Daleko stąd, w syberyjskiej tajdze, tam gdzie zima trwa pół roku, gdzie śnieg rzadko topnieje, w okolicy, którędy płyną na północ wielkie rosyjskie rzeki szerokie jak jeziora, w tej krainie żyli sobie dziad i baba we wsi maleńkiej, a lisica i wilk w lesie niezmierzonym.
Razu pewnego powiedział dziad do baby:
- Jadę na targ do miasteczka. Nakupię kołaczy, będziemy mieli smaczne jedzenie.
Zaprzągł konia do sań i pojechał. nakupił w mieści świeżych kołaczy, nakrył je lnianą chustą i poganiał konia, żeby przed zmrokiem być w domu. Ale pachnące, rumiane kołacze zwęszyła z daleka głodna lisica. Chyłkiem wyprzedziła wóz i położyła się za zakrętem, wprost na drodze. Położyła się i udawała martwą.
Dziad zatrzymał wóz, podszedł, popatrzył - lisica leży, futro na niej piękne, puszyste.
"Ot, widzisz, będzie mieć moja baba radość z nowiuśkiego kołnierza" - ucieszył się dziad.
Wrzucił lisicę na sanie, sam siadł na koźle i pojechał dalej. Lisica po drodze: myk, myk, zrzuciła z sań kołacze, a i sama miękko i cichutko zeskoczyła w pryzmę śniegu. Zabrała kołacze i w nogi.
Dojechał dziad do domu. Patrzy: ani kołaczy, ani lisicy. Ot, widzisz, pewnie na wybojach, na pagórkach zsunęły się z sań. a w domu baba skrzyczała go, że pieniądze wydał i pewnie przepił, bo nic nie przywiózł.
Jakoś tak, uważacie, za kilka dni, dziad powiedział do baby:
- Ty, babo, weź się za robienie pierogów, bo mi się ma nie apetyt zebrał. Ja zaś zaprzęgnę konia do sań i pojadę nad jezioro. Przeręble wytnę i ryb jakich nałowię.
- Ano, dobrze - baba na to.
Pojechał dziad saniami po skrzypiącym śniegu. Siekierę za sobą wziął, kosz wiklinowy, wędkę i siatkę na ryby. Przerębel wyrąbał, w wielki kożuch się zawinął, machorką fajkę nabił. Zasiadł na wyrąbanym otworem z wędką i siatką. I więcej niż pół kosza ryby nałowił. Zadowolony z siebie położył kosz na saniach i konia ku domowi skierował.
Nie ujechał i pół wiorsty, patrzy: znowu lisica leży martwa, trochę z boku drogi, trochę przyprószona śniegiem. Dziad sanie zatrzymał, patrzy - zwierzę nie rusza się, lisicę na sanie zarzucił, ale żeby mu tym razem nie spadła, wcisnął ja do kosza z rybami.
Po drodze dziad przysnął, a lisica po rybce, po rybce, po jednej, po jednej - wszystkie na drogę wyrzuciła, a następnie sam zeskoczyła w śnieg. Dziad pojechał dalej sam. Lisica wszystkie ryby wyzbierała i zaniosła w głąb lasu.
Dziad dojechał do domu i znowu ta sam awantura; ani ryb, ani lisicy z pięknym futrem.
- Cóż ty mnie, dziadzie, zwodzisz? Nic nie przywiozłeś, konia ujeździłeś! Głupstwa się ciebie trzymają - narzekała baba.
Nareszcie zrozumiał dziad, że lisica wcale nie była nieżywa i że dwa razy już go okradła.
Tymczasem lisica zebrała ryby, zaniosła je w chustce na leśna polanę, rozsiadła się wygodnie i dawaj ucztować!
Zobaczył to wilk, który od trzech dni nic nie jadł, bo nie upolował ani zająca, ani renifera, ani nawet najmniejszego ptaszka. Kiszki mu marsza grały i kiedy nawet dostrzegł lisicę zajadającą się mnóstwem świeżych ryb, aż go z głodu skręciło na ten widok. i w te pędy do lisicy.
- Witaj, kumo, niechże ci się darzy!
- A darzy się darzy - odpowiedziała lisica, nie zwracając uwagi na skręcającego się z głodu wilka.
- Kumo lisico. Ty i ja - swat i brat, ty i ja - chleb i sól.
- Sól i chleb ja jem swój. A ty z boku sobie stój - odpowiedziała lisica wilkowi ludowym przysłowiem.
Wilk przypadł aż do samej ziemi
- Daj mi rybę - poprosił płaczliwie.
Lisica nawet na niego nie spojrzała.
- Idź, nałów sobie, to i będziesz jadł - parsknęła pogardliwie.
- Nie umiem. Nie jestem rybakiem - zapłakał wilk.
- Ja nałowiłam, to i tobie się uda - zmarszczyła pyszczek lisica. - Pójdziesz nad jezioro, ogon do przerębla wpuścisz, usiądziesz i musisz zaklęcie zgadywać. Wtedy ryby za twój ogon będą łapały, a ty ich wyciągniesz tyle, że nawet ich unieść wszystkich nie zdołasz - łgała jak najęta.
Wilk nie mógł już wytrzymać z głodu i z ochoty, by sobie ryb nałowić.
- Jakie to zaklęcie? Powiedz, kumo! - błagał.
Lisica zastanowiła się chwilę.
- No, dobrze, zdradzę ci - powiedziała w końcu. - Tylko dobrze zapamiętaj, bo jak co pomylisz, to się ryby nie złapią - dodała. I wyrecytowała wilkowi:
Pod księżycem w nocy
Ogon mój się moczy.
Chwytaj, rybko, ogon w pysk,
Zanim słońca ujrzysz błysk.
Podziękował jej wilk pięknie, w pas się pokłonił i w te pędy pobiegł do jeziora, szukać przerębla. A lisica spokojnie skończyła swój posiłek.
Wilk usiadł na lodzie, tuż nad przeręblem, ogon zanurzył przeraźliwie zimnej wodzie. siedzi, biedaczysko, i zaklęcie sobie powtarza:
Pod księżycem w nocy
Ogon mój się moczy.
Chwytaj, rybko, ogon w pysk,
Zanim słońca ujrzysz błysk.
Ale ryb ani śladu. Ani plusku, ani jednego potrącenia ogona. Nie wiadomo w ogóle: są tam jakieś ryby czy nie?
Siedzi wilk i dalej zamawia:
Pod księżycem w nocy
Ogon mój się moczy.
Chwytaj, rybko, ogon w pysk,
Zanim słońca ujrzysz błysk.
A tymczasem w lesie lisica się najadła, ości i ogony ryb wyrzuciła w zaspę i zapragnęła przypatrzyć się, jak też wilkowi idzie łowienie. Podreptała po cichutku nad jezioro, na lód. Zobaczyła wilka, jak siedzi, jak szepcze, jak ryby zamawia. Zaczęła chodzić wokół niego i tak pod nosem mamrotać:
Świcą gwiazdy na nieboskłonie,
Zmarznij, zmarznij, wilczy ogonie!
Skuj się, skuj, przeręblu, mrozem,
Trzymaj wilka jak powrozem!
- Co ty tam, kumo, mruczysz? - spytał niespokojnie wilk lisicę.
- Pomagam twoje ryby zamawiać odpowiedziała lisica.
I jakby na zawołanie, na jej zaklęcie, mróz zaczął przybierać na sile i coraz mocniej ściskał wyrąbany przerębel. Woda w nim zaczęła zastygać, ale wilk siedział nieruchomo i wcale tego nie czuł. siedział i powtarzał monotonnie:
Pod księżycem w nocy
Ogon mój się moczy.
Chwytaj, rybko, ogon w pysk,
Zanim słońca ujrzysz błysk.
A lisica na paluszkach krążyła wokół wilka i szeptem dogadywała:
Świcą gwiazdy na nieboskłonie,
Zmarznij, zmarznij, wilczy ogonie!
Skuj się, skuj, przeręblu, mrozem,
Trzymaj wilka jak powrozem!
I tak całą noc spędzili. wilk zamarzł na kość. Lisica, gdy tylko zaczęły jej marznąć łapki, dała susa do ciepłej nory. i wilk został na lodzie sam.
Ogon przymarzł wilkowi, przerębel zamarzł na kamień. Ranek się obudził szary, potem różowy, na koniec jasny, złoty, słoneczny.
- No, dość będzie! - powiedział sobie wilk.
Chciał wstać, ale na próżno. przymarznięty ogon go nie puszczał.
"Ale się ryb uwiesiło, ale się ich złapało! Ani rusz je wyciągać wszystkie. Jak to zrobić?' - myślał wilk. Choć kręcił się i szarpał, ogona z przerębla wyciągnąć nie mógł.
I własnie tego dnia rankiem wybrała się nad jezioro baba. Na ramionach niosła koromysło z wiadrami, żeby wody do domu zaczerpnąć. Doszła do skutej lodem wody, patrzy: wilk szary na lodzie siedzi i drogę do przerębla zastawia. Wrzasnęła baba, rzuciła wiadra i pognała po męża.
- Oj, niedobrze, brateńku. Czuję, że bić będą - zmartwił się wilk.
Jednak nadal był przymarznięty do przerębla i zrobić nić nie mógł.
Oto nadbiegli już z daleka dziad z babą. A każde z nich trzymało w dłoniach tęgi kij. Dobiegli do wilka i dalej go grzmocić! Wilk wył, zębami kłapał, łapami pazurzastymi machał. Ale nic nie wskórał. Wreszcie zebrał się, szarpnął i ogon swój wilczy, szary, urwał. I w nogi, uciekł za las, za polanę, za wzgórza, tam gdzie krzyków dziada i baby już słychać nie było.
- No, kumo lisico, już ja ci się odpłacę. Już ja ci za ten połów podziękuję - mamrotał pod rozbitym nosem.
A w tym czasie, gdy dziad i baba rozprawiali się z wilkiem, lisica zakradła się do ich chaty, znalazł dzieżę pełną ciasta przygotowanego na bliny. Wyjadła całe ciasto, a tak się przy tym usmarowała, jakby jej głowa na pół pękła i rany się bielmem pokryły.
Wybiegła z chałupy, biegła, biegła, aż wpadła na wilka. Ten aż warknął na jej widok.
- Aleś mnie, kumo, urządziła! to ty tak uczysz łowić ryby?! Spójrz, ogon mi wyrwali, grzbiet i nos, grzbiet i nos koromysłami i kijami potłukli. A niechże cię! Powinienem cię teraz za karę pożreć!
na to lisica padła na śniegi wycharczała:
- ach, kumie wilku! Tyś tylko ogon stracił! Spójrz na mnie! Bili mnie tak, aż mi głowa na pół pękła, a rany bielmem się pokryły. Ach! Nic nie widzę i niewiele słyszę, a iść zupełnie nie mogę. niechże mnie tu znajdą i dobiją kijem. Mnie już nie życie, mnie śmierć.
Wilk pomiarkował, że lisica faktycznie nie najlepiej wygląda.
- Co prawda, to prawda, kumo lisico. Urządzili cię jeszcze gorzej niż mnie. A jak cię tu znajdą, na śmierć - zatłuką. Wsiadaj ty mi na plecy i chodźmy stąd co sił w nogach - ulitował się na lisicą.
Wziął wilk lisicę na plecy i niesie w głąb lasu. Utyka przy tym, syczy, pojękuje, a co sobie przypomni o wyrwanym ogonie, to i łzę uroni. A lisica rozsiadła się wygodnie na jego ramionach, futro poprawiła, przylizała ,pysk łapą obmyła i śpiewa po cichu:
Słychać w polu,
Słychać w lesie:
Chory wilk
Zdrowego niesie!
Idą, idą, wreszcie wilk nie wytrzymał:
- Co ty tam, kumo, mruczysz i wyśpiewujesz?
- Ja twój ból, wilczku, zamawiam. Zaklęcia znam , żeby ci w cierpieniu ulżyć. ja śpiewam, że ranny wilk chorego niesie.
- Oj, prawda to, prawda. Zamawiaj, kumo lisico. Może mnie ból odejdzie - zajęczał wilk. I pokuśtykał dalej.
A lisica siedziała na jego grzbiecie i podśpiewywała po cichu:
Słychać w polu,
Słychać w lesie:
Chory wilk
Zdrowego niesie!
I tak wilk wyniósł lisicę w głąb lasu. Lisica Podziękowała mu i czmychnęła za siódmą górę i siódmą rzekę. A wilk nigdy nie dowiedział się, jak brzydko i bezwzględnie został wykorzystany. I choć ogon mu po latach odrósł, to już nigdy, przenigdy nie zbliżał się zimą do jeziora. A i ryby jeść całkiem zaprzestał. Bo ilekroć o nich pomyślał, natychmiast zaczynał go swędzieć ogon.
Bajka rosyjska:))
Piękna, rosyjska bajka. I wiele więcej, Mamy czytały naszemu pokoleniu.
OdpowiedzUsuńTak :) Pozdrawiam serdecznie :)
Usuń