Jak dawno to się
działo, tego nie wiem, ale wiem, że chodziły jeszcze wtedy po
świecie wielkoludy. A o tym nawet moja prababka od swojej prababki
nie słyszała, żeby kto widział wielkoludy. Więc chyba parę
setek lat minęło od tego czasu.
W
skalnej dolinie pośrodku gór żyli dwaj bracia. Rodziców mieli
biednych, bo na takich skałach nic nie rośnie, a i krowina się nie
pożywi. Tym więcej, że nad doliną niedaleko leżał już śnieg
wieczysty, co nie topnieje nawet w lipcu. Chmury wlokły się tędy,
czepiały się każdego krzaka, każdego płota. Jak człowieka
owionęły, to jakby go kto zawinął w mokry całun.
W
takim zimnie, w pustce i biedzie ludzie gorzknieją. Tak też rodzice
tych dwóch synów. Ojciec ich łajał, matka fukała i garnkami
trzaskała po kuchni. Co tamci dwaj zrobili, wszystko zdało się
rodzicom nie tak. Wciąż ich pędzili po to, po owo, wciąż kazali
coś robić, a potem gniewali się, że źle.
Kiedyś
ojciec posłał synów o świcie do lasu po drwa. Nie pożegnał ich
dobrym słowem, matka nie dała im kawałka chleba na drogę - po
prawdzie to nie miała.
Las
tam był sosnowy, mizerny jak na wysokościach wielkich i cały
śniegiem zawiany. Idą bracia, mróz pcha im się do butów, ziąb
pod kurty zagląda, a żołądki aż burczą z głodu. Wreszcie
starszy brat stanął i krzyknął:
-
Dość mam takiego życia! Pójdę w świat. Albo zginę, albo mi
będzie lżej.
-
Ja z tobą - powiedział młodszy. - Jak się gdzieś ustalimy, to
weźmiemy rodziców do siebie.
Poszli
ku dolinom.
Przy
starej sośnie koło źródła ścieżki się rozchodziły. Jedna
zbiegała nad strumyk i w dół przez łąki, na których śnieg już
stajał. A druga skręcała w jeszcze wyższy, jeszcze czarniejszy
bór.
Starszy
brat chciał iść łąką, a młodszy lasem. Więc pożegnali się
pod tą sosną i obiecali sobie, że za rok spotkają się w tym
samym miejscu.
Młodszy
wszedł znów w las. Szedł i szedł aż do wieczora. Ledwo już się
wlókł , tak zesłabł z głodu i z zimna.
Słońce
zaraz zajdzie, a bór szumi, jakby groził. Czasem śnieg osypie się
z gałęzi na kołnierz, czasem szyszka w głowę pacnie. Czasem
zatrzeszczy sucha gałąź, a wtedy nie wiadomo, czy to nie dziki
zwierz się skrada.
Straszno
w tym borze.
Wreszcie
chłopak doszedł do ogromnego drzewa. A to drzewo rozrosło się
szeroko i było całe zielone i gęstymi liśćmi szemrzące, jakby
to był środek lata.
Stanął
i aż głowę zadarł za zdziwienia, że wierzchołek drzewa sięga
tak wysoko w niebo nad sosny borowe i taki jest zielony, mrozem nie
tknięty, śniegiem nie osypany. Poznał, że to jabłoń. Kiedy tak
ją ogląda i nadziwić się nie może, naraz pomiędzy konarami
widzi jakby dom wielki, rozłożysty, co wisi gdzieś pośród liści
i przez zieleń prześwituje. "Co to za dom? pomyślał, "muszę
go obejrzeć".
Schował
siekierkę do dziupli, splunął w garście, podskoczył, za
najniższą gałąź się chwycił, wydźwignął się i nuż leźć
na jabłoń.
A
tu już i słońce zaszło, musiał się śpieszyć, żeby jeszcze za
dnia dojść. Bo, wiecie, to nie było tak, jakbyście leźli na
zwyczajną jabłonkę owoce trząść, nie!
Na
tamto drzewo droga była daleka i mozolna, z dziesięć dzwonnic
kościelnych musielibyście ustawić jedną na drugiej, żeby sięgnąć
do wierzchołka. a dom wisiał pod samym czubem.
To
był dom czterech wielkoludów. Bo wtedy były na świecie wielkoludy
okrutne i złe, potrafiły nawet człowieka zjeść. Chłopak nic o
tym nie wiedział, więc wszedł do domu.
Zobaczył
na ławie rozkrojony bochenek chleba, ogromny jak młyńskie koło.
Ukrajał sobie tęgą pajdę i zjadł, a na chlebie nawet znaku nie
zostało, jakby kto okruszynkę od skubał. Potem chłopak wlazł pod
łóżka i zasnął. Nie mógł wleźć na łóżko, bo było takie
ogromne jak cała chata jego rodziców. No i wolał się schować.
Ledwo
zasnął, aż tu zbudził go grzmot - to wielkoludy wracały i
ostatni trzasnął za sobą drzwiami. Co który z nich stąpnie,
trzeszcz cały dom i podłoga jęczy. A kiedy wielkoludy legły na
łóżku, to się dom tak zakołysał, jak od trzęsienia ziemi.
Chłopak
leży pod łóżkiem, nie śmie wyjść, nie śmie z boku na bok się
przekręcić... Słucha, o czym wielkoludy z sobą rozmawiają. Kiedy
mówią, robi się taki huk, jakby kto skały kuł i toczył z gór
po kamienistych zboczach.
Mówi
pierwszy wielkolud:
-
Wiem o jednym młynie niedaleka stąd. Tam leży w łóżku piękna
dziewczyn i śpi. Rano porwę ją i przyniosę ją sobie tutaj.
Mówi
drugi wielkolud:
-
Wiem o jednym drzewie na rozstajach dróg. Biedny drwal chce je
ściąć. Pod korzeniami tego drzewa jest ukryty skarb wygrzebię go
sobie i przyniosę tutaj.
Mówi
trzeci wielkolud:
-
Wiem o jednym domu, ludzie muszą tam nosić wodę z daleka. Obok
tego domu leży kamień, a na nim siedzi żaba. Pod kamieniem jest
źródło, a ludzie o tym nie wiedzą. ja to źródło odkryję, ale
nikomu wody darmo nie dam, tylko będę ją sprzedawał i dorobię
się majątku.
Mówi
czwarty wielkolud:
-
Wiem o jednym zamku zaraz za naszą granicą. Tam mieszka król, co
ma chorą córkę, i żaden doktór nie umie jej wyleczyć. ale niech
tylko królewna zje jabłko z tego drzewa, na którym pobudowaliśmy
sobie dom, zaraz wyzdrowieje. zaniosę jej takie jabłko, wtedy
będzie musiała zostać moją żoną.
tak
to wielkoludy porozmawiały, a potem zaczęły ziewać, aż wiatr
zagwizdał po izbie. wreszcie usnęły i tak chrapały, jakby sto
armat waliło. Chłopak ostrożnie wysunął się spod łóżka. Miał
wielką ochotę pobiec zaraz do chorej królewny. Ale pomyślał, że
wtedy jeden wielkolud porwie młynarzównę, drugi wykopie skarb,
trzeci zabierze studnię, a czwarty królewnę za żonę.
Zerwał
jabłko, zlazł z drzewa i pobiegł do młynarza.
Młyn
stoi cichy, księżyc srebrne iskry sypie na wodę, sowa pokrzykuje w
spróchniałej wierzbie na grobli:
-
Prędzej, prędzej!
Zapukał
chłopak do drzwi, zastukał w okiennice. Otworzyło się okienko pod
dachem i wyjrzał zaspany młynarz:
-
Kot tam się tłucze po nocy?
-
Pilnuj córki, dobry człowieka, bo inaczej porwie ci ją rano
wielkolud wyszedł z gór!
Stamtąd
poszedł chłopak co prędzej na rozstaje drogi. Już zaczęło
świtać i właśnie przyszedł drwal z siekierą rąbać drzewo.
-
Rzuć siekierę - zawołał chłopak - a bierz co prędzej łopatą i
wykop skarb spod korzeni! Jak nie wykopiesz, to ci go wielkolud
porwie.
Drwal
pochwycił łopatę, grzebnął raz, drugi, trzeci - a tu razem z
ziemią sypią się złote talary.
-
Poczekaj - mówi drwal - podzielimy się sprawiedliwie.
-
Weź wszystko, masz żonę i dzieci, mnie wystarczy jeden talar na
drogę - powiedział chłopak, podniósł talar i popędził dalej.
Przebiegł
do bezwodnego domu. Zrzucił żabę, odwalił kamień i odkrył
źródło.
-
Macie tu tyle wody, ludzie, ile chcecie - powiedział chłopiec do
mieszkańców domu.
Oni
chcieli go wynagrodzić, ale nic nie wziął i zaraz ruszył w dalszą
drogę.
Bał
się, żeby nie było za późno, więc śpieszył się jak mógł.
Przekradł się przez granicę ( bo ten góral był Szwajcar, a
Szwajcaria nie miała swoich królów) i poszedł do królewskiego
zamku.
Wszyscy
tam chodzili na palcach i wychodzili, bo królewna była taka chora,
że strach ich brał , czy nie umrze. Król rozesłał posłów po
wszystkich krajach, że jeśli ktoś uleczy mu córkę, to dostanie
ją za żonę i połowę królestwa na dodatek.
Chłopak
kazał zaraz prowadzić do chorej. A ona leżała bledziuśka jak
śnieg, oczy ma zamknięte, wargi sine, rączki wychudłe...
Chłopak
włożył jej do ręki jabłko z drzewa wielkoludów - królewna
otworzyła oczy. Kiedy je powąchała - uśmiechnęła się. A kiedy
je zjadła - od razu wyzdrowiała.
To
dopiero była radość! Król i królowa wyprawili zaraz wesele,
zaprosili wszystkich na ucztę i na zabawę. Tańcowano tak wesoło,
że potem przez cały miesiąc wszyscy szewcy ledwo mogli nadążyć
z zelowaniem butów. Stary król niedługo umarł, a wtedy młody
góral, co przyniósł uzdrawiające jabłko, został królem na jego
miejsce.
Tymczasem
mijał już rok, więc wyruszył do lasu, żeby spotkać się ze
starszym bratem pod sosną. Poszedł sam jeden i brat stawił się
sam jeden, ale jakiś wynędzniały i markotny. jemu przez ten czas
wcale się nie powiodło.
Opowiedział
młodszemu, że zgodził się za pastucha, ale kiedy odsłużył
swoje i miał wziąć wypłatę, ostatniego dnia wzdęła mu się na
pastwisku krowa i zdechła. gospodarz złajał go, czemu ją pasł na
mokrej trawie. Nic mu nie wypłacił i jeszcze kijem chciał
poczęstować na odchodne.
Starszy
brat z początku nie wierzył, że młodszy został królem, myślał,
że żartuje. Potem poczuł w sercu złość i zazdrość. Zaczął
wypytywać, jak i co. tamten opowiedział mu o wielkoludach, o
młynarzównie, o skarbie, o wodzie, o chorej królewnie.
-
Przyszedłem tu, bracie, żeby cię zabrać do siebie na zamek -
powiedział.- sam sobie wybierzesz, co będziesz chciał robić, a
moja głowa w tym, żeby ci było dobrze.
ale
starszy pomyślał: "żeby mnie nawet zrobił kanclerzem albo
hetmanem, albo zarządcą pałacowym, zawszeć on będzie zawsze
królem nade mną. Nie chcę! czy to on lepszy ode mnie?"
I
nie zgodził się.
Młodszy
wrócił smutny na zamek, a starszy poszedł do wielkoludów. Chciał
też podsłuchać ich tajemnice. Kiedy młodszy myślał tylko o tym,
żeby innych ratować, a pomimo to został królem, to cóż dopiero
on, starszy i mądrzejszy: " ja tam bardziej powinienem na tym
skorzystać", myślał starszy brat.
chociaż
go strach oblatywał, wlazł na jabłoń i schował się pod łożem
wielkoludów. Rozległ się grzmot i podłoga jęknęła - to wróciły
wielkoludy i trzasnęły drzwiami.
ale
przyszły tylko trzy. Ten czwarty, co chciał porwać młynarzównę,
nie wrócił wcale. Bo młynarz zawołał wszystkich sąsiadów,
razem zaczaili się na wielkoluda i zatłukli go.
Tamci
trzej chodzili teraz po izbie, grzmocili pięściami w stół i
wołali jeden przez drugiego:
-
Mnie się nie udało ze skarbem, bo drwal przedtem go zabrał.
-
Mnie się nie udało ze studnia, bo ktoś przedtem wystraszył żabę
i kamień odwalił.
-
Mnie się nie udało z królewną, bo ktoś już przedtem wyleczył
ja naszym jabłkiem.
-
Kiedy zerwał nasze jabłko, to musiał tu być!
-
Z pewnością podsłuchał naszą rozmowę i dlatego nam się nie
udało, bo ten nicpoń wszędzie był pierwszy.
-
A może on teraz podsłuchuje? szukajmy go !
Jak
zaczęli szukać , tak znaleźli człowieka skulonego pod łóżkiem
- i zrzucili go z drzewa. O mało się nie zabił.
Młodszy
brat sprowadził rodziców i brata do siebie i wszyscy żyli odtąd
szczęśliwie. Tylko nie wiem, w jakim kraju. ale to wszystko jedno,
bo jechać tam nie mamy po co. Jesteśmy ludzie zwyczajne., straże
nie wpuściły by nas ma królewski zamek.
Bajka
szwajcarska:))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz