W małej wiosce, w samym środku Rusi, żyli sobie dziad i baba. Mieli trzech synów, jak to zwykle bywa- dwóch mądrych, a trzeciego, Miszę, głuptasa. starsi synowie byli przystojni, silni i zarozumiali, a najmłodszy głuptas - ot, brat łata. Z każdym się zaprzyjaźnił, z każdym pogadał, każdemu nieznajomemu rękę by w potrzebie podał.
Raz, jakoś tak tuż po żniwach, rozeszła się po okolicy wieść, że car chce córkę swoją za mąż wydać. Warunek jednak jest pewien postawiony. Kto by się chciał z carówną żenić, musi najpierw zbudować latający statek i na tym statku na carski dwór polecieć.
Starsi bracia wzięli topory i ogromną piłę, zabrali zapas pysznego jedzenia i bukłak z gorzałką i poszli do lasu. Tam zrąbali największą sosnę, obciosali z gałęzi i zaczęli dumać,, jak też ów statek latający z niej zbudować.
Nagle z głębi lasu wyszedł do nich Dziad-Samojad, wiekowy starzec, wiekowy starzec z muchomorem na ramieniu, co to po lasach chodzi, jednym dopomaga, innych zaś na zgubę albo na ośmieszenie prowadzi.
- Dalibyście, synkowie, jadła kęs i napoju łyczek, nic od dwóch dni w gębie nie miałem - poprosił ich Dziad-Samojad.
- A idźże, dzidu, swoją drogą! Nic ci do nas i do naszego jadła - pogrozili mu bracia siekierą.
- tam mi się widzi, że statku latającego nie zbudujecie, co, co najwyżej świńskie koryto wam wyjdzie, a i owo dziurawe - zaśmiał się dziad-Samojad i zniknął.
Strugali braci cały dzień drzewo, ciosali, obrabiali, pasowali i zbijali. I w żadem sposób statku nie udało się zrobić. Świńskie koryto, owszem, wychodziło im ogromne, ale dziurawe. Wreszcie mieli dość i pojechali do domu.
- No, to ja pójdę do lasu - zaofiarował się Misza.
Wziął tylko pól suchego chleba i dzbanek wody, na ramię zarzucił siekierę, pod pachę wsadził bałałajkę i poszedł w ciemny las.
Przystanął Miszka w lesie, rozejrzał się, które drzewo najbardziej odpowiednie jest na latający statek. Aż tu nagle ktoś z zarośli wyszedł i po ramieniu go poklepał. Patrzy Misza, a to Dziad-Samojad. Spytał chłopca, dlaczego w lesie stoi i dookoła się rozgląda.
- Drzewa szukam na statek latający - odparł Misza.
- Ho, ho! a masz co jeść? spytał dziad-Samojad.
- mam chleb czerstwy i wodę ze studni. Wstyd cię taką strawą częstować, ale nie mam innej- rozłożył ręce chłopiec.
- Siadajmy i jedzmy. Co lepszego na tym świecie, który na polu pod słońcem w kłosach zbóż rośnie, i woda, która go z chmur podlewa - stwierdził Dziad-Samojad.
Zasiedli i zjedli wszystko, co Miszka przyniósł do lasu. Chłopiec na bałałajce przy tym pograł, razem z Dziadem śpiewał, słowem, miło czas spędzili choć ani pól gałązki Misza nie ściął, ani kawałeczka statku nie wystrugał.
Potem Dziad-Samojad podniósł się z mchu i powiedział:
- Dziękuję ci za poczęstunek. Niech się teraz odwdzięczę. Znajdź dąb z najgrubszym pniem, na którym gałęzie na krzyż. uderz go trzy razy toporem. ale nie ostrzem tylko obuchem. Potem padnij plackiem na ziemię i czekaj, aż cię ktoś zawoła.
Ledwo powiedział te słowa, zniknął jak nagle, jak się pojawił.
Miszka dotarł do najgrubszego dębu z gałęziami na krzyż, uderzył pień trzy razy obuchem topora i padł na twarz w trawę. Leżał tak, aż nagle usłyszał głos Dziada-Samojada: "Wstawaj! Tylko pamiętaj, nie odmawiaj nikomu pomocy i przejażdżki tym statkiem".
zerwał się Miszka, patrzy: tuż nad ziemią kołysz się w powietrzu piękny, drewniany żaglowiec. Trzy maszty sterczą prosto w górę, a na nich wiatr wydmy białe płócienne żagle. dziób statku, mosiężną iglicą wzmocniony, wskazuje drogę, gdzie przygoda czeka.
Wskoczył Miszka na pokład, żagle napiął, kołem sterowym zakręcił i wzbił się w górę. Poleciał ponad wierzchołkami drzew, ponad pasami mgły, ponad grzbietami wzgórz. a cały czas wypatrywał, czy kogo nie trzeba podwieźć statkiem.
Szybko dostrzegł takiego człowieka. Leżał na ziemi , ucho do niej przystawiał i coś na palcach rachował, a złościł się przy tym okropnie.
- Witaj, człowieku, w czym ci pomóc? - krzyknął Misza.
- jestem Uszakow, podsłuchiwacz. Słyszę, że do cara przyjechało dwadzieścia razy po dwudziestu gości, ale nie umiem rachować i nie wiem, ilu tam ich jest - zawołał podsłuchiwacz.
- Wsiadaj policzymy ich razem z góry - zawołał Misza.
polecieli kawałek, patrzą, a drogą podskakuje człowiek. Lewą nogę zatknął sobie za pas, a na prawej skacze jak wróbel.
- Co ci to, człowieku, w nogę się stało? - zawołał Miszka.
- Jestem biegacz Bystrow. Jakbym drugą nogę rozprostował, świat cały bym w godzinę przebiegł - odpowiedział nieznajomy.
I Miszka zaraz zaproponował mu miejsce na statku. Po chwili ujrzeli kolejnego wędrowca. Ten miał łuk i celował z niego gdzieś w niebo.
- Dzień dobry, myśliwcze, do czego celujesz, do chmur? - zapytał Miszka.
- Wy nie widzicie, ale ja widzę. Oto sto mil stąd na gałęzi siedzi wielki bażant. A nazywam się Striełka - powiedział myśliwy i wypuścił strzałę.
Bystrow wyciągnął nogę zza pasa i pobiegł zobaczyć, gdzie strzała utkwiła. za chwilę był powrotem, przynosząc upolowanego bażanta. Zabrali Striełkę na pokład i polecieli dalej razem, a po drodze bażanta upiekli i zjedli.
Ledwo kości po obiedzie wyrzucili, ujrzeli dwóch braci bliźniaków bezdennych siedzących na polu. przed nimi był staw pełen wody i ogromny wór chleba. Obaj rozpaczali, że za chwilę pomrą z głodu i pragnienia. Ich także zabrał Miszka na statek, bo nie mógł się nadziwić, jak można staw wypić jednym haustem, a wór chleba mieć na jeden kęs i zaraz domagać się nowej porcji.
Kiedy już prawie dolecieli do carskiego grodu, ujrzeli, jak im człowiek ze snopkiem słomy na plecach z ziemi ręką macha.
- Pomóżcie, poratujcie, dobrzy ludzie! Niosę ten snopek, bo jak rzucę na ziemię słomę, mróz zapanuj w tym miejscu srogi i na siedemdziesiąt lat nie ustąpi - opowiedział im i przedstawił się jako Zimny Piter.
Zabrali i jego na pokład i polecieli do cara.
Oj, było zamieszania i krzyku, gdy Miszka osadził swój latający okręt na dziedzińcu carskiego pałacu. baby pomdlały, wojownicy chwycili za broń, a kupcy podnieśli ceny za swoje towary, rozumując, że jak się wynalazek latającego statku upowszechni, to ceny i tak spadną na łeb na szyję, bo dowozić się będzie wszytko i tanio.
Carowi nie w smak było lądowanie, bo przyrzekł już rękę córki możnemu sąsiadowi, który co prawda statku latającego nie miał, ale obiecał za córkę siedem worków złotych rubli. Wymyślił więc sobie, że Miszce da niewykonalne zadania. Ot - nie spodobał mu się zięć chodzący na boso, w chłopskiej rubaszce i tkanej koszuli, z bałałajką w dłoni.
Już pierwsze zadanie było niezwykłe. Miszka miał przynieść żywej wody z kryształowego źródła, które biło po drugiej stronie Matki Ziemi. i najdalej, żeby wrócił jeszcze przed wieczorem.
- Nie martw się - klepnął Miszkę po ramieniu Bystrow. odwinął nogę zza pasa i już go nie było. W okamgnieniu dobiegł do kryształowego źródła, zaczerpnął wody żywej do menażki, usiadł obok, jagód leśnych podjadł.
- a co tam, poczekają na mnie chwilę. tak tu miękko i przytulnie - mruknął Bystrow, położył się na miękkim mchu i zasnął.
zasnął i zachrapał. Zbliżał się wieczór, a Bystrow nie wracał. Miszka zaczął się denerwować. Wreszcie to chrapanie usłyszał Uszakow.
- Śpi pod świerkiem, łazęga! - sklął szybkonogiego druha, i zwrócił się do Strielki: - Zbudzisz go?
Striełka już nakładał swoją największą strzałę na cięcie. Przymierzył się.
- trudno będzie, on śpi po drugiej stronie matki Ziemi. Ledwo go widzę - powiedział i wypuści z furkotem strzałę.
Strzała trafiła w największą szyszkę rosnącą na czubku świerka. Szyszka spadła spadła wprost na nos Bystrowa i obudziła go. Zerwał się szybkobiegacz, porwał z ziemi menażkę i w okamgnieniu był z powrotem.
Car zdziwił się bardzo, ale nic nie rzekł. kazał tylko Miszce oznajmić, że nazajutrz wraz z kompanią ma zasiadać do stołu i zjeść dwanaście pieczonych wołów, dwanaście zajęcy, siedem baranów z rusztu oraz wypić dwanaście furgonów beczek piwa.
- I tylko wtedy - zapowiedział surowo car - możemy rozmawiać o żeniaczce.
Nazajutrz Misza i jego kompani zasiedli z carem do stołu. Misza i cześć kompani wzięli sobie jednego wołu i jednego barana, odlali pół beczki piwa i tak się najedli, że wstać od stołu nie mogli. Tymczasem braci Bezdenni wlali w siebie pozostałych dwanaście furgonów beczek piwa i schrupali woły barany i zające. Kości z tłuszczu i szpiku odessali i zakrzyknęli:
- Chcemy dokładki!
I car pojął, że dłużej już nie może zwodzić Miszy, bo wszystkie polecenia wypełnił z nawiązką.
Ale zanim wyprawiono wesele, zbuntował się władca sąsiedniego państwa, który obiecał carowi za córkę siedem worków złotych rubli. Nakazał wojskom ruszyć do ataku. Posłyszał te narady i wojski szykowanie Uszakow. Powiedział o tym Miszy, a Misza carowi.Ten zmartwił się i załamał ręce.
- Nie mam ja takich wojsk jak mój sąsiad, nie mam tylu rycerzy i kusz. Śmierć nas czeka niechybna! - zakrzyknął.
I nakazał strażnikom zakuć w kajdany Miszę i jego kompanów, wtrącić ich do lochu, a sam posłów wysłał do sąsiada. Posłowie pokłonili się w pas, spięli konie ostrogami i pojechali.
A Misza, Uszakow, Bystrow, Striełka, bracia Bezdenni i Zimny Piter, który dotychczas jeszcze Miszce w niczym nie pomógł, trefili do ciemnego lochu pod największą zamkową wieżą. Siedzieli dobry tydzień. W tym czasie Uszakow, przykładając ucho do ziemi, usłyszał, że posłów carskich sąsiedni władca kazał powiesić, a sam z całym wojskiem maszeruje na carską stolicę. Usłyszał też, jak car wzywa swych ministrów, żeby mu poradzili, jak statkiem latającym kierować, bo może on do obrony stolicy się nada. Ale żaden doradca nie umiał wzbić się statkiem w powietrze. Wreszcie car kazał posłać po Miszkę i jego kompanię, bo mściwi sąsiad już swe wojska do szturmu szykował, a do stalicy miał zaledwie dwa dni marszu.
- Poratuj mnie, Miszka, a nie pożałujesz- poprosił przestraszony car, a i piękna jego córka zaczęła błagać Miszkę o łaskę dla swego ojca.
Miszka wsiadł więc z całą swoja kompanią na statek, napiął żagle, zakręcił kołem sterownym i wzbił się w powietrze.
- Ja wodza tamtych wojsk mogę i stąd trafić strzało w dowolne oko, ale tylu grotów w kołczanie nie mam by całe wojsko powstrzymać - powiedział ponuro Striełka.
- Ale ja mam coś co ich powstrzyma - odpowiedział Zimny Piter i wskazał na swój snopek słomy.
Zaraz też dolecieli nad nieprzyjacielskie wojska. I Zimny Piter zaczął z góry rzucać na ziemię po jednej słomce, tak długo, póki całego snopka nie rozrzucił. A gdzie która słomka padła, tam ziemię skuwał taki mróz i śnieg, jakiego najstarsi ludzie w rusi nie pamiętali. Wojsko mściwego sąsiada wnet się rozproszyło, a połowa żołnierzy całkiem zamarzła. Misza wrócił do stolicy cara i zaraz wyprawiono huczne wesele.
Nazajutrz po weselu przyszli do Miszki Uszakow, Bystrow, Striełka, bracia Bezdenni oraz Zimny Piter i pokłonili mu się, powiadając, że już więcej ich pomocy potrzebować nie będzie. Miszka wyściskał ich serdecznie, a oni wsiedli na latający statek i życząc mu wszystkiego najlepszego, wzbili się w powietrze, szukając następnego junaka, któremu mogli by w biedzie pomóc. I powiadają starcy po wsiach, że ty statkiem podróżują po całej Rusi do dziś dania.
Bajka rosyjska:))