Kiedyś dawno, dawno żył w jednej wsi
pracowity, młody chłop, który miał nieznośną żonę.
Pomagał jej, w czym mógł: to drew narąbał
pod blachę, to wodę przyniósł, to zrobił zagadkę zasłony dookoła chaty,
żeby jej było ciepło.
W nocy podawał jej nawet z kołyski dziecko
do karmienia, żeby nie potrzebowała wstawać z łóżka.
Dobry był dla innych, toteż wszyscy go
lubili, nawet zwierzęta. Pies łasił się do niego, kogut chodził za nim krok w
krok, a wół nadstawiał łeb, żeby gospodarz poklepał go po karku i poskrobał za
uchem.
Gospodyni nie była dobra jak gospodarz. To
na sąsiadkę krzyczy, to psa kopnięciem wygania, to na męża fuka. a wciąż
wyrzeka na niego przed ludźmi:
- Moiściewy, skaranie boskie z tym
chłopem! Takiego zgodliwego nie ma chyba na całym świecie. Gdzie go posadzę,
tam siedzi. Co powiem, to mu dobrze. Dokąd pójdę, to on za mną. Ani się ze mną
pokłóci, ani mnie uderzy, ani nic. Drewniana fajka więcej warta niż taki mąż.
Niejedna sąsiadka wzdychała, słysząc to
sarkanie: "Ach, żebym to ja miała takiego dobrego męża jak ona! A ta się
skarży."
Ciekawa baba pytała męża od rana do nocy:
- Gdzieś ty był? – O czym myślisz? - Z kim
się widziałeś? - Co robisz?- Co ci się śniło? - Co ci kum powiedział?
Tam mu tym pytaniem dokuczała, że przestał
odpowiadać. Wtem baba nuż wykrzykiwać ze złością:
- Chyba mnie ciekawość spali przy takim
mruku!
- Nie jesteś księdzem, żebym ci się miał
spowiadać - mówił chłop. - ja robię swoje, a ty pilnuj swego.
Pewnego razu, a było tona początku lata,
poszli chłopi na łąkę z kosami. Nasz gospodarz kosi, Anie daleko inny chłop
razem z synami kosi także.
Wtem tamci zbiegli w jedno miejsce,
podnoszą kosy i wołają:
- Wąż, wąż! Zabij go!
Gospodarz przeskoczył rów, pobiegł i
widzi, że to zaskroniec za swoimi dziećmi. Całe gniazdo ich tam było.
- Dajcie mu spokój, niech sobie idzie -
powiedział gospodarz. - To przecież tylko wąż wodny, niejadowity, po cóż go
zabijać.
Posłuchali go kosiarze. Zaskroniec zabrał
się ze swoją rodziną i skrył się
w niezapominajkach nad rowem.
Wieczorem gospodarz wziął kosę na ramię i
poszedł wzdłuż rowu ku swej zagrodzie.
Wtem patrzy: na ścieżkę wypełza ten sam
wąż, podnosi łeb i syczy:
- Stój! Uratowałeś mi życie, ocaliłeś moje
dzieci. Żądaj czego chcesz, a dam ci.
- I cóż ty mi możesz dać, nędzny gadzie?-
Zaśmiał się chłop.- Chyba pijawkę albo ździebełko zielonej rzęsy. A może
kijankę?
- Nie drwij ze mnie -zasyczał wąż - bo
wielka jest moja moc. Mogę otworzyć przed tobą wszystkie skarby świata. Mogę
dać ci długie życie. Mogę tak ci słuch wyostrzyć, że będziesz słyszał, co myśli
twoja żona. Albo będziesz rozumiał, co mówią zwierzęta. Wybieraj.
Chłop poskrobał się za uchem, pomyślał i
mówi:
- Bogactwa mi nie trzeba, starczy mi tego,
co mam. Nie chcę być próżniakiem, więc na co mi skarby? Co do życia, to niech
tam Pan Bóg sam rozsądzi, czy ono ma być długie, czy krótkie. Powiadasz, że
mógłbym słyszeć, co myśli moja żona. Co mi z tego, kiedy ja wiem, że nie myśli
nic mądrego. Bo myśli gonią się w niej jak zające, żadnej nie zatrzyma. Ale
miałem zawsze chętkę, żeby zrozumieć zwierzęcą mowę. Pies szczek, kot miauczy,
koń rży, czy kura gdacze, a ja sobie myślę: co też one gadają miedzy sobą? Więc
jeżeli możesz, wężu, to mi otwórz rozum na ich mowę.
- Móc to mogę -uspokajał go wąż- ale
najpierw muszę cię pocałować.
Chłop cofnął się ze wstrętem.
- Nie bój się -uspokajał go wąż. Jestem
twoim przyjacielem.
Gospodarz miał okrutną ochotę na to
rozumienie zwierząt, więc westchnął tylko, nachylił się do węża i powiedział.:
- No to już pocałuj, jak masz całować,
byleś nie ugryzł, pamiętaj!
Raz, dwa - wąż owinął mu się dookoła szyi
i zanim chłop się opatrzył, wąż pocałował go w same usta. Brr... wstrząsnął się
gospodarz ze strachu i obrzydzenia, ale już było po wszystkim. Wąż zsunął się
na trawę i zasyczał:
- Nie mów nikomu, że rozumiesz zwierzęcą
mowę! Jak o tym piśniesz choćby słówko to w jednej chwili umrzesz. Syknął,
świsnął i znikł w gąszczu nad rowem.
Idzie chłop dalej i myśli: "ciekaw
jestem, czy naprawdę zrozumiem, co mówią zwierzęta."
Mijał bajoro, w którym rozłożył się
świnia. Świnia coś tam chrumkała, a z rowu obok jakiś cienki głosik jej
odpowiada.
- Ach, ty świnio umazana- popiskuje
maleńki ciernik i wysuw pyszczek z wody. - Nie wstyd ci tak zawsze tarzać się w
błocie? Ja wciąż myję się i myję
i popatrz, jaki jestem czyściutki.
Świnia chrumka i chrusika pogardliwie:
- Patrzcie mi, co za elegancik! Sam
siebie umiesz chwalić, ale ludzie nie pochwalą ciebie tak jak mnie. Kiedy
zrobią ze mnie kiełbaskę, to aż palce obliżą, taka będzie smakowita. a tyś chudy,
mały i kolce masz na grzbiecie, kto cię pochwali?
- Ja wolę, żeby mnie ludzie nie chwalili,
bo wcale nie mam ochoty iść na patelnię! - pisnął ciernik.
Roześmiał się chłop.
Idzie dalej, a tu już i jego zagroda.
Patrzy, pełno wróbli siedzi na czereśni
i tak sobie ćwierkają:
- Czer, czer, ćwir, ćwir, patrz,
patrz, patrz! Idzie nasz gospodarz, zaraz nas spędzi z czer, czer, czereśni...
- A nie, a nie, to dobry człowiek, czek,
czek, czek! Nie odpędza, nie straszy, nie żałuje mam ziarna ani czer,
czereśni...
- Za to jego sąsiad zły, bo nas łapie,
smaży, zjada. Zły, zły, zły!
- zostawimy gospodarzowi czer, czer,
czereśnie! A tam u sąsiada oskubiemy czer, czer, czereśnie!
Frrr... poleciały wróble o ogrodu sąsiada.
Chłop wchodzi na swoje podwórko,
a tu pies wybiega mu nas potkanie.
- Hau, hau, witaj, gospodarzu kochany.
Pogłaskaj mnie, daj rękę polizać, hau, hau! Takem się za tobą stęsknił.
Kogut zapiał z płotu:
- Dododobry gospodaaarz!
- Za co go chwalisz? -zagdakała siwa kura
czubatka. - ona potrafi tylko człapać po podwórzu. Gospodyni lepsza, bo nas
karmi i poi.
- Kokodak, tururu! - wrzasnęła
siodłatka. - Kogut to też leń, leń, leń.
jajek nie niesie ,kurcząt nie wodzi, tylko
pije i ogonem trzęsie.
- Będziecie cicho, jędze rozgadane?! -
wrzasnął kogut, trzepiąc skrzydłami
i grożąc dziobem. - Żeby nie gospodarz,
pomarlibyśmy z głodu. Gospodyni nie miała by nas czym karmić. On orze, sieje,
kosi , młóci. Ważniejszy jest gospodarz!
Wchodzi chłop do sieni i śmieje się. A
choć żona pyta i pyta, z czego - mąż nic nie odpowiada.
Odstawił kosę, przysiadł na progu i
odpoczywa.
Wół, co od rana orał ugór, też się
zmęczył. Położył się w oborze na słomie
i drzemie.
Ale kozioł cały dzień próżnował, wysypiał
się na pastwisku, jadł i figlował z kozami, więc nie ma poczym odpoczywać i
żarty go się trzymają. Podszedł z tyłu do wołu i kopnął go potężnie.
Wół drgnął i zamruczał:
- Muuuu...
Kozioł trzęsie brodą i przedrzeźnia go :
- Meeee....
- Cicho, capie – powiada wół. - Daj mi
odpocząć. Jutro każą mi znów pług ciągnąć. To ciężka praca, nie zabawa.
- Jaka tam praca? Spacerujesz sobie po
polu i tyle. To przyjemnie i zdrowo.
- Więc czemu ty tak nie pospacerujesz z
pługiem?
- Bo mnie nikt nie zaprzęga.
- Ja to bym chciał, żeby mnie kiedy nie
zaprzęgli - westchnął wół.
Kozioł przekrzywił łeb i popatrzył na
niego drwiąco.
- Męczysz się i pracujesz, boś głupi. Ja
ci poradzę, jak masz zrobić. Kiedy rano parobek przyjdzie po ciebie, wywal
ozór, wytrzeszcz oczy i leż z wyciągniętymi nogami. Ludzie pomyślą, żeś ciężko
zachorował i dadzą ci spokój.
Drzwi od obory były otwarte i gospodarz
słyszał całą tę rozmowę.
- Czego się tak uśmiechasz pod wąsem? -
zapytała żona. - Powiedz zraz, bo umrę z ciekawości.
- E, jakby się z ciekawości umierało, to
byś już dawno leżała w grobie - odpowiedział mąż. – Mam na gospodarstwie
spryciarza, ale mu pokażę, żem sprytniejszy od niego.
Nazajutrz z samego rana gospodyni wzięła
snopek i poszła do obory doić krowę. Ledwo wyszła z chaty, a już pędzi z
powrotem:
- Leć że, mężu, prędzej do obory, bo wół
zdycha!
- Nie bój się, nic mu nie będzie- powiada
chłop i idzie do obory.
Patrzy; wół udaje chorego, jak mu kozioł
poradził.
Chłop wyciąga pług spod przydaszka, wziął
kozła za rogi, uczepił mu postronek i mówi do parobka:
- Zakładaj capa do pługa. Dzisiaj on
będzie orał, bo wół chory.
Kozioł przerażony takim obrotem spraw
chciał się wyrwać,. ale parobek zdzielił go prętem przez grzbiet, zabrał w pole
i kazał orać.
Co tam było śmiechu! Kozioł orał, orał aż
mu pot kapał z brody, a ledwo połowę jednej skibki zaorał do południa.
W obiad sam gospodarz przyszedł z łąk od
koszenia, żeby zobaczyć, jak się sprawia cap. Wyprzągł go i puścił na
pastwisko, miedzy kozy, a sam poszedł
z parobkiem do chaty jeść.
Kozioł się bał, że popołudniu znów założą
go do pługa, więc nawet trawki nie szczypnął, tylko hop! hop! pobiegł na wieś,
do obory.
Stanął nad śpiącym wołem, poskrobał go
delikatnie kopytkiem, popłakuje, wzdycha i prosi pokornie:
- Meee, przyjacielu najdroższy, wołeczku
mój śliczny! Robiłem, com mógł, żeby ciebie zastąpić, bo chciałem, żebyś sobie
odpoczął, kochany biedaku. Czyś się już wyspał?
- Jeszcze nie- mruknął wół i
ziewnął.
- Dośpisz resztę w nocy, a teraz choć
orać, mój ty wołeczku najmilszy! Ja już ledwo żyję, to taka ciężka robota.
- Mhm - mruknął rozespany wół. - A
mówiłeś, że to spacerek.
Otworzył jedno oko, potem drugie.
Przeciągnął się. taki już był dobro duszny.
Zdziwiła się gospodyni, że wół tak nagle
wyzdrowiał i poszedł orać, kiedy wieczorem chłop wrócił od roboty, żona
zapytała go:
- Skąd ty wiedziałeś, mężu, że wół nie
zdechnie nic mu nie będzie?
- Nie mogę ci powiedzieć, bo bym zaraz
umarł.
Te słowa jeszcze bardziej rozciekawiły
żonę. Jak by tu się dowiedzieć?
Chłop usiadł na ławie przed chatą.
Obok leżała kotka z kociętami. Kiedy się
nassały, zaczęła je uczyć:
- Pamiętajcie, dzieci, że myszy są bardzo
czujne. Kiedy czatujecie koło ich norki, siedźcie cicho. A łapki i pyszczki
dobrze przedtem wyliżcie, żeby was myszy nie zwąchały.
Wtem dała jednemu z kociaków klapsa po
nosie:
- Mruczusiu, nie śpij na lekcji, tylko
uważaj, co mówię! Dziś będę was uczyć, jak się łazi po drzewach i poluje na
ptaki. Ale gospodarz na to nie pozwala, więc musimy poczekać, aż sobie pójdzie.
Chłop wstał i zawołał do żony przez okno:
- Idę napoić inwentarz. A ty uważaj, bo
kotka się szykuje polować na ptaki.
Baba patrzy: przecież kotka leży
spokojnie. Więc woła za mężem:
- Skąd wiesz?
- Nie powiem, bo mi się jeszcze nie chce
umrzeć.
Kobieta z ciekawości nie mogła usiedzieć
nad obieraniem ziemniaków. Biegała tu i tam jakby ją coś piekło. Jak sekret
wycyganić?
Przypomniała sobie, co jej kiedyś mówiła
matka nieboszczka:
- Polak zły, puki głodny.
Narobiła zraz pierogów z serem, polała je
śmietaną, usmażyła całą miskę jajecznicy ze skwarkami i jeszcze na dodatek
kiełbasy z cebulą. Było tego jak na dziesięć osób, a wszystko tłusto
omaszczone.
Zastawiła pełen stół. Pośrodku stała
butelka wiśniaku domowej roboty.
- Co to, goście idą? -spytał mąż
zdziwiony, kiedy wrócił z obory.
- Nie goście, mój Maciusiu, tylko widzę,
że coś ci dolega. Jak się najesz, to ci prędzej przejdzie.
- Uwidziało ci się.
- Kiedy ja widzę, żeś się odmienił,
zrobiłeś się jakiś niesamowity. Wciąż się uśmiechasz, słucha szczegoś, jakby
powietrze do ciebie gadało.
Chłop machną ręką:
- Co z tego ? Nic mi nie jest. Świat jest
ten sam i ja na nim ten sam, choroby żadnej nie czuję. Ale zjeść zjem kiedy
dają.
Baba nie dała za wygraną. Nalała kieliszek
wiśniaku, przepiła do męża i nuż się do niego przymilać.
- Jedz, mój Maciuniu! Pij, mój Maciuniu!
Nieba bym ci rada przychylić, a ty coś przede mną skrywasz. Jakbym wiedziała,
czego ci brakuje, to bym wiedziała, jak pomóc i zaradzić. Co to za sekret?
- Jużem ci mówił, że jak bym pisnął choć słówko,
to bym musiał zaraz umierać – powiada chłop zajadając ze smakiem. – Nic mi nie
brakuje, bądź spokojna.
-E, ty wciąż o tym umieraniu… - mówi żona
przymilnie, dokładając mu kiełbasy i dolewając wiśniaku. – Każdy musi raz
umrzeć, to nic takiego. Byłeś mi wyznał sekret, to potem umierajmy razem, żeby
ci było weselej.
Słysząc te słowa chłop aż cmoknął ze zdziwienia:
- Cie, cie, jak to mnie żoneczka miłuje! Z
ciekawości gotowa, posłać mnie ma śmierć. No dobrze już, dobrze, tylko wpierw przynieś
snopek słomy ze stodoły
i rozłóż w kącie. Powiadają, że na słomie umierać lżej.
Baba aż podskoczyła na ławie z radości, że
wreszcie się dowie. W całe to umieranie nie wierzyła. Pobiegła prosto do stodoły.
Tymczasem chłop jadł, pił, a skórki od kiełbasy
rzucał psu pod stół.
Bajka polskaJ)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz