Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

niedziela, 26 sierpnia 2012

O królewnie zamienionej w żmiję


 

Po wielu latach ciężkiej służby wracał do domu dzielny żołnierz. W siedmiu wojnach brał udział, siedem razy ziemię ruską przed nieprzyjacielem zostawiał i ratował, dwakroć po siedem lat służba jego trwała. Niewiele mu wypłacono pieniędzy, ale żołnierz nie martwił się, bo miał konia dziarskiego, szablę u boku i długą lancę w dłoni. Jechał sobie nieśpiesznie i często rozmyślał, jak to też będzie, gdy już szablę, tarczę i lancę w kąt odłoży i zacznie wieść życie normalnego człowieka.
Pewnego razu zaskoczyła go w gęstym lesie noc. Spędził ją wraz z rumakiem na zacisznej polanie, pojadając słodkie jagody. Rano nic już do jedzenia nie było, żołnierz więc fajkę sobie nabił i zapalił, by głód dymem oszukać. Raptem z fajki wyskoczyła iskierka i w oka mgnieniu leśne poszycie stanęło w ogniu. Cofnął się wraz z rumakiem, wtem wśród największych płomieni dostrzegł piękną dziewczynę, bezskutecznie próbującą się z nich wydostać.
- Ratuj mnie, żołnierzu, ocal moje życie! - wołała.
- Jak mam cię ratować? Prędzej płomienie mnie spalą - odpowiedział bezradny.
- Włóż swoją lancę w płomienie! Tylko tak możesz mi pomóc - usłyszał jej głos spoza szczelnej ściany ognia.
Włożył więc lancę w ogień, a wyciągnął na niej oplecioną wokół drzewca żmiję. Żmija błyskawicznie prześlizgnęła się wokół szyi żołnierza niczym gruby powróz. Przerażony mężczyzna drżał na całym ciele, pewny, że wybiła jego ostatnia godzina.
- Nie bój się, nie lękaj, dzielny junaku - szepnęła żmija ludzkim głosem. - Jeśliś odważny i spragniony bogactwa, jeśliś uczciwy i cierpliwy, noś mnie na szyi przez lat siedem, jak naszyjnik. Noś mnie i szukaj w tym czasie cynowej góry. Gdy ją odnajdziesz, wejdź na jej szczyt, gdzie zamek o cynowych murach stoi i przez następne siedem lat z niego nie wychodź, a hojną otrzymasz nagrodę.
Żołnierz ruszył przed siebie ze żmiją owiniętą na szyi i pod odzieniem ukrytą. Rozmyślał, czy to dobry pomysł, tyle życia poświęcić dla jednej żmijowej obietnicy?
- A co tam! spotka mnie w życiu co lepszego? - powiedział sam do siebie.
I ruszył na poszukiwanie cynowej góry.
Błądził tak siedem lat po świecie. Nareszcie zabłądził gdzieś ku południowym granicom, gdzie pustynie przesypują ziarenka piasku jak wielkie zegary świata. I na skraju wielkiej, srebrno sinej pustyni ujrzał cynową górę, a na niej zamek z cynowymi murami.

Ruszył ku niemu śmiało, podjechał pod bramę, a potężne jej skrzydła otworzyły się same, jakby ktoś im zaklęcie wypowiedział. Gdy żołnierz wjechał na dziedziniec, brama zatrzasnęła się za nim z wielkim hałasem, a żmija po raz pierwszy od siedmiu lat ześlizgnęła się z szyi bohatera i popełzała po kamieniach. Zniknęła w szczelinie murów bez jednego słowa.
Rozejrzał się żołnierz po zamku - żywej duszy w nim nie było. Ani w stajniach, ani w komnatach. Pustki. W pokojach stały bogate sprzęty, zdobione meble, wygodne łoża, ale ani jednego człowieka spotkać się nie udało.
- Przyjdzie mi w tych zbytkach z głodu umrzeć - mruknął żołnierz.
I w tej chwili z trzaskiem rozwinął się na stole lniany kobierzec, a na nim z brzękiem zaczęły lądować, gdzieś spod ciemnych belek wysokiego sufitu, cynowe i szare misy i talerze. A zaraz potem z głuchym łoskotem spadły smakowite dania - pieczone ptactwo, dziczyzna, owoce, dzbany wina. gdy żołnierz nasycił głód, poszedł do stajni, a tam, koń miał w bród siana i owsa. Żołnierz gwizdnął:
- A to ci zamek, nic nie rób, tylko śpij i ucztuj!
A ponieważ ucztować już zdążył, ale spać jeszcze nie miał okazji, wybrał sobie wielkie łoże z miękkimi poduchami i zapadł w głęboki sen.
każdy następny dzień był podobny do poprzedniego i do tego, który miał dopiero nadejść. Żołnierz snuł się po krużgankach i salach, wdrapywał się na wieże, by patrzeć z ich wysokich balkonów na gładkie wydmy pustyni. Błądził po piwnicach, ostrzył szable i topory w zbrojowni, jeździł konno po dziedzińcu i po ogromnych zamkowych korytarzach.
- A niech będzie przeklęty ten zamek, moje więzienie! Precz z tym! - wrzasnął któregoś dnia.
Złapał za buzdygan i zaczął tłuc nim sprzęty, lustra, meble i potrawy na cynowych talerzach. Porozbijał wszystko, także i stół suto zastawiony. Ale gdy poczuł znowu głód, potrawy nie pojawiły się na drugim stale ani na żadnym innym.
Po trzech dniach żołnierz przekonał się, że śmierć  głodowa mu pisana.
- Ot, głupio postąpiłem, kara słuszna, ale zbyt surowa. gdyby tu była ta królewna w żmiję przemieniona, może by się za mną wstawiła i umrzeć z głodu nie pozwoliła - westchnął i szczerze pożałował swego wybuchu wściekłości.
I gdy skruszony wypowiedział te słowa, suto zastawiony stół pojawił się przed nim jak dawniej. Żołnierz jadł więc i pił  i z większą pokorą znosił zamknięcie. A kiedy zupełnie stracił już rachubę czasu i nie wiedział, czy siedzi w zamku lat siedem, czy dziesięć, usłyszał rżenie wierzchowca.
Wyjrzał przez okno i zobaczył swego rumaka osiodłanego do drogi i wyszczotkowanego zgrzebłem. Naprzeciw niego była zamkowa brama, szeroko otwarta po raz pierwszy od siedmiu lat. A w bramie stała królewna, którą żołnierz, jeszcze pod postacią żmijowego gada, nosił siedem lat na szyi.

- Witaj, żołnierzu, oto siedem lat minęło, jak tu siedzisz w cynowym zamku. Teraz złe zaklęcie ze mnie spadło i dzięki tobie znów jestem tym kim byłam - odezwała się Królewna-Żmija.
- Siedem lat cię nosiłem na szyi, siedem lat w cynowym zamku  siedziałem. opowiedz mi z jakiego powodu te twoje utrapienia nastąpiły - poprosił żołnierz.
Królewna-Żmija opowiedziała mu, jak przed laty starał się o jej rękę pewien zły czarownik. Chciał ją poślubić, ale królewna bała się jego okrucieństwa, złości i nielitościwego charakteru. Wtedy z zemsty czarownik zamienił ją w żmiję i warunki odczarowania postawił takie, że żaden junak by ich nie spełnił. 
- Chodzimy do pałacu mego ojca i wyjawmy mu, że to ty zły czar ze mnie zdjąłeś - wyjaśniła Królewna-Żmija. Zechce cię podarkami obsypać, ale ty nie bierz nic. Odmawiaj złota, srebra i drogich kamieni. Proś tylko o beczułkę, co ją mój ojciec w najgłębszym lochu trzyma.



Żołnierz skrzywił się lekko po wąsem. "Beczułkę"? A co to za nagroda? Co ja zrobię z jakąś tam beczułką?" - pomyślał.
Królewna-Żmija dostrzegł jego rozczarowanie, więc dodała:
- To nie jest zwyczajna beczułka. Nie ma w niej wina ani drogich kamieni, ale jest naprawdę czarodziejska. Potoczysz ją w prawo - zaraz na ziemi zamek staje przed tobą, potoczysz ją w lewo - zamek znika, jakby go nigdy nie było.
- A to ci heca, jasne, że chcę taki antałek - powiedział żołnierz i razem z piękna królewną pojechali do grodu.
Car wprost oczom nie wierzył, że jego zaczarowana i zaginiona córka wraca do niego cała i zdrowa. Żołnierzowi dziękował, jak potrafił. Proponował mu złoto i drogocenności. Na nic. Żołnierz bez przerwy mówił o beczułce, która w najciemniejszym kącie piwnicy spoczywa. Wreszcie car z głębokim westchnieniem zgodził się i nakazał przynieść beczkę .
- Wiele, zażądałeś i drogo ci zapłaciłem za uratowani córki - dodał.
Wziął żołnierz beczułkę pod pachę, carowi się nisko pokłonił. Królewnie-Żmii ucałował rąbek szaty. I poszedł znów w świat, szukając, gdzie jego los się schował i jakiego mu jeszcze spłata figla.

Przed zachodem słońca natknął się na dziwnego dziadka, który choć w łachmanach i strzępach obuwia, na plecach nosił lśniący, długi miecz.
- Ej, panie łaskawy, a nie znalazłbyś kromki chleba dla biedaka? Z głodu umieram, siły ze mnie opadły - wystękał starzec.
- Skoroś głodny, to wypróbujmy mój prezent - mruknął żołnierz i postawił beczułkę na ziemi, a potem potoczył ją w prawo.

 

I oto na ziemi wyrósł zamek, z wieżami, palisadą i bramą wjazdową. A w środku stał suto zastawiony stół.
- Bądź moim gościem - zaprosił żołnierz staruszka.
Zasiedli razem do stołu i zjedli wszystko, co na nim było do zjedzenia. Gąsior wina wypili, kości psom rzucili. Kiedy wstali od stołu, żołnierz powiedział:
- No, dość będzie!
Potoczył beczkę w lewo i zamek znikł.
- No, no ładna sztuczka - odezwał się staruszek. - może chcesz zamienić ją na mój miecz?
- Dziękuję, dziadku, ale mam ja przy boku szablę, sztylet i długą lancę, z którym w czasach pokoju nie wiadomo co robić.
- To żelazo jest tak niezwykłe jak twoja beczułka. Na jedno skinienie, na jedno życzenie, zetnie i zniszczy wszystko, co stanie mu na drodze - powiedział z uśmiechem staruszek.
Spojrzał na gęsty las rosnący po prawej stronie zdjął z pleców miecz i rozkazał mu:

Ostrze srebrne, srebrny miecz,
Leć przed siebie, wszystko siecz!

Miecz, błyskając ostrzem w promieniach słońca, wyskoczył z rak staruszka i wirując jak wiatrak, poleciała w kierunku lasu. Nie minęła chwila, a połowa lasu leżała na ziemi. Potem miecz wrócił do rak staruszka, tak jak pies wraca do nogi swego pana.

- To mi się podoba. Moja beczułka, co prawda, daje dach nad głową i pozwala brzuch napełnić, ale miecz to miecz - powiedział żołnierz.
I tak zamienił się. Staruszek poszedł przed siebie, niosąc pod pachą beczułkę, a żołnierz przypasał sobie miecz do prawego boku. Potem postanowił wrócić do miasta, w którym zostawił Królewnę-Żmiję i jej ojca cara, i opowiedzieć im o tej zamianie. Gdy dotarł pod mury miasta, okazało się, że oblega je sąsiedni władca, który chciał cały kraj przejąć.
- Chyba wam na to nie pozwolę! - zaśmiał się żołnierz na widok gotujących się do szturmu rycerzy wroga. Wyją miecz i powtórzył zaklęcie: 


Ostrze srebrne, srebrny miecz,
Leć przed siebie, wszystko siecz!


Miecz wywinął się jak śmigło wiatraka i poszybował na wroga. Tarcze przecinał w pół, miecze i szable kruszył, dzidy i lance ścinał niczym tyczki pomidorowe. Wrogowie wpadli w panikę i czmychnęli spod miejskich murów. Przez bramę wyszedł car wraz z Królewną-Żmiją.
- Po raz drugi ratujesz nas i przynosisz nam radość, mężny żołnierzu. Czego teraz chcesz w zamian? - spytał car.
- Chcę nagrody, jak mi się od razu należała - odparł żołnierz, patrząc w ogromne oczy dziewczyny, która wyciągnęła do niego ramiona i powiedziała:
- Tak, teraz zostanę twoją żoną.
Car wyprawił im wesele i oddał całe państwo do rządzenia. A żołnierz zawiesił na ścianie w sali tronowej swoją szablę, lancę, miecz czarodziejski i powiedział:
- Dumałem, co będę robić, gdy, już nie będę żołnierzem. Nie wiedziałem, że zostanę carem.
I car-żołnierz nigdy już więcej, do końca życia, nie musiał swej szabli i miecza ze ściany zdejmować. I wcale też do tego nie tęsknił.
A staruszek? Mieszka to tu, to tam. Codziennie w innym miejscu swój zamek rozkłada, więc choćbyście chcieli, na jego ślad nie traficie.

Bajka rosyjska:))








  

1 komentarz:

  1. Wszystko pięknie, ładnie, ale rażące błędy ortograficzne i gramatyczne są niewybaczalne. "Żołnierz ruszył przed siebie za żmiją owinięto na szyi" - to po "ślonsku" chyba. "Ześlizgnęła się z szyi bohatera i popełzała po kamieniach" - czasownik o aspekcie dokonanym użyty w formie niedokonanej, czyli misz-masz wynikający z nieznajomości języka polskiego; poprawne formy to: pełzała lub popełzła. "W najciemniejszym koncie piwnicy" - chodziło chyba o kąt, a nie o konto. Poza tym jest sporo literówek. Stara zasada mówi: sprawdź, zanim oddasz, czy opublikujesz. I nie bój się korzystać ze słoników.

    OdpowiedzUsuń