W Chinach, wiesz pewnie o tym, cesarz jest Chińczykiem, i wszyscy, którzy go otaczają, są również Chińczykami. Historia, którą opowiem, działa się przed wielu laty, ale właśnie dlatego trzeba jej wysłuchać, zanim o niej nie zapomną.
Zamek cesarza był najwspanialszym zamkiem na świecie, cały zrobiony z delikatnej porcelany, niezwykle kunsztownej, a tak kruchej, że lada dotknięcie mogło ją stłuc, więc trzeba było bardzo uważać. W ogrodzie rosły najdziwniejsze kwiaty, a do najwspanialszych przywiązano srebrne dzwonki, które dzwoniły po to , aby nikt nie minął ich nie zwróciwszy na nie uwagi.
Niezwykły był ogród cesarza, a tak wielki, że nawet ogrodnik nie wiedział, gdzie się kończy. Za ogrodem zaczynał się piękny las z wysokimi drzewami i głębokim jeziorem. Las schodził aż do morza, które było niebieski i głęboki, wielkie okręty mogły wyjeżdżać aż pod zwisające gałęzie, a na jednej z takich gałęzi mieszkał słowik. Słowik śpiewał tak pięknie, że nawet biedny rybak, który ma przecież tyle innej roboty, kładł się i słuchał jego śpiewu, gdy nocą wychodził wyciągać sieci.
- Jakie to piękne - mówił, lecz potem musiał już pilnować swojej roboty i zapomniał o ptaszku, ale następnej nocy, kiedy ptak znowu śpiewał, a on wychodził, powtarzał to samo:
- Jakie to piękne!
Ze wszystkich stron świata zjeżdżali do cesarskiego miasta podróżni, podziwiali zamek i ogród, ale gdy słyszeli śpiew słowika, mówili:
- To jest jednak najpiękniejsze!
Podróżni po powrocie do domu opowiadali, co widzieli, uczeni pisali wiele książek o mieście, zamku i ogrodzie; nie zapominali też o słowiku i chwalili go najbardziej, a ci, którzy byli poetami, pisali piękne wiersze, wszyscy o słowiku i śpiewającym nad głęboki jeziorem w lesie.
Książki te czytano na całym świecie i niektóre z nich dostały się do rąk cesarza. Cesarz siedział na złotym tronie, czytał i czytał, a co pewien czas kiwał z zadowoleniem głową, kiedy opisywano miasto, zamek i ogród. "Ale słowik jest najpiękniejszy!" - pisano w książkach.
- Co to jest? - powiedział cesarz. - Nie znam wcale tego słowika! Czy na prawdę taki ptak żyje w moim cesarstwie i w dodatku w moim ogrodzie? Nigdy o nim nie słyszałem! Dowiaduję się o tym dopiero z książek!
I natychmiast zawołał swego marszałka; był on tak wytworny, że kiedy ludzie niżsi od niego pochodzeniem ośmielili się zadać mu jakieś pytanie, odpowiadał im tylko "p", a to przecież nic nie znaczy.
- Podobno jest tu jakiś niezwykły ptak, który nazywa się słowik - powiedział cesarz - podobno jest on najpiękniejszą rzeczą z całego mojego wielkiego państwa! Dlaczego nikt mi nigdy nic o nim nie mówił?
- Nigdy o nim nie słyszałem! - odpowiedział marszałek. - Nie przedstawiono go nigdy u dworu!
- Chcę, żeby przyszedł dziś wieczorem i śpiewał przede mną! - powiedział cesarz. - Cały świat wie, co posiadam, tylko ja o tym nie wiem!
- Nigdy o nim nie słyszałem! - powiedział marszałek. - Będę go szukał i znajdę!
Ale gdzie go znaleźć? Marszałek biegał w górę i na dół po wszystkich schodach, przebiegł wszystkie sale i krużganki, ale nikt z napotkanych nie słyszał o słowiku. Wrócił więc marszałek do cesarza i powiedział, że to z pewnością bajka wymyślona przez tych, co napisali książki.
- Wasza cesarska mość niechaj nie wierzy temu, co piszą, bo to wszystko wymysły, po prostu czarna magia!
- Ależ kiedy książkę, w której to przeczytałem, przysłał mi potężny cesarz Japonii, więc musi zawierać prawdę. Chcę słyszeć słowika. Ma być dzisiaj wieczorem! Obdarzam go moją łaska! Musi przyjść! A jeżeli się nie zjawi, to każę moim ludziom deptać po brzuchach wszystkich dworzan, i to zaraz po kolacji.
- Tsing pe! - powiedział marszałek i zaczął znowu biegać po schodach na dół i w górę, i po wszystkich salach i krużgankach, a połowa dworzan biegała z nim, bo bynajmniej nie mieli ochoty, by im deptano po brzuchach. Więc wszędzie pytano o słowika, którego znał cały świat, ale nikt nie znał na dworze.
Wreszcie w kuchni znaleźli małą, biedną dziewczynkę, która powiedziała:
- Słowik? Znam go doskonale! Jakże cudnie śpiewa! Co wieczór wolno mi zabrać z kuchni trochę resztek, zanoszę je mojej biednej, chorej matce, która mieszka na wybrzeżu; a kiedy w nocy wracam od niej zmęczona, to kładę się w lesie i słucham słowika! Łzy płyną mi wówczas z oczu i jest mi tak, jak gdyby mnie matka całowała!
- Mała pomywaczko! - powiedział marszałek. - Dam ci stałą posadę w kuchni i pozwolę ci przyglądać się, jak cesarz jada, jeśli zaprowadzisz nas do słowika, bo dziś wieczorem muszę go tu mieć.
Poszli więc wszyscy do lasu, gdzie zwykle śpiewał słowik, pół dworu im towarzyszyło; po drodze usłyszeli ryk krowy.
- O! - powiedział jeden z dworzan. - Macie słowika! Ileż to siły w tak małym stworzeniu! Słyszałem go z całą pewnością już dawniej!
- Nie, to krowy ryczą! - powiedziała mała pomywaczka. - Jeszcześmy daleko od słowika.
Teraz żaby zarechotały w bagnisku.
- Cudownie! - powiedział chiński kapelan. - nareszcie go słyszę. Śpiew jego brzmi, jak dzwonki kościelne.
- Nie, to żaby! - powiedziała mała pomywaczka. - Ale myślę, że już wkrótce go usłyszymy.
W tej chwili słowik zaczął kląskać.
- To on! - powiedziała dziewczynka. - Słuchajcie! Słuchajcie! Oto tam siedzi! - i pokazała małego, szarego ptaszka wysoko na gałęzi.
- Czyż to możliwe? - zawołał marszałek. - Inaczej go sobie wyobrażałem! jakże pospolicie wygląda. A może stracił swoją barwę na widok tylu wytwornych osób?
- Słowiczku! - zawołała głośno dziewczynka. - Nasz łaskawy cesarz życzy sobie, abyś przed nim zaśpiewał!
- Z największą przyjemnością - powiedział słowik i zaśpiewał tak pięknie, że aż rozkoszą było go słuchać.
- Zupełnie szklane dzwoneczki. - powiedział marszałek. - A jak pracuje to małe gardziołko! To dziwne, żeśmy go nigdy przedtem nie słyszeli. Będzie miał wielki sukces na dworze.
- Czy mam raz jeszcze zaśpiewać dla cesarza? - spytał słowik, który myślał, że cesarz jest obecny.
- Mój cudny słowiku! - powiedział marszałek. - Mam zaszczyt zaprosić cię na uroczystość dworską, na której oczarujesz jego cesarską mość twym zachwycającym śpiewam.
- Brzmi on co prawda najlepiej na tle drzew! - powiedział słowik, ale poleciał chętnie za nimi, gdyż słyszał, że taka jest wola cesarza.
Na zamku wszystko porządnie wyczyszczono. Porcelanowe ściany i podłogi lśniły w blasku tysiąca złotych lamp; najpiękniejsze kwiaty, które umiały dzwonić, ustawiono w krużgankach i było tyle bieganiny i przeciągów, a dzwonki tak głośno dzwoniły, że tłumiło to wszystkie rozmowy.
Pośrodku dużej sali, w której znajdował się cesarz, umieszczono złoty pręt i na nim miał siedzieć słowik . Cały dwór zebrał się w sali, a małej pomywaczce pozwolono stać pod drzwiami, bo teraz była już kucharką nadworną. Wszyscy w swych najwspanialszych szatach przyglądali się małemu, szaremu ptaszkowi, a cesarz skinął mu głową.
A słowik śpiewał tak pięknie, że cesarzowi łzy stanęły w oczach, a gdy spłynęły mu po policzkach, słowik zaśpiewał jeszcze ładniej, tak że śpiew ten sięgał prosto do serca; cesarz cieszył się bardzo i powiedział, że zwiesi słowikowi swój złoty pantofel na szyi. Ale słowik podziękował i powiedział, że otrzymał już dostateczne wynagrodzenie.
- Widziałem łzy w oczach cesarza, a to jest dla mnie najdroższy skarb! Łzy cesarski mają cudowną moc! Wszyscy zgromadzeni świadkami, że jestem dość nagrodzony! - i śpiewał dalej swym słodkim, cudownym głosem.
- Tak uroczej kokieterii nie spotkałyśmy jeszcze nigdy w życiu! - mówiły damy dworu, a potem nabierały wody w usta i gdy ktoś do nich mówił, bulgotały i myślały, że są też słowikami. Cóż tu mówić! Nawet lokaje i pokojówki byli zadowoleni, a to dużo mówi, o bo im najtrudniej dogodzić. Tak, słowik naprawdę zdobył powodzenie.
Miał zostać na zawsze przy dworze, mieszkać we własnej klatce i dwa razy dziennie, a raz w mocy mógł wyfruwać na dwór. Dwunastu służących trzymało wówczas końce jedwabnych wstążek przywiązanych do jego nóżek. Taki spacer nie należał do przyjemnych.
Całe miast mówiło o niezwykłym ptaszku. Kiedy dwoje ludzi się spotkało, jeden mówił "sło", s drugi "wik", potem obaj wzdychali; rozumieli się doskonale. Jedenaścioro dzieci właścicieli sklepików z delikatesami nazwano jego i mieniem, ale żadne z nich nie umiało wydać ani jednej czystej nuty.
Pewnego dnia do cesarza nadeszła duża paczka, na której było napisane: "Słowik".
- Pewnie nowe dzieło o naszym sławnym ptaku! - powiedział cesarz; lecz nie była to książka, tyko małe arcydzieło zamknięte w pudełku. Był to sztuczny słowik, podobny do prawdziwego, ale cały wysadzany brylantami, rubinami i szafirami; wystarczyło go nakręcić, a śpiewał te same piosenki, co żywy ptak i przy tym porusza ogonem w dół i w górę, i błyszczał cały, i świecił srebrem i złotem. Na szyi miał wstążeczkę, a na niej napis: "Słowik cesarza Japonii jest niczym wobec słowika cesarz Chin".
- Ach, jakie to piękne! - zachwycili się wszyscy, a ten który przyniósł ptaka, otrzymał natychmiast tytuł " cesarskiego naddostawcy słowików".
- Niech zaśpiewają razem! Cóż to będzie cudowny duet! Więc ptaki śpiewały razem. Ale nie szło im dobrze, bo prawdziwy słowik śpiewał na swój sposób, a sztuczny ptak gwizdał podług mechanizmu.
- To nie jego wina! - powiedział muzyk nadworny. - Ma świetne wyczucie taktu i śpiewa według mojej szkoły.
Więc sztuczny ptak miał sam śpiewać. Śpiew jego podobał się równie jak śpiew prawdziwego słowika, a on sam o ileż piękniej wyglądał!
Błyszczał przecież cały jak bransolety i brosze.
Trzydzieści trzy razy pośpiewał ten sam kawałek i wcale się nie zmęczył; chciano go jeszcze słuchać, ale cesarz powiedział, że i żywy słowik musi coś zaśpiewać... Lecz gdzież on się podział? Nikt nie zwrócił uwagi, że słowik wyfrunął przez otwarte okno i poleciał do swych zielonych drzew.
- Cóż to znaczy? - zapytał cesarz, a wszyscy dworzanie ganili ptaka i mówili, że to niewdzięczne stworzenie. - Mamy przecież doskonalszego słowika! - mówili. I kazali mu znowu śpiewać; po raz trzydziesty czwarty usłyszeli tą samą melodię, ale nie umieli jej jeszcze powtórzyć, bo była bardzo trudna i muzyk nadworny chwalił sztucznego ptaka mówiąc, że przewyższa żywego słowika nie tylko swym ubiorem i brylantami, ale także i swą wewnętrzną wartością.
- Bo wiecie, moi państwo, a przede wszystkim, cesarzu, u prawdziwego słowika nigdy nie można przewidzieć, co nastąpi, a u sztucznego wszystko jest z góry określone! Tak będzie, a nie inaczej! Można wszystko objaśnić, można otworzyć mechanizm i pokazać, jak uczenie położone są walce, jak się kręcą sprężyny i jak co idzie za czym.
Miał zostać na zawsze przy dworze, mieszkać we własnej klatce i dwa razy dziennie, a raz w mocy mógł wyfruwać na dwór. Dwunastu służących trzymało wówczas końce jedwabnych wstążek przywiązanych do jego nóżek. Taki spacer nie należał do przyjemnych.
Całe miast mówiło o niezwykłym ptaszku. Kiedy dwoje ludzi się spotkało, jeden mówił "sło", s drugi "wik", potem obaj wzdychali; rozumieli się doskonale. Jedenaścioro dzieci właścicieli sklepików z delikatesami nazwano jego i mieniem, ale żadne z nich nie umiało wydać ani jednej czystej nuty.
Pewnego dnia do cesarza nadeszła duża paczka, na której było napisane: "Słowik".
- Pewnie nowe dzieło o naszym sławnym ptaku! - powiedział cesarz; lecz nie była to książka, tyko małe arcydzieło zamknięte w pudełku. Był to sztuczny słowik, podobny do prawdziwego, ale cały wysadzany brylantami, rubinami i szafirami; wystarczyło go nakręcić, a śpiewał te same piosenki, co żywy ptak i przy tym porusza ogonem w dół i w górę, i błyszczał cały, i świecił srebrem i złotem. Na szyi miał wstążeczkę, a na niej napis: "Słowik cesarza Japonii jest niczym wobec słowika cesarz Chin".
- Ach, jakie to piękne! - zachwycili się wszyscy, a ten który przyniósł ptaka, otrzymał natychmiast tytuł " cesarskiego naddostawcy słowików".
- Niech zaśpiewają razem! Cóż to będzie cudowny duet! Więc ptaki śpiewały razem. Ale nie szło im dobrze, bo prawdziwy słowik śpiewał na swój sposób, a sztuczny ptak gwizdał podług mechanizmu.
- To nie jego wina! - powiedział muzyk nadworny. - Ma świetne wyczucie taktu i śpiewa według mojej szkoły.
Więc sztuczny ptak miał sam śpiewać. Śpiew jego podobał się równie jak śpiew prawdziwego słowika, a on sam o ileż piękniej wyglądał!
Błyszczał przecież cały jak bransolety i brosze.
Trzydzieści trzy razy pośpiewał ten sam kawałek i wcale się nie zmęczył; chciano go jeszcze słuchać, ale cesarz powiedział, że i żywy słowik musi coś zaśpiewać... Lecz gdzież on się podział? Nikt nie zwrócił uwagi, że słowik wyfrunął przez otwarte okno i poleciał do swych zielonych drzew.
- Cóż to znaczy? - zapytał cesarz, a wszyscy dworzanie ganili ptaka i mówili, że to niewdzięczne stworzenie. - Mamy przecież doskonalszego słowika! - mówili. I kazali mu znowu śpiewać; po raz trzydziesty czwarty usłyszeli tą samą melodię, ale nie umieli jej jeszcze powtórzyć, bo była bardzo trudna i muzyk nadworny chwalił sztucznego ptaka mówiąc, że przewyższa żywego słowika nie tylko swym ubiorem i brylantami, ale także i swą wewnętrzną wartością.
- Bo wiecie, moi państwo, a przede wszystkim, cesarzu, u prawdziwego słowika nigdy nie można przewidzieć, co nastąpi, a u sztucznego wszystko jest z góry określone! Tak będzie, a nie inaczej! Można wszystko objaśnić, można otworzyć mechanizm i pokazać, jak uczenie położone są walce, jak się kręcą sprężyny i jak co idzie za czym.
- Jesteśmy tego samego zdania! - zawołali wszyscy, a muzyk otrzymał pozwolenie na to, aby najbliższej niedzieli pokazać sztucznego ptaka ludowi.
- Niech także usłyszą, jak śpiewa! - rozkazał cesarz.
Słyszeli więc i byli tak uszczęśliwieni, jak gdyby się upili na wesoło herbatą, co jest prawdziwie chińskim obyczajem. Mówili wszyscy: "Och!" i podnosili w górę wskazujące palce, i kiwali głowami. Ale ubodzy rybacy, którzy słyszeli prawdziwego słowika, mówili:
- To brzmi pięknie i nawet podobnie do tamtego, ale czegoś tu brak, nie wiemy tylko czego.
Prawdziwego słowika wygnano z kraju i z państwa.
Sztucznego ptaka posadzono na jedwabnej poduszce tuż przy łóżku cesarza, naokoło niego ułożono wszystkie dary, które otrzymał, złoto i drogie kamienie, dano mu tytuł "śpiewaka cesarskiej sypialni" i otrzymał rangę pierwszego stopnia z lewej strony; lewą stronę bowiem cesarz uważał za godniejszą, bo z lewej strony jest serce, nawet u cesarza. Muzyk nadworny napisał dwadzieścia pięć tomów o sztucznym słowiku; dzieło było tak uczone i tak długie, i tak pełne najtrudniejszych chińskich wyrazów, że wszyscy ludzie mówili, iż przeczytali je i zrozumieli; inaczej nazwano by ich głupcami i deptano by im po brzuchach.
Tak przeszedł cały rok. Cesarz, dwór i wszyscy Chińczycy umieli na pamięć każdy najmniejszy dźwięk śpiewu sztucznego ptaka, le to im się właśnie podobało, bo mogli śpiewać z nim razem. Nawet ulicznicy nucili: "Zizizi! Gluk, gluk, gluk!" A cesarz śpiewał tak samo. To było cudowne.
Pewnego wieczora jednak, gdy sztuczny słowik śpiewał w najlepsze, a cesarz leżał w łóżku i słuchał, coś w ptaku chrupnęło "trach", coś pękło "szurrr!" i wszystkie kółka posypały się wkoło, a muzyka umilkła.
Cesarz wyskoczył natychmiast z łóżka i kazał zawołać nadwornego lekarza, ale cóż ten mógł pomóc! Wtedy zawołano zegarmistrza, który po długiej gadaninie i długim oglądaniu doprowadził ptaka nieco do porządku, ale powiedział, że trzeba go bardzo oszczędzać, bo tryby są wytarte, a nowych takich, żeby dobrze grał nie można sfabrykować. Było to wielki zmartwienie. Raz tylko do roku nakręcano ptaka i to już było za dużo. Ale wówczas muzyk nadworny wygłosił małą mowę, pełną dużych słów, o tym, że wszystko jest jak dawniej.
Upłynęło pięć lat i cały kraj zasmucił się wielce, bo cesarz, którego Chińczycy w gruncie rzeczy bardzo kochali, zachorował i powiadomiono, że ma umrzeć; obrano już nowego cesarza, lud stał na ulicy przed pałacem i pytał marszałka, jak się stary cesarz miewa.
"P!" - odpowiadał marszałek i potrząsał głową.
Zimny i blady leżał cesarz w swym wspaniałym łożu, cały dwór myślał, że już nie żyje; i jeden dworzanin za drugim wymykali się , by pozdrowić swego cesarza; kamerdynerzy wyszli z sali na ploteczki, a pokojówki pałacowe zapraszały znajomych na kawę. Wszystkie komnaty i krużganki wyłożono suknem, ażeby stłumić odgłosy kroków i wszędzie było cicho, cicho. Ale cesarz jeszcze żył, leżał sztywny i blady w swoim wspaniałym łożu, przysłoniętym kotarami z aksamitu, z ciężkimi, złotymi chwytami wysoko pod sufitem. Jedno okno było otwarte i księżyc zaglądał przez nie, oświetlając cesarza i sztucznego ptaka. Biedny cesarz ledwie oddychał, miał uczucie, jak gdyby coś usiadło mu na piersiach, otworzył oczy i zobaczył, że to była śmierć; siedziała na jego piersiach, włożyła sobie na głowę jego złotą koronę, w jedno rękę wzięła złotą szablę cesarza, w drugą jego wspaniałą chorągiew, a na około we wszystkich fałdach korony wyglądały ku cesarzowi dziwne twarze, niektóre brzydkie, inne znów miłe i łagodne; były to złe i dobre uczynki cesarza, które patrzyły na niego, podczas gdy śmierć siedziała mu na sercu.
- Pamiętasz? - szeptały jedna za drugą. - Pamiętasz? - I opowiadały mu tyle, że aż pot spływał mu z czoła.
- O tym nie wiedziałem - mówił cesarz. - Muzyka! Muzyka! Walcie w bęben chiński! Zagłuszyć to, co one tu mówią! - A one mówiły dalej i śmierć potakiwała głową, jak Chińczyk, na wszystko, co mówiono.
- Muzyka, muzyka - krzyczał cesarz. - Mały, złoty ptaszku! Śpiewaj mi, śpiewaj! Podarowałem ci tyle złota i kosztowności; zawiesiłem ci nawet mój złoty pantofel na szyi, śpiewaj mi, śpiewaj!
Ale ptak milczał; nie było nikogo, kto by go nakręcił, a on sam nie umiał przecież śpiewać; śmierć tymczasem spoglądała na cesarza wielkimi, pustymi oczodołami i było cicho, tak przeraźliwie cicho.
Nagle tuż za oknem zabrzmiał najpiękniejszy głoś: to mały, żywy słowik usiadł na gałązce za oknem. Dowiedział się o tym, że jego cesarz potrzebuje pomocy i przyleciał, by mu śpiewam dodać otuchy i nadziei, a gdy śpiewał, bladły coraz bardziej i bardziej straszne postacie, krew zaczęła żywiej krążyć w słabym ciele cesarza i nawet śmierć, słuchając śpiewu, powiedziała:
- Śpiewaj słowiku, śpiewaj dalej.
- A dasz mi tę piękną złotą szablę? Dasz mi wspaniałą chorągiew? Dasz mi koronę cesarza? - I śmierć po kolei oddawała każdą z kosztowność za jedną pieśń, a słowik śpiewał dalej o cichym cmentarzu, gdzie rosną białe róże, gdzie pachnie dziki bez, a trawa rozwija się skrapiana łzami tych, którzy żyją; wtedy śmierć poczuła nagle tęsknotę za swoim ogrodem i w kształci białej, chłodnej mgły uniosła się za okno.
- Dzięki ci, dzięki - powiedział cesarz - mały ptaszku z nieba! Znam cię przecież dobrze! Wygnałem cię z mego państwa! A jednak odpędziłeś twym śpiewem złe moce od mego łoża, a śmierć z mego serca! Jakże ci mam podziękować?
- Wynagrodziłeś mnie już, cesarzu! - powiedział słowik. - Widziałem łzy w twoich oczach, kiedy śpiewałem przed tobą po raz pierwszy, a tego nie zapomnę ci nigdy! To są klejnoty, które radują serce śpiewaka; ale śpij teraz, obudź się silny i zdrowy. Zaśpiewam ci coś jeszcze.
Zaśpiewał, a cesarz pogrążył się w słodką drzemkę. Ach, jaki łagodny, pokrzepiający był sen!
Słońce świeciło przez okno, gdy obudził się zdrów i pełen sił. Z jego służby nikt jeszcze nie wrócił, bo myśleli, że cesarz nie żyje, ale słowik był przy nim i wciąż jeszcze śpiewał.
- Musisz zostać ze mną na zawsze - powiedział cesarz - będziesz śpiewał wtedy tylko, gdy sam zechcesz, a sztucznego ptaka karzę rozbić na tysiące kawałków.
- Nie czyń tego - powiedział słowik - przecież zrobił tyle dobrego, ile mógł. Zatrzymaj go przy sobie jak dawniej. Nie mogę zbudować gniazd mego i mieszkać w pałacu, ale pozwól mi przylatywać od czasu do czasu, gdy sam będę miał ochotę; będę wieczorami siadywał na gałązce za oknem i śpiewał ci pieśń, która napełni cię radością i dobrymi myślami! Będę śpiewać o szczęśliwych i o tych ,którzy cierpią! Będę śpiewać o dualnej harmonii i o wszystkim, co ukryte jest przed twoimi oczami! Mały ptak zagląda wszędzie: do biednych rybaków, pod achy wieśniaków, do wszystkich, którzy z dala są od ciebie i twego dworu! Kocham twe serce więcej od twojej korony, ale jednak korona ma w sobie czar złudnej świętości! Będę przylatywać, aby ci śpiewać! Tylko jedno musisz mi przyrzec!
- Wszystko - powiedział cesarz i wyprostował się w swych cesarskich szatach, w które sam się oblókł, a do serca przycisnął szablę okutą ciężkim złotem.
- O jedno tylko cię proszę. Nie mów nikomu, że masz małego ptaszka, który ci mówi o wszystkim. Tak będzie nam lepiej. - I słowik wyfrunął przez okno.
Służba weszła do sypialni by popatrzeć na zmarłego cesarza.
Stanęli jak wryci, a cesarz powiedział:
- Jak się macie?
Hans Christian Andersen:))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz