Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

niedziela, 20 maja 2012

Szczęście

W pewnej wiosce żyli dwaj bracia. Kiedy ich ojciec umarł, podzielili się dziedzictwem sprawiedliwie. A że to był chłop zamożny, więc każdemu z jego synów dostała się spora gospodarka.
Ale w miarę jak lata mijały, jeden z nich się dorabiał, a drugi biedniał. Nie dlatego, żeby ten młodszy nie chciał pracować, albo marnował grosz, tylko jednemu się wiodło, a drugiemu nie.
Niektórzy mówili, że ten młodszy nie umie gospodarować. Jego zboże było rzadsze, krowy mniej mleczne, ściany chaty toczył grzyb. Ale czemu, jeżeli padał grad, to jego pole wytłukł, a pole brata ominął? Dlaczego jak przyszedł pomór na świnie, to u starszego nie zachorowała ani jedna, a u młodszego wszystkie padły?
Jak było, tak było, dość że ten młodszy popadł w biedę i mu­siał sprzedać połowę pola, żeby popłacić długi i kupić ziarno na siew. Ale zboże znów mu nie obrodziło i na przednówku przy­cisnął go taki głód, że nie miał co dać jeść żonie i dzieciom, a sam osłabł z tego niedojadania.
Brata nie chciał już prosić o pomoc, bo w zimie, kiedy poży­czał u niego mąkę, brat powiedział:
— Pamiętaj, żeby to był ostatni raz. Nie mogę przecież żywić dwóch rodzin. Po naszym ojcu, świeć Panie nad jego duszą, dostałeś tyle co i ja, więc rządź się tak, żeby ci zboża starczyło do nowego.
Może by i starczyło, ale młodszy brat miał nie popłacone podatki i zajęto mu zboże na pniu.
Pewnej soboty starszy brat właśnie zaczął żąć na swoim, jak to zwykle chłopi lubią rozpoczynać żniwa w sobotę, że to dzień Matki Boskiej. Skoro się ściemniło i młodszy zobaczył, że w chacie tamtego przestały świecić okienka, zwinął pusty worek, wpakował go za pazuchę i chciał wyjść.
Wtem żona pytą go:
— Dokąd to idziesz po nocy?
— Zetnę trochę kłosów u brata. Zmielemy na żarnach i upie­czesz nam chleba.
— Bój się Boga, to ty idziesz kraść? Chłop się oburzył.
— Kraść nie kraść — .odburknął. — Kiedyś mu przecież oddam. A co nasze dzieci winne, żeby miały chodzić głodne?
I poszedł.
Księżyc świecił, srebrzyły się świeże kopki na polu. Chłop zabrał się raźno do ładowania worka.
Wtem zza jednej kopki wysunął się cień —wysoki, cały czarny i zakrzyknął:
— Stój! Ktoś ty taki i czego tu chcesz?
— Ja jestem gospodarza brat, ale ty sam coś za jeden i co tu robisz? — odciął chłop twardo.
— Jestem jego Szczęście. Co noc pilnuję jego pola i zbieram każdy kłosek, żeby mu ani jedno ziarenko nie przepadło. Chłop się zdumiał:
— Ho, ho, to mój brat ma Szczęście na usługi? Nie dziwota, że mu się tak powodzi, a mnie nie.
— Ty masz także swoje Szczęście —odpowiedział cień. — Tylko że twoje Szczęście nie tutaj mieszka.
— Gdzież ono jest?
— Czeka na ciebie w mieście, zaraz na pierwszej uliczce koło rynku, jak się idzie na targowisko. A tu mi się nie plącz, bo ja ci i tak nic stąd zabrać nie pozwolę.
Chłop zawrócił do chaty. Opowiedział wszystko żonie i ura­dzili, że nazajutrz pójdzie do miasta poszukać swego szczęścia.
Wybrał się skoro świt i na południe już był w mieście. Bo chociaż nogi osłabły mu z głodu, okropnie mu pilno było do tego Szczęścia.
Poszedł na wskazaną uliczkę, ale nie dostrzegł tam nic nad­zwyczajnego. Czekał jednak wytrwale do wieczora, siedząc na kamiennym ogrodzeniu koło kościoła.
Wreszcie kiedy się ściemniło i uliczka opustoszała, pojawił się niewiadome skąd czarny cień podobny do tamtego na polu i spy­tał:
— Jestem twoje Szczęście, czego chcesz ode mnie? Chłop opowiedział mu o swojej niedoli. Cień dał mu taką radę:
— Teraz lato, więc kożuch ci nie potrzebny. Idźcie oboje z żoną do garncarza, zostawcie mu kożuch w zastaw, a nabierzcie garnków i mis, ile zdołacie unieść. Rozprzedajcie naczynia po wsiach i pójdźcie po drugie. Do garncarza jest od was daleko, a teraz żniwa, każdemu czas drogi. Ludzie chętnie zapłacą wam o parę groszy drożej, żeby nie chodzić taki szmat drogi po garnki, kiedy im się który stłucze. Przekonasz się, że będziecie mieli co jeść i spłacicie garncarza. Potem przyjdź znów do mnie po radę.
Chłop wrócił do swojej wsi i zrobił tak, jak mu radziło Szczęście.
I rzeczywiście dola mu się odmieniła. Po jakimś czasie odłożył trochę grosza i jeździł już po garnki wozem, a przez to więcej zarabiał.
Wreszcie za radą swego Szczęścia sprzedał, co mu jeszcze zo­stało z gospodarki, i założył sklepik w mieście przy tej samej ulicy, na której po raz pierwszy ukazało mu się jego Szczęście.
Zdarzyło się kiedyś, że starszy brat przyjechał na targ do miasta i zaszedł do młodszego. A młodszy miał już wtedy nie byle jaki sklepik, tylko porządny, spory sklep z rozmaitymi towarami i doskonale mu się w tym handlu powodziło.
Zdziwił się starszy, bo nie spodziewał się tu takiego dostatku. Kiedy wrócił na wieś i opowiedział żonie, co zastał u brata, żona zaczęła mu się naprzykrzać:
— Słuchaj, mężuniu, przenieśmy się i my też do miasta! Z twojego brata był taki niedołęga, a teraz patrz, jak mu się powodzi. Jakbyś sprzedał inwentarz i wydzierżawił pole, mógłbyś otworzyć jeszcze ładniejszy sklep. Byłoby najlepiej mieć sklep w samym rynku. Ty byś handlował, ja siedziałabym za kasą. Nie pocili­byśmy się w polu, ubralibyśmy się po miejsku, byłoby inne życie.
Chłop nie miał na to ochoty, lubił wieś. Swoboda, po­wietrze, cisza, nie to co miejski zaduch, ciasnota i hałas. Tu jest bogatym gospodarzem, wszyscy go znają i szanują, nikt nie ma takich urodzajów, nikt nie dochował się lepszych krów i koni. Po co miałby tracić to wszystko i zamieniać się w kupczyka?
Żona jednak poty nie dawała mu spokoju, póki nie przekabaciła go po swojemu. Nie minął rok, a już gospodarz, przestał być gospodarzem, za to miał sklep w mieście na rynku, większy i oka­zalszy niż sklep młodszego brata. Bo jego żona była zazdrosna. Nie zniosłaby, żeby bratowa miała się lepiej niż ona.
Ale przerachowała się kobieta. Dziwna rzecz, nic im się w handlu nie wiodło, jakby jakieś licho bruździło w każdej rzeczy. To nie mogli dorachować się pieniędzy w kasie, to złodzieje do­stali się nocą do sklepu, to się towar zepsuł albo go zabrakło, albo nie podobał się klientom.
Z każdym dniem było mniej kupujących. Ludzie woleli iść na boczną uliczkę, do mniejszego sklepu młodszego brata. Mówili, że tam można łatwiej i taniej znaleźć to, czego się potrzebuje.
Starszy nie mógł pojąć, dlaczego tak się dzieje. Poszedł do brata i powiedział:
— Pogadajmy z sobą szczerze. Dlaczego ty dorabiasz się na handlu, a ja na nim tracę? Przecież ja także robię, co mogę, a pieniędzy włożyłem w swój sklep więcej niż ty. Na wsi było akurat na odwrót: mnie się powodziło, a tobie nie.
Młodszy brat uśmiechnął się i odrzekł:
— Widzisz, bracie, jest jedna sprawa, o której nie chciałem ci wcześniej mówić, żebyście nie pomyśleli, ty albo twoja żona, że nie życzę ci powodzenia w mieście i boję się, że klienci przejdą do ciebie. Ale kiedy sam przyszedłeś i chcesz pogadać szczerze, to ja ci szczerze odpowiem.
Opowiedział bratu o jego i swoim szczęściu.
— Twoje Szczęście zostało na wsi i tu ci go brak. A moje Szczęście czekało na mnie w mieście i na wsi go nie miałem. Tak mi się widzi, że powinieneś sprzedać sklep, póki nie straciłeś wszystkiego. Mógłbyś kupić na nowo inwentarz i odebrać ziemię z dzierżawy. Na wsi z pewnością powodziłoby ci się tak dobrze jak dawniej, przecież tam czeka na ciebie twoje Szczęście.
Starszy brat bardzo się zdziwił tym opowiadaniem i zamyślił się głęboko.
Po jakimś czasie był znów wiejskim gospodarzem, a jego żona gospodynią. Wcale już się na to nie skarżyła:
— Przez cały dzień musiałam w sklepie liczyć i liczyć, aż mi głowa puchła — opowiadała sąsiadkom. — Ludzie mieli gry­masy, wydziwiali nad moim towarem. A ja musiałam być im na usługi i jeszcze się do nich uśmiechać. Po co mi to, kiedy tu mogę być panią u siebie.
Tymczasem żona młodszego brata mówiła do męża:
— Cóż ja na to poradzę, że nie lubię krów doić i macać kur, ani robić w polu i w ogrodzie? Po co mi to, kiedy mogę sprze­dawać w naszym sklepie.
— Tak, żono, tak — zgodził się mąż. —Widać najważniejsze jest to, żeby człowiek zrozumiał, gdzie jest jego miejsce, bo tylko tam będzie mu się praca darzyć.

Bajka polska:))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz