W wiosce
drewnianej, nad mokrym, w kraju głupiego cara, w cieniu mądrych dębów
tysiącletnich, obok królestwa białych brzóz dostojnych i nie daleko cmentarza
szarych wzgórz zaspanych, żyli bohaterowie tej opowieści.
W jednej chacie mieszkali dwaj bracia mądrzy, poważni
i żonaci oraz najmłodszy brat, głuptas, którego Waśką-Lichotą zwali.
Waśka-Lichota leniem był i obibokiem. Kiedy inni pracowali, on na ławie się
wylegiwał. Gdy porządki przed świętem robiono, on nad rzekę uciekał. Gdy bracia
jechali do miasta, on na piec właził i tam w cieple podrzemywał, udając,
że nie słyszy, gdy go do pracy wołają.
Razu pewnego starsi bracia szarym świtem wstali, konie
osiodłali i pomknęli do miasta. Waśka-Lichota wskoczył na piec, wygodnie się
umościł i usnął. Szukały go zony braci, nawoływały. Przepadł. Nareszcie
znalazły i skrzyczały, wedle jego przewiny i wedle swego swarliwego
obyczaju.
- Gdzieś przepadł, Lichoto, gdzieś się skrył przed
robotą? Ganiaj zaraz z wiadrami po wodę do potoku!
Waśka-Lichota rad nierad z pieca zlazł, powolutku
czapkę na głowę nasadził, płócienną rubaszkę ze słomy otrzepał, a nogi wsunął w
filcowe walonki, bo na skórzane buty był za biedny. Nareszcie wiadra chwycił i
wolnym krokiem do potoku szedł.
Zaczerpnął jedno wiadro, odstawił. Zaczerpnął drugie -
rety! Coś pluszcze w nim, zieloną łuską się mieni i wściekle się szamocze.
Patrzy Waśka, a to szczupak, rybi król, do wiadra mu się zaplątał. Zęby ostre
jak igły szczerzy, strzela rozdyma i płetwę kolczastą na grzbiecie
nastawia.
- A to ci dopiero obiad będzie - ucieszył się chłopak.
Ale szczupak popatrzył nań nagle, wierzcie, nie
wierzcie, ludzką mową się odzywa:
- Waśka, Waśka, nie bądź głupi! Nie zjadaj mnie,
odwdzięczę ci się tak, że całe życie będziesz mnie miło wspominać.
Waśka-Lichota nic nie powiedział, wiadra chwycił i
przymierzy się do domu wrócić, Król ryb, widząc, że to nie przelewki, dodał
szybko:
- Starczy, byś powiedział w głos zaklęcie: "Na
słowo szczupaka, moja wola taka, niech się stanie, co ja chcę...", a
wszystko spełni się w okamgnieniu.
Waśka-Lichota podumał chwilę i rzekł:
- Dobra, wypuszczę cię, ale pamiętaj, jeśli mnie
oszukałeś, złowię cię po raz wtór, ogon przetrącę i żywcem kotom dam na
pożarcie.
Szczupak plusnął tylko ogonem i wskoczył do potoku.
Waśka-Lichota pomyślał chwilkę i powiedział:
- Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech się
stanie, co ja chcę. Idźcie wiadra same do domu!
Ledwie wyrzekł te słowa, a dwa pełne wody drewniane
wiadra pomaszerowały, a równo szły, jak carscy żołnierze. mało tego, wyobraźcie
sobie, ani kropli, wody przy tym nie uroniły. same ustawiły się na kuchennej
podłodze. Waśka-Lichota spokojnie poszedł spać na piecu.
Ale długo
nie pospał. zony braci zaraz mu następną robotę znalazły.
- Gdzie żeś przepadł, Lichoto, gdzieś się skrył przed
robotą? Ganiaj zaraz z siekierą po drwa na podpałkę! - krzyczały.
Waśka-Lichota z pieca zlazł, siekierę chwycił i do
lasu poszedł. jak doszedł, stanął na polanie i rozkazał:
- Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech się
stanie, co ja chcę. Rąb siekiero, drwa
do pieca!
Zaszumiało, zafurczało, aż tu siekiera z rąk Waśkowych
się wyrwała i dalej gałęzie ścinać, pieńki ociosać, patyki wyrównywać. Nie
minęło pół godziny, a drew się na polanie zebrało tyle, ile niejeden i przez
miesiąc by nie narąbał.
Waska-Lichota powiedział siekierce"dość" i
znów rzekł tak:
- Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech się
stanie, co ja chcę. Idźcie drwa same do chałupy, a nie pogubcie się po drodze!
I oto drwa powiązały się same brzozowym łykiem i
poszły karnym szeregiem, jako wojsko chodzi do bitwy.
Żony braci tylko gęby porozdziewały. A Waśka-Lichota
hyc - na piec. I śpi, zadowolony
z siebie.
Długo nie pospał. jak siostrzyce-szwagierki zobaczyły,
że go wszystkie przedmioty słuchają, zapragnęły i one odpocząć.
- Waśka, Wasiutka, prosimy, wyręcz nas w robocie.
Spraw, by krosna same tkały. kołowrotki same przędły, a garnki myły się i
płukały też bez naszego udziału - poprosiły chłopaka.
Ale ten ani myślał zaklęcia użyć. Szwagierki
postanowiły się zemścić. Kiedy bracia powrócili z miasta, żony wzięły ich do
stajni na naradę.
- przykażcie jemu - powiadają - żeby zaklęcie na
wszystkich pracowało. Wtedy leżeć w jedwabnych poduszkach, stroić się w
naszyjniki i pierścienie, a on niech rozkazuje i niech się robi samo!
Bracia postanowili posłuchać żon. Jeden wziął tęgi
rzemień, drugi garść powrozów i zakradli się do kuchni, gdzie na piecu spał
Waśka. Chcieli mu lanie sprawić, żeby czarów rodzinie użyczył.
Już, już mieli Waśkę wychłostać, gdy w ciemności dał
się słyszeć jego łobuzersku głos:
- Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech
się stanie, co ja chcę. Bijcie ich polana, wybijcie im z głowy te głupi
pomysły.
Ruszyło sześć polan i dawaj tłuc braci po grzbietach,
aż obydwaj rzucili rzemienie, powrozy
i z krzykiem
uciekli. a polan jeszcze długo bębniły o drzwi ich komnat, żeby sobie nie
pomyśleli, że na jednym laniu się skończy.
Nazajutrz bracia pogodzili się. Waśka-Lichota wybaczył
wszystkim. Dał się namówić, by szczupacze czary wykorzystać dla wspólnego
dobra. Teraz na piecu tylko siedział, żony braci gotowały mu smaczne jadło i
parzyły mocną herbatę, a on komenderował. i tak: wiadra same wodę nosiły,
siekiera sama drwa rąbała, sanie same słoninę do kupca odwoziły, a młot na
kowadle sam tak wykuwał podkowy, że echo niosło aż po krańce wsi.
O czarach
zrobiło się głośno. Ludziska powtarzali jeden drugiemu, wreszcie plotki dotarły
do cara. Te n postanowił przekonać się, czy to wszystko prawda. Zawołał dowódcę
straży:
- Kapitanie, znajdziesz Waśkę-Lichotę. Przypatrz się,
czy on czary czynić umie. Jeśli to, co ludzie powiadają, to tylko głupstwa, każ
po sto batów dać jego sąsiadom, bo to oni je rozpowiadają. Ale jeśli ten Waśka
na czarach się zna, tak ty jego bierz za łeb i do mnie odstaw. Czyś zrozumiał
swą powinność?
Kapitan skłonił się przed carem na znak, że zrozumiał.
Skrzyknął sześciu drabów
z halabardami i ruszył w drogę. zima akurat się
srożyła, śniegu nasypało, tak że nim do wioski dotarli , trzy dni upłynęło.
Dojechali do opłatków, patrzą, oczom nie wierzą: wiadra same maszerują od
strumienia, siekiera polan rozcina, żarna same się obracają, a koń stoi obok
i leniwie obrok skubie. kapitan wszedł do izby i
stanął przed Waśką, który na piecu leżał
i pestki słonecznika pogryzał.
- Tyś jest Waśka-Lichota, co czarami wszystko do
roboty zapędza? - spytał groźnie.
- Pewnie to muszę być ja, bo drugiego Waśki we wsi nie
ma - odpowiedział chłopak.
- Z rozkazu cara masz z nami jechać - rozkazał
kapitan.
- A bo mi tu źle? Nidzie nie jadę - burknął Waśka i
odwrócił się do niego plecami.
Kapitan wściekł się, zawołał drabów i kazał Waśkę
związać.
Waśka powiedział cicho:
- Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech się
stanie, co ja chcę. Polana drewniane nauczcie ich moresu.
znowu wyskoczyło sześc twardych, dębowych polan i
zaczęło tłuc kapitan i jego po grzbietach. A oni precz uciekli.
Ale kapitan przyszedł raz jeszcze, baranią czapkę
zdjął, pokłonił się Waśce-Lichocie:
- Ty mnie chłopie nie gub. Mam rozkaz do cara cię
przyprowadzić. Jak nie przyprowadzę, car mi głowę zetnie. pojedź z nami. Z
carem pogadasz, herbatę wypijesz, wrócisz do siebie, a ja życie ocalę.
Waśce-Lichocie żal się zrobiło kapitana, ale i piec
ciepły żal opuszczać. Wreszcie powiedział:
- Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech się
stanie, co ja chcę. Weź mnie piecu do cara!
I o to murowany-glinowy piec chlebowy, wapnem
pobielany, słomą wymoszczony zgrzytnął, zahurkotał, powoli z miejsca ruszył,
przez drzwi chałupy wyjechał i dawaj sunąć ku drodze zaśnieżonej - ku carskiemu
miastu.Dymił przy tym z komina, a iskierki na drogę sypał. Kapitan dostrzegł,
że piec nie tylko sam jedzie, ale jeszcze śnieg z drogi odgarnia. Skinął na
drabów i po chwili wszyscy jechali za piecem, ciesząc się, że po równym trakcie
przyszło im wracać. Waśka kilimem się nakrył, pestki pogryzł, sąsiadom czapką
się kłaniał, a kapitan
i sześciu drabów z halabardami jechało za nim, jakby
jechali za carskimi saniami.
Nazajutrz
dojechali do carskiego pałacu. A Waśak-Lichota tak się na swoim piecu
rozpędził, że wjechał na schody, rozbił wrota i wsunął się ze zgrzytem wprost
do komnaty, gdzie wschodnim zwyczajem, leżąc na poduszkach, ucztował car.
- Jestem carze tak jak mnie zapraszałeś - powiedział
Waśka, nie wstając z pieca.
Carowi nie spodobało się to zuchwalstwo.
- Wstawaj z pieca! - wrzasnął do Waśki, który pogryzał
pestki słonecznika.
- Ty leżysz carze i pojadasz, tak i ja czynię, żeby
twoim obyczajom nie uchybić - odpowiedział Waśka.
Car zaklął w duchu, ale nie dał po sobie poznać, jak
bardzo jest zły. Uśmiechnął się za to słodko i powiedział:
- Rozkaż aby miecz, włócznie, topory i tarcze moich
wojowników same poszły do boju
i napadły na sąsiednie państwo.
Waśka-Lichota pokręcił głową.
- Szczupak dał mi czar w zamian za uratowanie życia.
Nie mogę teraz używać go do tego, żeby kogoś życia pozbawiać. a jak miecze i
topory bić zaczną, to i pewnie kogoś zbiją - odpowiedział Waśka.
Car się wściekł, ale zaraz się opanował i rozkazał:
- Rozkaż więc, żeby wszystko złoto i diamenty, srebro
i rubiny, które ziemia zazdrośnie trzyma w swojej gębie, do mojego skarbca
popłynęły.
Ale i tym razem sprzeciwił się Waśka-Lichota:
- Carze, szczupak dał mi czar, bom ja go puścił wolno,
choć byłem głodny i choć mogłem go sprzedać za rubla karczmarzowi. Nie godzi mi
się teraz używać czaru do mnożenia bogactw.
- Ściąć mu głowę - rozkazał car, widząc, że szkoda
czasu na rozmowy z hardym młodzieńcem.
Ale oto zza kotary wyskoczyła córka cara,
szesnastoletnia Luba Złotowłosa. Zarzuciła Waśce swoją chusteczkę na głowę. a
był to prosty znak, że dziewczyna chce tego kawalera za męża.
Rozsierdził się car nie na żarty, ale zgrzytając
zębami ze złości, kazał wyprawić wesele.
A po trzech dniach, gdy się gody skończyły, rozkazał
pachołkom pochować znienacka oboje, wpakować do beczki, a wieko zabić
gwoździami i zasmołować. potem beczkę puścić na morze i patrzył, jak płynie
coraz alej i dalej.
- Carska córka nie może wyjść za mąż za wiejskiego
przygłupa, choćby i czarodzieja.
A wiejski przygłup, choćby i czarodziej, nie może
sprzeciwiać się carowi. - tłumaczył dworzanom.
Tymczasem w Waśka-Lichota powiedział do Luby
Złotowłosej:
- No widzisz, ojciec dał ci w posagu beczkę i trochę
smoły. Za to ja w prezencie ślubnym dam ci pałac.
Po czym zawołał:
- Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech
beczka na brzeg wypłynie.
I beczka natychmiast znalazła się na suchym lądzie.
- Teraz nich dno beczki odpadnie - dodał Waśka.
I oto za chwilę stali z Lubą na czystym piasku i
słuchali szumiącego morza.
- Na słowo szczupaka, moja wola taka, niech tu
piękny pałac stanie. Dal mnie i dla mojej żony - poprosił Waśka-Lichota.
I oto mieli przed sobą piękny pałac. Waśka-Lichota
wprowadził doń swoją piękną żonę
i zamieszkali tam razem. I żyją szczęśliwie do dziś.
tylko złośliwi sąsiedzi powiadają,
że Waśka coś za często na piecu się wyleguje, zamiast
żoneczkę młodą wyręczać. ale czego
to sąsiedzi nie plotą, zwłaszcza gdy zimą śnieg drogi
zasypie, dachy okryje i z chałupy
nie chce się nosa wytknąć. Ale jeśli wierzyć sąsiadom,
to Waśkai Luba żyją sobie jak u Pana Boga za piecem. nawet jeśli ten piec nigdy
nie rusza się z miejsca.
Bajka rosyjska:))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz