Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

niedziela, 20 maja 2012

O królewiczu zamienionym w małpę



 Pewnego wieczoru, kiedy zapadły już ciemności, wszedł do Bagdadu obcy, młody
derwisz, czyli muzułmański mnich, Nie znał w tym mieście nikogo i zastanawiał się, gdzie
mógłby przenocować. Wtem dostrzegł światło i usłyszał muzykę. Nie namyślając się długo
zapukał do drzwi nieznajomego domu i poprosił, czy nie mógłby zatrzymać się w nim
do rana.
Okazało się, że w tym domu odbywa się uczta w niewielkim, doborowym gronie.
Gospodarze wprowadzili wędrowca do wspaniałej komnaty i zaprosili go do stołu
zastawionego naj wyborniejszymi smakołykami.
Po chwili rozległo się znowu pukanie do drzwi. Tym razem zjawili się na raz trzej
mężczyźni. Najstarszy z nich zapytał:
— Czy nie wyświadczylibyście nam tej łaski, aby przyjąć nas pod swój dach do rana?
Jesteśmy kupcami z Mossulu. Wprawdzie ulokowaliśmy się wraz z towarami w gospodzie, ale
nasi znajomi zaprosili nas na wieczerzę do domu dość oddalonego od tej gospody. Bawiliśmy
się tak dobrze ucztując i przyglądając się tancerkom, że nie zauważyliśmy, jak jest późno.
Kiedy wyszliśmy na ulicę, przekonaliśmy się, że mogą nas zatrzymać nocne straże.
Gospodarze zaprosili kupców również do stołu, Najstarszy zajął miejsce obok młodego
wędrowca. Derwisz poczuł dla niego od razu dziwny szacunek. A gdy ów kupiec zapytał go,
kim jest — opowiedział mu podczas biesiady całą swoją historię.
Opowiadał tak:
— Jestem synem królewskim. Widząc, że mam pewne zdolności, ojciec mój kazał
kształcić mnie od najmłodszych lat we wszelkich naukach i sztukach. Najbardziej lubiłem pisać
w naszej pięknej arabskiej mowie.
Zdobyłem sobie niebawem sławę większą, niż na to zasłużyłem. Mówiono, że moje
wiersze są zachwycające i wykaligrafowane misterniej, niż to potrafili najbieglejsi pisarze
naszego państwa.
Dowiedział się o tym sułtan Indii, który bardzo wysoko cenił uczonych i artystów.
Przysłał on do mego ojca swego posła z bogatymi darami, zapraszając mnie w gościnę.
Ojciec bardzo się z tego uradował i wysłał mnie do Indii z bogatym orszakiem. Ale po
miesiącu podróży napadło na nas pięćdziesięciu rozbójników. Wymordowali moich
towarzyszów wraz z posłem sułtana Indii, tylko ja jeden zdołałem im uciec. Tacy byli zajęci
rabunkiem, że tego nie spostrzegli.
Koń mój był zraniony i padł po drodze. Wędrowałem dalej pieszo, aż dotarłem
do nieznanego miasta, sam jeden i bez podróżnego trzosu.
Krążyłem pośród tłumu na bazarze, wtem dostrzegłem jakiegoś krawca, który siedział
za swoją ladą i miał twarz wzbudzającą zaufanie. Zwierzyłem mu się i poprosiłem o radę,
co mam dalej robić.
— Panie — powiedział krawiec — zajdź do mnie, proszę, posil się i odpocznij.
Kiedy znaleźliśmy się w jego mieszkaniu, zacny ten człowiek ostrzegł mnie:
— Postąpisz ostrożnie, młodzieńcze, jeżeli nie zdradzisz się, kim jesteś. Nasz władca
jest największym wrogiem twojego ojca. Gdyby się dowiedział, że jesteś w naszym mieście,
mogłaby spotkać cię krzywda. Lepiej milcz. Nasi muzułmańscy królewicze zwykle posiadają
jakiś fach na wszelki wypadek. A ty?
Powiedziałem mu, co umiem. t Ale krawiec uważał, że takiego fachu nikt u nich nie
oceni, bo nie znają się tu na nauce i sztuce. Radził mi, żebym przebrał się w krótką, pospolitą
szatę i żebym zabrał się do rąbania drwa na opał. Mogę sprzedawać je na placu i w ten sposób
zarobię uczciwie na chleb.
Pracowałem tak przez rok cały. Zarabiałem coraz lepiej, mięśnie mi okrzepły
I zwróciłem krawcowi pieniądze, które wyłożył za mnie z początku.
Pewnego dnia wszedłem do lasu głębiej niż zwykle. Ściąłem drzewo i zabrałem się do
karczowania pnia. Wtem pod kamieniami siekiera moja zgrzytnęła o żelazny pierścień.
Był on umocowany do pokrywy, pod którą znalazłem podziemny właz.
Spuściłem się tamtędy po stopniach i ku memu zdumieniu przekonałem się, że jestem
we wspaniałym pałacu.
Wtem rozległ się okropny gwizd i szum — to wracał właściciel tej siedziby, straszliwy
dziw. Ledwo mi się udało umknąć przed nim w ciemnym przejściu i wyrwać się z podziemia.
W największym strachu uciekłem do miasta.
Nie zdążyłem zabrać z podziemi moich chodaków i siekiery, co miało dla mnie jak
najgorsze skutki.
Następnego ranka zapukał do naszych drzwi — mieszkałem nadal u krawca — jakiś
nieznajomy. Podał mi siekierę i chodaki.
— To twoje? — zapytał.
— Moje — odpowiedziałem zaskoczony.
Nieznajomy w jednej chwili zamienił się z powrotem w straszliwego dziwa. Porwał
mnie i uniósł w niebo, ze świstem opuścił się ku ziemi i rzucił mnie na nią z taką siłą,
że o mało się nie zabiłem. Potem zniknął.
Kiedy odzyskałem zmysły, przekonałem się, że zostałem 33mieniony w małpę.
Byłem zrozpaczony. Wlokłem się bez celu jakąś pustą krainą, aż wreszcie
zawędrowałem na brzeg morza.
Przede mną, niedaleko od brzegu, stał na kotwicy statek. Nadzieja wstąpiła w moje
serce. Siadłem okrakiem na jakiejś grubej gałęzi i pomagając sobie wszystkimi czterema
rękami podpłynąłem do statku. Wspiąłem się po linach na pokład i rzuciłem się do stóp
kapitana, prosząc go na migi o ratunek i opiekę.
Kapitan wzruszył się moim zachowaniem i łzami, które zdziwiły go u małpy. Nakarmił
mnie i zabrał w dalszą podróż.
Wpłynęliśmy wreszcie do wielkiego portu. Dookoła naszego statku zaroiło się od łódek.
Różni ludzie witali przyjeżdżających krewnych i przyjaciół, przekupnie wykrzykiwali na
wyścigi, co chcą kupić i sprzedać.
Wtem podpłynęła do nas łódź z oficerami sułtana. Weszli na pokład, a jeden z oficerów
powiedział do kapitana:
— Sułtan, pan nasz, prosi was o próbki pisma kupców, którzy jadą waszym statkiem.
Umarł pisarz nadworny i sułtan szuka nowego. Tamten był niezwykle biegły w swej sztuce;
sułtan pragnie, żeby nowy znał swoje rzemiosło nie gorzej.
Możecie sobie wyobrazić zdziwienie wszystkich, kiedy po kupcach ja także chwyciłem
papier i pióro. Z początku chciano mi je odebrać, bojąc się, żebym ich nie zniszczył.
Ale kiedy się przekonano, że piszę naprawdę, przyglądano mi się ze zdumieniem.
Tym bardziej, że nikt nie umiał pisać równie pięknie.
Wykaligrafowałem sześć próbek, po jednej w każdym z rodzajów pisma spośród
najbardziej znanych u nas w Arabii. Każda z tych próbek była kunsztownym dwuwierszem lub czterowierszem na cześć sułtana.
Kiedy oficerowie zawieźli wszystkie próbki do sułtana, władca zachwycił się tak moimi
wierszami i pismem, że rozkazał:
— Weźcie bogate szaty i świetnego wierzchowca dla tego, który to napisał, i niech tu
natychmiast przyjeżdża!
Dworzanie zaczęli się śmiać i powiedzieli sułtanowi, że autorem tych próbek jest nie
człowiek, lecz małpa. Ale sułtan nie cofnął słowa i wspaniale ustrojony zjawiłem
się niebawem konno w pałacu. Zeskoczyłem z konia, podszedłem do tronu i skłoniłem się nisko trzy razy, przy czym za trzecim razem ucałowałem ziemię, Sułtan był zachwycony, że tak dobrze znam dworskie maniery. Odprawił dworzan i przeszedł ze mną do swego prywatnego mieszkania. Tam kazał mi usiąść z sobą przy stole i jeść z nim razem. Ucałowałem znów ziemię na znak szacunku, potem usiadłem i zabrałem się do obiadu, ale starałem się jeść wytwornie i z należytą wstrzemięźliwością.
Gdy podano owoce, poprosiłem na migi o przybory do pisania. Na dużej brzoskwini
wykaligrafowałem dwuwiersz, w którym dziękowałem sułtanowi za przyjęcie. Rozbawiony
sułtan kazał mi podać puchar jakiegoś wybornego napoju, a ja na tym pucharze wypisałem
na poczekaniu wiersze, w których skarżyłem się na to, że wiele ucierpiałem od złego losu.
— Który z ludzi dorówna tej zdumiewającej małpie? — zakrzyknął sułtan.
Podano szachy. Okazało się że znam tę grę, więc na żądanie sułtana zasiadłem z nim do
szachów. On wygrał pierwszą partię, ja — drugą i trzecią. Widząc, że mu to sprawiło trochę
przykrości, napisałem mu nowy czterowiersz.
Sułtan zawołał sługę i posłał go po swoją córkę, żeby i ona była świadkiem tego, co
potrafię. Córka przyszła z nie zasłoniętą twarzą, bo spodziewała się zastać tylko ojca. Kiedy
mnie zobaczyła, co prędzej przesłoniła piękną swą twarz welonem i zwróciła się do ojca
z wymówką:
— Ojcze, dlaczego mnie nie uprzedziłeś, że jest tu obcy mężczyzna?
— To przecież tylko małpa.
— Nie, ja wiem, że to człowiek zamieniony w małpę. Moja piastunka była przecież
czarownicą, nauczyła mnie jasnowidzenia i czarów. To nieszczęśliwy, zaczarowany królewicz.
Ja go odczaruję, ojcze, chociaż może sama utracę przy tym życie, bo to będzie bardzo
niebezpieczne.
Zanim ojciec zdążył odpowiedzieć, córka sułtana pobiegła do swoich komnat i wróciła
z nożem, na którego ostrzu wyryte były jakieś hebrajskie wyrazy. Wyprowadziła nas na
tajemne podwórko pałacowe i kazała nam patrzeć z krużganka na to, co się będzie działo. Sama nakreśliła pośrodku podwórka wielkie koło, a w nim tajemnicze arabskie słowa.
Stanęła w tym kole i zaczęła recytować zaklęcia i ustępy z Koranu.
Zapadły nagłe ciemności i ogarnął nas lęk. Wtem ukazał się dziw w postaci
olbrzymiego lwa. Lew chciał pożreć córkę sułtana, ale ona odskoczyła w tył, błyskawicznym
ruchem wyrwała sobie włos z głowy i zamieniła ten włos w miecz.
Uderzyła mieczem lwa i lew zmienił się w małego, jadowitego skorpiona. Ale w tej
chwili ona zamieniła się w węża i rzuciła się na skorpiona. Skorpion, widząc, że przegrywa
w walce, stał się orłem i uleciał, a wtedy wąż stał się orłem czarnym i jeszcze wiekszym. Rzucił się w pogoń za tamtym i oba orły zniknęły nam z oczu.
Po chwili ziemia rozpękła się przed nami. Wyskoczył z niej czarno-błały, nastroszony
kocur i uciekał, miaucząc przeraźliwie, bo za nim gnała czarna wilczyca. Kocur zmienił się w
robaka, a widząc drzewo granatu rosnące nad wodą i obsypane owocami, przedziurawił jeden z nich i skrył się w jego głębi. Ale wilczyca zamieniła się w koguta, kogut rozłupał granat
i zaczął łykać jego ziarna. Niestety jednego z nich nie zauważył, a gdy je spostrzegł, było już za późno." Ziarenko zdążyło się stoczyć do basenu z wodą i zamieniło się w rybkę. Kogut zapiał groźnie, skoczył do wody i zamienił się w szczupaka. Szczupak puścił się w pogoń za rybką. Rybka była taka zwinna, że przez dwie godziny zręcznie umykała przed szczupakiem.
Gdy ten wreszcie ją chwycił, usłyszeliśmy straszny krzyk i z wody trysnęły dwa płomienie.
Płomienie zaczęły z sobą walczyć, iskry i dym ogarnęły cały pałac i zdawało się, że
wszystko dookoła spali się razem z nami. Sułtanowi osmaliła się broda, a mnie sierść.
Wtem zza kłębów dymu usłyszeliśmy okrzyk:
— Zwycięstwo! Zwycięstwo!
Dym się rozproszył i ujrzeliśmy przed sobą córkę sułtana w dawnej postaci, a przed nią
na ziemi kupkę popiołu. To były szczątki dziwa.
Królewna kazała niewolnicy podać sobie czarę pełną wody. Wymówiła nad tą wodą
jakieś zaklęcia, potem opryskała mnie i powiedziała uroczyście:
— Jeżeli stałeś się małpą przez moc czarów — zmień postać i z powrotem stań się
człowiekiem!
W tej samej chwili poczułem, że nie jestem już małpą, lecz stałem się tym, kim byłem
dawniej.
Serce miałem pełne wdzięczności, chciałem podziękować córce sułtana — ale nie
zdążyłem. Zasłabła nagle i szepnęła:
— Płomień mam w sobie... pali mnie... żegnajcie... Dobra królewna upadła martwa.
Sułtan był w takiej rozpaczy, że baliśmy się o jego życie. Gdy po miesiącu wrócił do
zdrowia, wezwał mnie i powiedział:
— Wiem, że moja córka zginęła bez twojej winy. Ale zbyt przykry mi jest twój widok.
Proszę cię, opuść mój kraj.
Tak więc, wygnany, musiałem znowu pójść na tułaczkę. Ale poświęceniu córki sułtana
zawdzięczałem to szczęście, że nie byłem już małpą.
Kazałem zgolić sobie wąsy, brodę i brwi i wyszedłem z miasta jako derwisz — żebrak.
Przewędrowałem dalekie, dalekie drogi, zanim znalazłem się w Bagdadzie.
— Oto cała moja historia, czcigodny panie — zakończył młody derwisz.
Tymczasem zbliżał się już ranek. Kupiec z Mossulu i jego dwaj towarzysze
podziękowali serdecznie za gościnę i wyszli. To samo zrobił młodzieniec, nie chcąc nadużywać
uprzejmości nieznajomych.
— Gdzie zamierzasz spędzić resztę nocy? — zapytał go ten kupiec, któremu przedtem
opowiedział dzieje swego życia.
— Nie wiem, panie — odparł derwisz.
Tamten skinął na jednego ze swych towarzyszy i powiedział:
— Przenocuj tego derwisza u siebie — po czym szepnął mu na ucho: — Rano
przyprowadź go do mnie.
Gdy derwisz wykąpany i wypoczęty podziękował za nocleg i chciał wyruszyć w dalszą
drogę, gospodarz powiedział:
— Nie możesz jeszcze wyjść z Bagdadu. Wzywa cię na posłuchanie nasz kalif,
najjaśniejszy Harun-al-Raszyd.
Młodzieniec się przestraszył. A więc już ktoś doniósł kalifowi o przybyciu obcego
derwisza! Może wiedzą i to, że jest on królewiczem? Może i ten władca także jest wrogiem jego
ojca?
Czuł jednak, że opór na nic się nie zda, więc poszedł milcząc ze swym przewodnikiem.
Tamten wprowadził go do wspaniałego pałacu i poruszał się po nim tak pewnie, jakby
tu się urodził. Jakież było zdziwienie derwisza, kiedy znalazł się w pięknej sali, w której
zasiadał na tronie Harun-al-Raszyd. Poznał w nim starszego kupca z Mossulu! Kalif
uśmiechnął się przyjaźnie i gładząc swą długą, siwą brodę przemówił tak:
— Dziwisz się, derwiszu, którego odtąd chcę zwać królewiczem i moim przyjacielem?
Tak, jestem kalifem, a mój towarzysz, który cię tu przyprowadził, to dostojny Dżjafar, mój
wielki wezyr. Widzisz, młodzieńcze, chcę wiedzieć, jak żyją moi poddani, czy urzędnicy
rządzą w moim imieniu sprawiedliwie i czy w moim państwie nie ma nieporządków. Dlatego to
nieraz w przebraniu zapoznaję się z różnymi moimi poddanymi, a oni rozmawiają ze mną
szczerze i mówią mi takie rzeczy, których nie śmieliby opowiadać, gdyby wiedzieli, kim
jestem. Tym razem ja i moi towarzysze podaliśmy się za kupców z Mossulu i zapukaliśmy do
domu bogatych mieszczan. Cieszę się, że dzięki przypadkowi poznałem ciebie i mogę ci
pomóc. Nacierpiałeś się dosyć, zacny młodzieńcze, teraz los twój się odmieni.
Uśmiechnął się znów do derwisza, zaprosił go, by. usiadł w pobliżu tronu i ciągnął
dalej:
— Jeżeli zechcesz osiąść w Bagdadzie, będzie to dla mnie radością mieć u siebie męża
tak biegłego w układaniu i pisaniu wierszy. Pozwól sobie ofiarować jeden z najpiękniejszych
pałaców i miejsce w mojej radzie. Jeżeli zaś wolisz powrócić do ojca, dam :i karawanę
i poczet
zbrojny, aby zapewnić ci podróż bezpieczną i stosowną do twego wysokiego rodu. Nie dziękuj:
nie ma większej rozkoszy dla władcy niż ta, że ma on moc uszczęśliwiania innych. 

Bajka arabska:))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz