W małej chatce, w
głębi puszczy, mieszkała czarownica. Porwała trzy małe
dziewczynki i wychowała je, żeby jej przędły złote nici, które
zamykała w komorze na trzy kłódki. Co jakiś czas
czarownica leciała gdzieś w świat po złotą przędzę, a
dziewczętom mówiła przed odlotem:
- Pamiętajcie,
żebyście się nie ważyły rozmawiać z żadnym mężczyzną! Jak
nie posłuchacie, to złota przędza utraci swój blask, a ja będę
zaraz wiedziała, co się stało.
Pewnego razu
królewicz wyruszył na łowy i zgubił się w puszczy. Towarzysze
szukali go na próżno. Królewicz trafił do chatki trzech sióstr,
które pracowały przy kołowrotkach przed progiem. Czarownicy nie
było w domu, poleciała właśnie po złotą przędzę. Kiedy
dziewczęta zobaczyły pięknego jeźdźca, dwie schowały się zaraz
do chaty. Ale trzecia, najmłodsza, została przed domem
i patrzyła.
Królewicz zeskoczył
z konia. Podszedł do dziewczyny i zaczęli rozmawiać. Starsze
wołały na nią, ale ona nie chciała ukryć się z nimi w chacie.
Królewicz zanadto jej się podobał. Wyniosła mu przed dom
jedzenie, potem usiedli razem na trawie pod drzewem.
Tymczasem towarzysze
królewicza wrócili na zamek i opowiedzieli, co się stało. Król
wysłał oddział konnicy i oddział piechoty, żeby żołnierze
przeszukali całą puszczę. Znaleźli królewicza dopiero na trzeci
dzień. Z żalem rozstał się z prządką. Kiedy wracał do zamku,
znaczył po drodze mieczem drzewa, żeby móc odnaleźć drogę.
Młoda prządka
popłakała trochę, powzdychała i wróciła do kołowrotka. Wtem
spostrzegła z przerażeniem, że błyszcząca, złota przędza
zrobiła się szara
i matowa. Po chwili z szumem i gwizdem wróciła
czarownica, lecąc nad drzewami. Domyśliła się od razu, co się
stało. Zamknęła najmłodszą prządkę wraz z kołowrotkiem w
małej komórce i powiedziała :
- Nigdy cię już stąd nie wypuszczę! Zanim polecę po przędzę, założę tu trzy kłódki. Będziesz zwijała nici, które uprzędą twoje siostry. Sama nie możesz już prząść, bo byś mi zepsuła złotą przędzę.
- Nigdy cię już stąd nie wypuszczę! Zanim polecę po przędzę, założę tu trzy kłódki. Będziesz zwijała nici, które uprzędą twoje siostry. Sama nie możesz już prząść, bo byś mi zepsuła złotą przędzę.
Czarownica pokręciła
się po chacie, porozdawała robotę i znów odleciała. Kazała
starszym siostrom, żeby podawały najmłodszej jedzenie przez
okienko. Biedaczka płakała przez całą noc. O świcie na jej
okienku usiadł kruk. Czarownica dawno nauczyła swoje wychowanki
mowy zwierząt i ptaków, więc dziewczyna mogła z krukiem
porozmawiać. Nie czuła się już taka samotna.
- Kruku, najmędrszy
z wszystkich ptaków, pofruń na zamek królewski - poprosiła. -
Opowiedz królewiczowi o moim nieszczęściu.
Kruk rozwinął
czarne skrzydła i pofrunął. Usiadł na oknie komnaty królewicza
i
krakał, krakał - ale cóż, królewicz nie rozumiał jego mowy.
Na szczęście po
ogrodzie przechadzał się syn wiatrowego czarodzieja. Bo różni
bywają czarodzieje. Jednym najbardziej pomocny jest ogień, innym
służy woda czy moce podziemne, albo tajemne zioła, albo zwierzęta.
Czarodziej wiatrowy ma na swe usługi wszystkie wiatry świata i to,
co unosi się w powietrzu. Toteż nikt lepiej od niego nie rozumie
mowy ptaków i fruwających owadów.
Syn wiatrowego
czarodzieja nie był taki uczony jak jego ojciec, ale zrozumiał
krakanie kruka i powtórzył wszystko wiernie królewiczowi.
Królewicz zawołał:
- Przyjacielu,
poproś kruka, żeby natychmiast poleciał z powrotem do chatki
w
puszczy! Niech powie uwięzionej prządce, że za dziewięć dni
przyjadę po nią w nocy i uwolnię ją.
Kruk zaraz wykonał
polecenie. Prządka czekała przez dziewięć dni coraz bardziej
stęskniona i trwożna. Bała się, żeby czarownica nie zrobiła
krzywdy królewiczowi, a jej nie przeszkodziła w ucieczce.
Dziewiątego
wieczora czarownica założyła trzy kłódki na drzwi izdebki
i
uleciała. W nocy rozległ się tętent koni. To królewicz przybył
na czele zbrojnego oddziału. Uderzeniem miecza rozbił wszystkie
trzy kłódki. Uwolnił prządkę, posadził ją na siodle przed sobą
i pocwałowali w las.
Księżyc świecił
tak jasno, że widać było nacięcia na pniach. A później nastał
świt.
Czemuż, szczęśliwi,
nie nasłuchiwali wtedy, co ptaki po drodze szczebioczą? Ostrzegały
ich ćwierkaniem, gwizdem i śpiewem, ale oni tak się cieszyli ze
spotkania, że na nic innego nie zwracali uwagi. A byliby może
uniknęli nieszczęścia.
Już o północy
bowiem czarownica wróciła do swej chatki. Kiedy spostrzegła
rozbite kłódki i pustą izdebkę, wpadła w straszliwą złość.
Pozbierała dziewięć rozmaitych zaczarowanych cieni nocnych,
posypała je szczyptą soli, którą przedtem zamówiła, zawinęła
to wszystko w kosmatą szmatę i cisnęła ten kłębek na skrzydła
wiatru, mamrocząc zaklęcia:
- Matko wichrów,
roześlij synów w cztery strony świata! Niech lecą górą, doliną
za nieposłuszną dziewczyną, a gdy ją który dogoni, niech ją
ziemia czy woda pochłonie!
Matka wichrów
posłała wiatr północny. Ten dogonił królewicza i prządkę
pośrodku spienionej rzeki, na wąskim moście. Cisnął w nich
zaklętym kłębkiem. Koń stanął dęba, a prządka w jednej chwili
zsunęła się z siodła i spadła do rzeki. Znikła w odmęcie,
zanim królewicz zdążył ją pochwycić. Zakrzyknął zrozpaczony:
- Kiedy ona nie
żyje, to i ja żyć nie chcę!
Chciał rzucić się
za nią do rzeki, na szczęście jego towarzysze pochwycili go
i
przytrzymali. Chociaż się opierał, odwieźli go na zamek i oddali
królowi, jego ojcu.
Od tego dnia głęboki
smutek zapanował na dworze królewskim. Królewicz zachorował, co
dzień było z nim gorzej. Nikt z lekarzy nie umiał powiedzieć, co
to za choroba, ani wynaleźć skutecznego leku.
Król zwołał
wszystkich wróżbitów, znachorów i czarodziejów z całego kraju.
Ale i ci nie odgadli choroby. Wreszcie syn wiatrowego czarodzieja dał
taką radę:
- Trzeba posłać do
Finlandii, o królu. Tam jest czarodziej potężniejszy niż wszyscy
tutejsi razem. Jeżeli i on nie wyleczy królewicza, to już widać
nie ma na świecie sposobu na tę chorobę.
Król wysłał zaraz
gońca do Finlandii i czarodziej nad czarodzieje przyleciał
natychmiast.
- Królu panie -
powiedział - to wiatr nawiał tę niemoc na twego syna i on jeden
odjąć ją może. Królewicz choruje ze zmartwienia i z tęsknoty za
swą ukochaną. Nie zamykaj go, królu, w komnatach. Niech wychodzi
na powietrze, żeby wiatr zwiał z niego smutek.
Król posłuchał
mądrej rady. Królewicz powoli wrócił do zdrowia, a wtedy zwierzył
się ojcu ze wszystkiego.
- Zapomnij o tamtej
dziewczynie, synu - radził król – i poszukaj sobie innej
narzeczonej. Szkoda twojej miłej i rozumiem twe zmartwienie, ale
umarłej nie wskrzesisz.
Królewicz
powiedział, że nigdy nie pokocha żadnej innej.
Tymczasem minął
rok. Gdy królewicz odzyskał dawne siły, dosiadł konia. Coś go
ciągnęło na znajomą drogę. Przy moście, z którego spadła jego
ukochana, taka żałość go ogarnęła, że łzy popłynęły mu z
oczu.
Wtem doleciał go
cichy, tęskny śpiew. Była to pieśń bez słów, ale zdawało mu
się, że poznaje głos swojej prządki i serce zabiło mu
gwałtownie. Słyszał ten śpiew tuż przy sobie, a jednak nigdzie
nie dostrzegał śpiewaczki. Tylko biała lilia unosiła się na fali
pośród szerokich, błyszczących liści.
"Co to jest?
Skąd płynie ten śpiew?", zastanawiał się królewicz. Wtem
przypomniał sobie leśne prządki. Może one coś wiedzą i rozwiążą
zagadkę?
Pojechał w głąb
puszczy i odnalazł dwie starsze siostry swojej miłej przy źródle,
z którego czerpały wodę. Opowiedział im, co mu się zdarzyło
przez cały ostatni rok i o dziwnym śpiewie przy moście.
- Ta lilia to z
pewnością nasza kochana, najmłodsza siostrzyczka! - zawołały. -
Widać nie utonęła, wiatr ulitował się nad nią i zaklętemu
kłębkowi udało się zamienić ją w wodną lilię. Czarownica
zaklinała matkę wiatrów, to ich sprawka. Trzeba poradzić się
ptaków i pilnie słuchać ich głosów.
- Ale ja ptaków nie
rozumiem - martwił się królewicz.
- Nauczymy cię -
powiedziały prządki.
Nawarzyły ziół
według czarnoksięskiego przepisu i dały ten napar królewiczowi.
Potem kazały mu zaraz odjechać, bo lada chwila mogła wrócić
czarownica. Kiedy się z nim żegnały, prosiły go ze łzami w
oczach, żeby o nich nie zapomniał i starał się je uwolnić.
Jadąc przez puszczę
królewicz usłyszał, jak drozd mówił do sroki:
- Jacy ludzie są
niemądrzy! Królewicz wcale się nie domyślił, że wodna lilia to
jego narzeczona.
A sroka na to
zaskrzeczała:
- Jakby się
poradził starego czarodzieja z Finlandii, to ten by znalazł sposób,
żeby ją odczarować.
Królewicz pojechał
dalej. Wtem nad jego głową jedna jaskółka pisnęła do drugiej:
- Śpiesz się,
przecież lecimy aż do Finlandii, a to daleko. Zbudujemy sobie tam
śliczne, bezpieczne gniazdko na grobli pomiędzy dwoma jeziorami.
- Jaskółeczki miłe
- zakrzyknął królewicz w ich języku - zapytajcie starego
czarownika fińskiego, co mam zrobić, żeby moja narzeczona
odzyskała postać człowieczą. Zła czarownica zamieniła ją w
lilię wodną. Chciałbym tez wiedzieć, jak uwolnić jej siostry
spod władzy tej czarownicy.
Jaskółeczki mu
przyrzekły zapytać o to fińskiego czarodzieja i odfrunęły.
Mijał dzień za
dniem, a wiadomość nie przychodziła. Królewicz martwił się
i
myślał, że może jaskółki zapomniały o swej obietnicy.
Wtem, gdy
przechadzał się smutny po ogrodzie zamkowym, spuścił się orzeł
spod obłoków i zawołał:
- Królewiczu,
pozdrawia cię stary czarodziej z Finlandii! Przesyła ci taką radę.
Jedź sam jeden nad rzekę, zeskocz z konia przy moście i natrzyj
sobie całe ciało rzecznym iłem, a potem śmiało skocz na dno.
Zamienisz się w raka. Wtedy staraj się uwolnić wodną lilię,
niech ją woda całą obmyje. Zobaczysz jesion rosnący nad rzeką.
Jeżeli potrafisz dopłynąć do niego razem z lilią, jesion was
wyzwoli. Jeżeli nie potrafisz, to zostaniesz na zawsze rakiem, a ona
wodną lilią.
Królewicz
natychmiast kazał osiodłać konia i pojechał nad rzekę sam jeden.
Wysmarował się iłem i skoczył do wody. Ciało jego skurczyło się
nagle i pokryła je skorupa, ręce zamieniły się w kleszcze. Serce
zadrżało w królewiczu, gdy poczuł tę straszną przemianę. Ale
nie stracił ducha. Uchwycił w swe ostre kleszcze łodygę wodnej
lilii i poty ją piłował i miażdżył, aż lilię zerwał. Wodna
lilia stuliła kielich, a on wlókł ją z wielkim trudem płynąc
wzdłuż brzegu, bo jeszcze nie nauczył się być rakiem. Już, już
zdawało mu się, że utoną oboje, gdy dostrzegł nad sobą gałęzie
jesionu. Udało mu się wydostać na brzeg. Złożył wodną lilię w
cieniu drzewa, a ono zaszumiało:
- Z raka
młodzieniec, z lilii dziewczyna, niechaj nowe życie im się
rozpoczyna!
W jednej chwili rak
i wodna lilia zamienili się w ludzi. Wierny koń czekał na nich
przy moście i jeszcze tego samego dnia zaniósł ich na zamek. Król
zarządził przygotowania do hucznego wesela, radość zapanowała w
całym państwie.
Nazajutrz rano orzeł
zastukał do okna komnaty królewicza i zawołał:
- Bierz oddział
wojska, królewiczu, i jedź do chaty w puszczy, żeby uwolnić
starsze prządki! Takie są słowa czarodzieja z Finlandii. Karze ci
on powiedzieć, że zaklął matkę wichrów najpotężniejszym
zaklęciem, jakie istnieje pod słońcem, i kazał jej rozesłać
swoich synów, żeby porwali czarownicę, kiedy poleci po złotą
przędzę, i żeby zanieśli ją na drugi koniec świata. Przez las
jedź ostrożnie, bo z nakazu czarownicy dzikie bestie zaczają się
na was. Za mostem na rzece złe moce puszczy nie będą już miały
władzy.
Królewicz posłuchał
czarodzieja z Finlandii, uwolnił szczęśliwie siostry swej
narzeczonej i przywiózł obie na zamek. Jaka radość zapanowała,
kiedy spotkały się wszystkie trzy siostry! Niebawem odbyło się
wesele.
Kiedy królewicz i
jego ukochana żona byli sami, on nie raz nazywał ją "wodną
lilią", a ona go nazywała "rakiem". Żyli długo i
szczęśliwie.
Niegodziwa
czarownica przepadła gdzieś na końcu świata i nikt już o niej
nigdy nie słyszał.
Bajka
skandynawska:))
Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuń