Lanuszka

Lanuszka
Lanuszka

środa, 23 października 2013

Pasterka i kominiarczyk


Czy widziałeś kiedyś taką prawdziwą, starą szafę, sczerniałą ze starości, ozdobioną rzeźbami i girlandami? Taka szafa stała właśnie w pewnym salonie, odziedziczona po prababce i była od góry do dołu rzeźbiona w róże i tulipany, miała mnóstwo najosobliwszych ozdób, a pośród nich małe jelenie głowy wysuwały w rogi. 
Pośrodku stał wyrzeźbiony w całej postaci człowiek, wyglądał zabawnie i szczerzył zęby, bo trudno to było nazwać śmiechem, miał koźle nogi, małe różki na czole i długą brodę.
Dzieci w pokoju nazywały go zawsze koźlonogim-nad-i-pod-głównodowodzącym-generał-sierżantem, gdyż była to nazwa trudna do wymówienia i nie każdy mógł się poszczycić podobnym tytułem, a wyrzeźbić takiego pana było zadaniem nie byle jakim. No, więc sobie stał. Z miejsca swego spoglądał bezustannie na stolik pod lustrem, gdyż tam sterczała mała, urocza pastereczka z porcelany; miała pozłacane trzewiki, sukienkę zgrabnie podpiętą czerwoną różą, do tego złoty kapelusik i kij pasterski - była prześliczna! Tuż obok niej stał mały kominiarz, czarny jak węgiel, zresztą także z porcelany; był tak samo czysty i wytworny jak każdy inny, wyobrażał tylko kominiarza; ten, kto go zrobił z porcelany, mógł równie dobrze zrobić z niego księcia, było mu wszystko jedno.
Stał zgrabnie ze swą drabiną, a twarz miał białą i różową jak dziewczynka, co było może niewłaściwe, gdyż twarz kominiarza powinna być choć trochę czarna.
Stał całkiem blisko pasterki: stali oboje, tam gdzie ich postawiono, a że ich tak właśnie postawiono obok siebie - zaręczyli się, bo byli dla siebie bardzo odpowiedni - oboje młodzi, oboje z jednakowej porcelany i on tak samo kruchy, jak ona. 
Tuż obok nich stała jeszcze jedna figurka, trzy razy większa do nich; był to stary Chińczyk, również z porcelany, który potrafił kiwać głową i utrzymywał, że jest dziadkiem małej pasterki, tylko że nie potrafił tego dowieść. Mówił, że ma nad nią władzę i dlatego kiwał w stronę koźlonogiego-nad-i-pod-głównodowodzącego-generał-sierżanta, który starał się o małą pasterkę.
- Będziesz miała męża - mówił stary Chińczyk. - Męża, który, jak mi się zdaje, zrobiony jest cały z mahoniu. On może z ciebie uczynić koźlonogą-nad-i-pod-głównodowodzącą-generał-sierżantową, do niego należy cała szafa pełna srebra, nie licząc tego, co jest ukryte w tajnych schowkach.
- Ja nie chcę iść do ciemnej szafy - mówiła mała pastereczka. - Słyszałam, że on tam ma jedenaście porcelanowych żon.
- Więc ty możesz być dwunastą - zdecydował Chińczyk. - Tej nocy, gdy stara szafa zatrzeszczy, odbędzie się wasze wesele. Jest to tak pewne, jak to, że jestem Chińczykiem.
To mówiąc kiwnął głową i zasnął.
Ale mała pasterka płakała i patrzyła na swojego ukochanego, porcelanowego kominiarczyka. 
- Chcę cię o coś poprosić - powiedziała. - Chodź ze mną w szeroki świat, bo tutaj nie możemy zostać.
- Zrobię wszystko, co zechcesz - odrzekł kominiarczyk. - Idziemy natychmiast. Zdaje mi się, że mój zawód zapewni nam utrzymanie. 
- Gdyby się nam tylko udało szczęśliwie zejść ze stołu - mówiła. - Nie będę szczęsliwa, dopóki nie wyruszę w szeroki świat.
Kominiarczyk pociesza ją i pokazywał, jak ma stawiać małe nóżki na wyrzeźbionych rogach i pozłacanych girlandach, zdobiących nogę stołu; wziął także swą drabinę do pomocy i tak udało im się zejść na podłogę; ale kiedy zwrócili wzrok na starą szafę, ujrzeli tam wielkie poruszenie, wszystkie wyrzeźbione jelenie wysuwały głowy, podnosiły rogi i wykręcały szyje, koźlonogi-nad-i-pod-głównodowodzący-generał-sierżant skakał do góry i wołał do starego Chińczyka:
- Uciekają! Uciekają!
Przestraszyli się więc trochę i schowali czym prędzej w szufladzie komody. 
Leżały w niej trzy czy cztery niepełne talie kart i mały talerzyk marionetek, sklecony, jak się dało. 
Grano w nim właśnie komedię i wszystkie damy, karo czy kier, trefl czy pik, siedziały w pierwszym rzędzie i wachlowały się tulipanami, a za nimi stali waleci i pokazywali głowy od góry i od dołu tak, jak to bywa w kartach.  
Treścią sztuki były losy dwojga kochanków, którzy nie mogli się połączyć i mała pasterka płakała, gdyż były to jakby jej własne dzieje.
- Nie wytrzymam - mówiła. - Muszę się wydostać z szuflady. - Ale gdy stanęli na podłodze i spojrzeli na stół, zobaczyli, że stary Chińczyk obudził się i trząsł się całym ciałem, choć od dołu był przecież nieruchomą kłodą. 
- Stary Chińczyk nas goni! - krzyknęła pastereczka i padła na swe porcelanowe kolana, tak była zmartwiona.
- Mam myśl - rzekł kominiarz. - Ukryjmy się w wielkiej wazie, która stoi w rogu. Tam położymy się na różach i lawendzie, i sypniemy mu soli w oczy, jak się tylko zbliżymy.
- To nie pomoże - powiedziała. - Zresztą wiem, że wielka waza i Chińczyk byli kiedyś zaręczeni, a taki stosunek pozostawia zawsze pełną złożoność; nie, nie pozostaje nam nic innego, tylko wyruszyć w daleki świat.
- Czy masz rzeczywiście odwagę iść ze mną w daleki świat? - zapytał kominiarz. - Czy pomyślałaś o tym, jaki ten świat jest wielki i że nigdy nie będziemy mogli tutaj powrócić?
- Pomyślałam - odrzekła.
Więc kominiarz spojrzał na nią wymownie, a potem powiedział:
- Droga moja prowadzi przez komin, czy naprawdę masz odwagę przeleźć ze mną przez piec, przez żelazne ruszty i rury? Dopiero wtedy przedostaniemy się do komina, a tam ja potrafię się ruszać. Wejdziemy tak wysoko, że nie będą mogli się do nas dostać, a w górze znajdziemy otwór, który nas wprowadzi w daleki świat.
I poprowadził ją do drzwiczek od pieca.
- Jak tam czarno! - powiedziała, ale poszła za nim, zarówno przez ruszt, jak i przez rury, gdzie było ciemno jak w nocy.
- Teraz jesteśmy w kominie! - powiedział! - Patrz! Patrz! Tam w górze świeci najpiękniejsza gwiazda.
Była to prawdziwa gwiazda na niebie, która świeciła nad nimi, jak gdyby chciała im wskazywać drogę.
Wspinali się więc w górę; była to okropna droga, pod górę, wciąż pod górę, ale on podtrzymywał ją i pomagał, i pokazywał jej najwygodniejsze miejsca, gdzie mogła stawiać swe małe, porcelanowe nóżki i tak dostali się wreszcie na brzeg komina, gdzie usiedli, bo byli bardzo zmęczeni, a co prawda mieli być czego zmęczeni.
Niebo ze wszystkimi gwiazdami było wysoko nad nimi; a wszystkie dachy miasta nisko pod nimi; mogli spoglądać daleko wokoło siebie, daleko przed siebie w szeroki świat. 
Biedna pasterka nie wyobrażała sobie tego nigdy; oparła głowę o swego kominiarza i płakała tak, że złoto na jej pasku poodpadało.   
- To za wiele dla mnie! - mówiła. - Tego nie zniosę. Świat jest za duży. Chciałabym wrócić na stolik pod lustro. Nie będę nigdy szczęśliwa, dopóki tam nie wrócę. Poszłam za tobą w szeroki świat, więc możesz mnie teraz poprowadzić z powrotem, jeśli choć trochę mnie kochasz. 
Kominiarz na próżno próbował pomówić z nią rozsądnie, mówiła o starym Chińczyku i o koźlonogim-nad-i-pod-głównodowodzącym-generał-sierżancie, szlochała tak strasznie i całowała swego kominiarczyka tak, że musiał jej ulec, choć było to czystym szaleństwem.
Więc poszli z największymi trudnościami z powrotem przez komin i leźli przez wszystkie rury i ruszty, gdzie wcale nie było rozkosznie, aż znaleźli się w ciemny piecu; teraz nasłuchiwali w drzwiczkach, co się dzieje w pokoju. Ale w pokoju było zupełnie cicho; wyjrzeli...
Ach, stary Chińczyk leżał na podłodze. Spadł ze stołu, kiedy chciał ich gonić i stłukł się na trzy części; całe plecy rozpadły się, a głowa potoczyła się w kąt; koźlonogi-nad-i-pod-głównodowodzący-generał-sierżant stał tam, gdzie zwykle i rozmyślał.
- To strasznie! - powiedziała pastereczka. - Dziadunio rozbił się na kawałki z naszej winy. Nie przeżyję tego! - I załamała swe maleńkie rączki.
- Może go będzie skleić - powiedział kominiarz. - Można go będzie doskonale skleić. Nie rozpaczaj tak, jak mu skleją grzbiet i przylepią głowę, będzie znów jak nowy i jeszcze powie nam niejedno przykre słowo.
- Naprawdę? - zapytała.
A potem wdrapali się z powrotem na stół, gdzie poprzedni stali.
- Dalekośmy zaszli - rzekł kominiarz. - Mogliśmy sobie zaoszczędzić tych wszystkich trudów.
- Gdybyśmy tylko skleili już starego dziadunia. Czy to będzie bardzo drogo kosztowało?
Dziadunia sklejono, rodzina kazała mu ulepić plecy, w szyję wprawiono nowy kołek; był jak nowy, tylko głową kiwać już nie potrafił.
- Pan bardzo zhardział od czasu, kiedy się pan zrobił na kawałki - powiedział koźlonogi-nad-i-pod-głównodowodzący-generał-sierżant - nie wydaje mi się, żeby bo był powód dumy. 
Czy dostanę ją za żonę, cz też nie dostanę?
Kominiarz  i pasterka spoglądali tak wzruszającego na starego Chińczyka, tak się bali, że kiwnie głową, ale nie mógł kiwnąć, a było mu nieprzyjemni opowiadać obecnemu, że ma wstawiony kołek w karku; porcelanowi kochankowie połączyli się i błogosławili kołek dziadunia, a kochali się dotąd, dopóki się sami nie potłukli na kawałki.

Hans Christian Andersen:))   

3 komentarze: