Różne są
kraje na świecie: płaskie i górzyste, suche i mokre, gorące i zimne, Waj
urodził się w bardzo zimnym kraju, w tundrze nad brzegiem morza.
Morze było
szerokie i głębokie - straszne. Chodziły po nim fale. pod falami żyły morskie
zwierzęta.
Ludzie
wyruszali łodziami na połów ryb, albo polowali na foki. A tu wychyli się z wody
mors, albo niedźwiedź biały przypłynie, przewróci łódkę i porwie rybaka pod
wodę. Bali się ludzie morza, ale dokąd mieli się przenieść? Ich dziadowie i
pradziadowie żyli w tundrze, dróg do innych krajów nie znali.
Wyszedł raz
Waj nad morze i usiadł na kamieniu. Ranek był jasny, słońce świeciło, iskrzył
się lód. Waj miał na sobie futro. Buty, kaptur i rękawice - wszystko miał
futrzane, więc było mu ciepło i przyjemnie.
Wyszedł
także jego ojciec, żeby wygrzać stare kości na słońcu.
Tak sobie
rozmawiali:
- Ładnie
dziś na morzu, ojcze. Wezmę łódkę, popłynę daleko, może coś upoluję.
- Nie mów
głupstw, Waju. Nasza łódź jest za mała, za wąska, nie można płynąć nią daleko.
- To nic.
Popłynę.
- No to
płyń, ale nie oddalaj się od brzegu. Teraz cisza, ale jakby się zerwał wiatr,
to cię porwie na ocean i nie wrócisz.
- Wrócę,
silny jestem.
Zabrał Waj
łuk i strzały, zabrał nóż i kawałek suszonej ryby, wsiadł do łódki i odpłynął.
Płynie,
płynie, brzeg ledwo już widać. Rozochocił się Waj i woła:
- Ej, ty
wietrze, czemu nie dmuchasz? Dmuchnij!
Wiatr
usłyszał te słowa. Jak nie zadmie, jak nie wyskoczą bałwany, jak nie zaczną
łódkę kołysać i przerzucać z fali na falę...
Waj chwycił
podwójne wiosło, chce wrócić do brzegu, wiosłuje z całych sił. Ale wiatr u nosi
go na pełne morze, wciąż dalej i dalej. Lądu już wcale nie widać, tylko głębinę
czarną, straszną.
Wiatr ganiał
łódkę po morzu przez trzy dni. na czwarty dzień ścichł.
Siedzi Waj w
łodzi, wiosło trzyma mocno w garści i śpiewa. Morze się uciszyło, więc foki
zaczynają wysuwać nosy z wody dokoła łódki.
Waj upolował
trzy foki, poukładał je na dnie łódki, wiosłuje w stronę lądu i cieszy się.
"To
nic,że długo nie było mnie w domu", mówi sobie. "Za to polowanie się
udało. Nie boję się morza!"
Morze
usłyszało te słowa. Coś parsknęło przy samej łódce. Patrzy Waj: to wielki
czarny mors. zamiast dwóch kłów, jak zwykłe morsy ma ich cztery.
Uczepił się
tymi czterema kłami łódki, okrągłe ślepia ustawił prosto na Waja.
- Czego tak
patrzysz? - mówi Waj. - Puść łódkę! Puść, bo się rozgniewam.
Mors nic
sobie z tego nie robi. Całym ciężarem napiera na łódź i chce ją przewrócić.
Dość tego!
Waj złapał
jedną ręką morsa za kieł, a drugą z całej siły trzasnął go w łeb. Mors z
pluskiem zsunął się do wody i z niknął.
A Waj płynie
dalej. Cieszy się z udanego polowania.
Wtem znów
coś parsknęło obok łódki. Ogląda się Waj, a to wielki biały niedźwiedź.
Podpłynął
łapę położył na krawędzi łódki i pcha. Chce ją przewrócić, a Waja zrzucić w
może i zjeść.
- Odpłyń,
ptaszyno - mówi Waj - nie drażnij mnie. Mógłbym się rozgniewać i stuknąć cię w
łeb.
Niedźwiedź
jakby nie rozumiał. Ryczy, gramoli się na łóź, byle dobrać się do Waja.
Waj widzi,
że nie ma rady. Jedną ręką łapie niedźwiedzia za ucho, a drugą jak nie walnie w
kosmaty łeb!
Niedźwiedź
plusnął w wodę.
"trzeba
prędzej wracać, bo jeszcze kto gotów nawinąć się po drodze", myśli Waj.
Z całych sił
napiera na wiosła, raz z prawej raz z lewej. Płynie w stronę lądu.
Wtem dookoła
robi się ciemno, jakby słońce schowało się za chmurę.
Waj podnosi
głowę i widzi - z sinej piany wynurza się tuż przed nim czarny wieloryb, Nie
taki jak inne, tylko z grzebieniem ma łbie. Wieloryb nad wieloryby.
Patrzy
prosto w oczy Waja i ryczy ludzkim głosem:
-
Przepadłeś! Nie puszczę cię żywego. Ani twój ojciec, ani twój dziad nie byli
takimi śmiałkami, nie wypływali tak daleko. Bali się morza, a ty się nie boisz.
Kiedy tak, to cię zabiję i zjem.
Przeląkł się
dzielny Waj. Ale nie pokazał tego po sobie. Patrzy wielorybowi prosto w oczy i
mówi:
- Zjedz. Ale
wprzód niech będzie walka. Jeżeli ty mnie zwyciężysz - zjesz i mnie i mojego
ojca, i wszystkie nasze reny. Jeżeli ja zwyciężę, to przestaniesz nam łodzie
przewracać i topić ludzi. Zgoda?
Wieloryb
pomyślał chwilę.
- Zgoda -
ryknął wreszcie.- O co się zakładamy?
- Widzisz
tam daleko brzeg i na brzegu jurtę? Kto zdąży do niej pierwszy, ten zwycięży.
Zaczęli się
ścigać. Waj miał łódkę wąską i zwinną. Wiosłował ze wszystkich sił, więc
pomknęła jak strzała wypuszczona z łuku. Wieloryb był gruby i ciężki. Ale
chociaż trudno mu było płynąć tak prędko, jednak nie zostawał w tyle.
Waj zmęczył
się wcześniej niż olbrzymi potwór. Wtedy wieloryb go przegonił. Dopłynął do
brzegu, położył się na piasku i ryknął:
- Ja
pierwszy! Przegrałeś.
Waj
zamachnął się wiosłem jeszcze raz, drugi, trzeci, Łódka werżnęła się
czubem w piasek. Waj wyskoczył i pobiegł prędko do jurty. Stanął u progu i zawołał:
- Nieprawda,
ja pierwszy! Zwyciężyć miał ten, kto pierwszy zdąży do jurty, a nie tylko do
brzegu.
- No dobrze,
niech tak będzie - zgodził się wieloryb. - Ale miało być do trzech razy sztuka,
pamiętaj!
Wieloryb
odpłynął na morze.
Ale dzielny
Waj wyciągnął foki z łódki i pobiegł do ojca, żeby mu pokazać swoją zdobycz.
Potem morze
przy brzegu zamarzło. Zaczęła się zima. Mijał dzień za dniem, miesiąc za
miesiącem. Nareszcie wróciła wiosna. Waj przeszedł się brzegiem na polowanie.
Szedł po lodzie, po śniegu, przechodził z kry na krę. Długo tak szedł i nic nie
upolował. Zmęczył się.
Położył się
nad wodą na miękkim śniegu - i zasnął. Budzi się - co to? Dookoła niego woda, a
on płynie na krze.
Przestraszył
się. "Myślałem, że leżę na brzegu, a to była kra", domyślił się.
"Oderwał się od brzegu i niesie mnie na pełne morze."
Waj nie był
takim chłopakiem, co to płacze ze strachu. Usiadł na lodzie i zaczął myśleć, co
dalej.
Wtem
pociemniało dookoła, jakby słońce skryło się za chmurę. Patrzy Waj, a przed nim
olbrzymi, czarny wieloryb z grzebieniem na łbie - wieloryb nad wieloryby.
Spogląda na
Waja i ryczy strasznym głosem:
- Drugi raz
cię spotykam. Teraz koniec z tobą. Zjem cię, zjem twojego ojca, zjem wszystkie
wasze reny.
- Widać
zapomniałeś o naszej umowie - powiedział Waj. - Miało być do trzech razy
sztuka.
- Nie
zapomniałem - odpowiada wieloryb. - Ale zjem cię i tak, bo nie ty zwyciężysz,
tylko ja.
- No to
patrz: płynie tam daleko okręt, a na nim ludzie. Ty płyń w jedną stronę ja
popłynę w drugą. Do kogo skręci okręt, ten wygra. Zgoda?
- Zgoda.
Wieloryb
popatrzył, dokąd wiatr, niesie krę z Wajem i sam popłynął w przeciwną stronę.
Ludzie na
statku zobaczyli przez lunetę krę, a na niej człowieka. Człowiek był sam, bez
broni.
- Patrzcie,
ktoś tam płynie na krze lodowej - zawołali marynarze. Inni na to:
- Z tamtej
strony widać wieloryba! Upolujmy go.
- Najpierw
trzeba uratować człowieka - powiedzieli pierwsi.
Statek
podpłynął do kry, zabrał Waja i skierował się z nim w stronę lądu.
Wieloryb
dogonił statek i ryknął:
- Wygrałeś,
Waju! Ale została jeszcze jedna próba. Jak cię jeszcze raz s potkam,
przepadłeś.
Kiedy
marynarze zobaczyli z bliska czarnego wieloryba, ryczącego potwora z grzbietem,
zrozumieli, że to nie jest zwykły wieloryb i nie śmieli na niego polować.
Wieloryb dał nurka i zniknął. A Waj wrócił do ojca.
Wyruszył na
połów po raz trzeci. Ledwo zdążył okrążyć w swej łódce skalisty cypel obok
zatoki, pociemniało dookoła, jakby chmura zasłoniła słońce. Przed Wajem
wydźwignął się z wody czarny potwór, wieloryb nad wieloryby. Paszcza ogromna,
oczy złe, na łbie czarny grzebień.
Wieloryb
ryknął, aż powietrze zadrżało:
- No i
spotykamy się ostatni raz!
- Cóż robić,
walczymy ostatni raz - odpowiedział Wajj. - Dziś będzie gonitwa po morzu. Kto
pierwszy się zmęczy, ten przegra. Ale nurkować nie wolno. Zgoda?
- Ty długo
wiosłować nie możesz, masz słabe, ludzkie ręce i nogi. Ja jestem o wiele
mocniejszy. Złą próbę dla siebie wymyśliłeś.
- Zobaczymy.
Powiedz tylko, czy zgoda.
- Zgoda -
odpowiedział wieloryb.
Odwrócił się
i popłynął na morze.
Tymczasem
Waj przeskoczył w mig z łódki na grzbiet wieloryba i jedzie na nim.
- Co to
znowu? - ryknął wieloryb - Złaź mi zaraz!
- Nie
umawialiśmy się, że mam pływać w łódce - mówi waj. - więc wolno mi pływać na
tobie.
Wieloryb
rozzłościł się strasznie. Zaczął się rzucać i plaskać ogonem po wodzie, chciał
koniecznie, żeby Waj spadł i utopił się. Ale Waj trzyma się mocno i nie dał się
zrzucić.
Nosił tak
wieloryb Waja po wodzie, nosił, wreszcie tak się zmordował, że nie mógł dłużej
pływać.
- Złaź z
mego grzbietu - ryknął - znudziło mi się.
- Zmęczyłeś
się?
- Tak.
- Więc
przegrałeś?
-
Przegrałem.
- No to
pamiętaj: obiecałeś nie burzyć nam morza, kiedy wypływamy na połowy, i nie
topić ludzi.
Waj wrócił
do swojej łodzi, a wieloryb machnął ogonem i ze wstydem schował się głęboko,
głęboko na dnie morza.
Od tej pory
myśliwi i rybacy z tundry mogli spokojnie wypływać na morze. Mieli dużo ryb,
mięsa i skór. Nikt nie bał się już morza. Zawdzięczali to Wajowi.
Bajka
samojedzka:))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz