Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

niedziela, 11 listopada 2012

Złota góra

Miała wdowa trzech synów. Dwóch starszych - brzydkich i mrukliwych, ale silnych jak tury. I trzeciego - Aloszkę, delikatnego młodzieńca, co to mniej się nadawał do ciężkiej pracy, a bardziej do śpiewów i zabawy.
Któregoś roku przyszedł nieurodzaj. Plony zmarniały, grad pola wytłukł. Nastał bied i głód. Jakoś ludzie przecierpieli, ale następnego roku susze wypaliły wszystkie zagony. I znów nie było co jeść ani czym handlować. Na trzeci rok zima nie chciała oddać wiośnie panowania na światem i plony pomarzły. Strasznie się zrobiło na świcie, ludzie marli jak muchy.
- Pójdę w świat, roboty jakiej poszukam. Zarobię pieniądze i wam przywiozę - zdecydował najstarszy z braci.
Staruszka dała mu na drogę metalowy łańcuszek na szyję z kościanym wisiorkiem. Młodzieniec matkę ucałował, braci wyściskał i jak stał, tak poszedł. I przepadł. 


- Poszuka i ja pracy, a może brata znajdę? - powiedział młodszy brat. 
I ona także dostał łańcuszek z kościanym wisiorkiem, pożegnał najbliższych i powędrował w świat. I po nim także ślad zaginął.
Biedna wdowa z rozpaczy i niedostatku umarła, do ostatniej chwili opłakując dwóch synów. Najmłodszy, Alosza, postanowił także w świat wyruszyć.
- Roboty może nie najdę, ale uda się to braci odszukam. Bo samemu na świecie źle żyć. - powiedział do siebie.
Wziął z gospodarstwa swą ukochaną bałałajkę, zabrał łopatę, zarzucił ją na ramię i poszedł. Długo wędrował, ludzi po drodze o braci rozpytywał. Ale ani  ich nie znalazł, ani roboty żadnej nie dostał. bo wszyscy krzywo na niego patrzyli, że taki chudy i nieduży. Grajka i śpiewaka w tym głodnym i strasznym czasie nikt nie potrzebował, a na robotnika Alosza się nie nadawał.
Nareszcie dotarł Alosza do wielkiego, pustego miasta nad brzegiem Morza Czarnego. W oknach siedziały kobiety w czarnych sukniach i czarnych chustach i wypłakiwały swą niedolę. 
- Uchodź stąd, uchodź! - krzyczały starsze wdowy na widok Aloszy, który z łopatą na ramieniu maszerował dziarsko pustą ulicą.
- Uciekaj, młodzieńcze, ratuj życie - szeptały mu piękna, młode dziewczyny poczernione żałobnymi szatami, pobielone sino-bladą rozpaczą za utraconymi mężami i oblubieńcami.
- Zawróć panie. Tam śmierć - poprosiły go osierocone dzieci, czepiając się jego kolan. 
Alosza zdziwił się bardzo temu wszystkiemu, ale mocniej tylko ścisnął łopatę i poszedł pustą ulicą ku rynkowi. A wszystkie kobiety w czarnych sukniach patrzyły za nim i płakały, wiedząc, że już nigdy go nie zobaczą. 

Alosza usiadł na rynku i rozglądał się w koło, gdy wtem usłyszał skrzypienie karety. Po chwili z czeluści pustej ulicy wyłoniła się pozłacana karoca zaprzężona w czarnego konia, który nosił pozłacaną uprząż. Na koźle nie było woźnicy, a mimo to koń dam się zatrzymał. Z okienka wychylił się starszy mężczyzna o pociągłej twarzy i ostrych rysach. Spod okrągłej czapy obszytej jenotem, ze szpicem złotem haftowanym, wyglądały mu siwe włosy.
- szukasz roboty, młodzieńcze? - spytał dobrotliwym głosem.
- szukam, panie. Ale znaleźć nie mogę - odparł Alosza.
- Tu roboty w bród, a jak widzisz, nie ma komu pracować - uśmiechnął się przybysz. - A ja złotem płacę. Przyjmiesz u mnie służbę?
Chłopak kiwnął głową i skoczył do karety. Koń w złocistej uprzęży, niepoganiany przez żadnego woźnicę, ruszył z kopyta. Po drodze zatrzymali się na przedmieściach u handlarki końmi i kupili najbardziej wychudzoną szkapinę. Kobieta przeżegnała się na ich widok, co bardzo Aloszę zdziwiło.
Po jakimś czasie dojechali do pięknego pałacu, krytego złotą blachą. W pałacu były złote parapety, złote klamki, a nawet szyby w oknach uszczelnione były złotymi nićmi. Na horyzoncie wznosiła się niedostępna góra o stromych ścianach, że nawet jaszczurka nie zdołałby na nie wpełznąć. Góra miała całkiem płaski wierzchołek, a item musiał być za szczerego złota, bo błyszczał jaśniej od słońca.
Alosze i tajemniczego bogacza powitała w progu piękna dziewczyna o wielkich, smutnych oczach, ubrana w wyszywaną złotem suknię. Na czole miała złoty diadem z ametystem, ale klejnot ten nie był ani trochę tak piękny, przepastne oczy dziewczyny.
- To moja pasierbica. Będzie nam przy wieczerzy towarzyszyć - powiedział bogacz.
Zasiedli w trójkę przy stole. Alosza pojadł, popił, wziął do ręki bałałajkę i zaczął śpiewać piękne staroruskie pieśni o miłości, o wojakach dzielnych i dziewczynach pięknych, które w oczach swych niczym w studni każdego junaka u topią. A piękna pasierbica bogacz patrzyła na Aloszę z coraz większym żalem.
Po kolacji bogacz zaprowadził Aloszę do jego komnaty.
- Wyśpij się , junaku-śpiewaku. Wyśpij się najmocniej, jak potrafisz, bo jutro czeka nas robota - pożegnał go i zatrzasnął za nim drzwi.
Zanim chłopak zasnął, usłyszał szelest. Ujrzał, jak w wygasłym kominku otwierają się sekretne drzwi i wyłania się z nich piękna dziewczyna o smutnych oczach. Podeszła do Aloszy, wcisnęła mu coś w rękę.
- Schowaj dobrze, może w biedzie cie poratuje. Wtedy do mnie wrócisz - szepnęła i pocałowała junaka.
A potem jak duch zniknęła w tajemniczych drzwiach. Popatrzył Alosza: oto dostał małe krzesiwo i krzemień w skórzanym woreczku. Pokręcił głową, schował za pazuchę, a później zasnął kamiennym snem.

Rano zbudził go bogaty pan i kazał wsiadać na wóz. Chudą szkapinę przytoczyli z tyłu i ruszyli w kierunku góry o stromych ścianach. Gdy tam dojechali, bogacz wyciągnął manierkę i powiedział:
- Praca cię czeka. Napij się przedtem. 
Alosza posłusznie wypił. Natychmiast padł jak martwy, bo bogacz napił go wywarem z nasennych ziół. Potem bogacz zbił chudą szkapinę, rozciął jej brzuch, pod żebra wepchnął Aloszę, zaszył końską skórę i czym prędzej odjechał na bezpieczną odległość. 
W powietrzu zaszumiało, pociemniało. Ze szczytu góry nadleciało dwanaście ogromnych, czarnych kruków o żelaznych dziobach.

 

Porwały końskie ścierwo i zaniosły w szponach na szczyt. Żelaznymi dziobami zaczęły rozszarpywać zdobycz. Gdy z konia został sam szkielet, próbowały dosięgnąć młodzieńca oplecionego klatką z końskich żeber. Wtedy Alosza ocknął się i łopatą odgonił precz ptaszyska. Popatrzył dookoła: siedzi na płaskim wierzchołku góry, pod nogami złoto prześwituje spomiędzy kamieni, a wokół pełno kości końskich i ludzkich.
- Gdzie ja jestem? - zawołał.
- Na szczycie Złotej Góry. Bierz się do roboty. Kop złote bryły i spuszczaj je w dół żlebem na południowym stoku - zawołał hen z dołu bogacz.
Alosza zaczął kopać. Bryły najczystszego złota wydobywał łopatą tak łatwo, jakby to były ziemniaki na polu. Co ukopał, to spuszczał żlebem w dół, a bogacz ładował na wóz i odwoził do domu. Kiedy Alosza czekał na kolejny powrót bogacza z pustym wozem, przyjrzał się kością ludzkim i ku swemu przerażeniu odkrył wśród nich dwa łańcuszki z kościanymi wisiorkami.
- O, moi biedni bracia! Tu was śmierć spotkała! - zapłakał. - Czy mnie też tu spotkała? - spytał sam siebie.
Z dołu usłyszał wołanie. Zrzucił znów w duł całe ukopana złoto i dostrzegł, że słońce zachodzi.
- No, dość będzie, dziesięć wozów ukopałeś - zawołał bogacz. - Teraz żegnaj, a za zapłatę weź tyle złota, ile udźwigniesz - zaśmiał się. 
- A jak ja zlezę w dół? - zawołał Alosza.
- Zostaniesz tu, jak setki takich samych głupców jak ty - usłyszał i zobaczył, jak hen w dole bogacz odjeżdża wozem pełnym złota.
A na horyzoncie kłębiło się już stado głodnych kruków o żelaznych dziobach, lecące z przeraźliwym krakaniem. Strach zjeżył Aloszy włosy na głowie. Przypomniał sobie jednak o prezencie od dziewczyny. Wziął krzesiwo i krzemień, skrzesał iskrę. Z iskry wyrósł mały człowieczek z tatarskimi wąsami.
- Czego potrzebujesz? Co rozkażesz? - spytał.
- Zabierz mnie stąd, bo nas obu te kruki zadziobią! - zawołał Alosza.
- Nasa jak nas. Prędzej ciebie - mruknął człowieczek i w mgnieniu oka z końskich kości skonstruował sanie.
Alosza wsiadł na pojazd, a człowieczek zepchnął sanie w dół. Przemknęły ze świstem tak szybko,że chłopak ze strachu zamknął oczy. Gdy je otworzył, był już na dole. W górze stado wściekłych kruków szukało zdobyczy. Nie namyślał się ani chwili, czmychnął do lasu.

Gdy Alosza był już bezpieczny, postanowił zemścić się na bogaczu. skrzesał iskrę i znowu pojawił się człowieczek z tatarskimi wąsami.
- Czego potrzebujesz? Co rozkażesz? - spytał.
- Chcę by każdy, kto mnie widział kiedyś, nie poznał mnie wcale - odpowiedział Alosza.
- Da się zrobić - odpowiedział. - Ale to już będzie twoje drugie życzenie, a mogę ci spełnić tylko trzy. Choć prawdę mówiąc, i tego aż nadto - burknął człowieczek.
- Coś ty taki zagniewany? - zdziwił się Alosza.
- Tysiąc lat już mieszkam w tym krzesiwku i spełniam ludzkie życzenia. a jednego własnego spełnić mi nie wolno. A  ja o niczym innym nie marzę, jak uwolnić się z tej służby i pójść w świat jako wolny duch - odpowiedział człowieczek, patrząc spode łba na Aloszę.
-No, dobra, zapuści mi długie włosy i rozkudłaną brodę, a potem się zobaczy - rozkazał mu Alosza.
I zaraz wyrosły mu wąsy i broda, tak że wyglądał jak zapuszczony dziadyga. Poszedł do miasta, w którym nie było ani jednego mężczyzny, a tylko wdowy i osierocone dzieci. I znów z każdego okna upominano go i błagano, aby zawrócił i śmierci uniknął. On jednak nie słuchał, pomaszerował prosto na rynek. zaraz nadjechała znajoma kareta. Bogacz nie poznał go i zaprosił do środka. Po drodze kupili lichego konia i pojechali do pałacu. 
Podczas kolacji bogacz nadal nie rozpoznał Aloszy, ale jego pasierbicy nie dało się zwieść brodą i poczochranymi włosami. Iskierka radości rozjaśniła jaj wielkie, smutne oczy.
Na nazajutrz wzięli wóz i pojechali pod Złotą Górę.
- Napij się - zachęcił Aloszę bogacz.
- Ano, napiję się za wasze zdrowie, a wy zapalicie ze mną tytoń - odpowiedział Alosza i wręczył mu tlącą się fajeczkę.
Bogacz wziął ja do ust, pyknął i padł jak rażony gromem, bo w tytoniu było to samo nasenne zioło, co w manierce z napitkiem. Alosza zabił szkapę, rozciął jej brzuch, włożył tam bogacza i zaszył skórę rzemieniem. Potem odjechał w las. Rychło nadleciały kruki o żelaznych dziobach i uniosły ścierwo na szczyt góry. Nie minęło pół godziny, a ze szczytu doleciał głos bogacza:
- Na pomoc! Gdzie ja jestem?
- Na szczycie Złotej Góry. Teraz całe to złoto jest twoje - odpowiedział Alosza i zawrócił do pałacu.
Po drodze ściął włosy i zgolił brodę. Pięknooka dziewczyna czekała już na niego i zaraz wzięli ślub.
Czy to już koniec opowieści? Niezupełnie. Po ślubie Alosza dobył krzesiwo i krzemień, skrzesał iskrę i wnet zjawił się mały człowieczek z tatarskimi wąsami.
- Czego potrzebujesz? Co rozkażesz? - spytał.
- Chcę się odwdzięczyć za uratowanie życia. Rozkazuję, byś nie musiał więcej spełniać ludzkich życzeń i mógł pójść w świat jako wolny duch - powiedział Alosza.
Człowieczek podskoczył z uciechy, skłonił się i zniknął.
A co się stało z bogaczem? Jego kości bieleją do dziś na szczycie Złotej Góry. Kto nie boi się kruków o żelaznych dziobach, może je kiedyś odnajdzie. I to już naprawdę koniec opowieści.

Bajka rosyjska:))



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz