Pewnego
wieczoru, kiedy zapadły już ciemności, wszedł do Bagdadu obcy, młody
derwisz,
czyli muzułmański mnich, Nie znał w tym mieście nikogo i zastanawiał się, gdzie
mógłby
przenocować. Wtem dostrzegł światło i usłyszał muzykę. Nie namyślając się długo
zapukał do
drzwi nieznajomego domu i poprosił, czy nie mógłby zatrzymać się w nim
do rana.
Okazało się,
że w tym domu odbywa się uczta w niewielkim, doborowym gronie.
Gospodarze
wprowadzili wędrowca do wspaniałej komnaty i zaprosili go do stołu
zastawionego
naj wyborniejszymi smakołykami.
Po chwili
rozległo się znowu pukanie do drzwi. Tym razem zjawili się na raz trzej
mężczyźni.
Najstarszy z nich zapytał:
— Czy nie
wyświadczylibyście nam tej łaski, aby przyjąć nas pod swój dach do rana?
Jesteśmy
kupcami z Mossulu. Wprawdzie ulokowaliśmy się wraz z towarami w gospodzie, ale
nasi znajomi
zaprosili nas na wieczerzę do domu dość oddalonego od tej gospody. Bawiliśmy
się tak
dobrze ucztując i przyglądając się tancerkom, że nie zauważyliśmy, jak jest
późno.
Kiedy
wyszliśmy na ulicę, przekonaliśmy się, że mogą nas zatrzymać nocne straże.
Gospodarze
zaprosili kupców również do stołu, Najstarszy zajął miejsce obok młodego
wędrowca.
Derwisz poczuł dla niego od razu dziwny szacunek. A gdy ów kupiec zapytał go,
kim jest —
opowiedział mu podczas biesiady całą swoją historię.
Opowiadał
tak:
— Jestem
synem królewskim. Widząc, że mam pewne zdolności, ojciec mój kazał
kształcić
mnie od najmłodszych lat we wszelkich naukach i sztukach. Najbardziej lubiłem
pisać
w naszej
pięknej arabskiej mowie.
Zdobyłem
sobie niebawem sławę większą, niż na to zasłużyłem. Mówiono, że moje
wiersze są
zachwycające i wykaligrafowane misterniej, niż to potrafili najbieglejsi
pisarze
naszego
państwa.
Dowiedział
się o tym sułtan Indii, który bardzo wysoko cenił uczonych i artystów.
Przysłał on
do mego ojca swego posła z bogatymi darami, zapraszając mnie w gościnę.
Ojciec
bardzo się z tego uradował i wysłał mnie do Indii z bogatym orszakiem. Ale po
miesiącu
podróży napadło na nas pięćdziesięciu rozbójników. Wymordowali moich
towarzyszów
wraz z posłem sułtana Indii, tylko ja jeden zdołałem im uciec. Tacy byli zajęci
rabunkiem,
że tego nie spostrzegli.
Koń mój był
zraniony i padł po drodze. Wędrowałem dalej pieszo, aż dotarłem
do nieznanego
miasta, sam jeden i bez podróżnego trzosu.
Krążyłem
pośród tłumu na bazarze, wtem dostrzegłem jakiegoś krawca, który siedział
za swoją
ladą i miał twarz wzbudzającą zaufanie. Zwierzyłem mu się i poprosiłem o radę,
co mam dalej
robić.
— Panie —
powiedział krawiec — zajdź do mnie, proszę, posil się i odpocznij.
Kiedy
znaleźliśmy się w jego mieszkaniu, zacny ten człowiek ostrzegł mnie:
— Postąpisz
ostrożnie, młodzieńcze, jeżeli nie zdradzisz się, kim jesteś. Nasz władca
jest
największym wrogiem twojego ojca. Gdyby się dowiedział, że jesteś w naszym
mieście,
mogłaby
spotkać cię krzywda. Lepiej milcz. Nasi muzułmańscy królewicze zwykle posiadają
jakiś fach
na wszelki wypadek. A ty?
Powiedziałem
mu, co umiem. t Ale krawiec uważał, że takiego fachu nikt u nich nie
oceni, bo
nie znają się tu na nauce i sztuce. Radził mi, żebym przebrał się w krótką,
pospolitą
szatę i
żebym zabrał się do rąbania drwa na opał. Mogę sprzedawać je na placu i w ten
sposób
zarobię
uczciwie na chleb.
Pracowałem
tak przez rok cały. Zarabiałem coraz lepiej, mięśnie mi okrzepły
I zwróciłem
krawcowi pieniądze, które wyłożył za mnie z początku.
Pewnego dnia
wszedłem do lasu głębiej niż zwykle. Ściąłem drzewo i zabrałem się do
karczowania
pnia. Wtem pod kamieniami siekiera moja zgrzytnęła o żelazny pierścień.
Był on umocowany
do pokrywy, pod którą znalazłem podziemny właz.
Spuściłem
się tamtędy po stopniach i ku memu zdumieniu przekonałem się, że jestem
we
wspaniałym pałacu.
Wtem rozległ
się okropny gwizd i szum — to wracał właściciel tej siedziby, straszliwy
dziw. Ledwo
mi się udało umknąć przed nim w ciemnym przejściu i wyrwać się z podziemia.
W
największym strachu uciekłem do miasta.
Nie zdążyłem
zabrać z podziemi moich chodaków i siekiery, co miało dla mnie jak
najgorsze
skutki.
Następnego
ranka zapukał do naszych drzwi — mieszkałem nadal u krawca — jakiś
nieznajomy.
Podał mi siekierę i chodaki.
— To twoje?
— zapytał.
— Moje —
odpowiedziałem zaskoczony.
Nieznajomy w
jednej chwili zamienił się z powrotem w straszliwego dziwa. Porwał
mnie i
uniósł w niebo, ze świstem opuścił się ku ziemi i rzucił mnie na nią z taką
siłą,
że o mało się
nie zabiłem. Potem zniknął.
Kiedy
odzyskałem zmysły, przekonałem się, że zostałem 33mieniony w małpę.
Byłem
zrozpaczony. Wlokłem się bez celu jakąś pustą krainą, aż wreszcie
zawędrowałem
na brzeg morza.
Przede mną,
niedaleko od brzegu, stał na kotwicy statek. Nadzieja wstąpiła w moje
serce.
Siadłem okrakiem na jakiejś grubej gałęzi i pomagając sobie wszystkimi czterema
rękami
podpłynąłem do statku. Wspiąłem się po linach na pokład i rzuciłem się do stóp
kapitana,
prosząc go na migi o ratunek i opiekę.
Kapitan
wzruszył się moim zachowaniem i łzami, które zdziwiły go u małpy. Nakarmił
mnie i zabrał
w dalszą podróż.
Wpłynęliśmy
wreszcie do wielkiego portu. Dookoła naszego statku zaroiło się od łódek.
Różni ludzie
witali przyjeżdżających krewnych i przyjaciół, przekupnie wykrzykiwali na
wyścigi, co
chcą kupić i sprzedać.
Wtem
podpłynęła do nas łódź z oficerami sułtana. Weszli na pokład, a jeden z
oficerów
powiedział
do kapitana:
— Sułtan,
pan nasz, prosi was o próbki pisma kupców, którzy jadą waszym statkiem.
Umarł pisarz
nadworny i sułtan szuka nowego. Tamten był niezwykle biegły w swej sztuce;
sułtan
pragnie, żeby nowy znał swoje rzemiosło nie gorzej.
Możecie
sobie wyobrazić zdziwienie wszystkich, kiedy po kupcach ja także chwyciłem
papier i
pióro. Z początku chciano mi je odebrać, bojąc się, żebym ich nie zniszczył.
Ale kiedy się
przekonano, że piszę naprawdę, przyglądano mi się ze zdumieniem.
Tym
bardziej, że nikt nie umiał pisać równie pięknie.
Wykaligrafowałem
sześć próbek, po jednej w każdym z rodzajów pisma spośród
najbardziej
znanych u nas w Arabii. Każda z tych próbek była kunsztownym dwuwierszem lub czterowierszem
na cześć sułtana.
Kiedy
oficerowie zawieźli wszystkie próbki do sułtana, władca zachwycił się tak moimi
wierszami i
pismem, że rozkazał:
— Weźcie
bogate szaty i świetnego wierzchowca dla tego, który to napisał, i niech tu
natychmiast
przyjeżdża!
Dworzanie
zaczęli się śmiać i powiedzieli sułtanowi, że autorem tych próbek jest nie
człowiek,
lecz małpa. Ale sułtan nie cofnął słowa i wspaniale ustrojony zjawiłem
się niebawem
konno w pałacu. Zeskoczyłem z konia, podszedłem do tronu i skłoniłem się nisko
trzy razy, przy czym za trzecim razem ucałowałem ziemię, Sułtan był zachwycony,
że tak dobrze znam dworskie maniery. Odprawił dworzan i przeszedł ze mną do
swego prywatnego mieszkania. Tam kazał mi usiąść z sobą przy stole i jeść z nim
razem. Ucałowałem znów ziemię na znak szacunku, potem usiadłem i zabrałem się
do obiadu, ale starałem się jeść wytwornie i z należytą wstrzemięźliwością.
Gdy podano
owoce, poprosiłem na migi o przybory do pisania. Na dużej brzoskwini
wykaligrafowałem
dwuwiersz, w którym dziękowałem sułtanowi za przyjęcie. Rozbawiony
sułtan kazał
mi podać puchar jakiegoś wybornego napoju, a ja na tym pucharze wypisałem
na poczekaniu
wiersze, w których skarżyłem się na to, że wiele ucierpiałem od złego losu.
— Który z ludzi
dorówna tej zdumiewającej małpie? — zakrzyknął sułtan.
Podano
szachy. Okazało się że znam tę grę, więc na żądanie sułtana zasiadłem z nim do
szachów. On
wygrał pierwszą partię, ja — drugą i trzecią. Widząc, że mu to sprawiło trochę
przykrości,
napisałem mu nowy czterowiersz.
Sułtan
zawołał sługę i posłał go po swoją córkę, żeby i ona była świadkiem tego, co
potrafię.
Córka przyszła z nie zasłoniętą twarzą, bo spodziewała się zastać tylko ojca.
Kiedy
mnie
zobaczyła, co prędzej przesłoniła piękną swą twarz welonem i zwróciła się do
ojca
z wymówką:
— Ojcze,
dlaczego mnie nie uprzedziłeś, że jest tu obcy mężczyzna?
— To
przecież tylko małpa.
— Nie, ja
wiem, że to człowiek zamieniony w małpę. Moja piastunka była przecież
czarownicą,
nauczyła mnie jasnowidzenia i czarów. To nieszczęśliwy, zaczarowany królewicz.
Ja go
odczaruję, ojcze, chociaż może sama utracę przy tym życie, bo to będzie bardzo
niebezpieczne.
Zanim ojciec
zdążył odpowiedzieć, córka sułtana pobiegła do swoich komnat i wróciła
z nożem, na
którego ostrzu wyryte były jakieś hebrajskie wyrazy. Wyprowadziła nas na
tajemne
podwórko pałacowe i kazała nam patrzeć z krużganka na to, co się będzie działo.
Sama nakreśliła pośrodku podwórka wielkie koło, a w nim tajemnicze arabskie
słowa.
Stanęła w
tym kole i zaczęła recytować zaklęcia i ustępy z Koranu.
Zapadły
nagłe ciemności i ogarnął nas lęk. Wtem ukazał się dziw w postaci
olbrzymiego
lwa. Lew chciał pożreć córkę sułtana, ale ona odskoczyła w tył, błyskawicznym
ruchem
wyrwała sobie włos z głowy i zamieniła ten włos w miecz.
Uderzyła
mieczem lwa i lew zmienił się w małego, jadowitego skorpiona. Ale w tej
chwili ona
zamieniła się w węża i rzuciła się na skorpiona. Skorpion, widząc, że przegrywa
w walce,
stał się orłem i uleciał, a wtedy wąż stał się orłem czarnym i jeszcze
wiekszym. Rzucił się w pogoń za tamtym i oba orły zniknęły nam z oczu.
Po chwili
ziemia rozpękła się przed nami. Wyskoczył z niej czarno-błały, nastroszony
kocur i
uciekał, miaucząc przeraźliwie, bo za nim gnała czarna wilczyca. Kocur zmienił
się w
robaka, a
widząc drzewo granatu rosnące nad wodą i obsypane owocami, przedziurawił jeden
z nich i skrył się w jego głębi. Ale wilczyca zamieniła się w koguta, kogut
rozłupał granat
i zaczął łykać
jego ziarna. Niestety jednego z nich nie zauważył, a gdy je spostrzegł, było
już za późno." Ziarenko zdążyło się stoczyć do basenu z wodą i zamieniło
się w rybkę. Kogut zapiał groźnie, skoczył do wody i zamienił się w szczupaka.
Szczupak puścił się w pogoń za rybką. Rybka była taka zwinna, że przez dwie
godziny zręcznie umykała przed szczupakiem.
Gdy ten
wreszcie ją chwycił, usłyszeliśmy straszny krzyk i z wody trysnęły dwa
płomienie.
Płomienie
zaczęły z sobą walczyć, iskry i dym ogarnęły cały pałac i zdawało się, że
wszystko
dookoła spali się razem z nami. Sułtanowi osmaliła się broda, a mnie sierść.
Wtem zza
kłębów dymu usłyszeliśmy okrzyk:
—
Zwycięstwo! Zwycięstwo!
Dym się
rozproszył i ujrzeliśmy przed sobą córkę sułtana w dawnej postaci, a przed nią
na ziemi
kupkę popiołu. To były szczątki dziwa.
Królewna
kazała niewolnicy podać sobie czarę pełną wody. Wymówiła nad tą wodą
jakieś
zaklęcia, potem opryskała mnie i powiedziała uroczyście:
— Jeżeli
stałeś się małpą przez moc czarów — zmień postać i z powrotem stań się
człowiekiem!
W tej samej
chwili poczułem, że nie jestem już małpą, lecz stałem się tym, kim byłem
dawniej.
Serce miałem
pełne wdzięczności, chciałem podziękować córce sułtana — ale nie
zdążyłem.
Zasłabła nagle i szepnęła:
— Płomień
mam w sobie... pali mnie... żegnajcie... Dobra królewna upadła martwa.
Sułtan był w
takiej rozpaczy, że baliśmy się o jego życie. Gdy po miesiącu wrócił do
zdrowia,
wezwał mnie i powiedział:
— Wiem, że
moja córka zginęła bez twojej winy. Ale zbyt przykry mi jest twój widok.
Proszę cię,
opuść mój kraj.
Tak więc,
wygnany, musiałem znowu pójść na tułaczkę. Ale poświęceniu córki sułtana
zawdzięczałem
to szczęście, że nie byłem już małpą.
Kazałem
zgolić sobie wąsy, brodę i brwi i wyszedłem z miasta jako derwisz — żebrak.
Przewędrowałem
dalekie, dalekie drogi, zanim znalazłem się w Bagdadzie.
— Oto cała
moja historia, czcigodny panie — zakończył młody derwisz.
Tymczasem
zbliżał się już ranek. Kupiec z Mossulu i jego dwaj towarzysze
podziękowali
serdecznie za gościnę i wyszli. To samo zrobił młodzieniec, nie chcąc nadużywać
uprzejmości
nieznajomych.
— Gdzie
zamierzasz spędzić resztę nocy? — zapytał go ten kupiec, któremu przedtem
opowiedział
dzieje swego życia.
— Nie wiem,
panie — odparł derwisz.
Tamten
skinął na jednego ze swych towarzyszy i powiedział:
— Przenocuj
tego derwisza u siebie — po czym szepnął mu na ucho: — Rano
przyprowadź
go do mnie.
Gdy derwisz
wykąpany i wypoczęty podziękował za nocleg i chciał wyruszyć w dalszą
drogę,
gospodarz powiedział:
— Nie możesz
jeszcze wyjść z Bagdadu. Wzywa cię na posłuchanie nasz kalif,
najjaśniejszy
Harun-al-Raszyd.
Młodzieniec
się przestraszył. A więc już ktoś doniósł kalifowi o przybyciu obcego
derwisza!
Może wiedzą i to, że jest on królewiczem? Może i ten władca także jest wrogiem
jego
ojca?
Czuł jednak,
że opór na nic się nie zda, więc poszedł milcząc ze swym przewodnikiem.
Tamten
wprowadził go do wspaniałego pałacu i poruszał się po nim tak pewnie, jakby
tu się
urodził. Jakież było zdziwienie derwisza, kiedy znalazł się w pięknej sali, w
której
zasiadał na
tronie Harun-al-Raszyd. Poznał w nim starszego kupca z Mossulu! Kalif
uśmiechnął
się przyjaźnie i gładząc swą długą, siwą brodę przemówił tak:
— Dziwisz
się, derwiszu, którego odtąd chcę zwać królewiczem i moim przyjacielem?
Tak, jestem
kalifem, a mój towarzysz, który cię tu przyprowadził, to dostojny Dżjafar, mój
wielki
wezyr. Widzisz, młodzieńcze, chcę wiedzieć, jak żyją moi poddani, czy urzędnicy
rządzą w
moim imieniu sprawiedliwie i czy w moim państwie nie ma nieporządków. Dlatego
to
nieraz w
przebraniu zapoznaję się z różnymi moimi poddanymi, a oni rozmawiają ze mną
szczerze i
mówią mi takie rzeczy, których nie śmieliby opowiadać, gdyby wiedzieli, kim
jestem. Tym
razem ja i moi towarzysze podaliśmy się za kupców z Mossulu i zapukaliśmy do
domu
bogatych mieszczan. Cieszę się, że dzięki przypadkowi poznałem ciebie i mogę ci
pomóc.
Nacierpiałeś się dosyć, zacny młodzieńcze, teraz los twój się odmieni.
Uśmiechnął
się znów do derwisza, zaprosił go, by. usiadł w pobliżu tronu i ciągnął
dalej:
— Jeżeli
zechcesz osiąść w Bagdadzie, będzie to dla mnie radością mieć u siebie męża
tak biegłego
w układaniu i pisaniu wierszy. Pozwól sobie ofiarować jeden z najpiękniejszych
pałaców i
miejsce w mojej radzie. Jeżeli zaś wolisz powrócić do ojca, dam :i karawanę
i poczet
zbrojny, aby
zapewnić ci podróż bezpieczną i stosowną do twego wysokiego rodu. Nie dziękuj:
nie ma
większej rozkoszy dla władcy niż ta, że ma on moc uszczęśliwiania innych.
Bajka
arabska:))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz