Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

poniedziałek, 31 grudnia 2012

Bajka o jednym takim, co wyruszył w świat, żeby strach poznać



Pewien ojciec miał dwóch synów. Starszy z nich był mądry i roztropny, zawsze umiał sobie ze wszystkim poradzić. Młodszy zaś był głupi, niczego nie potrafił się nauczyć ani niczego pojąć, a ludzie patrząc na  mówili: 
- Oj, będzie on jeszcze dla ojca utrapieniem!
Jeśli w domu było co do roboty, to zawsze starszy musiał się tym zająć. Niechby jednak ojciec zechciał wysłać go gdzieś późnym wieczorem albo zgoła nocą, a droga wiodła przez cmentarz czy inne strach budzące miejsce, chłopiec odpowiadał: 
- Ach, nie, ojcze tamtędy nie pójdę, bo mnie strach bierze! 
I bał się naprawdę. Kiedy czasem wieczorami przy kominie opowiadano historie, od których dreszcz słuchaczy przenikał, wówczas coraz to ktoś mówił:
- O rety, aż strach człowieka bierze!
Młodszy z braci siedział sobie wtedy w kącie, przysłuchiwał się wszystkiemu i ani razu nie mógł pojąć, co te słowa znaczą.
- Ludzie wciąż mówią: "strach bierze! strach bierze!" a mnie nigdy strach nie bierze. Musi to być znów jakaś sztuka, której ja nie potrafię.
I oto nadszedł czas, że ojciec rzekł do niego:
- Słuchaj no, ty tam, w kącie, jesteś już duży i silny, powinieneś się czegoś nauczyć, żeby na chleb zarobić. Widzisz, jak się twój brat stara, a z ciebie, choćbym flaki wypruł, nic nie wykrzeszę.
- Ach, mój ojcze - odparł syn - ja bym bardo chciał czegoś się nauczyć. Gdyby już przyszło co do czego, to chciałbym się dowiedzieć, jak to jest, kiedy człowieka strach bierze; bo ja tego nie wiem.
Starszy brat słysząc to wybuchnął śmiechem i pomyślał: "Ależ kiep z tego mojego brata, on chyba nigdy nie wyrośnie na ludzi. Kto chce zbierać plonu musi ziarno zasiać".
Ojciec zaś westchnął i odrzekł synowi: 
- Strach to ty jeszcze poznasz, ale na chleb tym nie zarobisz. 
Wkrótce potem przyszedł do nich w odwiedziny zakrystian. Ojciec zwierzył mu się ze swych trosk, opowiedział, jak to jego młodszy syn do niczego się nie nadaje, nic nie umie i niczego się nie uczy.
- Dacie wiarę, kumie, pytam go, jak też by chciał na chleb zarobić, z on na to, że chciałby poznać strach.
- Jeśli tylko o to chodzi - odparł zakrystian - to może go u mnie poznać; przyślijcie go, a ja mu już dam nauczkę.
Ojciec ucieszył się, myślał sobie bowiem: "Przynajmniej smarkacz dostanie trochę po nosie".  
Zakrystian wziął więc chłopca do siebie i kazał mu dzwonić w dzwony. Po upływie dni kilku zbudził go o północy, ściągnął z łóżka, polecił mu, aby poszedł na wieżę kościelną i uderzył w dzwony. "Już ja cię nauczę, co to strach", i chyłkiem pobiegł pierwszy ku wieży, tak że kiedy chłopak znalazł się na górze i obrócił się, by chwycić za sznur, ujrzał na schodach, naprzeciw okna, jakąś biała postać.
- Kto idzie? - zawołał, lecz postać nie odpowiedziała i nie drgnęła. - Odezwij się - krzyknął - albo zmykaj, czego tu szukasz po nocy!
Zakrystian stał dalej nieruchomo, żeby chłopiec wziął go za ducha.
- Co tu robisz? - krzyknął chłopiec po raz drugi. - Mów, jeśli masz uczciwe zamiary, bo zrzucę cię ze schodów!
Strachy na lachy, pomyślał zakrystian nie odzywając się i stał, jakby był z kamienia.
Chłopiec krzyknął do niego po raz trzeci, a kiedy i to okazał się daremne, zamachnął się i zepchnął ducha ze schodów, tak że stoczył się on o dziesięć stopni niżej i legł gdzieś w kącie. Uderzywsz w dzwon, chłopiec wrócił do swojej izdebki, bez słowa położył się do łóżka i zasnął. Żona zakrystiana długo czekała na męża, którego jak nie było, tak nie było. Lęk ją w końcu ogarnął, zbudziła chłopca i spytała:
- Nie wiesz, gdzie się podział mój mąż? Poszedł na wieżę jeszcze przed tobą. 
- Nie - odrzekł chłopiec - ale ktoś tam stał na schodach naprzeciw okna, a że nie chciał mi odpowiedzieć ani ruszyć się z miejsca, wziąłem go za złodzieja i zepchnąłem. Trzeba by tam pójść i zobaczyć, czy to pan zakrystian, a jeśli tak, to bardzo mi przykro.
Kobieta pobiegła czym prędzej i znalazła swego męża w kącie na schodach, jęczącego, ze złamaną nogą.
Zniosła go na dół, po czym, głośno lamentując, pospieszyła do ojca chłopaka. 
- Wasz syn - wyrzekła - doprowadził do strasznego nieszczęścia, zepchnął mojego męża ze schodów, tak że biedak nogę złamał. Zabierajcie sobie tego nicponia z naszego domu!
Ojciec przeraził się, przybiegł w te pędy i jął besztać syna.
- Co to znaczy, coś ty narobił, chyba diabeł się opętał.
- Ojcze - odparł chłopiec - wysłuchajcie mnie, jam niewinny. On stał tam przecież wśród nocy niby jakiś łotr, co ma najgorsze zamiary. Nie wiedziałem, kto to taki, i trzykroć go wzywałem, by przemówił albo poszedł sobie.
- Ach- rzekł ojciec - wciąż tylko nieszczęścia na mnie ściągasz. Zejdź mi raz wreszcie z oczu, nie chcę cię już nigdy więcej widzieć.
- Dobrze, ojcze, zrobię to chętnie, zaczekajmy tylko aż dzień nastanie, wtedy wyruszę w świat, aby strach poznać i posiąść jakąś sztukę, żeby na życie zarobić.
- A uczże się, czego tam chcesz - rzekł ojciec - nic mnie to nie obchodzi. Masz tu pięćdziesiąt talarów i ruszaj w szeroki świat, ale nie mów nikomu, skąd pochodzisz i kto jest twoim ojcem, bo tylko wstyd byś mi przyniósł. 
- Dobrze, ojcze, jeśli taka jest wsza wola i niczego więcej ode mnie nie żądacie, bez wahania ją spełnię.
z nastaniem dnia chłopiec schował pięćdziesiąt talarów do kieszeni i wyszedł na szeroki gościniec, mrucząc sobie pod nosem:
- Żebym tylko mógł strach poznać! żebym mógł strach poznać! 
W pewnej chwili nadszedł człowiek, który posłyszał tę jego rozmowę  sobą samym, przebyli kawałek drogi razem, a kiedy znaleźli się w miejscu, skąd widać było szubienicę, człowiek ów odezwał się: 
- Popatrz, no, tam stoi drzewo, pod którym siedmiu zuchów urządziło sobie weselisko  z córką powroźnika, a teraz wszyscy razem uczą się fruwać: usiądź sobie koło nich i poczekaj, aż noc zapadnie, wtedy już poznasz, co to strach.
- Jeśli tyle tylko potrzeba - rzekł chłopiec - to zaiste trudno o rzecz łatwiejszą. Za to, że w tak prosty sposób poznam, co to strach, dostaniesz ode mnie  pięćdziesiąt talarów, przyjdź tu po nie jutro rano.
Poszedł pod szubienicę, usiadł sobie i czekał, a zapadnie wieczór. Zimno mu się zrobiło, więc rozpalił ognisko. Około północy powiał jeden wiatr tak przejmujący, że mimo ognia chłopiec trząsł się z zimna. Kiedy zaś wisielcy chybotali się na wietrze uderzając o siebie nawzajem, pomyślał: "Jeśli ty marzniesz tu na dole przy ogniu, to jak oni tam na górze muszą marznąć i dygotać". A że był miłosiernego serca, przystawił drabinę, wdrapał się na nią, odczepił jednego po drugim i wszystkich siedmiu zniósł na ziemię. Podsycił ogień, rozdmuchał go i posadził ich wkoło, by się ogrzali, ale wisielcy siedzieli bez ruchu, a odzienie ich zajęło się od płomienia. Chłopiec rzekł im: 
- Przestańcie się tak gapić, bo was z powrotem powiszę.
Umarli wszelako wcale go nie słyszeli, trwali niemo zapatrzeni w ogień, który trawił ich łachmany. Chłopiec rozzłościł się wreszcie i powiedział:
- Jeśli sami nie chcecie dawać na siebie baczenia, to ja wam pomóc nie zdołam, nie mam najmniejszej ochoty spłonąć razem z wami.
I powiesił ich z powrotem, wszystkich po kolei. Sam zaś usiadł przy ognisku i usnął: nazajutrz przyszedł do niego ów człowiek po obiecane pięćdziesiąt talarów.
- No, jak tam, wiesz już co to strach?
- Nie, skądże - odparł chłopiec. - Ci z góry przez cały czas nawet pary z gęby nie puścili i tak się głupio zachowywali, że te nędzne stare szmaty, które mają na sobie, omal z dymem nie poszły. 
Człowiek miarkował, że tym razem będzie się musiał wyrzec pięćdziesięciu talarów i ruszył przed siebie: 
- Takiego cudaka jeszcze, jak żyję, nie spotkałem.
Chłopiec zaś poszedł swoją drogą i znów mruczał pod nosem: 
- Ach, żebym tak mógł strach poznać! Ach, żebym mógł strach poznać! 
Usłyszał to woźnica, który szedł za nim i zapytał:
- Ktoś ty?
- Nie wiem - odparł chłopiec.
- a skądeś? - pytał dalej woźnica.
- Nie wiem.
- A kto zacz twój ojciec?
- Tego nie mogę powiedzieć. 
- A co tam wciąż do siebie mruczysz?
- Och - odrzekł chłopiec - tak bym chciał poznać strach, ale nikt nie może mnie tego nauczyć.
- Przestań pleść trzy po trzy - powiedział woźnica - i chodź ze mną, postaram ci się o nocleg.
Chłopiec przyłączył się do woźnicy, a wieczorem dotarli do karczmy, gdzie postanowili przenocować. Ledwie przestąpili próg, chłopiec znów powiedział całkiem  głośno: 
- Żebym tak mógł strach poznać! Ach, żebym mógł strach poznać!
Karczmarz, słysząc to, roześmiał się i oświadczył: 
- Jeśli ci na tym tak bardzo zależy, to tutaj możesz mieć po temu przednia okazję.
- Ach, zamilcz lepiej - powiedziała karczmarka - niejeden zuch już ty życie postradał, szkoda byłoby takich pięknych oczu, gdyby miały światła dziennego nigdy więcej nie oglądać.
Chłopiec jednak oświadczył:
- Choćby to było nie wiem jak trudne, ja chcę koniecznie spróbować, po to przecież w świat wyruszyłem.
I tak długo nie dawał karczmarzowi spokoju, aż ten opowiedział mu wreszcie, że w pobliżu znajduje się zaklęty zamek, gdzie, kto by w nim nie czuwał przez trzy noce, każdy może się z pewnością przekonać, co to strach. Śmiałkowi, który by się na to ważył, król obiecał swoją córkę za żonę, a jest ona ponoć najpiękniejszą panną pod słońcem; w zamku tym ukryte są też wielkie skarby, strzeżone przez złe suchy, a uwolnione spod ich pieczy mogłyby z najnędzniejszego biedaka uczynić bogacza. Wielu już wchodziło do wnętrza tego zamku, ale nikt jeszcze z niego nie powrócił. Nazajutrz chłopiec stanął przed obliczem króla i rzekł: 
- Za pozwoleniem, chciałbym spędzić trzy noce w zaklętym zamku.
Król popatrzył na niego, a że mu się młodzieniec spodobał, rzekł doń: 
- Możesz jeszcze poprosić o trzy rzeczy, ale muszą to być martwe przedmioty i wolno ci będzie zabrać je z sobą na zamek.
Chłopiec zaś odpowiedział; 
- Przeto proszę o ogień, tokarkę i stół snycerski wraz z nożem.
Król za dnia jeszcze kazał zanieść mu to wszystko do zamku. Kiedy zmierzch już zapadł , chłopiec poszedł tam również, w jednej z komnat rozniecił jasny ogień, obok niego ustawił stół snycerski wraz z nożem, sam zaś usiadł na tokarce.
- Ach, żebym tak mógł poznać! - powiedział. - Ale tutaj na pewno tego nie doświadczę.
Około północy postanowił podsycić nieco ogień; kiedy weń dmuchał, nagle z kąta dobiegł go wrzask:
- Miau, miau, zimno nam!
- Głupie stworzenia - krzyknął - czego się drzecie? Skoro zimno, to chodźcie, usiądźcie przy ogniu i ogrzejcie się!
Ledwie to powiedział , jednym ogromnym susem przyskoczyły do niego dwa, wielkie, czarne koty, przysiadły po obu jego bokach i poczęły się w niego wpatrywać dzikimi, płonącymi oczami. Po chwili, kiedy się już rozgrzały, przemówiły:
- Może byśmy tak zagrali partyjkę, co, kolego? 
- Czemu nie? - odparł chłopiec - ale najpierw pokażcie mi wasze łapy. - Kiedy zaś koty wyciągnęły swoje pazury, skrzywił się: - Oj, strasznie długie macie paznokcie! Czekajcie, trochę wam je przytnę. - Chwycił oba zwierzaki za kark, postawił je na stole snycerskim i przyśrubował im łapy. - Popatrzyłem n wsze palce - powiedział - i odeszła mnie ochota na partyjkę - pozabijał je i wyrzucił przez okno wprost do wody. 
Ledwie uporał się z tymi dwoma potworami i zamierzał usiąść znów przy ogniu, że wszystkich kątów i zakamarków zaczęły wyłazić czarne koty i czarne psy uwiązane na rozżarzonych łańcuchach, coraz ich było więcej i więcej, aż nie mógł się od nich opędzić. Z wściekłym jazgotem jęły zadeptywać jego ognisko i rozgarniać je, chcąc zgasić. Przez chwilę przyglądał się temu spokojnie, ale w końcu złość go wzięła, chwycił nóż snycerski, krzyknął:
- Precz stąd, hołoto! - i ruszył do ataku. Poniektóre zwierzaki rozbiegły się pozostałe zaś wytłukł i powrzucał do stawu. Skoro to uczynił, wrócił do ogniska, rozdmuchał żar i zaczął przy nim grzać. Kiedy tak siedział, oczy zaczęły mu się kleić i ogarnęła go straszliwa senność. Rozejrzał się i zobaczył stojące w kącie wielkie łoże. 
- Ono mi się teraz w sam raz przyda - rzekł i położył się na nim. Nie zdążył jeszcze zamknąć oczu, kiedy łoże  z miejsca i zaczęło jeździć po całym zamku.
- No, dalejże, dalej! - wołał chłopiec, a łóżko gnało, wyjeżdżało po schodach i zjeżdżało, aż nagle: hop! przewróciło się do góry nogami, przykrywając go całym swoim spiętrzonym ciężarem.
Chłopiec rozrzucił kołdry i poduszki, wygrzebał się spod nich, powiedział: - Niech teraz jedzie, kto ma ochotę - położył się przy ogniu i spał aż do rana. O świcie nadszedł król, a widząc go leżącego na ziemi sądził, że strachy pozbawiły go życia i że ducha wyzionął.
- Szkoda ładnego młodzieńca - powiedział.
Słysząc to chłopiec podniósł się z ziemi i rzekł:
- Nic mi się jeszcze nie stało! 
Król zdumiał się, ale i ucieszył, po czym zapytał zucha, jak mu poszło.
- Bardzo dobrze - odparł - jedną noc mam za sobą, pozostały tylko dwie.
Kiedy zjawił się przed karczmarzem, ten zrobił wielkie oczy. 
- Nie wierzyłem - powiedział - że cię jeszcze żywego zobaczę. No i co, wiesz już, co to strach?
- Nie - odparł chłopiec - wszystko na próżno. Żeby mnie wreszcie ktoś tego nauczył!
Następnej nocy znów udał się do starego zamku, usiadł przy ognisku i jął powtarzać swoją starą śpiewkę:
- Żebym tak mógł strach poznać!
O północy rozległy się jakieś hałasy i łoskoty; zrazu przytłumione, potem coraz głośniejsze, na chwilę całkiem umilkły, po czym nagle z dzikim wrzaskiem wpadło przez komin pół ludzkiego ciała i legł u jego stóp. 
- Ejże - krzyknął chłopiec - a gdzie reszta, brakuje jeszcze drugiej połowy!
Wtedy hałas znów się rozpętał, w kominie coś zawyło, zahuczało i wpadła z niego rzeczona druga połowa.
- Czekaj no - powiedział chłopiec - rozdmucham ci wpierw ogień.
Ledwie zdążył to uczynić i obejrzał się za siebie, obie połowy już się zrosły 
na jego miejscu siedział odrażający człowiek.
- Oj, na to dy nie ma - rzekł chłopiec - ława jest moja.
Natręt nie chciał go puścić, ale chłopiec nie dał sobie w kaszę dmuchać, zepchnął tamtego siłą i usiadł z powrotem na swoim miejscu. z komina zaczęło wylatywać coraz więcej ludzkich postaci, jedna za drugą, przyniosły ze sobą dziewięć piszczeli i dwie trupie czaszki, po czym zabrały się do gry w kręgle. Chłopcu przyszła ochota, by się do nich przyłączyć.
- Hej tam, mogę z wami zagrać?
- Czemu nie, jeśli masz pieniądze.
- Pieniędzy ja mam dość, ale wasze kule nie są dość okrągłe. - Wziął obie trupie czaszki, włożył je do tokarki i obtoczył jak należy. - Teraz będą się lepiej turlać - rzekł. - No, do roboty, będzie zabawa na całego!
Włączył się do gry i stracił trochę pieniędzy, ale kiedy wybiła północ, wszystko znikło mu sprzed oczu. Położył się i spokojnie zasnął. Nazajutrz przyszedł król, ciekaw wiadomości.
- Jak tam był tym razem? - spytał. 
- Grałem kręgle - odparł - i przegrałem parę halerzy. 
- Nie było ci straszno?
- Ale gdzież tam, miałem tylko przednią zabawę. Żebym się tak wreszcie dowiedział, co to strach.
Trzeciej nocy znów usiadł n swojej ławce, mówiąc do siebie kwaśno:
- Żebym mógł poznać strach!
Było już późno, kiedy zjawiło się sześciu osiłków niosących trumnę.
- Cha, cha - wykrzyknął chłopiec - to ani chybi mój kuzynek, któremu się niedawno zmarło. I kiwnął palcem wołając:
- Chodź no tu kuzynku, chodź! Tamci postawili trumnę na ziemi, on zaś podszedł do niej i uniósł wieko: zobaczył tam martw człowieka. Dotknął jego twarzy, była zimna jak lód.
- Poczekaj - rzekł do niego - rozgrzeję cię trochę. 
Zbliżył się do ognia, potrzymał nad nim dłoń i położył ją na twarzy trupa, ten jednak pozostał zimny. Chłopiec wyjął go więc z trumny, usiadł przy ogniu, wciągnął sobie umarłego na kolana i zaczął mu rozcierać ręce, aby krew pobudzić do krążenia. Kiedy i to nie pomogło, przyszło mu do głowy: ' jak dwaj leżą w jednym łóżku, to jeden drugiego ogrzewa"; powlókł więc trupa do łóżka, przykrył go i położył się obok niego. Po krótkiej chwili ciało umarłego zrobiło się ciepłe i zaczęło się ruszać:
- Widzisz, kuzynku - powiedział chłopiec - to dlatego, że cię rozgrzałem!
Tamten zaś uniósł się i wrzasnął:
- A teraz cię uduszę!
- To tak jest twoja wdzięczność?! Zaraz wrócisz do swojej trumny! - krzyknął chłopiec, wziął tam na ręce, wrzucił do skrzyni i zatrzasnął wieko; wtedy zjawiło się sześciu osiłków i wyniosło trumnę.
- Wciąż mnie jakoś strach nie bierze - rzekł chłopiec do siebie - choćbym tu siedział do końca życia , to go nie znam.
Wtem do komnaty wszedł człowiek, który wzrostem przewyższał wszystkich poprzednich, a wygląd miał straszliwy; był to starzec z długą siwą brodą.
- Ej, ty śmiałku - zawołała - zaraz się dowiesz, co to strach, bo wkrótce umrzesz.
- Nie tak prędko - odparł chłopiec - jeśli mam umrzeć, to bez mojej woli się to nie obejdzie.
- Już ja sobie z tobą poradzę - rzekł potwór.
- Nie śpiesz się tak i nie bądź taki ; jestem równie silny jak ty, a może nawet silniejszy.
- To się jeszcze okaże - powiedział staruch - jeśli jesteś silniejszy ode mnie, to daruję ci życie; najpierw się zmierzymy.
Poprowadził go ciemnymi korytarzami do kuźni, chwycił siekierę i za jednym zamachem wgniótł w ziemię całe kowadło.
- Zrobię to jeszcze lepiej - powiedział chłopiec i podszedł do drugiego kowadła. Staruch stanął tuż, tuż, żeby przyjrzeć się z bliska, a jego długa broda zwisała nisko. Chłopiec zamierzył się siekierą, przebrał kowadło na pół i uwięził w szczelinie brodę starca.
- Mam cię teraz - powiedział - na ciebie kolej umierać.
Chwycił żelazny drąg i huknął nim starego, aż ten zaczął jęczeć i błagać o litość, i obiecywać mu niezmierzone bogactwa. Chłopiec wyciągnął siekierę i uwolnił brodę starca. Ten poprowadził go z kolei do zamkowej piwnicy i pokazał mu trzy skrzynie pełne złota.
- Z tego - rzekł - jedna trzecia należy się ubogim, jedna trzecia królowi reszta zaś tobie.
W tejże chwili wybiła dwunasta, upiór znikł, a chłopiec pozostał sam wśród ciemności.
- Jakoś się przecież stąd wydostanę - powiedział do siebie, po omacku odnalazł drogę do swojej komnaty i położył się spać przy ogniu. Nazajutrz przyszedł król, pytając:
- No, i co, poznałeś wreszcie, co to strach?
- Nie - odparł chłopiec - co to może być takiego? Był tu mój kuzyn i brodaty starzec, który pokazał mi w piwnicy skrzynie pełne złota, le nikt mi nie powiedział, co to strach.
Na to król: 
- Wybawiłeś zamek od czarów, dostaniesz moja córkę za żonę.
- Rad jestem ogromnie - odparł chłopiec - ale wciąż jeszcze nie wiem, co to strach.
Wyniesiono z piwnicy złoto i wyprawiono huczne wesele, ale młody król, chociaż bardzo kochał swoją małżonkę i czuł się na wyraz szczęśliwy, wciąż powtarzał:
- Żebym tak mógł strach poznać! żebym tak mógł strach poznać!
W końcu królową to znudziło. Pokojowa, chcąc ją pocieszyć powiedziała:
- Już ja znajdę sposób i nauczę go strachu.
Poszła nad potok, który płynął przez park i kazała sługom przynieść pełne wiadro kiełbi. Nocą, kiedy młody król spał, jego małżonka ściągnęła z niego koszulę i chlusnęła całym wiadrem zimnej wody z kiełbiami, które zaczęły się trzepotać wokół po łóżku. A wtem młody król jak się nie zerwie, jak nie wrzaśnie:
- O, rety, jak mi straszno, miła żono! Teraz reszcie wiem, co to strach.

Bracia Grimmm:))

2 komentarze: