę cię do jeszcze jednego mistrza, ale jeśli i tym razem niczego się nie nauczysz, wyrzeknę się ciebie.
U trzeciego mistrza, chłopiec też spędził cały rok, a kiedy wrócił do domu i ojciec go zapytał: 
- Mój synu, czegoś się nauczył? - odpowiedział:
- Kochany ojcze, przez ten rok nauczyłem się rozumieć, co skrzeczą żaby.
Wtedy ojca ogarnął straszny gniew, zerwał się jak oparzony, przywołał sługi i rzekł im:
- Ten człowiek już nie jest moim synem, wyrzekam się go i rozkazuję wam, wyprowadźcie go do lasu i pozbawcie życia.
Wprowadzili go więc, ale kiedy mieli chłopca zabić, litość ich zdjęła i puścili go wolno. 
Chłopiec powędrował przed siebie i po niejakim czasie zaszedł do pewnego zamku, gdzie poprosił o nocleg.
- No cóż - rzekł pan zamku - jeśli chcesz, możesz przenocować w starej wieży, ale ostrzegam, że grozi ci tam śmiertelne niebezpieczeństwo, bo w wieży jest pełno rozjuszonych psów, które ujadają i skowyczą bez ustanku, a o pewnej porze trzeba im rzucić człowieka na pożarcie. 
Cała okolica z tego powodu pogrążona była w smutku i żałobie, i nikt nie widział wyjścia. Młodzieniec okazał się jednak nieustraszony i rzekł:
- Pozwólcie, że zajdę do tych ujadających psów, dajcie mi tylko jakieś żarcie, żebym mógł im zatkać pyski; one nie zrobią mi krzywdy. 
Jak tego chciał, dostał żarcie dla dzikich bestii i wpuszczono go do wieży. Kiedy tam wszedł, psy wcale na niego nie szczekały, obskoczyły go tylko, przyjaźnie machając ogonami, zżarły to, co im przyniósł,  jego nawet nie tknęły. Nazajutrz ku powszechnemu zdumieniu wyszedł z wieży zdrów i cały, i powiedział panu zamku:
- Psy wyjawiły mi, dlaczego osiadły w tej wieży i sieją grozę w całym kraju. Otóż zostały one zaczarowane i teraz strzegą wielkiego skarbu, ukrytego w wieży, a dopóty nie zaznają spokoju, dopóki skarb nie zostanie zabrany z wieży, a jak należy tego dokonać, dowiedziałem się również od nich.
Wszyscy, którzy to słyszeli, ucieszyli się ogromnie, a pan zamku postanowił młodzieńca usynowić, jeśli on podjąłby zamiar doprowadzenie sprawy do szczęśliwego końca. Śmiałek zszedł znów więc n dół, a że wiedział, co ma robić, dopiął swego celu i wzniósł z wieży skrzynię pełną złota. Odtąd nigdy już nie usłyszano wycia rozjuszonych psów, znikły one, a kraj został uwolniony od potwornej plagi.

Bracia Grimm:))