Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

piątek, 18 stycznia 2013

O dziwnym grajku

Żył sobie kiedyś dziwny grajek. Pewnego razu szedł przez las, sam jak palec, i rozmyślał o tym i o wym. Kiedy już nie miał o czym myśleć, rzekł sam do siebie:
- Tak mi się w tym lesie czas dłuży, muszę sobie znaleźć dobrego towarzysza. 
Zdjął skrzypeczki z ramienia i zaczął grać tak przenikliwie, że echo poniosła tę jego muzykę, hen, między drzewa. Po niedługiej chwili z gęstwiny wynurzył się wilk.
- Oj, idzie wilk! Na nic mi taki towarzysz - powiedział grajek. 
Wilk zaś podszedł bliżej i przemówił do niego:
- Ach, miły grajku, jak ty pięknie grasz! Naucz mnie swojej sztuki.
- Nic łatwiejszego - odparł grajek - musisz tylko robić wszystko, co ci każę.
- O, miły grajku - rzekł wilk - będę cię słuchał jak uczeń swego mistrza.
Grajek kazał mu iść z sobą, a kiedy przeszli już razem kawałek drogi, natrafili na stary dąb, z dziuplą w środku, pęknięty na pół.
- Spójrz tutaj - powiedział grajek - jeśli chcesz nauczyć się grać na skrzypcach, to włóż przedni łapy w tę szczelinę.
Wilk usłuchał go, grajek zaś czym prędzej podniósł z ziemi kamień i jednym uderzeniem wbił mu obie łapy tak mocno w szczelinę, że nieszczęśnik został złapany niczym we wnyki:
- Zaczekaj tu, aż wrócę - rzekł grajek i ruszył dalej swoją drogą.
Po pewnym czasie znów mruknął sam do siebie:
- Tak mi się w ty lesie czas dłuży, muszę sobie znaleźć nowego towarzysza.
Zdjął z ramienia skrzypeczki i zagrał na nich, aż się w całym lesie rozległo. Po niedługiej chwili spomiędzy drzew wychynął lis.
- Oj, idzie lis! - powiedział grajek. - Na nic mi taki towarzysz!
Lis podszedł do niego i przemówił:
- Ach, miły grajku, jak ty pięknie grasz! naucz i mnie swojej sztuki.
- Nic łatwiejszego - odparł grajek - musisz tylko robić wszystko, co ci każę.
- O, miły grajku - rzekł lis - będę cię słuchał jak uczeń swego mistrza.
- Chodź ze mną - powiedział grajek, a kiedy przeszli już razem kawałek drogi, natrafili na ścieżkę, po obu stronach obrośniętą wysokimi krzakami. Grajek przystanął, z jednego brzegu przyciągnął do ziemi drzewo leszczyny i przydeptał jego wierzchołek, to samo uczynił z drzewkiem z drugiego brzegu, po czym rzekł:
- Dalejże, lisku, jeśli chcesz nauczyć się grać na skrzypcach podaj mi lewą przednią łapę.
Lis usłuchał a wtedy grajek przywiązał mu lewą łaę do drzewka z lewej strony.
- A teraz lisku podaj mi prawą łapę.
I przywiązał mu ją do drzewa z prawej strony. Prawdziwszy, czy węzły dość mocno trzymają, puścił oba wierzchołki, które strzeliły w górę podrywając liska, tak że ten zawisł w powietrzu i jął miotać się rozpaczliwie.
- Zaczekaj tu, aż wrócę - powiedział grajek i ruszył dalej swoją drogą. 
W pewnej chwili znów rzekł do siebie:
- Tak mi się w tym lesie czas dłuży; muszę sobie znaleźć nowego towarzysza.
Zdjął z ramienia skrzypki, a ich muzyka rozległa się po całym lesie. Wtem z chaszczy wyskoczył zajączek.
- Oj, idzie zając! - powiedział grajek - nie mam chęci na takiego towarzysza.
- Ach, miły grajku - rzekł zajączek - jak ty pięknie grasz, naucz i mnie swojej sztuki.
- Nic łatwiejszego - odparł grajek - musisz tylko robić wszystko, co ci każę.
- O, miły grajku - wykrzyknął zajączek - będę cię słuchał jak uczeń swego mistrza. 
Szli razem kawałek drogi, aż natrafili na leśną polankę, gdzie rosła osika. Grajek owiązał zajączkowi szyję długim sznurkiem, którego drugi koniec przymocował do pnia drzewa.
- A teraz pośpiesz się, zajączku, i obiegnij to drzewo dwadzieścia razy! - zawołał, a zajączek natychmiast go usłuchał. Okrążając dwadzieścia razy drzewo owinął też sznurek dwadzieścia razy wokół pnia, tak że sam siebie uwięził i choć się wyrywał ze wszystkich sił, sznurek zaciskał mu się tylko jeszcze mocniej na miękkiej szyi.
- Zaczekaj tu, aż wrócę - rzekł grajek i ruszył dalej swoją drogą.
Tymczasem wilk tak długo rzucał się, miotał, zębami chwytał kamień, że po uporczywej pracy uwolnił łapy i wyciągnął je z potrzasku. Pełen wściekłości i gniewu pośpieszył za grajkiem, aby go rozszarpać. Kiedy lis z daleka go zobaczył, zaczął żałośnie lamentować i piszczeć co sił w płucach: 
- Bracie wilku, ratuj, grajek mnie oszukał!
Wilk ściągnął wierzchołki drzew ku ziemi, przegryzł sznur i wyswobodził lisa, który ruszył z nim razem, by zemścić się na grajku. Po drodze znaleźli uwiązanego do pnia zajączka, którego również uwolnili, i cała trójka udawała się na poszukiwanie wroga.
Grajek zaś wędrując dalej zaczął znów wygrywać na swych skrzypeczkach i tym razem miał więcej szczęścia. Dźwięki skrzypiec dotarły do uszu ubogiego drwala, który be namysłu rzucił swoją pracę i z siekierą pod pachą udał się tam, skąd rozbrzmiewała muzyka.
- Nareszcie towarzysz jak należy - rzekł grajek - bo szukałem przecie człowieka, a nie dzikich zwierząt. 
I grał dalej, tak piękni i rzewnie, że biedny drwal stał jak urzeczony, a serce topniał mu z zachwytu. Wtem, zasłuchany w owym graniu, ujrzał zbliżających się wilka, lisa i zajączka i natychmiast zmiarkował, że knują coś złego. Podniósł swoją lśniącą siekierę i zasłonił sobą grajka, jak gdyby chcąc powiedzieć: Ktokolwiek zechciałby go skrzywdzić, niechaj się strzeże, bo ze mną będzie miał do czynienia. Zwierzęta obleciał strach i jak niepyszne uciekły z powrotem do lasu; grajek zaś zagrał jeszcze drwalowi na podziękowanie i powędrował dalej. 

Bracia Grimm:))

poniedziałek, 14 stycznia 2013

Dobry interes

Pewien chłop sprzedał na jarmarku za siedem dukatów. Kiedy wracał do domu usłyszał z daleka, jak żaby rechotały w stawie:
- Kwa, kwa, kwa, kwa!
- Cicho, głupie - zawołał chłop - nie dwa, a siedem dukatów ostałem!
- Kwa, kwa, kwa, kwa!
Kiedy chłop zbliżył się do stawu, zawołał:
- Ja przecież lepiej wiem, za ile krowę sprzedałem. Powtarzam wam, za siedem, a nie za dwa.
A żaby swoje:
- Kwa, kwa, kwa, kwa! 


- Jeśli nie wierzycie - zawołał chłop - to wam przeliczę.
I wyciągnął pieniądze z kieszeni. Ale na próżno odliczał je żabom, grosz po groszu. Nie zważając na jego rachunki, rechotały ciągle:
- Kwa, kwa, kwa, kwa! 
- Ejże - zawołał chłop - jeśliście takie mądre, to przeliczcie same! - i rzucił pieniądze do stawu.
Po czym usiadł na brzegu czekając, aż żaby przeliczą pieniądze i oddadzą mu je. Ale żaby skrzeczały dalej:
- Kwa, kwa, kwa, kwa! - a pieniędzy nie oddawały.
Chłop czekał i czekał, aż zmrok zapadł i musiał iść do domu. Odchodząc nawymyślał żabom:
- Ach, wy zakute łby, wy ubłocone brudasy, skrzeczycie, że aż uszy człowiekowi puchną,  siedmiu dukatów nie potraficie przeliczyć! Myślicie może, że będę tu czekał aż skończycie liczenie?
I oddalił się, a żaby wolały za nim ciągle:
- Kwa, kwa, kwa, kwa! - że wrócił do domu wściekły.
Po pewnym czasie nabył sobie chłop nową krowę, zabił ją i obliczył, że jeśli dobrze sprzeda mięso, to ostanie tyle, ile go obie krowy kosztowały. a skóra zostanie mu w zysku. Zawiózł więc mięso do miasta, ale przed bramą opadła go zgraja psów, z wielkim chartem na przedzie. Chart skoczył do mięsa, szczekając:
- Hauwau, hauwau!
A chłop na to:
- Rozumiem cię dobrze, wołasz: kawal, kawał, bo chcesz dostać kawal mięsa. Ale na nic się to zada.
Pies zaś odpowiedział:
- Hauwau, hauwau!
- A nie zjesz nic - zapytał chłop - i nie dasz swoim kolegom?
- Hauwau, hauwau!
- No, jeśli nalegasz - rzekł chłop - to weź mięso, znam cię i wiem gdzie służysz. Ale odnieś je zaraz swemu panu i pamiętaj: za trzy dni mam mieć w domu pieniądze, bo będzie źle!
Po czym wyładował mięso i zawrócił. a psy zbiegły się wszystkie do mięs szczekając:
- Hauwau, hauwau!
Chłop który słyszał to z daleka rzekł do siebie:
- Teraz już wszystkie chcą po kawale, ale chart jest za mięso odpowiedzialny.
Gdy trzy dni minęły, pomyślał chłop: "Dzisiaj wieczór będziesz miał pieniądze w kieszeni!" i czekał uradowany do wieczora.
Ale nikt się nie zjawił z zapłatą.
- Człowiek nie może już na nikim polegać - powiedział chłop do siebie. Stracił wreszcie cierpliwość, poszedł do miast i udał się do rzeźnika, żądając pieniędzy. Rzeźnik myślał, że to żart, ale chłop rzekł:
- Żarty na bok, zapłać mi za krowę. Czy chart nie przyniósł ci jej przed trzema dniami?
Rozgniewał się rzeźnik i wygnał chłopa, grożąc mu szczotką.
- Poczekajże - powiedział sobie chłop - jest jeszcze sprawiedliwość na świecie! - i udał się na królewski zamek, prosząc o posłuchanie. 
Król siedział właśnie ze swoją córką, gdy wprowadzono chłopa, który opowiedział o swoim nieszczęściu:
- Żaby i psy oszukały mnie, a rzeźnik poczęstował kijem!
Gdy królewna usłyszała opowiadanie chłopa, wybuchnęła głośnym śmiechem, a król rzekł: 
- Racji przyznać ci nie mogę, ale otrzymasz inną nagrodę. Córka moja, póki żyję, nigdy się nie śmiała i obiecałem dać ją za żonę temu, kto ją pierwszy rozśmieszy. Ty więc dostaniesz za żonę moją córkę i możesz sobie za swe szczęście podziękować.
- O - rzekł chłop - dziękuję ślicznie, mam już w domu jedną żonę, a i tej z dużo: jak wracam do domu, zdaje mi się, że w każdym kącie jedna stoi.
Król rozgniewał się i rzekł:
- Jak śmiesz opowiada takie głupstwa królowi! 
- Ach, panie królu - chłop na to - czegoż można więcej żądać od wołu, jak wołowiny!
- Poczekaj - dodał król - nagroda jednakże cię nie minie. Teraz odejdź stąd, ale za trzy dni wróć tu, a każę ci wyliczyć pięć setek.
Gdy chłop wychodził z zamku, żołnierz, stojący na warcie, rzekł doń:
- Rozśmieszyłeś królewnę, dostaniesz więc pewnie sowitą nagrodę.
- Oczywiście - odparł chłop - wyliczą mi pięć setek.
A żołnierz na to:
- I cóż ty poczniesz z taką kupą pieniędzy, daj mi coś z tego!
- Dobrze - rzekł chłop - po znajomości dwie setki możesz dostać. Zgłoś się za trzy dni u króla i każ je sobie wyliczyć.
Żyd, który stał obok i słyszał tę rozmowę, pobiegł za chłopem i rzekł:
- Ach, ty szczęśliwcze, w czepku urodzony! Cóż poczniesz z twardymi dukatami. Jeśli chcesz, to ci je wymienię na drobne.
- Dobrze - odparł chłop - zmień mi trzy setki. Dawaj zaraz pieniądze, a za trzy dni zgłoś się do króla i każ sobie trzy setki wyliczyć.
Kupiec ucieszył się z dobrego interesu i odliczył chłopu złe grosze, których trzy tyle były warte co dobrych dwa. Po trzech dniach udał się chłop do króla.
- Ściągnijcie mu surdut - rzekł król - i wyliczcie pięć setek!
- Ach - rzecze chłop - niestety, nie należą one już do mnie. Dwie setki podarowałem żołnierzowi, a trzy zamienił mi Żyd na drobne. Według prawa nic mi się już nie należy.
Na to weszli do sali żołnierz i Żyd żądając swojej należności. Toteż wyliczono im kije skrupulatnie. Żołnierz zniósł je cierpliwie, bo był wytrwały, ale Żyd jęczał:
- Ojej! Czy to twarde dukty?
Król śmiał się z chłopa, a że gniew jego minął, rzekł doń:
- Ponieważ straciłeś nagrodę, zanim ci ją wypłacono, w zamian dam ci inną: idź do mojego skarbca i weź sobie pieniędzy, ile zapragniesz.
Chłop nie dał sobie tego dwa razy powtórzyć i napchał w kieszenie, ile wlazło. Potem poszedł do karczmy i począł liczyć pieniądze. Żyd poszedł za nim chyłkiem i usłyszał, co chłop do siebie mruczy:
- A jednak mnie ten łobuz król wywiódł w pole! Nie mógł to sam wypłacić mi tych pieniędzy, wiedziałbym przynajmniej, ile ich mam. Skąd mogę być pewny, czy tak na chybił trafił zgarnąłem tyle, ile mi się należało!
- On przecie uwłacza naszemu panu! - powiedział Żyd do siebie - Pójdę do niego i powiadomię go o tym, za to dostanę nagrodę, a chłop zasłuży na karę.
Kiedy król usłyszał o tym, co chłop wygadywał, wpadł w gniew i kazał Żydowi sprowadzić winowajcę. Żyd pobiegł więc do chłopa:
- Masz udać się do króla, tak jak stoisz!
- Już ja sam lepiej wiem, co się należy - odparł chłop. - Wpierw każę sobie uszyć nowy surdut. Tobie się wydaje, że człowiek, który ma tyle pieniędzy, będzie chodził w starych łachmanach?
Żyd widząc, że chłop nie ruszy się bez nowego surduta, a cały w strachu, że jak gniew króla ostygnie, to jego ominie nagroda, a chłopa kara, rzekł: 
- Z czystej przyjaźni pożyczę ci surdut na tę chwilę; czego człowiek nie robi z miłości!
Chłop przyjął ofertę, włożył surdut Żyda i udali się razem na zamek. Król powtórzył chłopu obraźliwe słowa, o jakich doniósł mu Żyd.
- Ach - rzekł chłop - przecież co Żyd powie, to zełże, takiemu prawda nie przejdzie przez usta. Teraz gotów powiedzieć, że ubrałem się w jego surdut.
- Co to znowu ma znaczyć? - krzyknął Żyd. - A może to nie mój surdut? Może nie pożyczyłem ci go z czystej przyjaźni, żebyś mógł stawić się przed królem?
Król słysząc to rzekł:
- Jednego z nas Żyd oszukał: albo mnie, albo ciebie - i dołożył chłopu jeszcze porcję twardych dukatów.
Chłop zaś wrócił do domu w nowym surducie i z pieniędzmi w kieszeni, mówiąc sobie:
- Tym razem zrobiłem dobry interes!

Bracia Grimm:))

niedziela, 6 stycznia 2013

Wierny Jan

Był sobie niegdyś stary król, który zachorował pewnego razu i pomyślał: "Czuję, że zbliża si mój koniec". 
Rzekł więc:
- Przywołajcie do mnie wiernego Jana!
Wierny Jan był jego umiłowanym sługą, a zwał się tak dlatego, że przez całe życie był królowi wierny. Kiedy sługa przyszedł do jego łoża, król rzekł:
- Wierny Janie, czuję, że zbliża się mój koniec i jedna tylko trapi mnie troska, o los syna mego. Jest on jeszcze młody i nie zawsze potrafi dać sobie radę, a jeśli nie przyrzekniesz mi, że będziesz dlań opiekunem, nie zdołam zamknąć oczu spokojnie. 
A wierny Jan odparł:
- Nie opuszczę go i służyć mu będę wiernie, choćby mnie to życie miało kosztować.
Wówczas król rzekł:
- W takim razie mogę umrzeć spokojnie. - I ciągnął dalej. - Po mojej śmierci pokażesz mu cały zamek, wszystkie komunikaty, sale i wszystkie skarby, nagromadzone w nich. Tylko ostatniej komnaty na końcu długiego korytarza nie pokazuj mu, gdyż jest tam ukryty portret księżniczki ze Złotego Pałacu. A gdyby syn mój ujrzał jej portret, upadł by bez zmysłów i zapałał ku niej gwałtowną miłością, narażając się dał niej na wilki niebezpieczeństwo. Przed tym musisz go strzec.
Ledwie wierny Jan raz jeszcze przyrzekł to swemu panu, stary król zamilkł, złożył głowę na poduszce i skonał.
Kiedy ciało starego króla spuszczono do grobu, opowiedział wierny Jan młodemu królewiczowi, co mu ojciec jego powierzył na łożu śmierci, i rzekł:
- Tego, co obiecałem królowi, dotrzymam. Będę ci wierny jak jemu, choćby mnie to miało życie kosztować.
Gdy minął czas żałoby, rzekł wierny Jan do młodego króla: 
- Czas, abyś poznał swe dziedzictwo. Pokażę ci zamek ojcowski.
I poprowadził go po wszystkich komnatach i salach, ukazując mu nagromadzone w nich skarby. Tylko ostatniej komnaty, gdzie się znajdował niebezpieczny portret, nie otwierał. Obraz ten tak był ustawiony, że gdy się tylko otwiera drzwi, widziało się go wprost przed sobą, a zrobiony był tak wspaniale, iż zdawał się, że żyje i oddycha, i że nic piękniejszego i wdzięczniejszego na świecie nie ma. Młody król zauważył, że wierny Jan z każdym razem mija te drzwi, więc zapytał; 
- Dlaczego nie otwierasz mi nigdy tych drzwi?
- Jest tam coś - odparł wierny sługa - co by cię przeraziło.
Ale król odparł:
- Widziałem cały zamek, chcę więc i ten pokój zobaczyć! - i zbliżył się do drzwi, aby je przemocą otworzyć.
Ale wierny Jan przytrzymał go i rzekł: 
- Przysięgłem ojcu twojemu przed śmiercią, że nie zobaczysz togo, co jest w tej komnacie. Mogło by to sprowadzić na ciebie i na mnie największe nieszczęście.
- Ach, nie - odparł młody król - jeśli tam nie wejdę, będzie to moją zgubą. dzień i noc nie miałbym już spokoju, póki bym tego nie ujrzał. Nie, nie odejdę stąd, póki mi nie otworzysz! 
Wierny Jan zrozumiał, że nic nie poradzi i z ciężkim sercem, wśród wieli westchnień wyszukał w wielkim pęku właściwy klucz. Gdy otworzył drzwi, wszedł pierwszy, chcąc zasłonić sobą obraz, aby król go nie zobaczył. Ale cóż to pomogło? Król wspiął się na palce i spojrzał ponad jego ramionami. A gdy ujrzał obraz , tak piękny, lśniący od złota i drogich kamieni, padł bez zmysłów na ziemię. Wierny Jan wziął go i zaniósł do łóżka, myśląc z bólem: "Nieszczęście stało się! Co z tego będzie?" Potem wlał omdlałemu wina do ust, aż wreszcie młody król otworzył oczy. Pierwsze słowa, jakie wymówił po oprzytomnieniu, były:
- Ach kogo przedstawia ten piękny portret?
-Jest to królewna ze Złotego Pałacu - odparł wierny Jan.
A król mówił dalej:
- Miłość moja do niej jest tak wielka, że gdyby wszystkie liście na drzewach miały usta, nie potrafiłyby jej wypowiedzieć. Oddam życie za to, aby ją posiąść. Janie, jesteś mym najwierniejszym sługą, musisz mi dopomóc.
Wierny sługa myślał długo, jak się zabrać do rzeczy, gdy trudno było dostać się choćby przed oblicze królewny. Wreszcie wymyślił sposób i rzekł do króla:
- Wszystko, co ją otacza jest ze złota, stoły, krzesła, miski, talerze, garnki, wszystkie sprzęty. W skarbcu twym znajduje się pięć ton złota. Każ złotnikom wyrobić z jednej tony tego złota rozmaite sprzęty i narzędzia, różnorakie ptaszki i dziwaczne zwierzęta, aby się jej spodobały, gdyż z tym wszystkim pojedziemy próbować szczęścia.
Król usłuchał rady wiernego Jana, wezwał wszystkich złotników  całego królestwa i kazał im pracować dzień i noc,aż wreszcie najwspanialsze przedmioty były gotowe. Gdy wszystko zostało już  załadowane na statek, widział wierny Jan szaty kupca, a król uczynił to samo, aby się nie dać poznać. Potem popłynęli przez morze i płynęli tak długo, aż przybyli do miasta, gdzie mieszkała królewna ze Złotego Pałacu.
Wierny Jan kazał królowi pozostać na statku i czekać: 
- Może- rzekł - uda mi się przyprowadzić królewnę, zadbaj więc, aby wszystko było w porządku, wystaw złote naczynia i każ wystroić cały okręt.
Potem zabrał do kosza kilka najpiękniejszych złotych przedmiotów, wysiadł na ląd i udał się wprost do pałacu królewny. Kiedy poszedł na dziedziniec, ujrzał przy studni piękną dziewczynę, która trzymała w ręku dwa złote wiadra i czerpała nimi wodę. A gdy chciał a odnieść błyszczącą wodę i obróciła się, ujrzała nieznajomego mężczyznę i zapytał go, kim jest.
- Jestem kupcem - odparł wierny Jan i otworzył swój kosz.
Kiedy dziewczyna zajrzała doń, zawołała:
- Ach, jakie piękne złote cacka! - postawiła wiadra na ziemi i poczęła oglądać jedno cacko po drugim.
Wreszcie rzekła:
- Królewna musi to zobaczyć. Lubi ona bardzo złote przedmioty i z pewnością kupi od was wszystko.
Wzięła go z rękę i zaprowadziła do królewny, była to bowiem jej służebnica. Gdy królewna ujrzała piękne złote przedmioty, rzekła:
- Robota jest tak ładna, że chcę odkupić od was wszystko.
Ale wierny Jan rzekł:
- Jestem tylko sługą pewnego bogatego kupca; to, co tu mam, jest drobnostką wobec tego, co pan mój wiezie na swym statku, a są to rzeczy najmisterniej i najpiękniej w złocie odrobione.
Królewna zapragnęła, aby przyniesiono jej wszystko, ale wierny Jan rzekł:
- Na to trzeba by wiele tygodni czasu i wielu sal, a w waszym pałacu nie ma dość miejsca, by pomieścić wszystko.
Wówczas ciekawość królewny wzrosła do tego stopnia, że rzekła wreszcie:
- Zaprowadź mnię na statek. Chcę sama obejrzeć skarby twego pana.
Powiódł ją więc wierny Jan na statek, uradowany wielce, a król, gdy ją ujrzał, pojął, że piękność jej jest jeszcze większa niżeli na portrecie i zdawało mu się, że z zachwytu serce mu z piersi wyskoczy. Gdy królewna znalazła się n statku, król począł ją po nim oprowadzać, pokazując jej nagromadzone na nim skarby, wierny Jan zaś pozostał ze sternikiem i kazał mu odbić od brzegu.
- Napnij wszystkie żagle, aby statek mknął jak ptak.
Tymczasem król pokazywał królewnie wszystkie sprzęty po kolei, wszystkie miski, garnuszki, dzbanki, ptaki i cudowne zwierzątka.Wiele godzin minęło, anim obejrzała cacka, a w radości swojej nie spostrzegła nawet, że statek odbił od brzegu. Kiedy obejrzała już ostatnie sztuki, podziękowała kupcowi i chciała wracać do domu, ale gdy weszła na pokład, ujrzała, że statek znajduje się na pełnym morzu, z dala od lądu i pędzi na palnym żaglach.
- Ach - zawołała przerażona - zostałam oszukana, uprowadzona, jestem w mocy kupca! Raczej wolę u mrzeć!
Ale król ujął ją za rękę i rzekł:
- Nie jestem kupcem, jestem królem równym ci rodem. A że uprowadziłem cię podstępem, to dlatego, iż pałam ku tobie wielką miłością. Gdy po raz pierwszy ujrzałem twój portret, padłem bez zmysłów na ziemię.
Gdy to królewna usłyszała, pocieszyła się, skłoniła ku niemu serce i zgodziła się zostać jego małżonką.
Kiedy tak płynęli po morzu, siadł sobie wierny Jan na przodzie statku, muzykując. Wtem ujrzał trzy kruki, które leciały nad statkiem. Przestał grać i zaczął słuchać, co one mówią, bo wszystko rozumiał. Jeden powiedział;
- Oto już młody król wiezie do domu królewnę ze Złotego Pałacu.
- Tak - odparł drugi - ale jeszcze jej nie ma. A trzeci na to:
- Ma ją, wszak siedzi na jego stołku.
Ale pierwszy zawołał znowu:
- Co mu to pomoże! Gdy wysiądą na ląd, wybiegnie mu na przecie gniady koń. Król będzie go chciał dosiąść, ale jeśli to uczyni, koń pomknie z nim w powietrze i nigdy już nie ujrzy swej małżonki.
Drugi zapytał:
- A czyż nie ma na to ratunku?
- Owszem, jeśli ktoś dosiądzie go przed królem, wyciągnie pistolet, który tkwić będzie w olstrach, i zbije zwierzę, wówczas król będzie uratowany. Ale któż o tym wie! A kto wie i powie mu, zmieni się w kamień po kolana.
Wówczas rzekł drugi:
- Ja wiem więcej jeszcze: Jeśli nawet koń zostanie zabity, młody król nie będzie jednakże miał królewny. Gdy bowiem wejdą oboje do zamku, ujrzą na złotej tacy szatę ślubną; będzie ona wyglądała jakby utkana ze złota i srebra, ale będzie to siarka i smoła. Gdy królewicz włoży tą szatę spali się na popiół.
- I nie ma na to ratunku? - zapytał trzeci.
- Owszem - odparł drugi - Jeśli ktoś chwyci szatę przez rękawiczki i rzuci w ogień, wówczas młody król będzie uratowany. Ale któż o tym wie! A kto wie i powie mu, zamieni się w kamień od kolan aż po serce.
Wówczas trzeci rzekł:
- Ja wiem więcej jeszcze. Jeśli nawet szata ślubna zostanie spalona, król nie posiądzie królewny. Gdy podczas wesela powiedzie ją do tańca, królewna zblednie nagle i padnie jak martwa na ziemię. Ożyje wówczas dopiero , gdy ktoś podniesie ją, wyssie z jej prawej piersi trzy krople krwi i wypluje je natychmiast. Ale kto wie o tym! A kto się zdradzi, że wie, ten zamieni się w kamień od stóp do głowy.
Powiedziawszy to kruki odleciały, a wierny Jan, który wszystko dokładnie zrozumiał siedział już potem smutny i osowiały: jeśli bowiem przemilczy przed swym panem, co usłyszał, sprowadzi na niego nieszczęście, jeśli zaś powie mu, będzie musiał swe życie poświęcić. Wreszcie pomyślał: "Muszę ratować swego pana, choćbym miał własne życie poświęcić!"
Kiedy wysiedli na ląd, stało się, jak przepowiedziały kruki: naprzecie królowi wybiegł gniady koń.
- Piękny rumak - zawołał król - powiezie mnie on do zamku! -  i chciał już dosiąść go, ale wierny Jan skoczył nań szybko, wyciągnął z olster pistolet i zabił konia.
Gdy to ujrzeli inni słudzy króla, zawołali:
- Co za zuchwalstwo! Zabić tak pięknego rumaka, który miał powieźć król do zamku.
Ale król rzekł;
- Milczcie! To mój najwierniejszy Jan, on z pewnością wie, co powinien uczynić!
Gdy król z królewną weszli do zamku, ujrzeli w sali na złotej tacy piękną szatę ślubną, która wyglądała jak utkana ze złota i srebra. Król chciał ją zaraz widzieć, ale wierny Jan chwycił szatę i przez rękawiczki i rzucił w ogień. Źli słudzy zaszemrali znowu: 
- Co za zuchwalstwo! Spalić tak piękną szatę srebrnozłotą, która królowi miała posłużyć do ślubu!
Ale król rzekł:  
- Milczcie! Mój wierny Jan z pewnością wie, jak powinien postąpić!
Nazajutrz wyprawiono wesele. A gdy król powiódł piękną  królewnę do tańca, wierny Jan baczył uważnie na jej twarz. Nagle królewna zbladła i padła jak martwa na ziemię. Wówczas wierny Jan przyskoczył do niej, podniósł ją z ziemi, zaniósł do jej pokoju, położył na łóżku, ukląkł i wyssał jej z piersi trzy krople krwi, które wypluł natychmiast. W tejże chwili królewna otworzyła oczy, ale król, który widział to wszystko, a nie wiedział, dlaczego wierny Jan uczynił tak, rozgniewał się i zawołał:
- Wtrąćcie go do więzienia!
Nazajutrz osądzono wiernego Jana i poprowadzono pod szubienicę. Przed śmiercią rzekł jednak wierny sługa:
- Każdy, kto ma umrzeć, ma prawo przemówić jeszcze raz. Czyż ja nie mam tego prawa?
- Owszem - odparł król - mów!
A wierny Jan rzekł:- jestem niewinnie skazany, zawsze byłem ci wierny! - i powiedział jak na morzu podsłuchał rozmowę kruków i że wszystko to uczynił, by króla uratować. Gdy to król uszłyszal, zawołał:
- O, mój wierny Janie! Łaski! Łaski! Rozkujcie mu więzy!
Ale wierny Jan padl bez życia przy ostatnim swym słowie i ciało zamieniło się w kamień.
Król i królowa martwili się bardzo, że wierny sługa zginął przez nich, a król kazał przynieść kamienny posąg do wojej sypialni i postawić przy swoim łożu. Ilekroć zaś spojrzał nań, łzy tryskały mu z oczu.
- Ach, wierny Janie - wołał - jakże cię źle wynagrodziłem za twą wierność! O, gdybym mógł cię znowu przywrócić do życia!
Po pewnym czasie królowa powiła bliźnięta, dwóch chłopców, którzy podrastali i byli największą radością rodziców. Pewnego razu, gdy królowa była w ogrodzie, a chłopcy bawili się przy ojcu, spojrzał król znowu na posąg wiernego Jana, zapłakał i rzekł:
- O, wierny Janie, gdybym mógł cię przywrócić do życia!
A kamienna postać ozwała się nagle: 
- Mógłbyś mi życie przywrócić, gdybyś poświęcił, co masz najdroższego.
- Wszystko - zawołał król - wszystko, co posiadam, oddam, byle ciebie uratować!
A kamień mówił dalej:
- Jeśli własną ręką odetniesz głowy swych synków i krwią ich posmarujesz mój posąg, odzyskam życie.
Przeraził się król gdy to usłyszał, ale kiedy pomyślał o tym, jak wierny był mu Jan i że umarł dla niego, dobył miecz, obciął głowy obu chłopcom i krwią ich pomazał kamienny posąg. W tej chwili wierny Jan stanął przed nim żywy i zdrów.
- Królu - rzekł - poświęcenie twe nie zostanie bez nagrody!
Ujął głowy chłopców, nasadził z powrotem i pomazał rany ich krwią, a chłopcy ożyli wnet i poczęli się dalej bawić, jakby nic nie zaszło.
Król ucieszył się bardzo, a gdy królowa powróciła, ukrył wiernego Jana z dziećmi w wielkiej szafie i zapytał:
- Czy spacerowałaś po ogrodzie?
- Tak - odparła królowa - ale myślałam ciągle o wiernym Janie, który tak nieszczęśliwie zginął przez nas.
A król na to: 
- Droga małżonko, możemy przywrócić mu życie, ale musimy za to poświęcić obu synków naszych!
Królowa zbladła i przeraziła się, ale rzekła:
- Dla jego wielkiej wierności musimy to uczynić! 
Wówczas król ucieszył się, że myślała ona podobnie jak on, otworzył szafę, wyprowadził dzieci i wiernego Jana, i rzekł:
- Chwała ci, oto wierny Jan jest wyzwolony, a dzieci nasze żyją! - i opowiedział jej wszystko, co się stało.
I długo jeszcze żyli wszyscy razem w szczęści u radości.

Bracia Grimm:))

wtorek, 1 stycznia 2013

O wilku i siedmiu koźlątkach

 

Była sobie jedna stara koza, która miała siedem koźlątek. Kochała je bardzo, jak każda matka kocha swoje dzieci. Pewnego razu poszła koza do lasu po trawę, a przed odejściem rzekła do dziatek:
- Drogie dziatki, kiedy mnie tu nie będzie, strzeżcie się wilka, gdyby się tu dostał, pożarłby was wszystkie ze skórą i kośćmi. Umie on dobrze udawać, ale poznacie go po grubym głosie i czarnych łapach.
Koźlęta odparły:
- Kochana mateczko, bądź spokojna, będziemy się miały na baczność!
Koza meknęła zadowolona i poszła do lasu.
Po pewnym czasie zapukał ktoś do drzwi i zawołał: 
- Otwórzcie, drogie dziadki, to ja, wasza matka. Wróciłam już z lasu i każdemu przyniosłam coś w podarunki.
Ale koźlęta usłyszały gruby głos i poznały, że to był wilk. 
- Nie otworzymy ci  - zawołały - nasza mateczka ma miły i cienki głosik, a ty masz głos gruby! Nie jesteś naszą mateczką, lecz złym wilkiem.
Pobiegł więc wilk do sklepiku i kupił sobie wielki kawał kredy. Gdy go zjadł, głos jego natychmiast stał się cienki i delikatny. Potem wrócił do drzwi, zapukał i zawołał:
- Otwórzcie drogie dziadki, to ja, wasza matka. Wróciłam już z lasu i każdemu przyniosłam coś w podarunku.
Ale koźlęta dojrzały czarną łapę, którą wilk położył na okienku i zawołały:
- Nie otworzymy ci, nasza mateczka nie ma czarnych łap jak ty! Nie jesteś naszą mateczką, ale złym wilkiem.
Pobiegł więc wilk do piekarza i powiedział:
- Uderzyłem się w nogę, posmaruj ją ciastem.
A kiedy piekarz posmarował mu łapę, pobiegł do młynarza i rzekł:
- Posyp mi łapę białą mąką.
Młynarz pomyślał: "Wilk chce kogoś oszukać" i wzbronił się; ale wilk powiedział:
- Jeśli tego nie uczynisz, to cię pożrę.
Wtedy młynarz przeląkł się i pobielił mu łapę mąką. No cóż, tacy już są ludzie. Teraz wilk pobiegł po raz trzeci do chaty, zapukał i rzekł: 
- Otwórzcie, drogie dziadki, to ja, wasza matka.Wróciłam już z lasu i każdemu przyniosłam coś w podarku.
Koźlęta zaś zawołały:
- Pokarz nam łapę, żebyśmy się mogły przekonać, czy jesteś naszą matką!
Wilk wsunął umoczona łapę w okienko, a gdy koźlęta ją ujrzały, myśląc, że to powraca ich mateczka, otworzyły drzwi. Ale w drzwiach ukazał się - wilk! Koźlęta przeraziły się i próbowały się ukryć. Jedno wlazło pod stół, drugie do łóżka, trzecie pod piec, czwarte do kuchni, piąte do szafy, szóste pod umywalkę, siódme do skrzynki zegara ściennego. Ale wilk odnalazł je szybko i niedługo się z nimi bawił: połknął jedno po drugim; tylko najmłodszego koźlęta w skrzynce zegarowej nie mógł znaleźć.
Kiedy się już zły wilk najadł do syta, wygramolił się z domu, legł na zielonej łące po drzewem i zasnął chrapiąc głośno.
Wkrótce potem wróciła z lasu stara koza. Ach cóż ujrzała! Drzwi stały otworem, stół, krzesła i ławki były poprzewracane, umywalnia potłuczona, poduszki i kołdra ściągnięte z łóżka. Poczęła szukać swoich dziatek, ale nigdzie nie mogła ich znaleźć. Daremnie wołała je po imieniu, nikt nie odpowiadał. Dopiero gdy zawołała najmłodsze koźlątko, usłyszała głosik:
- Tu jestem, droga mamo, w skrzynce od zegara.
Biedna koza wydobyła koźlątko z ukrycia, ono zaś opowiedziało jej, że przyszedł wilk i pożarł resztę jej dziatek. Możecie sobie wyobrazić, jak gorzko płakał biedna koza po swoich koźlątkach! 
Wreszcie w rozpaczy wyszła przed dom na łąkę, a koźlątko biegło za nią. Wtem ujrzała pod drzewem wilka, który chrapał, aż gałęzie drżały. Obejrzała go ze wszystkich stron i spostrzegła nagle, że w brzuchy jego coś się porusza.
"O rety - pomyślała koza - czyżby moje biedne dziatki, które wilk pożarł na kolację były jeszcze żywe?"
Prędko posłała najmłodsze koźlę do domu po nożyczki, igłę i nitkę. Potem rozcięła potworowi brzuch i w tejże chwili jedno koźlątko wysunęło główkę, kiedy zaś cięła dalej, wszystkie koźlęta, cale i zdrowe, wyskoczyły z brzuch wilczyska, który w swojej żarłoczności nie pogryzł ich, ale połknął w całości.
Toż to była radość dopiero! Koźlęta ściskały swą kochaną mateczkę i skakały jak krawiec na weselu. Potem koza rzekła:
- Teraz biegnijcie szybko i przynieście mi ciężkich kamieni, ile udźwigniecie!
Siedem koźlątek naznosiło w mig mnóstwo kamieni i nakładło wilkowi do brzucha ile wlazło. Potem koza prędko zaszyła mu brzuch, a wilk nawet się nie obudził. 
Kiedy się wilk już wyspał porządnie, wstał, ale kamienie wznieciły w nim wielkie pragnienie . Pobiegł więc do studni, aby się napić wody. Ale gdy tylko ruszył z miejsca, kamienie poczęły uderzać jeden o drugi w jego brzuchu, a wilk krzyknął:

- Co się tak tłucze w moim brzuchu,
Dlaczego takie mam pragnienie?
Myślałem, żem koźlątka połknął,
A to są chyba kamienie! 

A gdy przyszedł do studni i nachylił się nad wodą, ciężkie kamienie pociągnęły go i zły wilk utonął haniebnie.
Kiedy to ujrzały koźlątka, nadbiegły z radością i zawołały głośno;
- Zginął zły wilk! Zginął zły wilk! - i tańczyć poczęły ze swą mateczką dokoła studni. 

Bracia Grimm:))