Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

wtorek, 13 stycznia 2015

Królowa Śniegu - opowiadanie drugie

Chłopczyk i dziewczynka


Pośród wielkiego miasta, gdzie jest tyle domów i tyle ludzi, że nie ma dość miejsca, aby każdy maił swój mały ogródek i dlatego większości ludzi musi wystarczyć doniczka z kwiatami, mieszkało dwoje dzieci, które miły jednak ogród trochę większy niż doniczka. Nie byli bratem i siostrą , ale kochali się jak rodzeństwo. Ich rodzice mieszkali w dwóch domach, przedzielonych wąską uliczką, w dwóch izdebkach na poddaszu. Dachy domów stykały się prawie ze sobą. Tuż obok rynny w każdym domu widniało małe okienko, wystarczyło tylko przeskoczyć przez rynnę i już można było przejść z jednego okna do drugiego.
Rodzice mieli przed oknem drewnianą skrzynkę, w której sadzili pożyteczne warzywa i małe różane krzewy. Raz wpadło rodzicom na myśl, żeby postawić skrzynki w poprzek rynny, tak że sięgały prawie od jednego okna do drugiego i wyglądały jak dwie grządki. Pędy grochu zwieszały się ze skrzynek, a różane krzewy wypuszczały długie gałązki, wiły się dookoła okien i pochylały ku sobie. Wyglądało to prawie jak brama triumfalna pełna zieleni i kwiatów. Ponieważ skrzynki były bardzo wysoko, a nie wolno tam było się wdrapać dzieciom, pozwalano im często wychodzić do siebie i siedzieć na małych stołeczkach pod różami. Bawiły się tam świetnie.
W zimie skończyła się ta przyjemność, okna były często zupełnie zamarznięte; ale wtedy dzieci ogrzewały przy piecu miedziaki i przykładały je do zamarzniętych szyb, tak że robiła się świetna dziurka do patrzenia. Przez tę dziurkę patrzyło kochane, miłe oko przy każdym oknie jedno. Byli to chłopczyk i dziewczynka. Chłopczyk nazywał się Kay, a dziewczynka Gerda. W lecie wystarczył jeden krok i już byli razem, ale w zimie musieli wchodzić na tyle schodów i schodzić z tylu stopni, a na dworze padał śnieg.
- To roje białych pszczół! - powiedziała stara baka.
- Czy mają także królową? - spytał chłopczyk, bo wiedział, że prawdziwe pszczoły mają królową. ,
- Naturalnie, że mają - powiedziała babka. - Fruwa tam, gdzie się najgęściej roją. Jest większa od nich i nigdy nie odpoczywa na ziemi, odlatuje z powrotem w czarne chmury. Czasami w zimowe noce przelatuje przez ulice miast i zagląda do wszystkich okien, a wtedy okna te zamarzają tak dziwnie, jak gdyby się pokrywały kwiatami.
- Tak, tośmy widzieli! - wołały dzieci i teraz uwierzył, że to prawda.
- Czy Królowa Śniegu może tutaj przyjść? - spytała mała dziewczynka.
- Niech tylko spróbuje - powiedział chłopiec. - Wtedy posadzę ją na gorącym piecu i roztopi się.
Ale babka pogładziła go po głowie i zaczęła opowiadać inne bajki.
Wieczorem, kiedy mały Kay kładł się już spać, wdrapał się na krzesło przy oknie i spojrzał przez małą dziurkę. Właśnie spadło parę płatków śniegu i jeden z nich, największy, zawisł na brzegu skrzynki z kwiatami. Rósł coraz bardziej i w końcu przemienił się w kobietę ubraną w najdelikatniejszą białą gazę, utkaną jakby z miliona gwiaździstych płatków. Była piękna i zgrabna, ale cała z lodu, z olśniewającego, błyszczącego lodu. A jednak żyła. Jej oczy patrzyły jak dwie jasne gwiazdy, ale nie było  w nich spokoju ani wytchnienia. Skłoniła się do okna i skinęła ręką. Chłopczyk przestraszył się i zeskoczył z krzesła; a wtedy zdawało mu się, że wielki tak przeleciał obok okna.
 

 
Następnego dnia był silny mróz, a potem zrobiła się odwilż, a potem przyszła wiosna, słońce świeciło, ukazała się zieleń, jaskółki budowały gniazda, otworzono okna i dzieci siedziały znowu w swoim ogródku przy rynnie, wysoko ponad wszystkimi piętrami.
Tego lata różne kwiaty kwitły niezwykle obficie. Dziewczynka nauczyła się piosenki, w której była mowa także o różach i wtedy myślała o swoich własnych kwiatach. Zaśpiewała tą piosenkę chłopczykowi, a on nucił razem z nią:
 
Różyczek krasa minie,
Pójdźmy pielęgnować ogrody.
 
Dzieci trzymały się za ręce, całowały róże, patrzyły w jasne słońce i opowiadały sobie piękne historie. Cóż to były za cudne, letnie dni, , jakże przyjemnie było siedzieć pomiędzy świeżymi krewami róż, które, zdawało się, nigdy nie przestaną kwitnąć.
Kay i Gerda siedzieli i oglądali książkę z obrazkami, w której były namalowane zwierzęta i ptaki. Wtem, gdy zegar wybił piątą, Kay zawołał:
- Coś mnie ukłuło w serce. O, a teraz coś mi wpadło do oka.
Dziewczynka objęła go za szyję, chłopczyk mrugał oczami, nie, nic nie było widać.
- Pewnie już wyleciało - powiedział, ale nie wyleciało. Był to właśnie jeden  tych odłamków skał, na które rozpadło się lustro, czarodziejskie lustro, wiemy przecież, to czarno magiczne lustro, które wszystko co wielkie i ładne, odbijało jako małe i brzydkie, podczas gdy to, było brzydkie i złe, występowało wyraźnie i każdą wadę można było od razu zauważyć. Do serca Kaya wpadł także taki odłamek. Za chwilę to serce przemieni się w grudkę lodu. Teraz już przestało boleć, ale odłamek tkwił jeszcze w sercu.
- Dlaczego płaczesz? - spytał. - Tak brzydko wyglądasz! Nic mi przecież nie jest. Fe! - zawołał nagle. - Tę różę toczy robak. A patrz, tamta jest zupełnie krzywa. Właściwie te róże są brzydkie. Tak samo jak te skrzynie, w których stoją. - kopnął nogą skrzynie i zerwał obie róże. 
- Kay, co ty robisz?! - zawołała dziewczynka, a on widząc jej przerażenie zerwał jeszcze jedną różę i pobiegł do swego okna, zostawiając małą, milutką Gerdę samą.
Kiedy potem przyszła do niego z książką, z obrazkami, powiedział, że to dobre dla niemowląt; a kiedy opowiadała bajki, miał im zawsze coś do zarzucenia albo stawał za babką, kładł okulary i przedrzeźniał ją, a udawało mu się to tak dobrze, że ludzie śmiali się z tego. Wkrótce nauczyła się naśladować mowę i chód wszystkich ludzi na całej ulicy. Potrafił pokazywać wszystko, co w nich było niezwykłego i brzydkiego, a sprawiło to szkło, które mu wpadło do oka i szkło tkwiące w jego sercu. Dlatego dokuczał nawet małej Gerdzie, która była do niego przywiązana całą duszą.
Jego zabawy zmienił się teraz całkowicie; stały się takie złośliwe.
Pewnego zimowego dnia, kiedy prószył śnieg, przyniósł sobie wielkie, powiększające szkło, rozpostarł połę swego granatowego płaszcza i zgarnął na nią płatki śniegu.
- Spójrz w szkło, Gerda - powiedział. Każdy płatek śniegu powiększał się w szkle i wyglądał jak piękny kwiat lub sześciokątna gwiazda; był to wspaniały widok.
- Widzisz, jakie to artystyczne - mówił Kay - to o wiele ciekawsze od prawdziwych kwiatów. Te kwiaty nie mają żadnych wad, są doskonałe, o ile tylko się nie roztopią.
Po chwili zjawił się z wielkimi rękawicami i małymi saneczkami na plecach. Krzyknął Gerdzie w samo ucho:
- Idę na wielki plac, gdzie inni chłopcy się bawią! - I poszedł.
Na placu najsilniejsi chłopcy przywiązywali często swoje sanki do chłopskiego wozu i jechali w ten sposób spory kawał drogi. Było to bardzo wesołe. Kiedy się w najlepsze bawili, nadjechały jakieś wielkie sanie. Były pomalowane całe na biało, a w środku siedział ktoś otulony w białe futro i w białej futrzanej czapce. Sani objechały plac dwa razy dokoła. Kay przywiązał do nich szybko swoje saneczki i jechał za dużymi saniami. Jechali coraz prędzej i prędzej, prosto przed siebie w najbliższą ulicę. Osoba, która siedziała w saniach, odwróciła się, kiwnęła przyjaźnie do Kaya głową, zupełnie tak, jakby się znali od dawna. Za każdym razem, kiedy Kay chciał odwiązać swoje saneczki, osoba znowu do niego kiwała i Kay zostawał. Wyjechali za bramę miasta, wtedy śnieg zaczął tak sypać, że chłopiec, jadąc dalej, nie widział nawet ręki, którą trzymał przed oczami. Puścił prędko sznur od sanek, by się uwolnić od wielkich sań, ale to nie pomogło, jego małe sanki przywiązane były mocno i jak wiatr pędziły na przód. Wtedy zaczął głośno wołać, ale nikt go nie słyszał, śnieg padał, sanki mknęły szybko, od czasu do czasu podskakiwały, tak jakby jechały przez rowy i płoty. Kay był przestraszony, chciał zanucić piosenkę, którą śpiewała kiedyś Gerda, ale mógł sobie przypomnieć tylko tabliczkę mnożenia.
Płatki śniegu stawały się coraz większe i większe, i w końcu wyglądały jak duże, białe kury. Nagle odskoczyły na bok, wielkie sanie zatrzymały się i osoba, która w nich jechała, wyprostowała się, jej futro i czapka były całe ze śniegu, a ona sama była damą smukłą i wysoką, jaśniejącą bielą - Królową Śniegu.
- Zrobiliśmy ładny kawał drogi - powiedziała - ale po co marznąć? Otul się moim niedźwiedzim futrem. - Posadziła go obok siebie w saniach i otulił go futrem. Było mu tak, jakby pogrążył się w śnieżnej zaspie.
- Czy zimno ci jeszcze? - spytała i pocałowała go w czoło. Pocałunek był zimniejszy od lodu, dotarł prosto do serca, które już i tak na pół zlodowaciało. Było mu tak, jak gdyby miał umrzeć, ale tylko przez chwilę, potem zrobiło mu się dobrze; nie czuł już zimna.
 - Moje sanki! Nie zapominaj o moich sankach! - O tym pomyślał przede wszystkim. sanki przywiązano do jednej z białych kur, która pofrunęła niosąc je na grzbiecie. Królowa Śniegu pocałowała Kaya jeszcze raz i wtedy zapomniał o małej Gerdzie, o babci i o wszystkich w domu.
- Teraz już cię więcej ni pocałuję - powiedziała - bo zacałowała bym cię na śmierć.
Kay spojrzał na nią. Była bardzo ładna. Nie mógł sobie wyobrazić mądrzejszej i piękniejszej twarzy. Teraz nie wydawała mu się już z lodu jak przedtem, kiedy ją widział za oknem, gdy kiwała do niego. W jego oczach była doskonałością, nie bał się wcale. Opowiedział jaj, że potrafi rachować z pamięci i nawet z ułamkami, że wie, ile kwadratowych mil liczy kraj i ile ma mieszkańców, a ona uśmiechała się bez przerwy. Wtedy pomyślał sobie, że wie jeszcze za mało i spojrzał w wielką przestrzeń, a ona leciała z nim wysoko ponad czarnymi chmurami, wicher szumiał i wył, tak jakby śpiewał stare pieśni. Lecieli ponad lasami i jeziorami, nad morzem i lądem. Daleko pod nimi gwizdał mroźny wiatr, wyły wilki, śnieg iskrzył się, wyżej leciały czarne, kraczące wrony, a nad wszystkim wysoko w górze jasno świecił księżyc i Kay patrzył nań przez całą długą, zimową noc. W dzień zaś spał u stóp Królowej Śniegu.
 
Hans Christian Andersen:))  
 
 
 
 
 
 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz