Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

wtorek, 18 września 2012

O żonie, co długi język miała

W małej wiosce, wśród zielonych lasów i granatowych jezior, żyli sobie mąż i żona. Męża zwali Aleksiej, a żonę - Marina. Oboje uprawiali ziemię, która należała do kniazia, bogatego pana. Choć pieniędzy za dużo nie mieli, to żyło im się prawie beztrosko.
Aleksiej był brodaty, smukły i wysoki, a uczciwy przy tym jak mało kto. I przed żoną żadnych tajemnic nigdy nie miał. Każdą nowinkę jej zaraz powiedział, każdą wątpliwością się z nią podzielił. 
Mariana zaś była niczego sobie. Gruba, jak trzeba, mocna, jak się należy, rumiana, jak to rosyjskim babom wypada. Włosy w długi warkocz plotła. Ale warkocz pleciony to pół biedy. Mariana najbardziej i najchętniej plotła swym długim jęzorem. Co jej mąż zdradził, zaraz przy studni sąsiadom wygadała. Z czego jej się zwierzył, natychmiast po okolicy roznosiła.
Biedny Aleksiej prosił swoją żonę, tłumaczył jej i upominał:
- Trzymaj,babo, język za zębami, po co wszystko rozgadujesz po wsi?
Na próżno. Żona pleciuga ani pół słóweczka nie umiała w rumianej gębie uchować.
Wreszcie, gdy kolejną tajemnicę rozgadała babom przy studni, Aleksiej nie zdzierżył , żonę za warkocz złapał i prask! - wymierzył jej mocny policzek, aż od tego pokraśniała jeszcze bardziej.
- Będziesz, babo, teraz pamiętać? Co w domu mówię, tobie tylko mówię. Tobie, a nie tuzinowi obcych bab, co się pod studnia na ploty schodzą! - huknął Aleksiej.
Mariana zabrał się i pobiegła w te pędy z płaczem do kniazia, o posłuchanie i ukaranie męża prosić, a oprócz tego, że była plotkarą, wychodziła z niej nie licha kłamczucha, zaraz też zmyśliła sobie wszystko:
- Kniaziu, mądry kniaziu! Mąż mój Aleksiej, zbił mnie kijami po grzbiecie! Traktuje gorzej niż krowę, co w oborze stoi. Obroń mnie, nieszczęsną, bo mnie całkiem życia pobawi! - kłamała jak najęta i czepiała się kolan kniazia.
Kniaź kazał natychmiast sprowadzić Aleksieja i wlepić mu na grzbiet dziesięć kijów, niech popamięta, jak to smakuje!
Aleksiej próbował się tłumaczyć, ale kniaź słuchać go nie chciał. I dostał, nieszczęśnik, dziesięć kijów na grzbiet. A Marina jeszcze tego samego dnia wypaplał sąsiadkom, że męża ma prawdziwego zbója i gdyby nie kniaź, to kto wie, czyby w ogłle nie została z mężowskiej ręki zabita.

Kilka dni później Aleksiej szedł przez las. Rozmyślał o swojej żonie, która mu takich kłopotów narobiła. Aż tu nagle... szurrr! Ziemia mu spad nóg uciekła. Aleksiej wpadł w głęboką jamę pomiędzy korzeniami drzew.
"Ki czort?" - pomyślał. Dobył łopatki i dalej jamę rozkopywać. Kopał i kopał, aż nagle łopatka stuknęła w coś twardego. Zabrzęczało. Aleksiej ostrożnie odgrzebał gliniany garnek . "Ki czort?" - powtórzył. Zajrzał do środka garnka.
Aleksiej ze zdziwieniem podrapał się po głowie. Garnek był pełen szczerozłotych, brzęczących rubli.



- To ci skarb! To ci skarb! - ucieszył się Aleksiej. 
Tyle pieniędzy! Do końca życia razem z żoną nie będziemy musieli pracować ani troszczyć się o nic! No własnie... razem z żoną. Żona, która wszystko wypaple." Las należy do kniazia, a więc wszystko, co z lasu pochodzi, też jest jego. Garnka do domu nie zabiorę, bo żona wypaple i kniaź złoto zabierze. Tu go nie zostawię, bo jeszcze ktoś znajdzie i weźmie sobie. Ot i masz babo placek! Miałbyś radość, a jest kłopot" - martwił się Aleksiej.
Nagle posłyszał czyjeś kroki. Szybko zagrzebał garnek w ziemi i rozejrzał się dookoła. Oto szurając nogami, szeleszcząc po spadłych liściach, kolebał się po lesie Dziad-Samojad. Mały, skulony leśny mieszkaniec, przyjaciel uczciwych i ubogich, a wróg próżnych i okrutnych ludzi.
- Co masz, co chowasz, czym się podzielisz z Dziadem-Samojadem? - pytał ciekawie. 
Aleksiej postanowił poprosić go o radę.
- Dziadzie-Samojadzie. Znalazłem ja skarb złoty, ale ani go tu zostawić nie mogę, anie do domu zabrać. Żonę mam taką, co zaraz wypaple, a jak wypaple, to skarb mi kniaź zbierze. Ot i nie wiem, co mam robić - wyznał Aleksiej.
- A rubla złotego mi dasz? - zagadnął go Dziad-Samojad.
Aleksiej dal mu nie jednego, a pięć złotych rubli. 
- Weź ile chcesz, ale wspomóż radą w potrzebie - poprosił.
Dziad-Samojad poradził Aleksiejowi, by zaraz kupił zająca i szczupaki. Szczupaki ma powiesić na drzewie, a zająca wsadzić do sieciowego saka, w którym ryby się łapią.
- Ale po co to wszystko? - zapytał Aleksiej, całkiem skołowany, tymi dziwnymi radami.
- Pomyśl, posłuchaj, nie będziesz żałować - zaśmiał się cicho Dziad-Samojad i ruszył w swoją drogę.

Aleksiej siedział jeszcze dłuższą chwilę, nim zrozumiał pomysł Dziada-Samojada. A gdy zrozumiał, natychmiast poszedł do rybaka i kupił od niego piękne szczupaki. Potem odwiedził leśniczego i odkupił od niego żywego zająca. Szczupaki zawiesił na gałęzi dębu, a zająca wsadził w sieć, do której ryby w jeziorze napływają. Potem, bardzo z siebie zadowolony, wrócił do domu. A żona, Marina, już tam na niego czekała.
Aleksiej żonę ucałował, baranią czapkę zdjął, przy stole siadł, chleba kawałek z bochna ułamał, a potem powiedział:
- Marino, żono ukochana! Szczęście miałem dziś niebywałe. Muszę ci opowiedzieć, co mnie w lesie spotkało, ale lękam się trochę, byś sąsiadom nie wygadała, bo to jest wielka tajemnica!
Marinie policzki jeszcze bardziej pokraśniały z przejęcia.
- Aleksieju, najdroższy mężu, nie zdradzę ja nikomu, żadnej sąsiadce nie wspomnę ni słóweczkiem. Ale powiedz, co ci się przydarzyło? - pytała z babskiej ciekawości, wprost ze skóry wychodząc.
- W lesie skarb znalazłem. Rubli złotych z tysiąc będzie, a może i więcej. - powiedział Aleksiej.
- No i... gdzie go masz?! - krzyknęła Marina.
- Ano został tam, gdzie go znalazłem - odpowiedział mąż.
Marina wpadł we wściekłość.
- Ty głupcze! Jeszcze ktoś go znajdzie i zabierze! Biegnijmy do lasu i przynieśmy skarb do nas, do domu!
Ale, kochana żono, jeśli słówkiem piśniesz, skarb nam kniaź odbierze.
Ale Marina już wcale go nie słuchała. Myślała tylko o skarbie i o tym, co będzie mogła sobie teraz kupić.
Biegli przez las, gdy nagle Aleksiej zawołał;
- Zobacz, żono droga, oto na dębie szczupaki wyrosły! Zabierzmy je do domu na rybią zupę - i pokazał jej żywe, szamoczące się, lśniące zielenią i srebrną łuską drapieżne ryby, wiszące na gałęzi dębu.
Marina, pochłonięta myślami o złocie, nawet się za bardzo nie zdziwiła, machnęła tylko ręką i burknęła:
- No, to zbieraj je szybko, na kolację zrobię ci rybią zupę.
Aleksiej pozbierał z gałęzi szczupaki i pobiegli dalej.
Gdy truchtali obok rzeki, Aleksiej zatrzymał się nagle i wskazał na sieciowy sak:
- Otóż i spójrz, Marino! W nasz sak złapał się zając zamiast ryb. Same dziwne rzeczy dziś mi się przytrafiają!
- Wyłów zająca, to ci zrobię z niego pasztet - mruknęła żona, ledwo spojrzawszy na nową niezwykłą zdobycz. Myślała już bowiem tylko o złocie i zakupach.
Wreszcie dobiegli do jamy, którą Aleksiej zagrzebał ziemią i gałęziami. Aleksiej garnek odkrył, a Marina zanurzyła ręce w złotych monetach i zakrzyknęła:
- Jesteśmy bogaci! Jesteśmy bogaci!
-Pamiętaj tylko; ani pary z gęby! Nie możemy za dużo wydać, żeby nas ludzie na języki nie wzięli - ostrzegł ją mąż. - Zawsze byliśmy biedni, więc nie możemy zachowywać się jak ludzie bogaci - dodał.
Ale Marina nawet tego nie słuchała. W wyobraźni szykowała już sobie nowe stroje i klejnoty. I właśnie to miało się stać przyczyną ich następnych kłopotów. 

W tajemnicy przenieśli garnek do domu i ukryli w piwnicy. Aleksiej wziął tylko jednego złotego rubla, żeby na piwo mieć w gospodzie. Za to Marina - całkiem  oszołomiona z bogactwa. Zaraz nakupiła sukien i ozdobnych płaszczy, korali czerwonych, a nawet pierścień z rubinem. Cała wieś plotkowała, jak to być może, że Marina stała się taką bogatą gospodynią. 
Kiedy Marina chciała wyprawić dla sąsiadów trzydniową ucztę, Aleksiej uznał, że dość głupstw i kuszenia losu.
Złapał żonę za warkocz, przyciągnął ją, wymierzył jej policzek i huknął na nią:
- Ach, ty próżna babo! Dosyć tego! Powinnaś żyć skromnie!
Marina, kipiąc gniewem, pobiegła do kniazia, by się znów na męża poskarżyć.
- Kniaziu miłościwy, ratuj mnie, mąż mi sprawił lanie, mało i nie zabił - wołała, padając kniaziowi u stóp.
- A niby za cóż to? - spytał surowo kniaź.
- Wszystko powiem ! Mąż mój znalazł w lesie garniec złota. Od tej pory tylko w gospodzie przesiaduje, a mnie, biedną bije i poniewiera. Ani kopiejki ze skarbu nie daje. Każ go, panie, uwięzić, a skarb przy mnie zostaw - zawodziła Marina.
Kniaź słuchał zaciekawiony. Skarb? Ostatnio przegrał w kości dwie wioski, pieniądze bardzo by mu się przydały. A jeśli skarb znaleziono w jego lesie, to on, kniaź jest jego prawowitym właścicielem. Kazał konia osiodłać i zaraz ruszył do chałupy Aleksieja. Zastał do przy rąbaniu drewna na opał.
- Ty łobuzie, chuliganie! Znalazłeś skarby w moim lesie i milczysz o tym? Oddawaj skarb, bo cię każę powiesić - krzyknął kniaź do Aleksieja.
- Jaki skarb, panie? - zdziwił się Aleksiej.
Marianna pomknęła do piwnicy: nie ma skarbu. Na strych zajrzała: nie ma i na strychu. Przetrząsnęła całą chałupę, nawet jednego złotego rubla nie znalazła. Aleksiej, który zdążył skarb ukryć, stał przed kniaziem i mówił:
- Wasza dostojność, cóż za głupstwa tym razem naopowiadał ci moja żona?
Tu się kniaź zasępił. Bo Aleksieja znał jako prawdomównego człowieka, a o jego żonie ludziska opowiadali, że kłamczuch i plotkara.
- Gadajże, babo, jak było z tym skarbem? - zapytał.
- Mąż go w lesie znalazł. To było tego, gdy na dębie wyrosły żywe szczupaki - zaczęłam Mariana, zachłystując się z przejęcia.
- Żono, co ty wygadujesz? - załamał ręce Aleksiej, a kniaź groźnie zmarszczył brwi.
- A potem zając złapał się nam w sieci, gdybyśmy po garniec ze skarbem szli - wołała Marina.
- Wybacz, panie, mojej babie, bo widzi mi się, całkiem jej rozum odebrało - rozłożył ręce Aleksiej.
- Tak było, panie! Mąż zająca z wody wyjmował, szczupaki z gałęzi odcinał... - wołała Marina, ale kniaź już konia zawracał.
- Kazałbym sługom wlepić jej za dwadzieścia kijów za kłamstwo, ale to twoja baba, wiec po co sługi mają się męczyć - powiedział kniaź do Aleksieja. I pojechał do domu
Aleksiej złapał kij, wlepił żonie pięć razy poniżej pleców i spytał:
- Pójdziesz na skargę?
- Nie - zapłakał Marina.
Aleksiej znowu wlepił jej pięć kijów w to samo miejsce i zapytał:
- Będziesz plotkować babom?
- Nie! - zapłakała Marina.
Aleksiej znowu się zamierzył, ale żal mu się zrobiło żony.
- A będziesz jeszcze kłamać? - spytał.
- Nie! - chlipnęła Marina.
I od tamtej pory Marina ani nie kłamała, ani nie plotkowała, ani na skargę nie chodziła. A złote ruble zostawili sobie na starość i dobrze zrobili, bo mieli za co żyć i jeszcze swym dzieciom mogli pomagać. I jeśli do tej pory nie pomarli, to żyją do dziś.

Bajka rosyjska:))

1 komentarz:

  1. Całkiem całkiem ta bajka, ale literówek sporo. Radziłbym poprawić. Przekaz nawet z niej jakiś płynie.

    OdpowiedzUsuń