Jeden gospodarz w Przymorskim Kraju miał kota.
Chuligan ten kot i psocił za całą kocią czeredę. A to kurczaka skradł i pożarł,
a to mleko gospodyni wypił, to znów na piec wskoczył i suszące kiełbasy
ukradkiem porozgryzał. Słowem - szkodnik, jakiego świat nie widział, a i
przecher okropna, bo nikt go nigdy na gorącym uczynku nie złapał. Przebrała się
wreszcie miarka. Gospodarz kota za kark ucapił, do worka wsadził, zawiózł do
lasu i tam wolno puścił. Kot umknął w paprocie i wcale nie miał zamiaru wracać.
Ale samotne i głodne życie w lesie też mu się nie uśmiechało. Łaził po
ścieżkach, drapał się po drzewach, aż tu nagle spotkał Liszkę-Chytruskę.
Ani kot dotąd lisa nie widział, ani lisica kota.
Stali, tak, wpatrzeni w siebie, aż Liszka zalotni ujęła się pod boki, ogonem
jak suknią długą zamiotła i spytała:
- A wy, szanowny panie, skąd w naszym lesie, znaczy,
wzięliście się?
- Jestem Kotafiej Pazurowicz, przybywam z Syberii mam
tu kniaziem być i władcą nad wszelkim zwierzem - odpowiedział rezolutnie
kocur.
- Ach, Kotafieju Pazurowiczu, to dla mnie zaszczyt,
przyjmij, proszę zaproszeni do mojej skromnej nory - zarumieniła się
Liska-Chytruska, bo zrozumiała, że oto los jej wspaniałego kawalera zsyła. Nie
dość, że wąsaty, nie dość, że pręgowany jak tygrysy, to jeszcze wysoko
urodzony. Liszka-kniaziówna - to by dopiero było ni byle co!
Ugościła kota w swej jamie, podała mu smakołyki.
- Kniaziu Kotafieju, a czyś ty samotny, czy żonaty? -
spytała.
- Samotny, Liszko, na ożenek i czasu nie był i służba
krajowi nie zezwoliła. Ale teraz mam życzenie ożenić się, choćby zaraz.
Liszce dwa razy powtarzać nie było trzeba. I tak
Kotafiej Pazurowicz z Liszką-Chytruską wzięli ślub i zamieszkali razem. Kot
wylegiwał się całymi dniami, a Liszka przynosiła przeróżne smakołyki. Nocą
lisica spała, za to kot wymykał się na polowanie. Przynosił nad ranem upolowane
myszy i nornice, kładł przed lisicą strzępki ich futer i dogadywał:
- Ot, widzisz, niedźwiedź, nie chciał się pokłonić
kniaziowi Kotafiejowi. A tu masz borsuka. Drogi mi nie ustąpił. A tu mi się łoś
zaplątał, gbur i prostak. który dotąd jeszcze nie złożył pozdrowienia mojej
ślicznej żonce - chełpił się kocur przed lisicą, a ta słuchała z szeroko
otwartym pyszczkiem.
"No, to mi się trafiło. Nie dość, że kniaź, to
jeszcze charakternik, będę ja miała życie jak w raju" - pomyślała
Liszka-Chytruska. I jeszcze więcej usługiwała swemu pręgowanemu mężowi,
smakołyków donosiła i dbała o niego jak o swój największy skarb.
Nie minęły trzy tygodnie, odkąd Kotafiej Pazurowiacz
zamieszkał w przytulnej lisiej norze. Liszka-Chytruska napotkała w lesie Miszkę
Grizliewicza, znaczy się niedźwiedzia burego, co po puszczy się wałęsał,
wszystkie zwierzęta strasząc swą siłą.
- Ho, ho, ho Liszko moja ty ukochana, a pójdź, niechże
cię ucałuję i wyściskam - zaryczał Miszka Grizlewicz na powitania i dawaj do
lisicy podchodzić, w pół ją brać i do całowania się szykować. Odepchnęła go,
pod boki się wzięła, czepek biały na głowie poprawiła, ogonem gniewnie,
niczym suknią czerwoną, zmiotła.
- Ty uważaj, kudłaczu - wrzasnęła. - Bo jak się mój
mąż dowie, jaki z ciebie prostak, nie zostanie z ciebie ani kawałeczek całej
skóry!
Miszka Grizlewicz zdziwił się niepomiernie.
- A kto niby ten twój mąż, żebym ja się miał go bać,
a? - spytał głupowato.
- To jest nasz nowy kniaź, Kotafiej Pazurowicz.
Przybył z Syberii, żeby w naszym lesie porządek zaprowadzić. Mówię ci, gdy
wpadnie w złość, litości nie ma w nim ani odrobinki. Każdego zwierza w mig na
pazurach swych rozniesie - dogadywała Liszka-Chytruska niedźwiedziowi.
Ten zląkł się nie na żarty.
- Ech, Liszko-Chytrusko! Poznaj mnie z tym twoim
mężem. Może by mnie na służbę wziął? - spytał Miszka.
- Zabij wołu, opraw go, przynieś na polanę, to się i
zobaczy. Jeśli Kotafiej uzna, że dar przyniosłeś odpowiedni, to ci i może
służbę da - odpowiedziała roztropnie Liszka.
Po czym odwróciła się dumnie i odeszła. Nazajutrz w
lesie spotkała wilka.
Wolf Żarłokowycz przechadzał się bez celu po polanie,
a na widok Liszki-Chytruski wąsa podkręcił i zaczął się do niej zalecać:
- Liszko, krasawico, piękności ty moja! Już dawno mnie
nie odwiedzasz, pieśni ze mną nie śpiewasz. Cóżem ci zrobił, okrutna?
Liszka-Chytruska tylko prychnęła pogardliwie i pacnęła
Wolfa Żarłokowicza po łapach.
- A tyś co myślał, szary ogonie? Że ja nie dokąd
zaglądać, nie mam z kim pieśni śpiewać? Ty lepiej pokłoń się nisko, bo teraz
nie ze zwykłą Liszka-znajomką rozmawiasz, ale z Liszką-kniaziówną. Bo mój mąż
to tutejszy kniaź i władca wszelkiego zwierza.
Wolf Żarłokowycz zgłupiał całkiem od tej przemowy, bo
jak żył, żadnego władcy w tym lesie nie oglądał. No, może z wyjątkiem
niedźwiedzia, który był najsilniejszy, ale na władcę zwierzą zbyt durny.
- kniaź i władca? - spytał niepewnie. - A któż on
jest, siostrzyczko?
- To Kotafiej Pazurowicz. Z rodu tygrysiego, przybył
wprost z Syberii, żeby porządek w tym lesie zaprowadzić.
Wilk zląkł się nie na żarty.
- Liszko, siostrzyczko, a pozwól mnie, po starej z
tobą znajomości, onemu Kotafiejowi się pokłonić. Wiesz przecież, żem ja ci
zawsze dobrze życzył - przypomniał się wilk.
- Upoluj barana, upiecz go smakowicie w ziołach i
korzonkach, a może Kotafiej pazurowicz łaskawym okiem na ciebie spojrzy -
powiedziała dumnie Liszka-Chytruska i z godnością poszła do domu, gdzie kot
smacznie spał, objedzony po uszy tym, co mu żona ostatnio przyniosła.
Ale stało się tak, że Miszka Grizliewicz , i
Wolf Żarłokowycz prędko zapomnieli o tym, że mają nowemu władcy lasu przynieść
cenne podarunki. Pewnej nocy jednak obydwaj zaplątali. A zupełnym przypadkiem
tę własnie polanę wybrał sobie na spacer kot Kotafiej, który tylko nocą
opuszczał lisią jamę. Właśnie przyczaił się w wysokiej trawie i jednym
błyskawicznym skokiem upolował leśną mysz. Kucnął pod krzakiem i zaczął ją pożerać,
warkocząc przy tym z upodobaniem do świeżej krwi. Posłyszał to niedźwiedź i
struchlał, bo te pomruki i warkotanie przerywało jeszcze głośne "Mniam!
Chrup!"
- Oj, niedobrze - szepnął Miszka Grizliewicz. - Ani
chybi to ten kniaź kocur, któremu ja się zapomniałem pokłonić.
I nie zwlekając, odwrócił się i jak najciszej zaczął
oddalać się od polany. W ty momencie wpadł na wilka, który był zaczajony pod
ściętym pniem na nocne gryzonie, ale przysnął nieroztropnie. Teraz nadepnięty
przez niedźwiedzia, w kompletnej ciemności, nie namyślając się ani chwili,
ugryzł go w nogę. Miszka Gryzlewicz ryknął i palnął wilka w łeb, aż temu się
gwiazdy pokazały pod powiekami.
- Miaaauuu! - zakrzyknął tym razem przerażony kot i
czmychnął na drzewo.
Wolf Żarłokowicz podskoczył ze strachu i capnął
niedźwiedzia zębami w nos. Ten znowu ryknął i pazurami przejechał wilk po
grzbiecie, a w tym samym czasie kot wydał z siebie przeraźliwy wrzask, zaś jego
zielone ślepia zapłonęły w ciemnościach jak dwie pochodnie. Miszka Grizliewicz
i Wolf Żarłokowycz nie czekali, aż dostaną im się kolejne razy, ale każdy z
nich pobiegł na oślep w swoją drogę. A co im futra po ciemku nadszarpnęły kolce
jeżyn, co ich jakaś gałąź po grzbiecie chlasnęła, to obaj myśleli, że oto
na karkach siedzi im ten straszny, niewidziany jeszcze przez nikogo Kotafiej
Pazurowicz. I gnali przed siebie aż do świtu.
Kot Kotafiej Pazurowicz także szubko u ciekł do jamy
Liszki-Chytruski, ale resztki zjedzonej myszy nadal tkwiły na jego łapach. Gdy
nad ranem lisica wstała, ujrzała swego męża siedzącego obok posłania i
czyszczącego sobie pazury z resztki krwi i sierści.
- Na litość, mężu mój! Co ci się stało? - zdumiała się
Liszka-Chytruska .
- Widzisz, żoneczko, napotkałem w lesie jakiś dwóch
zuchwalców. Obaj wielcy, futrem nakryci. Jeśli nie pomarli z ran, to przeżyją -
odpowiedział kot przechera.
Rano Liszka-Chytruska poszła do lasu. Patrzy, mruga,
własnym oczom nie wierzy. Człapie ciężko Miszka Grizliewicz, na jedną łapę
utyka. Futro na nim zmierzwione, całe poszarpane i poskubane, nos pogryziony i
spuchnięty, szkoda gadać. Za niedźwiedziem idzie powoli Wolf Żarłokowycz. I on
jakże pobity! Ogon ma przetrącony , a łeb, przedstawcie sobie, burą szmatą
obwiązany. Zobaczyli obaj Liszkę-Chytruskę, dawaj biadolić, pełzać, kłaniać się
na ziemi, skomleć i zawodzić.
- Oj, oj nie karz nas, Liszko-kniaziówno. Zapomnieli
my podarki kniaziowi Kotafiejowi złożyć, oto jak nas pokarał - wystękał Miszka
Grizliewicz.
- Nie przynieśliśmy mu wołu i barana, ot i sami mało
nie skończyliśmy na rożnie. Siostrzyczko, krasawico, wstaw się za nami u
kniazia, niech nam życie oszczędzi, a my mu piękne podarki sprawimy! - błagał
Wolf Żarłokowycz.
Liszce w to graj, bo się i po prawdzie już jej
znudziło ciągle na polowania chodzić.
- No, chłopaczkowie mili, macie ostatnią okazję. Albo
jutro na polanie a mężem dostaniemy na polanie wspaniałego byka i wonnego
barana, albo śmierć was czek w pazurach kniazi Kotafieja - rzuciła sucho Liszka-Chytruska.
Niedźwiedź i wilk w oka mgnieniu popędzili do wsi i
osad ludzkich i nie zaważając na pasterzy, porwali jednego wołu i jednego
barana . Potem rozpalili ognisko i piekli zdobycz na rożnach.
Liszkę-Chytruskę dobiegł ten zapach i powiada:
- No, mój mężu, kniaziu. Pora iść na gości. Ci,
których takeś poturbował, chcą teraz prosić twej łaski. No i najemy się od syta
- powiedziała.
Kocurowi nie w smak była ta wizyta, bo co tu dużo
ukrywać, bał się wilka zębatego i niedźwiedzia wielkiego jak góra. I nie
wiedział wcale, że oni jeszcze bardziej boją się jego. Rad nie rad poszedł kot
Kotafiej ze swą śliczną żoną Liszką w gości do wilka i niedźwiedzia. ale ci
dwaj sami przemyśliwali, gdzie by tu się przed nim ukryć. Wreszcie Wolf
Żarłokowycz powiada tak:
- Wlezę w krzaki, zasypię się suchym listowiem,
schowam się w nim cały. Niechże zjada tego barana na zdrowie beze mnie.
a Miszka Grizliewicz na to:
- Ot, mądry, mnie samego zostawia na pewną śmierć. Ja
wtenczas wejdę na sosnę i niech tam sobie kniaź Kotafiej zeżre mojego byka sam.
I tak też zrobili. Kiedy Liszka-Chytruska, Kotafiej
Pazurowicz zbliżyli się do polany pachnącej mięsem, nie było na niej nikogo.
- Ależ ten Kotafiej maluśki - zdziwił się niedźwiedź,
przypatrując się im z wierzchołka sosny.
Tymczasem kot rzucił się na wonne mięso i zaczął je
szrpać zębami i pazurami, mrucząc: "Mrrrauu! Mrrauu!" Wilk nie
dosłyszał i zdało mu się, że kot woła: "Mało! Mało!". Chciał wyjrzeć
na kniazia Kotafieja, ale suche liście zaszeleściły i odsłoniły jego wilgotny,
czarny nos. Kocur pomyślał, że to mysz przemyka w zaroślach. Bez wahania
skoczył z pazurami i zatopił je głęboko w wilczym nosie. Wolf Żarłokowycz
zawył z bólu, wyskoczył z krzaków i w podskokach uciekł.
Kotafiej przerażony wskoczył na pień sosny, na której
wierzchołku tkwił niedźwiedź. Miszka Grizliewicz wystraszył się nie na żarty na
widok kota wspinającego się ku niemu po pniu.
- No, teraz da mi popalić - jęknął.
Puścił pień i zleciał z drzewa na ziemię, aż jęknęło.
Zerwał się i kulejąc, pokuśtykał w las.
Od tej pory wszystkie zwierzęta w lesie bały się kota
Kotafieja i ustępowały mu z drogi. A pieczone mięso barana i byka starczyło
kotu i lisicy na całą zimę.
Bajka rosyjska:)
Niezłe, szukałam tej bajki, za moich czasów kot nazywał się Kotafiej Iwanowicz a teraz na Pazurowicz zmienili, to dlatego nie mogłam znaleźć.
OdpowiedzUsuń