W dalekiej wiosce,
za wysokimi górami, za rzeką i za ogromną pustynią żył tkacz
z żoną i z osiołkiem. Całymi dniami siedział nad warsztatem
i tkał. Co jakiś czas jeździł do miasta na ośle i sprzedawał na
targu to, co utkał. Kiedy tak jechał kiedyś na objuczonym
osiołku, spotkał żółwia. “Dziwne stworzenie", pomyślał—
“wezmę je, może mi się przyda".
Włożył żółwia
do sakwy i pojechał dalej.
Nie ujechał pół
mili, a tu leży na drodze koński ogon. “To także wezmę",pomyślał
tkacz,“może coś
z tego zrobię".
Włożył koński
ogon do sakwy i pojechał dalej.
Nie ujechał pół
mili, aż tu patrzy: ktoś rzucił na drogę bawoli róg. “Jeszczem
nie widział takiego grubego rogu", pomyślał tkacz. “Zabiorę
tę osobliwość, nie wiadomo, na co się może przydać".
Włożył bawoli róg
do sakwy i pojechał dalej.
Zanim dojechał do
miasta i sprzedał sukno, zrobiło się późno. Tkacz bał się, czy
zdąży wrócić do swojej wioski przed nocą, tym bardziej, że
zanosiło się na burzę. Postanowił więc jechać krótszą drogą.
Samotni podróżni
unikali tej drogi, bo prowadziła obok ruin zamku, w którym mieszkał
olbrzymi dziw.
Wróżka przepowiedziała dziwowi, że kiedyś pojawi się mocarz na
osiołku i wypędzi go stamtąd. Odtąd dziw nie pozwalał nikomu
zbliżać się do muru, który otaczał jego zamek. Szczególniej bał
się osłów, chociaż ich nigdy nie widział. Kiedy usłyszał
stukot drobnych kopytek po kamienistej drodze za murem, pomyślał,
że to może nadjeżdża mocarz, który ma go wypędzić z zamku.
Zawołał więc groźnym głosem:
—Nie waż się
zbliżać, śmiałku! Jestem wielki i potężny, jako dowód rzucę
ci przez mur jedną z moich pluskiew. Przekonasz się, że jeszcze
nigdy nie widziałeś takiej srogiej pluskwy.
Jeżeli mam takie
pluskwy, to jaki jestem ja sam?!
Dziw przerzucił
przez mur pluskwę wielką jak karaluch.
—A co, nie
mówiłem? — zawołał. — Teraz ty mi rzuć swoją, żebym
zobaczył, czy się umywa do mojej.
Tkacz był czystym,
porządnym człowiekiem i pluskiew nie hodował. Ale postanowił
spłatać dziwowi
figla. Wyjął z sakwy żółwia, zamachnął się i przerzucił go
przez mur.
Dziw się zdumiał.
Pomyślał, że to taka olbrzymia pluskwa i obleciał go strach. Oj!
wielki i straszny
musi być ten mocarz!
Ale nie pokazał po
sobie, jak bardzo się boi. Oberwał jeden ze swoich wąsów i rzucił
go za mur, mówiąc potężnym głosem:
—Przypatrz się
mojemu wąsowi! Z pewnością takich nie masz.
Wąs dziwa był
podobny do kociego ogona, nikt z ludzi takich dużych nie ma. Ale
tkacz przerzucił przez mur ogon koński. Dziw przeraził się nie na
żarty — to był dopiero wąs! Zawołał jednak, udając że się
nie boi:
—Masz duże
pluskwy i ogromne wąsy, ale to jeszcze nie dowód, że sam jesteś
duży i mocny. Zmierzymy się na głosy. Ja ci pokażę mój głos, a
ty mi pokaż swój.
Dziw ryknął tak,
że aż osioł zatrząsł się ze strachu. Tkacz wyjął z sakwy
bawoli róg i
dmuchnął w niego z
całej siły. Rozległo się granie tak potężne, że mur zachwiał
się i o mało nie runął. Przestraszony osioł zaczął ryczeć do
wtóru. Dziw jeszcze nigdy nie słyszał ryku osła,
więc tak się
przeraził, że tylną bramą uciekł w góry. Tymczasem drogą
nadjeżdżała karawana. Kiedy podróżni usłyszeli straszny dźwięk
rogu tkacza i zobaczyli uciekającego dziwa, zaczęli, gwizdać z
zachwytu i wołali:
—Niech nam zdrowo
żyje zwycięzca dziwów! Po całym świecie rozgłosimy
sławę walecznego bohatera.
Karawana prędko
pośpieszyła dalej, bo słychać już było grzmoty nadciągającej
burzy, a jednocześnie zapadała noc.
Tkacz pomyślał, że
jego wioska jest dość daleko, więc nie zdąży do niej wrócić
przed
burzą. Wyszukał
sobie zagłębienie pod wystającą krawędzią muru i postanowił
tam poczekać razem z osłem, który trząsł się jeszcze ze
strachu.
Zaledwie jednak
tkacz zlazł z osła i zdjął z niego sakwy, osioł bryknął,
zadarł ogon i
uciekł. Tymczasem
słońce zaszło i lunął ulewny deszcz. Tu się leje, tam się
leje, ach, ileż tego deszczu! Szumi jak dziesięć wodospadów, cały
świat zasłania. A tu grzmi raz po raz i robi się zupełnie ciemno.
“Dobrze, że się zatrzymałem",pomyślał tkacz. ,Jakże bym
trafił do domu w takich ciemnościach?"Po chwili poczuł, że
coś mokrego ociera się futrem o jego bok. Był pewien, że to osioł
wrócił przemoczony do kryjówki.
—No widzisz, warto
było uciekać, urwisie jeden? — powiedział tkacz i dał
potężnego klapsa mokremu zwierzęciu.
Tygrys— bo to był
młody tygrys — zdumiał się. Schronił się tu przed burzą tak
samo
jak tkacz i nie
przypuszczał, że kogoś zastanie w tej kryjówce. Nagle — pęc!
coś go klasnęło po grzbiecie. Aż mu się cieplej zrobiło. Klaps
wydał mu się przyjemny,więc jeszcze raz otarł się o ręce i o
bok tkacza.
—No, no —
powiedział tkacz — tylko bez pieszczot, mój drogi. Dał mu
jeszcze jednego klapsa, a tygrysowi zrobiło się zupełnie ciepło i
przyjemnie. Kiedy burza minęła, tkacz pomyślał, że nie
warto czekać do rana. Lepiej pojechać do
domu i przespać się
pod dachem, a nie w jamie, do której zacieka woda. Zarzucił sakwy
na tygrysa, siadł na nim i popędzał go piętami, myśląc, że
jedzie na ośle. Tygrysowi zrobiło się jeszcze cieplej pod sakwami
i tkaczem. Był to młody, głupi tygrysiak, więc pobiegł, gdzie mu
kazano.
Kiedy przyjechali do
wioski, tkacz przywiązał zwierzę pod szopą. Wszedł do domu
i opowiedział żonie, co mu się przytrafiło z dziwem. O
przygodzie z tygrysem nie wiedział —do tej pory sądził, że
przyjechał na ośle.
Gdy tkacz i jego
żona obudzili się z rana, patrzą — tygrys rzuca się i szamocze
na
postronku pod szopą
i szczerzy zębiska! Bali się wyjść. Wreszcie tygrys przegryzł
sznur i uciekł. Tkacz domyślił się, że na nim jechał, więc
zadrżał na myśl, jaki los mógł go spotkać. Sąsiedzi
dowiedzieli się już od przejeżdżającej karawany, że tkacz z ich
wioski zwyciężył wczoraj dziwa. Teraz zobaczyli tygrysa,
uwiązanego pod jego szopą. Pomyśleli,że tkacz jest bohaterem i
siłaczem, kiedy dziwy przed nim uciekają, a tygrysy pozwalają mu
się
wiązać. Tkacz
zarzekał się, że nie jest ani bohaterem, ani siłaczem, ale mu nie
wierzyli. Tymczasem szach dowiedział się, że ciągną przeciwko
niemu wojska Czarnego Króla, największego jego wroga. Zwołał
wezyrów na naradę.
—Radźcie, co
robić — powiedział. — Nasze wojsko nie ma tyle broni ani
takiego wodza jak wojsko Czarnego Króla. Jestem już stary, a
syna nie mam. Zresztą zawsze myślałem o pokoju, a nie o wojnie.
Jeżeli nie wymyślicie czegoś mądrego, to zginiemy wszyscy.
Wezyrowie popatrzyli
po sobie. Potem zaczęli radzić, ten to, tamten owo. Wreszcie jeden
z nich powiedział:
—Czv słyszałeś,
panie nasz, o bohaterze, co ukrywa się w małej wioszczynie i
udaje zwykłego tkacza? Choć jest skromny i sam się nie
chwali, cały kraj o nim mówi. Podobno zwyciężył dziwa i wrócił
z wyprawy na tygrysie. Może by go sprowadzić i postawić na czele
wojska.
Rada spodobała się
szachowi. Wysłał gońców po tkacza.
Kiedy tkacz
dowiedział się, o co chodzi, wymawiał się i tłumaczył, że nie
zna się wcale na wojennym rzemiośle. Ale wszyscy myśleli, że tak
mówi przez skromność. Szach wysłał posłów drugi raz po tkacza
i rozkazał, żeby bohater poprowadził wojsko przeciwko armii
Czarnego Króla.
,,Co tu robić?"
pomyślał tkacz. “Nie znam się przecież na wojnie. Sam zginę i
wojsko zmarnuję".Poprosił szacha, żeby mu pozwolił
najpierw pojechać na zwiady. Szach zgodził się na to, żeby tkacz
przekonał się na własne oczy, ile jest nieprzyjacielskiego wojska
i jak ono jest uzbrojone. Odesłał go do wioski na paradnym wozie,
pełnym podarków dla niego i żony. Obok słudzy prowadzili
wspaniałego wierzchowca, na którym nowy wódz miał wyruszyć nocą
dalej. Kiedy tkacz znalazł się przed swoją chatą, poszedł
najpierw naradzić' się z żoną, a sługi szacha odesłał.
—Nie wiem, co
teraz robić — powiedział. — Nawet jeździć na koniu nie
umiem,tylko na ośle. A tu mam jechać konno na zwiady. Czy nie
można by się jakoś od tego wykręcić? Jaki będzie ze mnie wódz?
—Umiałeś jeździć
na tygrysie, a nie umiałbyś na koniu? — zawołała żona tkacza.
— Wykręcić się nie można. Jeżeli nie pojedziesz, szach
pomyśli, że jesteś zdrajcą. Chodź, przywiążę cię mocno do
konia i jedź od razu, póki ciemno. Łatwiej ci będzie zbliżyć
się nocą do obozu Czarnego Króla.
Podesłała na
siodle wojłok, żeby mężowi było miękko i przywiązała
tkacza dziesięcioma sznurami. Zafrasowany tkacz powiedział do
konia:
—No, mój kochany,
prowadź mnie! Nie wiem, dokąd mam jechać, ale podobno konie
wojowników zawsze kierują się prosto na wrogów. Tylko proszę
cię, nie bądź za śmiały i nie podjeżdżaj za blisko.
Koń ruszył z
kopyta. Tkacz bał się, że może spaść pomimo sznurów. Z
początku droga była równa, ale potem wjechali między góry i
skały. Koń biegł prędko i pewnie, jak gdyby widział po nocy. Ale
tkacz nie widział nic, a tu podrzucało go w górę, to znów koń
skręcał nagle albo przeskakiwał kamienie i strumyki. Zaczęło
się rozwidniać. Tkacz przeraził się, bo ujrzał przed sobą obóz
pełen wojska. Ściągnął cugle i byłby zawrócił, ale koń
puścił się jak wicher prosto na wroga. Pędził z góry,
przeskoczył przez strumień.
Biedny tkacz chwycił
ze strachu za czub młodej topolki, która rosła nad wodą.
Grunt był w tym miejscu podmokły, toteż drzewko razem z
korzeniami zostało w ręku tkacza, który pojechał z nim dalej.
Żołnierze Czarnego Króla dostrzegli pędzącego strasznego wojaka.
Sadził konno sam jeden przeciwko całej armii i wywijał olbrzymią,
zieloną maczugą. Pomyśleli, że za nim ciągnie z pewnością
niezliczone wojsko. A może to dziw na czele wojska
dziwów? Żołnierze, którzy byli na skraju obozu, zaczęli z
krzykiem uciekać do środka. Inni zrywali się prosto ze snu i
uciekali, nie wiedząc o co chodzi. Jedni pędzili przed sobą
drugich, uciekając przewracano namioty. Krzyczano, ogłaszano
najstraszniejsze wieści. Czarny Król starał się powstrzymać
swoich żołnierzy. Ale kiedy rycerz z zieloną buławą wpadł do
obozu na rozjuszonym koniu, który tratował wszystko po drodze i
przeskakiwał nawet wozy, król też pomyślał, że to napadła
straszliwa jakaś armia i uciekł z innymi.
Był najwyższy
czas, bo sznury pękały jeden po drugim i tkacza trzymał już tylko
ostatni. Kiedy i ten sznur pękł, tkacz spadł z konia. Spadł
prosto na miękki dywan, rozesłany przed namiotem króla. W
namiocie znalazł ogromne bogactwa: w jednej skrzyni złoto, w
drugiej drogie kamienie, w trzeciej wspaniałą broń królewską.
Znalazł także różne smakołyki rozstawione na tacach. Podjadł
sobie, potem naładował pełne worki broni i klejnotów. Włożył
je na konia i nakrył jedwabnym namiotem królewskim, który
poskładał i przywiązał. Miał już zupełnie dość konnej jazdy,
więc wziął konia za uzdę i poprowadził go w kierunku stolicy.
Szedł jeden dzień,
szedł drugi dzień, szedł trzeci dzień. W stolicy myślano już,
że bohater zginął, i przerażeni mieszkańcy szykowali się
do oblężenia. W prawdzie przybiegli jacyś ludzie z daleka i
mówili, że nieprzyjaciele uciekli przed walecznym rycerzem, ale to
wydawało się niemożliwe, więc im nie wierzono.
Wtem straże
dostrzegły z wieży wędrowca, który prowadził ciężko
objuczonego konia. Kiedy wędrowiec zbliżył się do bramy
miejskiej, szmer rozszedł się po tłumie. Rycerz wszedł śmiało
na dziedziniec pałacowy, a koń za nim.
Poznano go, więc
straże go nie zatrzymały, a lud wznosił okrzyki, podziwiając
jego skromność, znakomity wódz wraca pieszo sam jeden ze
zwycięskiej wyprawy!
Szach chciał
obsypać bohatera godnościami i zawołał:
—Proś, o co
chcesz, wszystko ci dam, choćby połowę królestwa !
Tkacz pokłonił się
szachowi i powiedział:
—Przywiozłem ci,
panie, zdobyczne skarby i namiot Czarnego Króla, którego udało mi
się wypędzić. W zamian proszę cię o jedno: nie każ mi już
nigdy być wodzem. Pozwól mi spokojnie wrócić do mojej żony i do
mego warsztatu. Ale nie na koniu,tylko na ośle.
Bajka tadżycko -
afgańska:))
Bardzo fajnie napisane. Jestem pod wrażeniem i pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń