Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

wtorek, 24 lipca 2012

Słowo szczupaka




        W wiosce drewnianej, nad mokrym, w kraju głupiego cara, w cieniu mądrych dębów tysiącletnich, obok królestwa białych brzóz dostojnych i nie daleko cmentarza szarych wzgórz zaspanych, żyli bohaterowie tej opowieści. 
W jednej chacie mieszkali dwaj bracia mądrzy, poważni i żonaci oraz najmłodszy brat, głuptas, którego Waśką-Lichotą zwali. Waśka-Lichota leniem był i obibokiem. Kiedy inni pracowali, on na ławie się wylegiwał. Gdy porządki przed świętem robiono, on nad rzekę uciekał. Gdy bracia jechali do miasta, on na  piec właził i tam w cieple podrzemywał, udając, że nie słyszy, gdy go do pracy wołają.
Razu pewnego starsi bracia szarym świtem wstali, konie osiodłali i pomknęli do miasta. Waśka-Lichota wskoczył na piec, wygodnie się umościł i usnął. Szukały go zony braci, nawoływały. Przepadł. Nareszcie znalazły i skrzyczały, wedle jego przewiny i wedle swego swarliwego obyczaju. 
- Gdzieś przepadł, Lichoto, gdzieś się skrył przed robotą? Ganiaj zaraz z wiadrami po wodę do potoku!
Waśka-Lichota rad nierad z pieca zlazł, powolutku czapkę na głowę nasadził, płócienną rubaszkę ze słomy otrzepał, a nogi wsunął w filcowe walonki, bo na skórzane buty był za biedny. Nareszcie wiadra chwycił i wolnym krokiem do potoku szedł.
Zaczerpnął jedno wiadro, odstawił. Zaczerpnął drugie - rety! Coś pluszcze w nim, zieloną łuską się mieni i wściekle się szamocze. Patrzy Waśka, a to szczupak, rybi król, do wiadra mu się zaplątał. Zęby ostre jak igły szczerzy, strzela rozdyma i płetwę kolczastą na grzbiecie nastawia. 
- A to ci dopiero obiad będzie - ucieszył się chłopak.
Ale szczupak popatrzył nań nagle, wierzcie, nie wierzcie, ludzką mową się odzywa:
- Waśka, Waśka, nie bądź głupi! Nie zjadaj mnie, odwdzięczę ci się tak, że całe życie będziesz mnie miło wspominać.
Waśka-Lichota nic nie powiedział, wiadra chwycił i przymierzy się do domu wrócić, Król ryb, widząc, że to nie przelewki, dodał szybko:
- Starczy, byś powiedział w głos zaklęcie: "Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech się stanie, co ja chcę...", a wszystko spełni się w okamgnieniu.
Waśka-Lichota podumał chwilę i rzekł:
- Dobra, wypuszczę cię, ale pamiętaj, jeśli mnie oszukałeś, złowię cię po raz wtór, ogon przetrącę i żywcem kotom dam na pożarcie.
Szczupak plusnął tylko ogonem i wskoczył do potoku.
Waśka-Lichota pomyślał chwilkę i powiedział:
- Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech się stanie, co ja chcę. Idźcie wiadra same do domu!
Ledwie wyrzekł te słowa, a dwa pełne wody drewniane wiadra pomaszerowały, a równo szły, jak carscy żołnierze. mało tego, wyobraźcie sobie, ani kropli, wody przy tym nie uroniły. same ustawiły się na kuchennej podłodze. Waśka-Lichota spokojnie poszedł spać na piecu. 

        Ale długo nie pospał. zony braci zaraz mu następną robotę znalazły.
- Gdzie żeś przepadł, Lichoto, gdzieś się skrył przed robotą? Ganiaj zaraz z siekierą po drwa na podpałkę! - krzyczały. 
Waśka-Lichota z pieca zlazł, siekierę chwycił i do lasu poszedł. jak doszedł, stanął na polanie i rozkazał:
- Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech się stanie, co ja chcę. Rąb siekiero, drwa
do pieca!
Zaszumiało, zafurczało, aż tu siekiera z rąk Waśkowych się wyrwała i dalej gałęzie ścinać, pieńki ociosać, patyki wyrównywać. Nie minęło pół godziny, a drew się na polanie zebrało tyle, ile niejeden i przez miesiąc by nie narąbał. 
Waska-Lichota powiedział siekierce"dość" i znów rzekł tak:
- Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech się stanie, co ja chcę. Idźcie drwa same do chałupy, a nie pogubcie się po drodze!
I oto drwa powiązały się same brzozowym łykiem i poszły karnym szeregiem, jako wojsko chodzi do bitwy.
Żony braci tylko gęby porozdziewały. A Waśka-Lichota hyc - na piec. I śpi, zadowolony
z siebie.
Długo nie pospał. jak siostrzyce-szwagierki zobaczyły, że go wszystkie przedmioty słuchają, zapragnęły i one odpocząć.
- Waśka, Wasiutka, prosimy, wyręcz nas w robocie. Spraw, by krosna same tkały. kołowrotki same przędły, a garnki myły się i płukały też bez naszego udziału - poprosiły chłopaka.
Ale ten ani myślał zaklęcia użyć. Szwagierki postanowiły się zemścić. Kiedy bracia powrócili z miasta, żony wzięły ich do stajni na naradę.
- przykażcie jemu - powiadają - żeby zaklęcie na wszystkich pracowało. Wtedy leżeć w jedwabnych poduszkach, stroić się w naszyjniki i pierścienie, a on niech rozkazuje i niech się robi samo!
Bracia postanowili posłuchać żon. Jeden wziął tęgi rzemień, drugi garść powrozów i zakradli się do kuchni, gdzie na piecu spał Waśka. Chcieli mu lanie sprawić, żeby czarów rodzinie użyczył. 
Już, już mieli Waśkę wychłostać, gdy w ciemności dał się słyszeć jego łobuzersku głos: 
-  Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech się stanie, co ja chcę. Bijcie ich polana, wybijcie im z głowy te głupi pomysły.
Ruszyło sześć polan i dawaj tłuc braci po grzbietach, aż obydwaj rzucili rzemienie, powrozy
 i z krzykiem uciekli. a polan jeszcze długo bębniły o drzwi ich komnat, żeby sobie nie pomyśleli, że na jednym laniu się skończy.
Nazajutrz bracia pogodzili się. Waśka-Lichota wybaczył wszystkim. Dał się namówić, by szczupacze czary wykorzystać dla wspólnego dobra. Teraz na piecu tylko siedział, żony braci gotowały mu smaczne jadło i parzyły mocną herbatę, a on komenderował. i tak: wiadra same wodę nosiły, siekiera sama drwa rąbała, sanie same słoninę do kupca odwoziły, a młot na kowadle sam tak wykuwał podkowy, że echo niosło aż po krańce wsi. 

        O czarach zrobiło się głośno. Ludziska powtarzali jeden drugiemu, wreszcie plotki dotarły do cara. Te n postanowił przekonać się, czy to wszystko prawda. Zawołał dowódcę straży:
- Kapitanie, znajdziesz Waśkę-Lichotę. Przypatrz się, czy on czary czynić umie. Jeśli to, co ludzie powiadają, to tylko głupstwa, każ po sto batów dać jego sąsiadom, bo to oni je rozpowiadają. Ale jeśli ten Waśka na czarach się zna, tak ty jego bierz za łeb i do mnie odstaw. Czyś zrozumiał swą powinność?
Kapitan skłonił się przed carem na znak, że zrozumiał. Skrzyknął sześciu drabów
z halabardami i ruszył w drogę. zima akurat się srożyła, śniegu nasypało, tak że nim do wioski dotarli , trzy dni upłynęło. Dojechali do opłatków, patrzą, oczom nie wierzą: wiadra same maszerują od strumienia, siekiera polan rozcina, żarna same się obracają, a koń stoi obok
i leniwie obrok skubie. kapitan wszedł do izby i stanął przed Waśką, który na piecu leżał
i pestki słonecznika pogryzał.
- Tyś jest Waśka-Lichota, co czarami wszystko do roboty zapędza? - spytał groźnie.
- Pewnie to muszę być ja, bo drugiego Waśki we wsi nie ma - odpowiedział chłopak.
- Z rozkazu cara masz z nami jechać - rozkazał kapitan.
- A bo mi tu źle? Nidzie nie jadę - burknął Waśka i odwrócił się do niego plecami. 
Kapitan wściekł się, zawołał drabów i kazał Waśkę związać.
Waśka powiedział cicho:
- Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech się stanie, co ja chcę. Polana drewniane nauczcie ich moresu.
znowu wyskoczyło sześc twardych, dębowych polan i zaczęło tłuc kapitan i jego po grzbietach. A oni precz uciekli.
Ale kapitan przyszedł raz jeszcze, baranią czapkę zdjął, pokłonił się Waśce-Lichocie:
- Ty mnie chłopie nie gub. Mam rozkaz do cara cię przyprowadzić. Jak nie przyprowadzę, car mi głowę zetnie. pojedź z nami. Z carem pogadasz, herbatę wypijesz, wrócisz do siebie, a ja życie ocalę.
Waśce-Lichocie żal się zrobiło kapitana, ale i piec ciepły żal opuszczać. Wreszcie powiedział:
- Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech się stanie, co ja chcę. Weź mnie piecu do cara!
I o to murowany-glinowy piec chlebowy, wapnem pobielany, słomą wymoszczony zgrzytnął, zahurkotał, powoli z miejsca ruszył, przez drzwi chałupy wyjechał i dawaj sunąć ku drodze zaśnieżonej - ku carskiemu miastu.Dymił przy tym z komina, a iskierki na drogę sypał. Kapitan dostrzegł, że piec nie tylko sam jedzie, ale jeszcze śnieg z drogi odgarnia. Skinął na drabów i po chwili wszyscy jechali za piecem, ciesząc się, że po równym trakcie przyszło im wracać. Waśka kilimem się nakrył, pestki pogryzł, sąsiadom czapką się kłaniał, a kapitan
i sześciu drabów z halabardami jechało za nim, jakby jechali za carskimi saniami.

        Nazajutrz dojechali do carskiego pałacu. A Waśak-Lichota tak się na swoim piecu rozpędził, że wjechał na schody, rozbił wrota i wsunął się ze zgrzytem wprost do komnaty, gdzie wschodnim zwyczajem, leżąc na poduszkach, ucztował car.
- Jestem carze tak jak mnie zapraszałeś - powiedział Waśka, nie wstając z pieca.
Carowi nie spodobało się to zuchwalstwo.
- Wstawaj z pieca! - wrzasnął do Waśki, który pogryzał pestki słonecznika.
- Ty leżysz carze i pojadasz, tak i ja czynię, żeby twoim obyczajom nie uchybić - odpowiedział Waśka. 
Car zaklął w duchu, ale nie dał po sobie poznać, jak bardzo jest zły. Uśmiechnął się za to słodko i powiedział:
- Rozkaż aby miecz, włócznie, topory i tarcze moich wojowników same poszły do boju
i napadły na sąsiednie państwo.
Waśka-Lichota pokręcił głową.
- Szczupak dał mi czar w zamian za uratowanie życia. Nie mogę teraz używać go do tego, żeby kogoś życia pozbawiać. a jak miecze i topory bić zaczną, to i pewnie kogoś zbiją - odpowiedział Waśka.
Car się wściekł, ale zaraz się opanował i rozkazał:
- Rozkaż więc, żeby wszystko złoto i diamenty, srebro i rubiny, które ziemia zazdrośnie trzyma w swojej gębie, do mojego skarbca popłynęły.
Ale i tym razem sprzeciwił się Waśka-Lichota:
- Carze, szczupak dał mi czar, bom ja go puścił wolno, choć byłem głodny i choć mogłem go sprzedać za rubla karczmarzowi. Nie godzi mi się teraz używać czaru do mnożenia bogactw.
- Ściąć mu głowę - rozkazał car, widząc, że szkoda czasu na rozmowy z hardym młodzieńcem.
Ale oto zza kotary wyskoczyła córka cara, szesnastoletnia Luba Złotowłosa. Zarzuciła Waśce swoją chusteczkę na głowę. a był to prosty znak, że dziewczyna chce tego kawalera za męża.
Rozsierdził się car nie na żarty, ale zgrzytając zębami ze złości, kazał wyprawić wesele.
A po trzech dniach, gdy się gody skończyły, rozkazał pachołkom pochować znienacka oboje, wpakować do beczki, a wieko zabić gwoździami i zasmołować. potem beczkę puścić na morze i patrzył, jak płynie coraz alej i dalej. 
- Carska córka nie może wyjść za mąż za wiejskiego przygłupa, choćby i czarodzieja.
A wiejski przygłup, choćby i czarodziej, nie może sprzeciwiać się carowi. - tłumaczył dworzanom.
Tymczasem w Waśka-Lichota powiedział do Luby Złotowłosej:
- No widzisz, ojciec dał ci w posagu beczkę i trochę smoły. Za to ja w prezencie ślubnym dam ci pałac.
Po czym zawołał:
- Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech beczka na brzeg wypłynie.
I beczka natychmiast znalazła się na suchym lądzie.
- Teraz nich dno beczki odpadnie - dodał Waśka. 
I oto za chwilę stali z Lubą na czystym piasku i słuchali szumiącego morza.
- Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech tu piękny pałac stanie. Dal mnie i dla mojej żony - poprosił Waśka-Lichota.
I oto mieli przed sobą piękny pałac. Waśka-Lichota wprowadził doń swoją piękną żonę
i zamieszkali tam razem. I żyją szczęśliwie do dziś. tylko złośliwi sąsiedzi powiadają,
że Waśka coś za często na piecu się wyleguje, zamiast żoneczkę młodą wyręczać. ale czego
to sąsiedzi nie plotą, zwłaszcza gdy zimą śnieg drogi zasypie, dachy okryje i z chałupy
nie chce się nosa wytknąć. Ale jeśli wierzyć sąsiadom, to Waśkai Luba żyją sobie jak u Pana Boga za piecem. nawet jeśli ten piec nigdy nie rusza się z miejsca. 

Bajka rosyjska:))

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz