Był pewien parasol,
co w kąciku stał
dobrze mu było,
bo się deszczu bał.
Kiedy lało na dworze,
on się nie chciał otworzyć.
I okropnie narzekał,
na swe słotne życie.
"Ja mam moknąć, a suchy
ma być mój właściciel?
Zamiast mnie szanować,
zamiast mnie oszczędzać,
pan mój w deszcz największy
z domu mnie wypędza!"
Toteż ledwie wychodził za próg,
gubił się, gdzie tylko mógł.
W szatni, w tramwaju i w kinie,
i na dworcu w Lublinie,
w poczekalni dentysty
i przy skrzynce na listy.
Gdzie tylko kącik zobaczył,
gdzie o coś rączką zahaczył
- znikał. Był... i nie ma parasola!
Aż pewnego razu pan jego zawołał: "Hola!
Dość już tej zabawy głupiej
Nowy parasol kupię!"
I tak się stało.
A tamten,
jeśli wiedzieć chcecie,
szukajcie go ma strychu
wśród starych rupieci.
Czemu go los taki spotkał?
Łatwo dać odpowiedź.
Tak bywa z każdym, co ma
przewrócone w głowie.
Tadeusz Śliwiak :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz