Bardzo daleko stąd żył ojciec z trzem synami.
Najstarszy miał na imię Borys i był najsilniejszy. Młodszego i
najpiękniejszego zwali Wasylem, a na najmłodszego, głuptasa, wołali po prostu
Wania. Wania do roboty się nie palił, całymi dniami na piecu drzemał i o
księżniczkach rozmyślał.
Zasiał raz ojciec pszenicę. Obrodziła tak, że kłosy
falowały ponad głowami najwyższych mężczyzn, a złociły się tak, że i w
pochmurny dzień na polu było jasno. Jednak co noc ktoś tratował polany -
otrząsał złote kłosy, łamał smukłe łodygi. Ojciec wysłał najstarszego sytna, by
pola pilnował. Ale ten antałek gorzałki wypił i poszedł spać w bruździe. Rano
znów pszenica stratowana, kłosy otrząśnięte, a syn przysięga, że nic nie
widział.
Następnej nocy posłał Wasyla-Pięknisia. Ale ten,
zamiast wolę ojca wypełnić, poszedł nie w pole, tylko do urodziwej sąsiadki, i
tam spędził noc. I rano znów pszenica stratowana, kłosy otrząśnięte, a Wasyl
głową trzęsie: nikogo na polu nie zobaczył.
Wreszcie posłał ojciec Wanię-Głuptaska. Tego, jako, że
się na piecu wyspał w dzień, w nocy już sen nie morzył. Leżał sobie, w gwiazdy
w gwiazdy się wpatrywał, aż tu nagle blask nie ziemski poderwał go na nogi. Nad
pole pszenicy nadleciała ogromna Caryca-Kobylica. Grzywę miała z gorących
słonecznych promieni, ogon z zimnych smug księżycowego światła, kopyta wielkie
jak koła u wozu, a chrapy jak dwa kowalskie miechy. Zeskoczyła z nieba na pole
dalej kłosy otrząsać i łodygi tratować.
Wania podkradł się i wskoczył na jej grzbiet. Pomiarkował,
by za słoneczną grzywę nie łapać i rąk nie spalić, więc skoczył tak, że
siedział przodem do ogona i rękami za ogon złapał. Caryca-Kobylica próbowała go
zrzucić. Na próżno. Chłopak ścisnął ją kolanami, srebrny wokół pięści okręcił i
pokonać się nie dał.
- Puszczaj, Wania, puszczaj natychmiast - zarżała
Caryca-Kobylica.
- Nie puszczę, póki za pszenicę zniszczoną nie
zapłacisz - zawołał Wania.
- Bo cię kopytami stratuję!
- Prędzej ja tobie ogon wyrwę.
Zobaczyła Caryca-Kobylicz, że chłopak twardo przy swoim
obstaje.
- Dobrze, jak mnie puścisz, dam ja tobie trzy konie.
Dwa srebrnogrzywe i jednego garbuska. Srebrnogrzywe sprzedaj w mieście, braciom
i ojcu pieniądze oddaj. Ale Konia Garbuska nie oddawaj nikomu, bo ci się nieraz
przyda!
Caryca-Kobylica przysięgła, że obiecam konie jutro
staną w zagrodzie, a pola pszenicy nigdy już nie stratuje. Wtedy chłopak ją
puścił. Patrzył, jak galopuje ku księżycowi, tocząc z pyska perłową pianę,
która stygła na nocnym niebie i zmieniała się w roje gwiazd. Wrócił Wania do domu
i położył się na piecu.
- Diabelska kobyła tratowała nam pole, ale już więcej
nie będzie - powiedział ojcu, który tylko mruknął gniewnie, bo kto by takich
głupstwa chciał słuchać.
Nazajutrz w południe Wania wstał z pieca i poszedł do
stajni. Przy żłobie stał mały, bury konik o grzbiecie tak krzywym i garbatym,
że trudno było sobie wyobrazić, jak na nim jechać.
- A gdzie to moje konie srebrnogrzywe? - zapytał sam
siebie.
I jakież było jego zdziwienie - Konik Garbusek
Przemówił!
- Twoi bracia pojechali na nich do grodu, by je
sprzedać i podzielić się pieniędzmi. Siadaj, to ich dogonimy - powiedział
Konik.
Wania dosiadł Konika Garbuska, a ten pogalopował tak
chyżo, jak nie biega żaden inny koń na świecie. Przed zachodem słońca dopędzili
starszych braci, którzy właśnie szukali miejsca na nocleg. Poszli spać, ale
znowu Wania zasnąć nie mógł, przecież się do południa wylegiwał. Naraz patrzy,
nie daleko na polanie błyszczy coś, tańczą płomienie. Podkradł się, zobaczył
Żar-Ptaki zlatujące się na gody. Niewiele myśląc, chwycił jednego za ogon,
wyrwał mu pióro ogniste i za pazuchę schował. Po cichu wrócił do obozowiska.
Bracia spali, ale Konik Garbusek otworzył oczy.
- Wyrzuć, Wani, to piórko kłopotów ci tylko przysporzy
- poprosił.
Ale Waniuszka tylko ramionami wzruszył.
Następnego dnia dotarli do grodu. Srebrnogrzywe rumaki
wypatrzył natychmiast wielki łowczy, który dla samego cara konie kupował. Wania
sprzedał mu rumaki, a sam najął się do roboty jako dozorca stajni. Oddał
braciom pieniądze, uściskał ich i poszedł służyć u cara.
Od rana do południa doglądał koni, a po robocie siadał
sobie wygodnie w drzwiach stajni, kręcił machorkę w lada jaki skrawek papieru,
przypalał ognistym piórem Żar-Ptaka i dobrze mu było. Konik Garbusek wiele razy
prosił:
- Wania, rzuć to piórko, bo kłopotów ci przysporzy!
Ale Wania na to nie zważał. Aż pewnego dnia wielki
łowczy dostrzegł, że chłopak piórkiem Żar-Ptaka machorkę przypala. Zaraz za łeb
go złapał, aby carowi to cudo i jego właściciela pokazać.
Car był wielkim myśliwym. Ustrzelił już z łuku gatunki
ptaków, ubił oszczepem wszystkie rodzaje zwierząt, jakie Matka Ziemie na świat
wydała na świat wydała. Ale nigdy dotąd nie udało mu się zabić a nie pojąć
Żar-Ptaka. Teraz surowym wzrokiem patrzył na Wanię, a do ręki wziął ogniste
pióro.
- Widziałeś ty, oberwańcu, Żar-Ptaka? - spytał Wanię
car.
- Jako i waszą wielmożność teraz oglądam.
- tak ty, Wania, jeszcze dziś do lasu pojedziesz i bez
żywego Żar-Ptaka nie waż mi się wracać. A jak go nie przywieziesz, ze skóry cię
żywcem obedrę.
Wraca Wania strapiony, do Konika Garbuska się
przytula.
- Bieda, Koniku, car każe całego Żar-Ptaka, a ja ledwo
jedno piórko zdobyłem.
- Mówiłem nie bierz tego piórka. Ale nie frasuj się.
Każ dać sobie dwie kadzie drewniane, wiadro miodu i skórzane rękawice. Do kadzi
wlejesz miód, drugą się nakryjesz. Jak Żar-Ptaki nadlecą, jednego złapiesz i
zaraz ci pomogę go carowi dostarczyć - doradził mu konik.
Wania wszystko zdobył, wsiadł na Konika i pojechał do
ciemnego lasu. Tam chłopak miodu do kadzi wlał, drugą się nakrył, rękawice
skórzane na ręce nasadził. O północy nadleciały Żar-Ptaki i dalej mód lipowy
pić. Wtedy Wania spod kadzi wyskoczył, jednego ucapił i zaraza na grzbiecie
Konika garbuska popędził do cara.
- Dobrześ się spisał - zatarł ręce car na widok
Żar-Ptaków bijącego ognistymi skrzydłami o stalowe pręty klatki. - Skoroś taki
junak i zuch, porwiesz dla mnie jutro córkę księżyca, bo chcę się z nią żenić -
rozkazał.
Powrócił Wania do swego Konika, oparł się czołem o
jego pysk i płacze:
- Teraz już po mnie, przyjacielu, jakże mi Córkę
Księżyca porwać? Gdzie jej szukać, mnie, biednemu!?
- Mówiłem, byś nie brał tego pióra? Masz tobie! Ale i
z tym sobie poradzimy. Musisz tylko wziąć z pałacu dwa srebrne lusterka i
srebrną klamrę. Jedno lustro postawisz, a drugie taflą do ziemi przyłożysz. Jak
Córka Księżyca , ty jej za plecami drugie zwierciadło odkryj. Już przeglądać
się w nich nie przestanie. Wystarczy spiąć ją srebrną klamrą i po kłopocie. A
teraz możemy ruszać - zarządził Konik.
Na wysokiej grani Wania lustro ustawił, o czarną skałę
oparł, drugie ułożył na ziemi, zwierciadlaną taflą do dołu. Sam ukrył się za
wielkim kamieniem. Po chwili usłyszał kroki Córki Księżyca. Tak pięknej
dziewczyny Wania jeszcze nie widział. Miała białą cerę, srebrzyste warkocze
do kolan, a oczy granatowe jak noc.Zauważyła lustro, zaczęła się w nim
przeglądać, włosy poprawić, szatę wygładzać. Wania skoczył, drugie lustro za
jej plecami ustawił i tak złapał ją w srebrną pułapkę. Córka Księżyca
nawet nie zauważyła, że Wania spiął oba lustra srebrną klamrą, Gwizdnął na
Konika garbuska i powiózł dziewczynę w dół, ku zielonym trawą i różowemu
świtowi, prosto na dwór cara.
Car zachwycił się narzeczoną, ale ona nawet słyszeć
nie chciała o małżeństwie.
- Niechaj zawiozą list memu ojcu i wydostaną z dna
morza mój pierścień zaręczynowy. Wtedy może zechcę ślubu - powiedziała
carowi.
Car zaraz kazał zawołać Wanię.
- Jedź i załatw, co każę - powiedział krótko.
Konik garbusek wysłuchał szlochów Wani i po raz trzeci
przypomniał:
- Jakbyś pióra Żar-Ptaka nie ruszał, nie byłoby teraz
tego. NO, ale nie ma czasu, musimy ruszać.
Wania wskoczył na jego grzbiet i Konik Garbusek
pomknął jak strzała. Biegł, aż znalazł się w miejscu, gdzie morze było
najwęższe i pomiędzy dwoma brzegami leżał wieloryb długi na siedem mil. Po jego
grzbiecie jeździły kupieckie karawany i wojskowe tabory.
- Dokąd jedziesz Waniuszka? - spytał wieloryb.
- Do Księżyca z listem od jego córki.
- Waniuszka, mileńki, zapytaj ty Księżyca, ile jeszcze
muszę cierpieć. Trzy lata tak leżę i grzbiet mam do krwi poraniony - poprosił
wieloryb.
- Zapytam o ciebie, bądź pewien - odparł Wania.
Przejechali po wielorybie, dotarli do stromych gór.
Konik garbusek zawołał:
- Trzymaj się mocniej grzywy i nie patrz w dół!
Po czym zaczął wznosić się w górę, kopytami krzesał
iskry na gwiazdach, galopował wyżej, niż strzała doleci, niż orzeł szybuje. tak
doleciał do Księżyca. Wania w pas mu się pokłonił, list oddał i czekał na
odpowiedź. Szybko ją też otrzymał. Zanim pokłonił się przed wyjściem, zapytał:
- Na powierzchni morza leży wieloryb. Jak długo ma
jeszcze pokutować?
- Aż wypluje statki i kupców, których połknął - odparł
Księżyc.
Wracając, dotarli do wieloryba.
- Najpierw przejdźmy na drugą stronę, potem poproś by
ci pierścień wydobył, dopiero na koniec powiedz, co ma uczynić, by być wolnym -
doradził Waniuszce Konik Garbusek.
- Pytałeś o mnie? - ryczał już z daleka wieloryb.
Wania nic nie odpowiedział, tylko przejechał po jego
grzbiecie na drugi brzeg.
Na dnie morza leży pierścień zaręczynowy Córki
Księżyca. spraw, bym go dostał, a zwrócę ci wolność - zawołał Wania.
Wieloryb skrzyknął swoje dzieci i nakazał im szukać
pierścienia. Wania czekał dzień, czekał noc, Konika zdążył wyczesać, nakarmić i
napoić. Wtem któreś z dzieci wieloryba wypluło pierścień na brzeg. Chłopak
podniósł go i wskoczył na grzbiet Konika.
- Wypluj statki i kupców, których połknąłeś - zawołał
i ruszył galopem przed siebie.
za nim z trzaskiem łamanych i pękających masztów
spadały na brzeg wypluwane przez wieloryba statki, pełne wychudzonych kupców i
marynarzy.
W pałacu cara Córka Księżyca włożyła pierścień z listu
od ojca wyczytała wszystkie rady i powiedziała carowi, którego nijak pokochać
nie mogła i nie chciała:
- Zagotuj wielki kocioł mleka. Wskocz do niego i wykap
się w nim. Będziesz miał od tego cerę białą jak śnieg i wtedy będę twoja.
Car nakazał na zamkowym dziedzińcu ogień rozpalić i
mleko gotować. Raptem przypomniał sobie o Wani.
- Ty skocz pierwszy - rozkazał.
Wania podszedł do kotła z wrzącym mlekiem, ale doszedł
też konik i chuchnął na kocioł. Mleko się ostudziło. Wania wskoczył, a gdy
wyszedł, był pięknym młodzieńcem o cerze białej jak mleko.
- Poszedł won - odepchnął go car.
Koń Garbusek chuchnął na kocioł znów i mleko w nim
zawrzało. Akurat wtedy, gdy car tam wskakiwał. Po chwili zły władca ugotował
się w mleku.
Nazajutrz odbyło się huczne weselisko Córki Księżyca i
Waniuszki. Odtąd razem żyli i razem rządzili, a Konik Garbusek zawsze im służył
radą i pomocą.
Bajka rosyjska:))
Tą bajką chcę was zaprosić, do zgłębienia świata rosyjskich bajek:))
OdpowiedzUsuńBardzo proszę o źródło bajki. Jeżeli to tłumaczenie lub interpretacja własna, to kogo mogę wpisać, Agnieszkę Żyłkę? Potrzebuję na studia, a wolałabym zrobić prawidłowy przypis. Z góry dziękuję:-)
OdpowiedzUsuńWitam:)) Już nie mam dostępu do książki, z której korzystałam. W linku poniżej znalazłam ją w formie audio, tak wyglądała mniej więcej okładka (bez Anny Seniuk).http://bonito.pl/k-90158002-wielka-ksiega-basni-rosyjskich-ksiazka-audio?gclid=Cj0KEQiA6ounBRCq0LKBjKGgysEBEiQAZmpvA--xl6tv39G0lb1tuhB3h3TbJd44qVRNrpicsQ7azdEaArni8P8HAQ Z niewyraźnego zdjęcia okładki, które ściągnęłam na komputer udało mi się odczytań, dwa nazwiska: Marcin Przewoźniak i Lech Abłażej. Książka jest dostępna w zbiorach Biblioteki Śląskiej, może będzie też w innych bibliotekach, wydanie 2006 Poznań:))
OdpowiedzUsuńpamiętam tę bajkę z dzieciństwa Powtarzająca się fraza o piórze ŻAR -PTAKA wypowiadana przez konika garbuska brzmiała < zostaw zostaw pióro w lesie bo nieszczęście ci przyniesie>. Zapamiętałam ten rym na prawie 60 lat.
OdpowiedzUsuńAutorem baśni jest Jerszow Gienadij. A książkę dawno temu cudownie zilustrował Marcin Szancer. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńMoja ukochana baśń z dzieciństwa! Moja mama miałą jej dosyć bo przez kilka lat czytała mi ją co wieczór :)
OdpowiedzUsuńZnam z dzieciństwa. Piękna.
OdpowiedzUsuńŚwietnie napisane. Pozdrawiam serdecznie.
OdpowiedzUsuńsuper bajka z mojego dzieciństwa
OdpowiedzUsuńROSYJSKIE BAŚNIE SĄ PIĘKNE
OdpowiedzUsuńISTNIEJE TAKA TEZA ZE PRAWDZIWYM AUTOREM TEJ BAŚNI JEST PUSZKIN
"Konik Garbusek" wyszedł w druku za życia Puszkina, który nie zgłaszał pretensji do autorstwa. Puszkin napisał był coś bardziej zawiłego o tytule "Bajka o carze Sałtanie" (w zasadzie dobrym, jak to w bajkach bywa). Zapodane tu streszczenie "Konika Garbuska" tylko mniej więcej oddaje treść bajki Piotra Jerszowa, zatem warto przeczytać.
OdpowiedzUsuń