Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

wtorek, 21 stycznia 2014

Latający kufer



Był sobie pewnego razu kupiec tak bogaty, że mógł całą ulicę i jeszcze jedną małą uliczkę wybrukować srebrzystymi pieniędzmi. Ale nie czynił tego, gdyż z pieniędzy swych robił inny użytek; wydawał szylinga a dostawał  z powrotem talara. Taki to był sprytny kupiec. W końcu jednak umarł.
Pieniądze dostały się jego synowi. Ten żył sobie ogromnie wesoło, co noc chodził na maskaradę. Robił latawce z banknotów, a złotymi monetami puszczał kaczki po wodzie; w ten sposób pieniądze mogły się łatwo wyczerpać i tak się też stało. Wreszcie zostały mu już tylko cztery szylingi, para pantofli i stary szlafrok. Przyjaciele przestali się nim zajmować, bo nie mogli przecież spacerować z nim po ulicy, ale jeden z nich, który miał dobre serce, przysłał mu stary kufer i powiedział:
- Pakuj manatki!
Było to bardzo pięknie powiedziane, ale on nie miał co pakować do kufra, więc wszedł sam do wnętrza. 
A kufer nie był zwyczajny! Wystarczyło nacisnąć zamek, a natychmiast wylatywał w powietrze. Syn kupca nacisnął zamek i hops!  Wyleciał przez komin wysoko nad chmury i coraz wyżej, i wyżej. Dno kufra trzeszczało, a on bał się nie na żarty, by kufer nie rozleciał się na kawałki, bo wówczas fiknąłby porządnego kozła. Nie daj Boże! W ten sposób przeleciał do kraju Turków. Kufer schował w lesie pod suchymi liśćmi i udał się do miasta. Mógł to doskonale zrobić, bo w Turcji wszyscy chodzą jak w pantoflach i w szlafroku! Po drodze spotkał niańkę z dzieckiem.
- Słuchaj, ty turecka niańko - powiedział. - Co to za wielki zamek z wysokimi oknami wznosi się tam za miastem?
- Mieszka w nim córka króla - odpowiedziała. - przepowiedziano jej, że będzie bardzo nieszczęśliwa przez ukochanego i dlatego nikt nie ma do niej dostępu inaczej jak w obecności króla i królowej. 
- Dziękuję! - powiedział syn kupca; potem wrócił do lasu, wlazł do kufra, poleciał na dach i wszedł przez okno do księżniczki.  
Leżał na kanapie i spała. Była tak śliczna, że syn kupca musiał ją pocałować. Obudziła się i przestraszyła wielce, ale on powiedział, że jest bogiem tureckim, że przyleciał przez komin i to się jej spodobało.
Potem usiedli obok siebie i on zaczął opowiadać historię o jej oczach: że są jak piękne, ciemne jezioro, po którym myśli pływają niby rusałki. I opowiadał o jej czole: że jest jak śnieżny szczyt w najpiękniejszym krajobrazie. I opowiadał o bocianie, który przynosi małe, śliczne dzieci. 
To były śliczne historyjki! Potem poprosił księżniczkę o rękę, a ona od razu się zgodziła. 
- Musisz przyjść tu w sobotę! - powiedziała. - Wtedy król i królowa są u mnie na herbacie! Jakże będą dumni, że zdobyłam boga Turków; ale pamiętaj, żebyś im opowiedział jakąś bardzo ładną bajkę, bo moi rodzice bardzo lubią bajki: dla mamusi musi być moralna, dystyngowana, a dla ojca wesoła, żeby się można było uśmiać!
- Dobrze - powiedział. - Jako narzeczeńskie prezenty będę przynosił jedynie opowieści.
I pożegnali się. A księżniczka dała mu szable pokrytą złotymi monetami, które mu się ogromnie przydały.
Poleciał do miasta, kupił sobie nowy szlafrok. 
Potem siedział w lesie i układał bajkę, która musiała być gotowa na sobotę, a to przecież nie jest taki łatwe.
Kiedy skończył, nadeszła sobota.
Król, królowa i cały dwór czekali z herbatą u księżniczki. Przyjęto go bardzo łaskawie.
- Czy zechce pan opowiedzieć bajkę - spytała królowa - głęboka i pouczającą?
- Ale taką, z której można się uśmiać - powiedział król.
- Tak oczywiście! - odrzekł i zaczął opowiadać. - Słuchajcie.
"Była raz wiązka zapałek, ogromnie dumnych ze swego pochodzenia. Ich drzewo genealogiczne, to znaczy duża jodła, z której gałęzi zostały zrobione, był starym drzewem w lesie. Zapałki leżały teraz między krzesiwem a starym garnkiem żelaznym i opowiadały im o swojej młodości.
- kiedy mieszkałyśmy na zielonych gałęziach - mówiły - było nam jak w raju; co rano i wieczór piłyśmy herbatę z brylantów, to była rosa, a cały dzień spędzałyśmy w blasku słońca, jeśli słońce świeciło i słuchałyśmy bajek, które wszystkie ptaszki musiały nam opowiadać. Wiedziałyśmy też o tym, że jesteśmy bogate, bo drzewa liściaste były odziane tylko latem, naszą zaś rodzinę było stać na zielony strój zarówno w ziemie, jak i w lecie.Ale przyszedł drwal i nastąpiła rewolucja. Rodzina nasza rozprysła się, pień główny otrzymał posadę jako główny maszt na pięknym okręcie, który miał opłynąć cały świat, gałęzie rozesłano na różne strony, a naszym zadaniem jest niecić światło dla mas, dlatego my, tak wytworne siostry, przebywamy w tej kuchni.
- Mój los jest odmienny! - powiedział żelazny garnek stojący obok zapałek. - Od chwili kiedy przyszedłem na świat, gotowano we mnie i szorowano mnie. Ja dbam o rzeczy solidne i właściwe, zajmuję pierwsze miejsce w domu. Jedyną moją przyjemnością jest, po obiedzie, kiedy mnie już wyczyszczą i wyszorują, stać na swoim miejscu i prowadzić rozsądne rozmowy z moimi towarzyszami. Ale z wyjątkiem wiadra do wody, które od czasu do czasu schodzi na podwórze, żyjemy tu wszyscy w czterech ścianach. Jedynym zwiastunem nowinek jest dla nas koszyk; kiedy wraca z targu, opowiada dużo, ale tak niespokojnie mówi o rządzie i o ludzie. Nawet niedawno jeden stary garnek, słuchając tego, rozpadł się na kawałki - to jest, zapewniam was, prawdziwy liberał. 
- Za dużo gadasz! - powiedziało krzesiwo i stal uderzyła o krzemień, tak że posypały się iskry. - Chcecie, urządzimy sobie wesoły wieczór.
- Doskonale! Pomówmy o tym, kto z nas jest najwytworniejszy! - powiedziały zapałki.
- Nie, nie lubię mówić o sobie! zaprotestowała glinian misa. - Prowadźmy lepiej rozmowę towarzyską. Ja zacznę, powiem wam coś, co każdy z was przeżył, więc się łatwo wczujecie, a to jest bardzo przyjemne. Więc: Nad brzegiem Bałtyku, wśród buków duńskich...
- Jak ładnie się zaczyna! - powiedziały talerze. - To będzie opowiadanie, które się nam z pewnością spodoba!
- Tak, tam spędziłam młodość w pewnej spokojnej rodzinie. Czyszczono tam meble, szorowano podłogi, a co dwa tygodnie zawieszano czyste firanki.
- Jakże pani zajmująco opowiada! - pochwaliła miotła. - Od razu można poznać, że to opowiada kobieta, taka jakaś czystość wieje z tego!
- Tak, to się czuje! - powiedziało wiadro i podskoczyło z radości, hop!; aż woda plusnąwszy na podłogę odpowiedziała: plask!
A gliniana misa ciągnęła dalej swe opowiadanie, którego koniec był równie piękny, jak początek.
Talerze zabrzęczały z radości, a miotła wyciągnęła ze śmietnika zielona pietruszkę i uwieńczyła misę, bo wiedziała, że tym rozzłości innych.
<<Uwieńczę ją dzisiaj! - pomyślała. - Za to on uwieńczy mnie jutro!>>
- A teraz zatańczę - powiedział pogrzebacz.
I zatańczył. Jak wysoko podnosił w górę swą jedną nogę! Aż stary pokrowiec na krześle stojącym w kącie pękł ze śmiechu na ten widok!
- Czy teraz i mnie uwieńczycie? - spytał pogrzebacz. 
I został uwieńczony.
<<Ach, cóż to za motłoch!>> - pomyślały zapałki. 
Teraz przyszła kolej na samowar: miał śpiewać, ale powiedział, że jest przeziębiony i że śpiewa tylko wtedy, gdy jest zagrzany. Oczywiście były to tylko wielkopańskie fochy, nie wypadało mu śpiewać gdzie indziej niż u państwa na stole.
W oknie tkwiło stare, gęsie pióro, którym pisała służąca; nie było w nim nic szczególnego, chyba to, że moczono je zbyt głęboko w atramencie, ale ono było i z tego dumne. 
- Jeżeli samowar nie chce śpiewać, to dajcie mu spokój! Za oknem wisi klatka ze słowikiem, który też umie śpiewać; nie uczył się co prawda, ale na dzisiejszy wieczór musi nam wystarczyć!
- Uważa za ogromnie niestosowne - powiedział czajnik, śpiewak kuchenny i brat przyrodni samowara - abyśmy słuchali śpiewu takiego obcego ptaka. Czy to gustowne? Niechże koszyk rozstrzygnie tę kwestię!
- Złości mnie to! - zawołał koszyk. - Złości niesłychanie, że w tak niemądry sposób spędzamy wieczór! Czy nie lepiej byłoby zająć się porządkiem w domu? Każdy wróciłby na swoje miejsce, a jak kierowałbym zabawą. To byłoby coś zupełnie innego. 
- Dobrze, zgadzamy się! - zawołali wszyscy.
W tej chwili drzwi się otworzyły; weszła służąca i wszyscy znieruchomieli na swoich miejscach. Nikt nie powiedział ani słówka. Ale po cichu każdy myślał o sobie, nawet najlichszy garnek myślał o tym, jak bardzo jest wytworny i że wszystko potrafiłby zrobić! <<Tak, gdybym tylko zechciał - myślał każdy - mógłbym urządzić naprawdę wesoły wieczór!>>
Służąca wzięła zapałki i rozpaliła nimi ogień. Oh! Jakże trzaskały i buchały płomienie.
<<Teraz każdy widzi, że jesteśmy najważniejsze! - pomyślały zapałki. - Jakiż to blask z nas bije! Jakie światło!>>
I Tak myśląc spłonęły."
- Tak, to była piękna bajka - powiedziała królowa. - Po prostu byłam w kuchni z tymi zapałkami. Bierz naszą córkę za żonę!
- Tak - powiedział król. - W poniedziałek oddamy ci córkę. 
Mówili do niego "ty", bo należał do rodziny.
W ten sposób wyznaczono dzień wesela, a w wigilię tego dnia całe miasto było rzęsiście iluminowane. Miedzy lud rzucono ciasta i obwarzanki; ulicznicy wspinali się na palce, gwizdali i wołali: "Hura!" Było to niebywale wspaniałe.
"I ja chyba muszę pokazać coś ładnego!" - pomyślał syn kupca. 
Nakupił dużo rakiet, fajerwerków i sztucznych ogni, włożył to wszystko do swego kufra i wyleciał z tym w piwietrze.
Trrach! Trzaskało i huczało!
Turcy podskakiwali na ten widok z radości tak, że aż pantofle fruwały im około uszu. Czegoś podobnego jeszcze nie widzieli. Toteż uwierzyli, że to bóg turecki żeni się z księżniczką. 
Gdy syn kupca wrócił ze swym kufrem do lasu, pomyślał: "Pójdę trochę do miasta posłuchać, co ludzie o tym wszystkim mówią!" Był bardzo ciekawy.
Co też ci ludzie wygadywali! Każdy, kogo spytał, opowiadał na swój sposób, ale wszyscy mówili, że to było piękne. 
- Widziałem na własne oczy tureckiego boga! - powiedział jeden. - Miał oczy jak błyszczące gwiazdy, a brodę jak wzburzone fale! 
- Leciał w płaszczu ognistym! - mówił drugi. - A z fałd płaszcza wyglądały cudne aniołki! 
Tak pięknych historyjek nasłuchał się syn kupca. A nazajutrz miało być wesele. 
Potem zaś poszedł do lasu, by wsiąść do swego kufra. Ale co to? Gdzie kufer? Kufer się spalił. Została nim iskierka fajerwerków, podpaliła ona kufer i oto był już tylko popiołem. Syn kupca nie mógł już latać, nie mógł pofrunąć do narzeczonej.
A narzeczona stała cały dzień na dachu i czekała. Czeka tam pewnie jeszcze dziś, a syn kupca wędruje po świecie i opowiada bajki, ale te bajki nie są już takie wesołe jak tamta, którą opowiadał, o zapałkach. 

Hans Christian Andersen:))       

1 komentarz: