Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

niedziela, 5 sierpnia 2012

Dzikie gęsi

W wiosce drewnianej, za pszenicznym łanem, za strumyka smugą, za łąką rozdeptaną racicami krów, żyli sobie mąż i żona. mieli dwoje dzieci jasnowłosych, uśmiechniętych i rumianych. Kiedy oboje wychodzili w pole albo wędrowali na jarmark, dzieciaki zostawały w domu, bawiły się na podwórku, gotował strawę i zamiatały kątki.
Pewnego razu rodzice uszykowali się do drogi i powiedzieli dzieciom i powiedzieli dzieciom:
- Idziemy na jarmark do miasteczka. Ty zaś, córuchno, braciszka pilnuj, samego go na podwórzu nie zostawiaj, nie daj mu wyjść na drogę anie też sama się nigdzie nie zgub. Bo gdzie twój braciszek, tam i ty musisz być. a jak będziesz grzeczna i pilna, to ci chustkę czerwoną kupimy albo i duże, okrągłe korale.
Jednak gdy rodzice zniknęli za horyzontem, siostrzyczka braciszka usadził na podwórku, własne lalki mu dała i drewniane koła do zabawy, a sam niby na chwilkę podeszła do sąsiadów, na figle, na psoty. "Zaraz wrócę do braciszka, za momencik" - pomyślała sobie, ale co pomyślała, to i zaraz zapomniała. I braciszek został sam na podwórku. 
A w powietrzu zaszumiało, zakląskało setką gęgających gardeł. Najpierw słońce przesłonił szary, falujący setką skrzydeł cień, potem zniżył lot i niczym chmura zawisł nad podwórkiem. 

 

Były to dzięki gęsi. Ogromnym stadem zakotłowały się nad podwórzem, spłoszyły kury i indyki. i ani się dziewczynka nie obejrzała, już jej braciszka nie było. Przerażona wołała go, szukała wszędzie. na próżno.
- Com ja narobiła, gdzie ja cię zgubiłam, braciszku! - lamentowała.
Ale na nic były łzy.
Wybiegła na pole i wtedy na horyzoncie dostrzegł klucz dzikich gęsi. Zrozumiała, że to one porwały jej braciszka. dawno, kiedy jeszcze żyła babcia, słuchał jej opowieści o tym, że dzikie gęsi porywają małe dzieci, kiedy ich nikt nie pilnuje. Dziewczynka ze strachu chował wtedy głowę pod pierzynę, a kiedy urodził się braciszek, obiecała sobie, że nigdy nie zostawi go samego, że go ptakom złym nie da porwać i unieść nie wiadomo gdzie.
A teraz aż policzki zapłonęły jej z gniewu i ze wstydu, że pozwoliła braciszka zabrać na kraj świata!

Niewiele myśląc, pobiegła ile tchu w płucach przez gościniec żółty, przez pszeniczne łany, za strumyka smugę, przez łąkę rozdeptaną racicami krów. Pobiegła przed siebie, na pomoc braciszkowi.
Ale nie łatwo jest klucz dzikich gęsi dogonić, nie każdy potrafi tak szybko biec. Nie wszyscy wiedzą, jak ptaki uciekają: czy prostą drogą, czy kluczą, czy na noc zapadają w trzciny, a rano wznoszą się znów do lotu?
Pędzi siostrzyczka, warkocze jasne wokół głowy latają jej niczym dwa biczyska, aż tu patrzy: na skraju lasu piec stoi. Piec gliniany, wapnem pobielany, czerwienią i błękitem we wzory pisany, piec jak w niejednej paradnej chałupie, ale on tu w lesie. na mchu, obok krzaków jeżyn i kęp jagodowych krzaczków. stoi piec, żelazne pyszczydło szczerzy, ogień mu spomiędzy rusztów bucha.
- Piecu gorący, dymem buchający, powiedz, proszę, piecu biały, dokąd gęsi poleciały? - zawołała dziewczynka.
Pic zasyczał, załomotał i odpowiedział:

Skosztuj bułeczki żytniej,
Com ją dla ciebie wypiekł.
Gdy uraczysz się kęsem,
Powiem, dokąd lecą gęsi...

- Nie chcę żytniej bułeczki! U nas tylko pszenne jadamy, takie szczęście w domu mamy - zawołała dziewczynka.
Piec na to zamilkł, zgasł i żelazne pyszczydło, przed chwilą jeszcze gorące do czerwoności, przestało się świecić.
Pobiegła dziewczyna dalej. Wielkimi susami sadziła przez wydeptane miedze i zagajniki, gdzie stare sosny strząsają siwe igły pod nogi młodych, zawstydzonych swą bladością brzóz, a giętka jak bystry dworzanin jarzębina nakłada swe korale na gałęzie grubej olszyny, szeleszcząc: "Do twarzy pani z tą czerwienią".
Dobiegła dziewczynka do jabłoni nieco zdziczałej, która rosła pomiędzy polem a zagajnikiem.
- Drzewko rumiane, jabłkiem obsypane, powiedz, proszę jabłoneczko, gdzie gęsi zabrały dziecko? - zawołała prawie już bez tchu.
A jabłonka ludzkim głosem wyszeptała: 

Gęsi lecą a lecą,
U mnie jabłuszka świecą.
Jabłko zjedz, oderwij liść,
Powiem ci, dokąd masz iść.

- Dzikie jabłko? U nas w sadzie nawet takich na wpół żółtych nie jadam, tylko same czerwoniutkie i słodziutkie - wzdrygnęła się dziewczynka i pobiegła dalej.
Nic jej też jabłonka nie rzekła. A siostrzyczka pędem, biegiem, wedle grobli, ponad stawem, poprzez pole, wokół błota, wprost po drodze, obok bagna, wreszcie dobiegła do rzeki. Ale rzeki tak dziwnej, że nikt by jej nie uwierzył, że być może taka rzeka. Brzegi miała całe z miodu złocistego i lepkiego. A nurt rzeki mlecznobiały, samo mleko, tylko mleko tam płynęło.
- Mleczna rzeko śnieżnobiała, czyś ty gęsi gdzie widziała? - spytała dziewczynka.
A rzeka zaszumiała:

Mlekiem płynę, miodem płynę,
Skosztuj mnie odrobinę.
Napijże się z miodem mleka,
Bo braciszek ci ucieka.

- W domu rodziców nawet słodkiej i tłustej śmietanki nie pijam - odpowiedziała dziewczynka, a rzeczka zamilkła na dobre.

Słońce nieubłagani toczyło się ku zachodowi, gdy wtem zmęczona dziewczynka wbiegła wprost na chatkę. Dziwna to była chatka. stała na kurzej nóżce, jedno tylko miała okienko i kręciła się dookoła samej siebie.

 

Zajrzał tam siostrzyczka, zobaczyła Babę-Jagę, która kądziel srebrną przędła. A na podłodze, przy kominku, mały braciszek bawił się srebrnymi jabłuszkami. 
Chociaż strach dobrze ją trzymał za gardło, zapukała dziewczynka do drzwi chaty i zapytała, czy może wejść do środka.
- A cóż cię, dziecko, do mnie sprowadza? - spytała Baba-Jaga.
- Po machach błądziłam, po błotach brodziłam, sukienkę zmoczyłam, do domu nie trafiłam - odparła dziewczynka.
- ogrzać się chcesz, dziecino? Siądźże sobie przy kądzieli, ja zaraz do ciebie przyjadę - zaśmiała się dziwnie Baba-Jaga.
Usiadła dziewczynka i przędzie, nitka spomiędzy palców się wyrywa niczym złota błyskawica, wrzeciono tańczy, powarkuje. Omal nie przegapiła, ze ktoś ją spod stołeczka cichutko woła. Była to mała myszka.
- Dziewczynko, dziewczynko! Daj mi pojeść kaszy, powiem ci, jaki los wasz.
Dziewczynka nakarmiła myszkę kaszą i usłyszała, jak stworzonko ostrzega ją i do ucieczki zachęca:
- Poszła Baba-Jaga do komory, w łaźni napalić. Potem cię tam wyszoruje, wyparzy, a na koniec wypatroszy, do pieca wepchnie i kolację z ciebie sobie zrobi. ratuj się, póki czas!
- Ale ja braciszka swego kochanego ratować muszę! - wskazała na śpiącego chłopczyka zapłakana dziewczynka.
- Bierz dziecko na ramiona i uciekaj. Ja ciebie zastąpię.
Siostrzyczka chwyciła braciszka i wybiegła w las. Tymczasem baba-jaga wrzasnęła z komory, co ją miała wykopaną w ziemi koło domku: 
- Przędziesz dziecinko?
- Przędę babciu, przędę cały czas, jak kazaliście - zawołała cieniutkim głosikiem myszka.
A siostrzyczka z braciszkiem na rękach biegł przez trawy od rosy wieczornej zmarznięte, przez jałowce pachnące, podskakiwała po poduszkach zielonego mchu, byle dalej od baby-Jagi. Starucha tymczasem wrzasnęła z komory, zła jak sam diabeł, bo w piecu nie mogła rozpalić zmokłych drewienek: 
- Przędziesz, córuchno, jak kazałam?
- Przędę, babciu, od kołowrotka ani na krok nie odchodzę - zwołała znowu myszka. 
Wreszcie Baba-Jaga napaliła w piecu i rozdmuchała ogień. nalała pełną kadź wody, naostrzyła nóż i ruszyła w stronę chatki.  
- Jakże ci tam, córuchno, wychodzi przędzenie? - zapytała już w progu swojej chałupki.
- Znakomicie babciu.Już naprzędłam strasznie dużo - pisnęła myszka. - Ojoj! Oj... - zapiszczała ponownie, widząc, że Baba-Jaga stoi w progu.
Staruch wlepiła w myszkę oczy, zobaczyła, że nie ma obojga dzieci. I wtedy zaklęła tak szpetnie, że nawet kowal z wioski tak nie potrafi.

Gęsi! Dzikie gęsi! - zwołała Baba-Jaga o pomoc. I wtem zaszumiały pióra , rozgęgało się niebo nad chatą bay-Jagi. Pierzaste cienie zakryły słońce. To nalatywał korowód wielkich, zawziętych ptaków.

Dziewczynka nam ubieżała,
Braciszka swego zabrała.
Teraz biegną gdzieś po świecie.
Rozkażę wam, to znajdziecie,
Rozkażę, do mnie porwiecie - 

takie zaklęcie wypowiedziała Baba - jaga i ptaki natychmiast poderwały się do lotu i zniknęły nad lasem. Tymczasem dziewczynka z braciszkiem na rekach dobiegła już do mlecznej rzeki. Z oddali usłyszała złowróżbny gęgot nadciągającego klucza dzikich ptaków.
- Mleczna rzeko, śnieżnobiała, czybyś ty ty mnie nie schowała? - spytała dziewczynka.
A rzeka zaszumiała: 

Mlekiem płynę, miodem płynę,
Skosztuj mnie odrobinę.
Napijże się z miodem mleka,
Nie zobaczą cię z daleka. 

Dziewczynka skosztowała mleka i miodu, podziękowała pięknie, a wtem rzeka zasłoniła ją mleczno-miodną falą i dzikie gęsi odleciały.
dziewczynka pokłoniła się rzece i pobiegła dalej. Aż tu słyszy, że dzikie gęsi zawracają, znowu ich gęganie zbliża się znad wierzchołków drzew. nagle wpadła wprost na starą , dziką jabłonkę.
- Drzewko rumiane, jabłkiem obsypane, powiedz, proszę, jabłoneczko, czy zdołam uratować dziecko? - zawołała, trwożliwie oglądając się za siebie.
a jabłonka ludzkim głosem wyszeptała:

Gęsi lecą a lecą,
U mnie jabłuszka świecą.
Jabłko zjedz, oczywiście
Wtedy schowam was pod liście.

Dziewczynka czym prędzej zjadła jabłuszko, a zanim jeszcze zdążyła się pokłonić i za pomoc podziękować, drzewko wyciągnęło swoje gałęzie i roztoczyło nad dziećmi troskliwa opiekę. Zwiedzione tyk gęsi poleciały szukać dalej.
dziewczynka znowu ruszyła biegiem. Gnała co sił w nogach, w strachu, że zaraz znów usłyszy dzikie gęsi. I nie pomyliła się. Basowy gęgot i szum skrzydeł spłynęły znad lasu niczym syberyjski wiatr. I tym razem dzikie gęsi dostrzegły siostrzyczkę. I już nadlatują, skrzydłami biją, szyje po braciszka wyciągają. a do domu jeszcze kawał drogi. 
Dziewczynka nie miała już siły dalej uciekać i oto nagle dobiegła do pieca, który w lasie stał i dymił.
- Ukryj nas, piecu biły, by nas gęsi nie dostały! - poprosiła.
Piec zasyczał, załomotał i odpowiedział:

Skosztuj bułeczki żytniej,
Com ją dla ciebie wypiekł.
Gdy uraczysz się kęsem,
Nie dostaną was gęsi.

Dziewczynce nie trzeba było dwa razy powtarzać. Zjadała bułeczkę pachnącą i chrupiącą, a piec od razu zgasł i ostygł, otworzył palenisko i dzieci wskoczyły do środka.
Polatał gęsi ponad piecem, pogęgały, krzycząc na całą okolicę, ale do Baby-jagi musiały powrócić z niczym. A dziewczynka pięknie piecowi podziękowała i z braciszkiem za rękę poszli prosto do domu przez gościniec żółty, przez pszeniczne łany, za strumyka smugę, przez łąkę rozdeptaną racicami krów.
A zaraz potem dotarli do chałupki. I w samą porę, bo z jarmarku nadeszli także rodzice, szczęśliwi, bo się za swoimi dziećmi przez cały dzień okropnie stęsknili. 

Bajka rosyjska:))






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz