Goście weselili się, jedli najprzedniejsze potrawy, gąsiory z winem krążyły od
stołu do stołu. Kupcy chwalili się swymi zamorskimi podróżami, herosi
pokazywali odcięte smocze języki, mędrcy opowiadali, jakie cuda odkryli.
Jeden tylko Stawyr Godynowicz, bogaty kupiec z Czernihowa, niewiele jadł, niewiele gadał, prawie się nie śmiał. Siedział skwaszony jak trzydniowe mleko, bo do swojej pięknej i mądrej zony tęsknił. Zauważył kniaź Włodzimierz, że gość siedzi osowiały. A że miał już dobrze w czubie, podszedł do kupca Stawyra, po ramieniu go potrzepał i zaśmiał się na całe gardło:
- A cóż to, Stwayrze, tak siedzisz jak stara baba nad przypaloną kaszą? Czy ci bogactw brakuje, by się nimi chwalić, czyś żadnej podróży nie odbył, chyba że do własnej stodoły? A może twoja żona zamieniła się w ropuchę i pokicała tam, gdzie służba kaczki rano spędza?
Goście i stołownicy ryknęli śmiechem, aż zadzwoniły srebrne puchary na stole. Ale kupiec Stawyr uniósł się gniewem i zapomniał, że choć kniaziowi wolni obrażać swych poddanych, to jemu z kniazia drwić nie wolno. Podniósł się z siedzenia i powiedział;
- Bogactwem chwalić się nie będę, bo sam nie zliczę, ile mam pieniędzy, a tym bardziej, ile pieniędzy jesteś mi winien ty, panie. O podróżach mówić mi się nie chce, bom świat cały zwiedził i więcej widziałem niż wy wszyscy. A co do mojej żony, kniaziu, to wiedz, że piękniejszej kobiety nie znajdziesz w całym kraju. a mądra jest ona tak, że gdyby twoi doradcy mieli choć pól jej mądrości, to dawno Tatarów byś pogromił i nie musiał im co roku daniny w złocie płacić.
Wszyscy zebrani zamilkli, przerażeni zuchwałości kupca Stawyra. Księżna Apraksja, żona księcia Włodzimierza rozpłakał się, Zabawa Putiatiszna poczerwieniała z gniewu, a kniaź rozsierdził się tak, że zrobił się cały purpurowy na twarzy.
- Zabierać go do lochów i łańcuchami do ściany przykuć! Chleba i wodę tylko dawać. I niech tam w lochu zgnije, chyba że jego, chyba że jego najmądrzejsza na świcie żona przyjdzie i spróbuje go w jakiś arcymądry sposób uwolnić! - zakrzyknął kniaź.
Strażnicy schwycili struchlałego ze strachu kupca i zawlekli do głębokiego lochu.
-Jechać natychmiast do Czernihowa, dom kupca, sklepy i magazyny opieczętować i zabrać całe złoto! A żonę jego w kajdany i do lochu! -rozkazał kniaź, bo sobie przy tym wymyślił, że kiedy kupca uwięzi, długów już mu nie będzie musiał oddawać.
Nim jednak pachołkowie kniazia zruszyli w drogę, żona Stawyra, Wasylisa Mikuliszna, wiedziała już o wszystkim, co się wydarzyło. Miał bowiem jej mąż sokoła zaczarowanego, który zawsze siedział mu na ramieniu albo na oparci krzesła. Gdy go straże w powrozy brały, w zamieszani nikt nie zwrócił uwagi na śmigłego ptaka, który przez okno poleciał w ciemną noc. a teraz, siedząc na ramieniu Wasylisy, wszystko jej w swym ptasim języku opowiedział.
- Mężu, mój mężu, nieszczęście na nas sprowadziłeś - załamała ręce Wsylisa.
Ale potem pomyślała i łzy jej na policzkach obeschły.
-siła nie uwolnię, pieniędzmi nie wykupię. tylko sprytem i przebiegłością mogę go uratować i nas oboje od strasznej zemsty kniazia wybawić - powiedziała i natychmiast wielkim głosem krzyknęła do służących:
-Konia mi osiodłać, strój wojownika tatarskiego przynieść i mieczem warkocze mi ściąć. i to w jednej chwili, bo wybatożyć każę całą służbę!
Parobkom i służącym nie trzeba było dwa razy powtarzać. Najstarsza służąca, która Wasylisę jeszcze jako dziecko na rękach nosiła, wzięła miecz i zalewając się łzami, ścięła jej warkocze.
Wasylisa przebrała się w strój tatarskiego wojownika, wzięła łuk i kołczan zestrzałami, tatarską krzywą szablę i hełm kolczy, futrem obszyty. A swoje lekko skośne oczy i rumiane policzki poczerniła sadzą z komina. Teraz nikt by nie powiedział, że to ruska krasawica, a nie groźny wysłannik tatarskiej ordy.
Pogalopowała konno do Kijowa. W połowie drogi ujrzała kniaziowskich pachołków, którzy spieszyli, by dom i bogactwa Stawyra zapieczętować i ukraść.
- Wy kto? - spytała.
- My do kupca Stawyra jedziemy, majątek jego zajmować dla księcia i żonę jego lochu wsadzić - odkrzyknęli słudzy.
-toście się fatalnie spóźnili, bo my już jego majątek zabrali, a żonę w jasyr powzięli na brzeg Morza Czarnego. A teraz do księcia jadę po daninę, której już od dwunastu lat nie płaci. - odparła Wasylisa przebrana za tatarskiego wojownika.
- A to już nic tam po nas! - zawołali słudzy i zawrócili do Kijowa, zdać kniaziowi sprawozdanie z tego, co usłyszeli.
Zasępił się kniaź Włodzimierz, bo pieniędzy na daninę dla Tatarów nie miał. Postanowił posła udobruchać i potargować się z nim, by nie płacić mu należnych rubli. Nakazał wymościć drogę wjazdową świeżymi gałązkami jodłowymi, a przy bramie wiodącej do Kijowa stanęła konna straż w paradnych strojach.
Jeden tylko Stawyr Godynowicz, bogaty kupiec z Czernihowa, niewiele jadł, niewiele gadał, prawie się nie śmiał. Siedział skwaszony jak trzydniowe mleko, bo do swojej pięknej i mądrej zony tęsknił. Zauważył kniaź Włodzimierz, że gość siedzi osowiały. A że miał już dobrze w czubie, podszedł do kupca Stawyra, po ramieniu go potrzepał i zaśmiał się na całe gardło:
- A cóż to, Stwayrze, tak siedzisz jak stara baba nad przypaloną kaszą? Czy ci bogactw brakuje, by się nimi chwalić, czyś żadnej podróży nie odbył, chyba że do własnej stodoły? A może twoja żona zamieniła się w ropuchę i pokicała tam, gdzie służba kaczki rano spędza?
Goście i stołownicy ryknęli śmiechem, aż zadzwoniły srebrne puchary na stole. Ale kupiec Stawyr uniósł się gniewem i zapomniał, że choć kniaziowi wolni obrażać swych poddanych, to jemu z kniazia drwić nie wolno. Podniósł się z siedzenia i powiedział;
- Bogactwem chwalić się nie będę, bo sam nie zliczę, ile mam pieniędzy, a tym bardziej, ile pieniędzy jesteś mi winien ty, panie. O podróżach mówić mi się nie chce, bom świat cały zwiedził i więcej widziałem niż wy wszyscy. A co do mojej żony, kniaziu, to wiedz, że piękniejszej kobiety nie znajdziesz w całym kraju. a mądra jest ona tak, że gdyby twoi doradcy mieli choć pól jej mądrości, to dawno Tatarów byś pogromił i nie musiał im co roku daniny w złocie płacić.
Wszyscy zebrani zamilkli, przerażeni zuchwałości kupca Stawyra. Księżna Apraksja, żona księcia Włodzimierza rozpłakał się, Zabawa Putiatiszna poczerwieniała z gniewu, a kniaź rozsierdził się tak, że zrobił się cały purpurowy na twarzy.
- Zabierać go do lochów i łańcuchami do ściany przykuć! Chleba i wodę tylko dawać. I niech tam w lochu zgnije, chyba że jego, chyba że jego najmądrzejsza na świcie żona przyjdzie i spróbuje go w jakiś arcymądry sposób uwolnić! - zakrzyknął kniaź.
Strażnicy schwycili struchlałego ze strachu kupca i zawlekli do głębokiego lochu.
-Jechać natychmiast do Czernihowa, dom kupca, sklepy i magazyny opieczętować i zabrać całe złoto! A żonę jego w kajdany i do lochu! -rozkazał kniaź, bo sobie przy tym wymyślił, że kiedy kupca uwięzi, długów już mu nie będzie musiał oddawać.
Nim jednak pachołkowie kniazia zruszyli w drogę, żona Stawyra, Wasylisa Mikuliszna, wiedziała już o wszystkim, co się wydarzyło. Miał bowiem jej mąż sokoła zaczarowanego, który zawsze siedział mu na ramieniu albo na oparci krzesła. Gdy go straże w powrozy brały, w zamieszani nikt nie zwrócił uwagi na śmigłego ptaka, który przez okno poleciał w ciemną noc. a teraz, siedząc na ramieniu Wasylisy, wszystko jej w swym ptasim języku opowiedział.
- Mężu, mój mężu, nieszczęście na nas sprowadziłeś - załamała ręce Wsylisa.
Ale potem pomyślała i łzy jej na policzkach obeschły.
-siła nie uwolnię, pieniędzmi nie wykupię. tylko sprytem i przebiegłością mogę go uratować i nas oboje od strasznej zemsty kniazia wybawić - powiedziała i natychmiast wielkim głosem krzyknęła do służących:
-Konia mi osiodłać, strój wojownika tatarskiego przynieść i mieczem warkocze mi ściąć. i to w jednej chwili, bo wybatożyć każę całą służbę!
Parobkom i służącym nie trzeba było dwa razy powtarzać. Najstarsza służąca, która Wasylisę jeszcze jako dziecko na rękach nosiła, wzięła miecz i zalewając się łzami, ścięła jej warkocze.
Wasylisa przebrała się w strój tatarskiego wojownika, wzięła łuk i kołczan zestrzałami, tatarską krzywą szablę i hełm kolczy, futrem obszyty. A swoje lekko skośne oczy i rumiane policzki poczerniła sadzą z komina. Teraz nikt by nie powiedział, że to ruska krasawica, a nie groźny wysłannik tatarskiej ordy.
Pogalopowała konno do Kijowa. W połowie drogi ujrzała kniaziowskich pachołków, którzy spieszyli, by dom i bogactwa Stawyra zapieczętować i ukraść.
- Wy kto? - spytała.
- My do kupca Stawyra jedziemy, majątek jego zajmować dla księcia i żonę jego lochu wsadzić - odkrzyknęli słudzy.
-toście się fatalnie spóźnili, bo my już jego majątek zabrali, a żonę w jasyr powzięli na brzeg Morza Czarnego. A teraz do księcia jadę po daninę, której już od dwunastu lat nie płaci. - odparła Wasylisa przebrana za tatarskiego wojownika.
- A to już nic tam po nas! - zawołali słudzy i zawrócili do Kijowa, zdać kniaziowi sprawozdanie z tego, co usłyszeli.
Zasępił się kniaź Włodzimierz, bo pieniędzy na daninę dla Tatarów nie miał. Postanowił posła udobruchać i potargować się z nim, by nie płacić mu należnych rubli. Nakazał wymościć drogę wjazdową świeżymi gałązkami jodłowymi, a przy bramie wiodącej do Kijowa stanęła konna straż w paradnych strojach.
Wasylisa przebrana za Tatara, nie śpiesząc się , dotarła do bram miasta. Widziała jak baby na ulicach załamują ręce i opłakują na wszelki wypadek swych mężów, bo przecież było wiadomo, że gdy dojdzie do wojny z tatarską ordą, to co dziesiąty z niej nie wróci. Tatarski poseł zeskoczył z konia przed wrotami pałacu. Bez pytania o pozwolenie wszedł do środka. gdy stanął w komnacie, gdzie kniaź na tronie siedział , skłonił się mu, skłonił się jego żonie, księżnej Apraksji, a najniższe pokłony złożył córce kniazi, Zabawie Putiatisznej.
- Bądź pozdrowiony, pośle tatarskiej ordy. Zapraszam cię na poczęstunek, byś po trudach drogi mógł poczuć się jak w domu zaprosił posła kniaź.
- Nie ma mowy o ucztowaniu. Wielki chan na pal kazał by mnie wbić, gdyby się dowiedział, że ucztuję z tobą, zamiast ci daninę odebrać. Oddawaj złoto, a mnie możesz ożenić z Zabawą Putiatiszną, to ci wtedy może daruje - odparł poseł groźnie.
Kniaź poszedł naradzić się z córką:
- Jeśli go poślubisz, uratujesz kraj cały - przekonywał ją.
Ale zabawa broniła się;
- Ten poseł nie jest mężczyzną. To kobieta - upierała się.
- Głupstwa gadasz! To rycerz! - wściekł się kniaź.
- To kobieta, tatku! Ten niby-poseł sunie po salach jak łabędź po tafli jeziora. Barki jego drobne, palce szczupłe, lico gładkie. To nie mężczyzna - mówiła dziewczyna.
Kniaź postanowił to sprawdzić. Zawołał dwunastu łuczników i kazał i szyć strzałami do dębu, który rósł od stu lat na zamkowym dziedzińcu. kot umiał strzałą strącić żołądź, ten mógł liczyć na nagrodę. Tatarski poseł sam, bez zaproszenia księcia, swój łuk napiął i tak strzałę silnie puścił, że pień dębu zadrżał, a na dziedziniec spadł grad żołędzi, które uderzając o kamienie, gubiły swe drewniane czapeczki.
Mimo to Zabawa Putiatiszna twierdziła, że poseł jest kobietą. Kniaź Włodzimierz chwycił się sposobu. zaprosił gościa do gry w zamorskie szachy. Wiedział bowiem, że ruskie kobiety tej gry wcale nie znają, bo i skąd. Nie wiedział jednak, że odkąd zamorskie szachy przywiózł kupiec Swatyr do domu, Wasylisa grała w nie tak namiętnie, że rychło została prawdziwą mistrzynią.
- Raz, dwa, szach i mat - powiedziała Wasylisa i zablokowała figury kniazia.
Ten tylko złapał się za głowę.
- Bierz daninę, bierz gród mój, Kijów, bierz moją głowę nawet... - biadał zawstydzony porażką.
- na co mi twoja głowa? Oddaj mi Zabawę Putiatisznę za żonę i daninę za dwanaście lat - odpowiedział spokojnie poseł.
Kniaź, widząc, że nie ma sposobności posła ograć lub pokonać, tym razem zgodził się na ślub i nakazał szykowanie uczty. Kiedy zaczęto biesiadę, poseł zaczął okazywać wielkie niezadowolenie.
- Czemu , panie, jesteś markotny? - pyta go kniaź Włodzimierz.
- Smutno jakoś grają wasi gęślarze i fleciści. nie na wesele to muzyka. Ale podobno masz w lochach Swatyra Godynowicza, czernihowskiego kupca. A to ponoć najlepszy muzyk w całym twoim kraju. Chętnie bym go posłuchał - zaproponował tatarski poseł.
Kniaź nie chciał wypuszczać z lochu kupca Stawyra, ale w końcu się zgodził. Przywleczono zaraz więźnia i kazano na gęślach grać. Kupiec, choć przez więzienie na zdrowiu podupadł, raz-dwa gęśle nastroił igrał najpiękniejsze czernihowskie pieśni. Kiedy skończył, tatarski poseł zawołał;
- Oddaj mi kniaziu Włodzimierzu, tego człowieka, a daruję ci daninę i w imieniu ordy przyrzekam, że jeszcze przez pięć lat nie będziesz jaj płacić!
- Zgoda - zawołał kniaź. Kupca wypuścił, każąc mu z posłem tatarskim jechać w siną dal.
Oboje odjechali konno za miasto, gdzie był rozstawimy namiot tatarski i służba już czekała na Wasylisę.
- Nie poznajesz mnie, Stawyrze? - spytał poseł.
Kupiec z Czernihowa tylko potrząsnął głową. Wtedy poseł wszedł za kotarę, starł z twarzy ciemne mazidło, ubrał się w kobiece szaty, a zeszpeconą fryzurę bez warkoczy ukrył pod chustą.
- A teraz? - spytał ponownie.
I Wasylisa i Swatyr padli sobie w objęcia.
Kupiec całował żonę po rękach, że nie tylko dała sobie dla niego ściąć swe piękne warkocze, ale że udało jej się wyrwać go z podziemnego lochu.
- Uciekajmy przed gniewem księcia! - zawołał Stawyr.
- Jedźmy do niego i pokażmy, kto miał rację, ty czy on - sprzeciwiła się Wasylisa i zaraz pogalopowali z powrotem ku bramom Kijowa.
Weszli do sali tronowej książęcego pałacu i pokłonili się kniaziowi.
- Kniaziu Włodzimierzu, zwany jasnym Słoneczkiem! Twej córki nie zaślubię, ale nie dlatego, że gardzę jej urodą. ja po prostu mam już męża - powiedziała głośno Wasylisa.
Kniaź spuścił ze wstydu głowę, zaczerwienił się i przeklął w duchu, że nie posłuchał córki. a Zabawa jak nie zacznie mu dogadywać.
- Mówiłam? Nie mówiłam? To kobieta! I ty mnie chciałeś na pośmiewisko całej Rusi wystawić?!
Wreszcie kniaź otrząsnął się i powiedział:
- Miałeś słuszność, Stawyrze Godynowiczu, żeś się chwali pięknem i inteligencją twojej zony. Mnie, kniazia, w pole wyprowadziła. Wybaczcie mi więc oboje i przyjmijcie wóz cennych podarków.
Małżonkowie wrócili do domu i żyli jeszcze długo i szczęśliwie. Tylko, że Wasylisie warkocze już nie odrosły. Stawyr, pamiętając, że żona straciła je przez jego własną pyszałkowatość, nigdy już nikomu nie ubliżył ani się nie przechwalał. A legenda o mądrości i przebiegłości Wasylisy obiegła całą Ruś. Kiedy jako plotka i zupełna bajka dotarła z powrotem do Czernihowa, Wasylisa i Stawyr mieli już po sto lat. i jeśli nie pomarli, to żyją w Czernichowie do dziś.
Bajka rosyjska:))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz