Dawno temu na wschodzie kraju panował okrutny młody car. Wcześnie umarli jego rodzice, tak że na tron wstąpił, jeszcze prawie dzieckiem będąc. Nie zdążył swych rodziców dobrze poznać ani pokochać. Nie wiedział, co to znaczy wspierać ojca i matkę, gdy już są w podeszłym wieku, nie znał, jak to jest, gdy trzeba ich w starości doglądać. Kiedy więc nadeszła za wschodnich stepów wieść, że oto straszliwy najazd tatarski się szykuje, car zdecydował, żeby ojczyznę opuścić i uciekać wraz z poddanymi w bezpieczniejsze miejsce. Ale wszyscy starcy mają zostać zabici albo wypędzeni.
- Będą przeszkadzać w wędrówce. Będą darmo jeść chleb, który dla wojowników powinien zostać. Będą niepotrzebnie obciążać konie i woły, które ich niosą. Kogo nie wygnacie precz, tego zabijcie - nakazał poddanym.
Na te słowa wszyscy struchleli i zapłakali.
A miał car sprytnego sługa]ę, młodego Nikitę Nikitycza. Ten postanowił rozkazu nie wykonać. Miał bowiem ojca starego i siwego, którego bardzo kochał i którego rady nieraz już w życiu zasięgał.
- Nie wygnam cię, ojcze, i nie pozwolę cię zabić - powtarzał co wieczór Nikita Nikitycz, a stary ojciec tylko gładził go po głowie.
Nikita Nikitycz ukrył ojca w wielkiej skórzanej sakwie, którą przytłoczył do wołu, sam zaś dosiadł konia i tak dołączył do wielkiej wędrówki całego narodu, który przed tatarami na zachód uciekał. Dopiero nocą, gdy już żaden carski strażnik nie odmierzał krokiem terenu wokół obozowiska, pomagał ojcu wyjść z ukrycia i potajemnie rozkoszować się wieczornym powiewem wiatru i smakiem krótkich godzin wolności.
Nadszedł dzień, w którym dotarli do wielkiego jeziora i tam stanęli na kilka dni popasu. Car wybrał się na przechadzkę urwistym, wysokim brzegiem i w ciemno-szmaragdowej ujrzała naczynie - gliniany dzban, spoczywający na dnie jeziora. Zapragnął mieć ten dzban i natychmiast rozkazał, aby słudzy zanurkowali i mu go przynieśli.
Ale nikt nie odważył się wskoczyć do nieznanej, głębokiej wody. Car kazał, by słudzy, by słudzy ciągnęli losy. Pierwszy, który wyciągnął los zaznaczony, wskoczył - i już nie wypłyną. To samo stało się z drugim. Choć ten pływał zgrabniej niż jesiotr i nieraz nurkował po najpiękniejsze muszle, i on przepadł w wodzie bez śladu. Wskoczył trzeci, najsprytniejszy z dworaków, do nóg sobie kamień przyczepił, by na dno szybko zejść, a do ust włożył trzcinę, na której końcu był pęcherz barani wypełniony powietrzem, aby tam na dnie miał czym oddychać. Wskoczył i przepadł. Utopił się , a groźna woda nawet ciał na brzeg nie oddała.
Okrutny władca codziennie wskazywał trzech następnych nieszczęśników i co dzień trzech młodzieńców pochłaniało zimne jezioro.Wreszcie wybór padł na Nikitę Nikitycza, ale że słońce miało zachodzić, car zezwolił, by Nikita skakał po zatopiony dzban dopiero rano.
Nieszczęsny młodzieniec poszedł do namiotu, nocą starego ojca ze skórzanej sakwy uwolnił i powiedział co się przydarzyło.
- Ojcze mój ukochany! Ja zginę w bezlitosnej wodzie jeziora, a ciebie znajdą w obozowisku i każą zbić! Jakże się ratować? - biadał Nikita.
Ojciec zamyślił się i powiedział:
- Zaprowadź mnie nad brzeg jeziora o samym świcie, gdy już słońce wzejdzie, a ludzie jeszcze wstać nie zdążą.
Poczekali obaj do brzasku i poszli nad jezioro. Starzec popatrzył na gliniany dzban widoczny w wodach jeziora w pierwszych promieniach słońca, synowi dłonie na ramiona położył, popatrzył jeszcze chwilę i pokręcił głową.
- Ech, wy, młodzi. Mylicie prawdę ze złudą, a zachód słońca z blaskiem pochodni odbitym w kałuży - uśmiechnął się smutno starzec.
- Co mówisz ojcze? - nie zrozumiał Nikita.
- Choćbyście wszyscy wskoczyli w głębię, dzbana nie wydobędziecie, a potopicie się jak kociaki. Po to naczynie nie nurkować, a wspiąć się trzeba. Nie w wodę wleźć, a na drzewo. Pójdziesz dziś tam i wdrapiesz się na wysoki buk, który rośnie na urwisku ponad wodami jeziora. Na jego czubku znajdziesz ów dzban, co w wodzie się odbija, jak gdyby na dnie leżał. Zdejmij go z gałęzi i zanieś carowi. Niech cieszy się z zabawki, co tyle istnień ludzkich pochłonęła.
Poszedł Nikita, wypatrzył wysoki buk, tuż nad urwiskiem rosnący. Wspiął się na drzewo, znalazł na jego czubku dzban gliniany. przywiązał go sobie mocno do pasa i zwinnie jak kot zszedł w dół. Niedługo potem stał przed carem i u jego stóp złożył cenny dar.
Zdumiał się car, zdziwili się dworzanie.
- jakim to sposobem wydobyłeś dzban? - spytał władca.
- W jeziorze było tylko odbicie dzbana. On sam wisiał na gałęzi drzewa, które rośnie wysoko nad jego brzegiem. - odpowiedział Nikita Nikitycz.
- Skąd to wiedziałeś? kto ci o tym powiedział - dopytywał się car.
- Sam się domyśliłem - odparł Nikita Nikitycz.
Nazajutrz car rozkazał wymaszerować i wielka wędrówka jego poddanych rozpoczęła się na nowo.
Szli już ponad tydzień, aż dotarli do stepu spalonego słońcem, gdzie ni trawy zielonej, ni kwiatu wonnego, ni krzaka z owocem dający m wytchnienie spieczonym wargom. Nie było tu rzek, nie było sadzonek. Nagie i suche kikuty straszyły gdzieniegdzie jak samotne, stare upiory. Zwierzęta zaczęły padać. Ludzi dręczyło okrutne pragnienie.
Car nakazał gońcom i zwiadowcom pędzić w siedem stron świata i szukać wody. Ale po trzech dniach żaden nie wrócił. Po następnych trzech powrócili dwaj, bez koni, bo padły z pragnienia. Wody nie znaleźli, sami mało życia nie postradali. Zrozumiał car, że jego karawana wpadła w pułapkę.
Nikita Nikitycz sam pił tylko pot własny, który ręką z czoła zbierał. Całą swoją wodę oddal ojcu, który ukryty w skórzanej sakwie musiał znosić straszliwe katusze. Nocą spytał ojca, czy przyjdzie im tu już głowy położyć na słonecznym, stepowym łożu śmierci.
- E tam! Wam, młodym, łatwo się cieszyć i łatwo w panikę wpadać. Nic, tylko byście się śmiali, to płakali - pogderał ojciec i podpowiedział synowi: - Weźcie krowę trzyletnią, co cielaka właśnie powiła. Odwiążcie ją z postronka i niech idzie. Gdzie przystanie i zacznie ziemię wąchać, a kopytami rozgrzebywać, atm kopcie łopatami, puki się woda nie pokaże.
Nikita Nikitycz pobiegł do cara i przekazał mu pomysł ojca. Car pomyślał, że i tak wiele już nie ma do stracenia. Nakazał krowę trzyletnią wypuścić, a jej śladem posłał sługi z łopatami. Krowa chodziła dzień cały, ryczała, wąchała, łeb zwieszała, na koniec zaczęła, na koniec zaczęła racicami jedno miejsce rozkopywać. Rzucili się tam słudzy i dawaj łopatami ziemię odgarniać. wykopali dziurę na chłopa głęboką - wilgocią zapachniało. Wykopali na dwóch chłopa głęboką - woda trysnęła i wnet wypełniła i wnet wypełniła dół, mało się kopacze nie potopili.
Napili się ludzie, napiły zwierzęta, wody nalano w bukłaki, manierki i beczułki. można było wędrować dalej.
Car wezwał do siebie Nikitę Nikitycza i spytał:
- Skąd wiedziałeś, jak wody szukać?
- Ktoś mi kiedyś opowiadał, jako się szuka wody, ale nie pamiętam, kto to był - odpowiedział przytomnie Nikita.
Młody car pokiwał głową, a Nikitę rozkazem swym mianował przewodnikiem dalszego marszu. Teraz Nikita jechał przodem i drogę badał, a potem innym wskazywał.
Gdy się stary ojciec dowiedział, jaką też ważną funkcję jego syn otrzymał, podszepnął mu jednej nocy ze swojej skórzanej sakwy.
- Każdego dnia skręcaj trochę w lewo, póki ci nie powiem, byś przestał.
Nikita ojca posłuchał i każdego dnia wiódł karawanę uciekinierów trochę w lewo, aż ojciec, patrząc na gwiazdy, powiedział mu:
- Dość będzie, teraz tylko prowadź prosto.
Nazajutrz zaczął padać deszcz. Z deszczu zrobiła się ulewa, z ulewy oberwanie chmury, a z oberwania chmury prawie potop. Woda zgasiła wszystkie ogniska, żagwie i kaganki. Rozmoczyła hubkę, oblała krzemienie. Deszcz lał dniem i nocą, a ludzie zmarznięci i przemoczeni nie wiedzieli, co robić. karawan stanęła, ugrzęzła w błocie. Młody car dojrzał, że hen, na szczycie odległej góry, prawie zasłoniętej ścianą deszczu, płonie ognisko. Nakazał poddanym pogalopować tam i przynieść ogień, ale po drodze ulew im je zgasiła i ani i skierki nie dowieźli do obozu. Młody car posłał po Nikitę.
- Dzban zdobyłeś, wodę znalazłeś, teraz idź po ogień - rozkazał.
Nikita Nikitycz skłonił się i poszedł do swojego namiotu po ojcowską poradę.
- Każ sobie dać ten gliniany dzban. Idź do ogniska, ale nie bierz płonących gałęzi. Weź węgli rozżarzonych, nasyp do dzbana, zakryj pokrywką i przynieś do obozu - poradził mu stary,mądry ojciec.
Tak i uczynił Nikita. Nasypał do dzbana węgli i nakrywając je przed deszczem, przyniósł do obozu. Natychmiast rozpalono z nich wielkie ognisko, a od niego następne. Nazajutrz deszcz przestał padać i ludzie przy ogni mogli wysuszyć siebie i swoje rzeczy.
Młody car podziękował Nikicie za przyniesienie ognia, ale znowu zapytał:
- Skąd wiedziałeś, jak przynieść ogień?
- Kiedyś mi starsi ludzie powiedzieli, że jak syna-płomienia nie mogę złapać, to żebym ojca-węgielka utrzymał - odpowiedział Nikita, a młody car, słysząc te słowa, zamyślił się głęboko.
Szli jeszcze kilka dni, aż Nikita pomiarkował, że wrócili w miejsce, z którego wyszli. Bo oto znów kraj ojczysty ujrzeli. ledwo zdążył się z ojcem schowanym w skórzanej sakwie tym spostrzeżeniem ukradkiem podzielić, dojechał do niego młody car - konno i w otoczeni wojaków.
- Coś ty zrobił, głupcze?! - zakrzyknął car. - Zawiodłeś nas z powrotem do naszego kraju, prost w paszczę tatarskich ord. każę cię żywcem ze skóry obedrzeć! - i już dawał znak, by wojownicy chwycili Nikitę, gdy ten, namówiony przed chwilą przez ojca, zawołał:
- Carze, zamiast mnie w mękach zabijać, posłuchaj! Możesz kraj odzyskać, a ludzi swych do domostw na nowo wprowadzić.
Na te słowa zebrali się wszyscy wędrowcy, utrudzeni drogą. i I dalejże cara prosić, by Nikitę wysłuchał i kraj odzyskał.
- Uciekliśmy na wieść o ordzie tatarskiej, której nawet nie widzieliśmy na oczy. Teraz my postraszmy Tatarów, niech ich strach z gardło chwyci - powiedział Nikita.
I jeszcze tego samego dnia kilku jeźdźców w poszarpanych strojach pogalopowało do miasta zajętego przez Tatarów, krzycząc, że oto idzie armia tysięczna wojaków, który ogniem żywym palą, niebo tną mieczami, a ziemię kopytami końskimi tratują. Kogo dopadną, to zabiją. Kogo nie zabiją, żywcem zjedzą. Zlękli się Tatarzy, wskoczyli na swoje rącze konie i do wieczora opuścili ten kraj, uchodząc za góry, za morza.
- Jaki dobry duch podszeptuje ci te wszystkie pomysły? - pytał Nikitę młody car, ściskając go jak brata.
- Ten, który mnie spłodził, na rekach nosił, wszystkiego nauczył i rady nigdy nie pozbawił - krzyknął Nikita i uwolnił z sakwy swego starego ojca.
- Teraz zrozumiałem, że w starości mądrość - powiedział ze wstydem młody car.
Władca zrozumiał swój błąd i głupotę i już nigdy więcej nie kazał wygnać ani zgładzić żadnego starca. A Nikitę i jego ojca uczynił swoimi doradcami, dzięki czemu od tej pory w tym państwie nie zdarzyło się już nic głupiego ani okrutnego.
Bajka rosyjska:))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz