Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

czwartek, 2 sierpnia 2012

Bieda

W małym przysiółku, na skraju nieprzebytych borów, mieszkało dwóch sąsiadów. Jeden był bogaty, a drugi biedny. Ten bogaty był gospodarzem, pól i łąk miał co niemiara i nazywał się Mykoła. Żonę miał tłustą, dzieciaki rumiane  i strojnie ubrane, w jego spiżarni nigdy niczego nie brakowało, a w izbie na ścianach wisiały bogato zdobione kilimy. Chatę miał porządną, stodołę pełną, pieniędzy trzymał tyle, ile mu zawsze było potrzeba. Słowem, żył jak prawdziwy panicz.
Temu biednemu na imię było Mikołaj. Mikołaj był cieślą, mieszkał w chałupce lichej żoneczkę i dzieci miał mizerne i zbiedzone. W skrzyni pusto, w spiżarni ledwie garstka maki, ot, życie ubogie.
Mikołaj był biedny i przymierał głodem, bo w jego chałupie z dawna już zagościła Bieda. 
 

Siedziała na e bury gałgan okręcona, włosy miała poczochrane, zęby w gębie krzywe i co spojrzała na Mikołaja, na jego zonę i dzieci, to śmiała się do łez.
- Mikołaju, Mikołaju, co ty masz, nie utrzymasz, co zdobędziesz moje będzie, i tak już do śmierci dziurę w brzuchu będę ci wiercić - podśpiewywała Bieda. A żoneczka i dzieci Mikołaja wybuchły płaczem.
Bo i prawdę mówiąc, nie do śmiechu im było. Przyniósł Mikołaj worek maki, Bieda połowę kradła. przyniósł dwa ruble srebrne, Bieda mu z ręki wyrwała, jeszcze nim na stole położył. Jak szedł z bochnem chleba z jarmarku, to jeszcze po drodze Bieda mu połowę zjadła, a robiła to tak szybko, że nie sposób się było od niej opędzić.
Nie raz i nie dwa Mikołaj szedł po prośbie do Mykoły.
- Sąsiedzie wielmożny, pomóż mi Biedę przegnać. Pomóż ją z domu wygonić, kijem obić, za lasy, za wody popędzić precz - prosił bogatego sąsiada, ale ten nawet go na podwórko nie wpuszczał
- Twoja Bieda, twoje zmartwienie, Mikołajku - zaśmiewał się Mykoła, pojadając tłustą kiełbasę i popijając złocistego piwa. specjalnie zawsze do mikołajka z jedzeniem w ręku wychodził, żeby go jeszcze bardziej upokorzyć. - Kiedy Bieda mieszka u ciebie, wtedy nie mieszka u mnie. tak i wracaj precz do niej - krzyczał zawsze Mykoła na odchodnym i drzwi do swojej chałupy głośno zatrzaskiwał.
Wracał Mikołajek do swojej chałupki, a tam już Bieda czekała na niego, szczerząc zęby i śpiewała:
- Mikołajku, Mikołajku, co ty masz, nie utrzymasz, co zdobędziesz, moje będzie i tak już do śmierci dziurę w brzuchu będę ci wiercić.

Pewnego dnia o świcie Mikołaj obudził się głodny i nieszczęśliwy, a pierwsze, co ujrzał, to była Bieda, nastroszona na piecu.
"Dość już tego będzie. Wezmę sznur i pójdę do lasu się powiesić" - pomyślał. Wstał po cichu, śpiącą żonę i dzieci ucałował, chrapiącej Biedzie pogroził pięścią. Wziął sznur i drabinę, po czym wymknął się z chaty. Poszedł do lasu, zielonego i pachnącego rosą. Szedł długo przez paprocie, przeskoczył strumyk, przelazł przez wielkie, zwalone pnie tysiącletnich drzew, aż doszedł na polankę. Rosła tam największa sosna w lesie, konary miała grube, pie wysoki, igły długie na łokieć, a w środku pnia dziuplę okrągłą i głęboką jak studnia.

 

Mikołaj westchnął, przystawił drabinę do pnia, wdrapał się do pierwszej gałęzi i zaczął wiązać na niej sznur z pętlą. Sosna poruszyła nagle wszystkimi konarami, chociaż wcale nie było wiatru. 
- Czyś ty, chłopie, zgłupiał, żeby się tu, w lesie, wieszać? - huknęła na mikołaja, aż ten przerażony, mało z drabiny nie spadł.
- Wybacz, sosno-mateczko, ale mnie już życie obrzydziło, nijak żyć, nijak żoneczce i dzieciakom w oczy spojrzeć - rozpłakał się mikołajek i opowiedział sośnie o całej swojej niedoli.
Wielkie drzewo pomilczało, poszumiało, wreszcie znienacka zapytało:
- A czy ty, Mikołaju, umiesz zastrugać szpunt do beczki?
- jasne, że umiem - odpowiedział zdziwiony Mikołaj. - wszak ja wyuczony na cieśle, ale nijak mi z ciesiołki żyć, a wszystko przez Biedę. 
- o, to nastaw uszu i dobrze wszystko zapamiętaj. Wrócisz do domu i wyciosasz wielki szpunt do beczki. taki szeroki jak moja dziupla. Potem zabierzesz szpunt, weźmiesz żoneczkę i dzieci, a biedzie powiesz, że uciekacie przed nią do lasu. Uciekajcie, kluczcie, kołujcie, biegnijcie, aż się tu zjawicie. A potem krzykniesz: do dziupli, żoneczko, do dziupli dzieciaczki! A potem to, jeśliś nie głupi chłop, sam zobaczysz, co zrobić - poradziła mu sosna-mateczka.
Mikołajek pokłonił się sośnie-mateczce cztery razy, podziękował za radę i zaczął co prędzej do domu się szykować.
- A drabinę zostaw, przyda ci się - zagderała na do widzenia sosna. 

Wrócił Mikołajek do domu i zaraz zabrał się do pracy. Stulanie siekiery i szuranie hebla zbudziło żonę, dzieciaki, no i Biedę oczywiście. Wstawiła przez drzwi rozkudłany łeb i woła:
- Co robisz, Mikołajku? Z jakiej przyczyny hałasujesz siekierą i heblem?
- Piwowar szpunt mi kazał wystrugać do beczki i srebrnego rubla obiecał zapłacić - skłamał Mikołaj Biedzie.
A straszydło zaklaskało w suche dłonie, wyszczerzyła trzy zęby i zawołało:
- Strugaj, strugaj! Już ten rubel będzie mój. Mikołaju, Mikołaju, co ty masz, nie utrzymasz, co zdobędziesz, moje będzie, i tak już do śmierci dziurę w brzuchu będę ci wiercić.
Mikołaj skończył szpunt, siekierę za pas zatknął i zawołam na całe gardło:
- Żonko, miła żonko, bierz dzieciaki i uciekamy!
Bieda wyskoczyła zza pieca.
- Jakże to, uciekacie? Dokąd to? 
- Od ciebie uciekamy, do lasu uciekamy, a ty zostań tu, w chałupie - odkrzyknął. 
Jedną ręką chwycił szpunt, drugą najstarsze dziecko. Żona złapała dwoje młodszych i rzucili się pędem do lasu. 
- Będę w lesie przed wami, nigdy was nie opuszczę - zaśmiał się Bieda i pognała na chudych nogach, w bury gałgan zawinięta, prost do lasu. a przy tym śpiewała na całe gardło: - Mikołajku, mikołajku, co ty masz, nie utrzymasz, co zdobędziesz moje będzie i tak już do śmierci dziurę w brzuch będę ci wiercić.
Mikołaj z zoną biegli co sił w nogach. przeskoczyli strumyk - Bieda przed nimi leci. Przeleźli przez zwalone pnie drzew - Bieda już tam na nich czeka. Dobiegli do polany - Bieda już tam siedzi po turecku i suchymi rekami macha na powitanie. Patrzy Mikołaj - stoi jego drabina, o sosnę-mateczkę oparta.
- Do dziupli żoneczko, do dziupli dzieciaczki! - zawoła, ale rękami żonę i dzieciaki przytrzymuje, żeby nigdzie nie biegły.
Bieda, słysząc to, zerwała się na równe nogi, jaki wicher pognała po drabinie i wskoczyła do dziupli. Mikołaj wspiął się tuż za nią, szybko i zwinnie jak wiewiórka. Zza pazuchy wydobył szpunt, przyłożył do dziupli, obuszkiem huknął raz i drugi, poprawił trzeci raz. Więcej poprawiać nie musiał. Szpunt siedział ciasno, jakby tam od zawsze tkwił.
- Aaaa! - krzyknęła Bieda, bo się popłakała, że mikołaj wcale nie chciał do dziupli skakać.
Dalej pięściami bębnić, głową w szpunt walić, wszystko na nic.
- Terasz posiedzisz sobie za karę, za te lata głodne, za te dzieciaczki zapłakane - powiedział Mikołaj. Popamiętasz mnie Biedo, oj, popamiętasz. Jeśli kiedy znajdzie się jakiś głupi, kto cię z dziupli wypuści, wtedy możesz zamieszkać u niego - zawołał mikołajek i na znak, że tak ma się stać, jak powiedział, Huknął jeszcze raza obuszkiem w szpunt, aż ten wszedł jeszcze głębiej w dziuplę.
A potem razem z żoną i dziećmi wrócił do domu.

Od tej pory radość zagościła w domu Mikołaja. Co wystrugał i sprzedał na jarmarku, to pieniądze do domu przynosił i żonie w chustę sypał. Niósł worek mąki, cały doniósł. Niósł bochen chleba, też bez żadnej straty bochen lądował na stole. Chyba, że oskubany z kilku skórek, co je mikołaj ptakom po drodze podrzucał. Bo choć sam niewiele miał, to nie umiał się z innymi nie podzielić. Chatę naprawił, dzieciaki ubrał w ładne stroje, żonka rumiana się zrobiła i bardziej okrągła. Słowem, Bieda wyniosła się z tego domu na dobre. 
- Co też się tam mogło stać? - dziwił się Mykoła, widząc, jak jego ubogi sąsiad a to konika kupił, a to sanie wystrugał i dobrze je sprzedał za dwie garści srebrnych rubli. W oborze pojawiła się krowa, a na zapiecku - kocur tłusty, postrach myszy i złośliwych polnych nornic.
- Jakże to tak? Jemu coraz lepiej się powodzi, jeszcze i mnie zechce dorównać - martwił się Mykoła i postanowił wywiedzieć się, jakim to sposobem jego sąsiad tak nagle na nogi stanął i bogactwo pomnaża.
Popatrywał, podglądał, to i wreszcie podejrzał. Zaciekawiło Mykołę, że mikołajek co tydzień do lasu chodzi wczesnym świtem, siekierę ze sobą niesie. Wraca potem też z siekierą, ale ani drzewa narąbanego nie taszczy, ani chrustu nasiekanego.
- Muszę ja sprawdzić, co też sąsiad szanowany w lesie porabia - zawziął się Mykoła.
I kiedy następnym razem wypatrzył, że Mikołaj z siekierą o szarym brzasku do lasu się wymyka, złapał sam za siekierę i jak lis po cichu trop w trop za nim. Tak śledził go i szedł za nim, aż doszli obaj do polany. A tam, widzi Mykoła, sosna ogromna rośnie, a przy niej drabina oparta. A mikołajek na samym szczycie stoi i obuszkiem szpunt opukuje, czy aby dobrze siedzi i dziuple dokładnie zakrywa. Mikołaj bowiem chciał być pewny, że bieda nie wyjdzie sama z drzewa, więc co tydzień sprawdzał, czy szpunt aby mocno siedzi.
"Ach więc tu ukrywasz skarby, z tej kryjówki twoje bogactwo" - pomyślał Mykoła, bo wytłumaczył sobie, że to na pewno skrytka z pieniędzmi.
Odczekał, aż mikołaj zejdzie z drabiny i zniknie w lesie. a potem sam wskoczył na wierzchołek drabiny i dawaj siekierą szpunt podważać. Zatrzęsła się sosna, poruszyła nagle wszystkimi konarami, chociaż wcale nie było wiatru.
- Czyś ty tam co ,chłopie zostawił, że teraz szukasz? - huknęła sosna na Mykołę.
- Ech ty! - machnął jej Mykoła siekierą tuż przed pniem. - Nie pouczaj mnie, bo cię zetnę i w piecu spalę - zagroził.
Sosna-mateczka nic już nie powiedziała, pozwoliła mu szpunt odbić i rękę do dziupli wsadzić. Maca Mykoła, maca, szuka pieniędzy, nagle czuje, że coś go za rękę chwyta. krzyknął nieszczęśnik, mało z drabiny nie zleciał, patrzy, a tu Bieda z dziupli się gramoli i za kaftan go łapie.
- Tyś mnie uwolnił, u ciebie zamieszkam - skrzeczy straszydło, w bury gałgan zawinięta.
Rzuciła się Mykoła do ucieczki, popędził do domu, a bieda gna za nim o krok i wrzeszczy na całe gardło:
- Mykoła, Mykoła, co ty masz, nie utrzymasz, co zdobędziesz, moje będzie, i tak już do śmierci dziurę w brzuchu będę ci wiercić!
I od tej pory Mikołajek był bogaty, a Mykoła biedny.

Bajka rosyjska:))



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz